Strażnik dusz

Przyjemny szum rozkwitającego lasu rozniósł się pośród wiecznej zmarzliny. Samotny chłopiec siedział w półcieniu największego z drzew, a jego głowa sennie opadała na ramię. Mamrotał coś niewyraźnie pod nosem, zatem podeszłam do niego bliżej pewnym krokiem, zasiadając przy jego boku. Z uwagą przyjrzałam się jego śpiącej twarzy. Alabastrowa skóra podkreślała aksamitną czerń czarnych włosów splecionych w kucyk. Czerwone wargi wypowiadały nieznane mi słowa, które brzmiały niczym tajemnicze zaklęcia.

 

- Hej! - krzyknęłam mając zamiar go obudzić. Poskutkowało. Chłopak zerwał się niczym oparzony rozglądając wokoło. Zaśmiałam się radośnie, ocierając łzy z kącików oczu. Jego reakcja była wręcz przekomiczna, a jego mina wyglądała jakby nigdy nie widział człowieka.

 

- Hę?! Co ja...co ty tu robisz? I kim jesteś? - zapytał już poważniej chłopiec, który wydawał się moim rówieśnikiem. Chociaż był niższy i mizerniejszy ode mnie. Powstałam podając mu dłoń, którą uściśnie tylko raz w swoim długim żywocie.

 

- Jestem Asari, poszukiwaczka przygód. - odpowiedziałam lekkomyślnie, jak na jedenastolatkę przystało. Ciągle przypatrywał się mojej osobie z chłodnym spojrzeniem z domieszką podejrzliwości oraz wrogości. Czując się nieswojo schowałam dłoń za siebie. - To miejsce to legenda mojego plemienia. Mamy zakaz wchodzenia tutaj, ale moja ciekawość była silniejsza.

 

- Nie bez przyczyny wstęp tutaj jest wzbroniony. To święte miejsce. - syknął z przekąsem, mrużąc wściekle oczy. Wzdrygnęłam się z przestrachem, wykonując krok do tyłu. Miałam zamiar w ostateczności uciec. - Wiesz czemu ono jest święte?

 

- Bo jest domem duchów? - spytałam zaniepokojona jego reakcją.

 

- Dokładnie. A ty nędzny człowieczku splamiłaś je swoją obecnością! - niemalże wrzasnął, ale jego cieniutki głos wydobywający tak dojrzałe słowa brzmiał wręcz przekomicznie. Zakryłam usta dłonią próbując nie wybuchnąć śmiechem. Ściągnął poirytowany brwi, podpierając się o boki. - Co cię tak bawi?

- Nie nic. - uspokoiłam się po chwili. - Po prostu mówisz takie rzeczy, a sam jesteś człowiekiem. Na dodatek mógłbyś być moim kolegą! - uśmiechnęłam się próbując ujarzmić swój niepokój głęboko czający się w sercu. Przeczuwałam, że mimo swojego negatywnego nastawienia ten ciemnowłosy chłopiec o niesamowicie błękitnych oczach wcale nie jest zły.

- Faktycznie...To nie moja wina...Po prostu taki jestem. Ale nie zmieniaj tematu. - nadął policzki, najwidoczniej zdenerwowany moją dotkliwą uwagą. - Słyszałaś o ludziach, którzy odważają się...

 

- Różnie gadają na wiosce. Zamiana w ducha, lód lub kamień, wiecznie potępienie itp. Od wyboru do koloru. - wywróciłam oczami, a uśmiech nie schodził mi z twarzy tym samym przyprawiając o zmieszanie uczucia tajemniczego chłopca.

 

- Mimo tych ostrzeżeń weszłaś tutaj? - zdziwił się moją pozytywną energią.

 

- Mhm. - skinęłam głową. - Wiem, że takie piękne miejsce nazywane przez kogoś domem nie może być utrzymywane przez złe istoty. Ty również w głębi serca jesteś dobry. - chciałam dźgnąć go palcem w miejsce gdzie znajduje się serce, lecz odskoczył ode mnie cały czerwony na twarzy.

 

- Nigdy nie waż się mnie dotykać, ludzkie dziewczę! Nie masz pojęcia kim jestem!

 

- Racja. To niegrzeczne z twojej strony, że wrzeszczysz na mnie, a sam się nie przedstawiłeś. - bąknęłam, na co zakaszlał nerwowo.

 

- Nie mam imienia. Jestem strażnikiem tego miejsca.

 

- Słabo go pilnujesz, skoro nawet dziecko może tu się zakraść. - tym bardziej go zdenerwowałam, na co tupnął nogą.

 

- Głównie utrzymuje tutaj duchową równowagę, którą ty swoją obecnością, burzysz. - dostrzegł moje niezrozumienie malujące się na twarzy, na co głośno westchnął przecierając swoją twarz dłonią. - Powiem prościej...To miejsce to cmentarz, dom dusz. Jeśli żywa istota do niego wkroczy, duszę zaczną wyrażać swoje zaniepokojenie. Jak ty byś się zachowała, gdyby ktoś obcy wszedł bez uprzedzenia do twojego domu? - zadał proste pytanie, wyczekując mojej odpowiedzi.

 

- Przywitałabym go, jeśli nie ma złych zamiarów! - odparłam bez chwili zawahania, na co zareagował niespodziewanym chichotem.

 

- Miałem do czynienia z wieloma ludźmi, lecz ty...Jesteś inna. Większość szukała ukrytych skarbów, czy złota, a ty? - zbliżyłam się bez żadnego strachu w jego kierunku, pewna jego czystych intencji.

 

- Już mówiłam na samym początku! Jestem poszukiwaczką przygód, więc szukam przygód! - i tak zaczęła się moja historia. Historia przyjaźni zwykłej dziewczynki i zwykłego Strażnika Dusz.

Miejsce w którym poznałam tajemniczego chłopca, mój lud nazywa Wiecznym Miejscem. Urodziłam się w plemieniu zamieszkującą ziemie okute przez tysiącletni lód. Królowała tu tylko jedna pora roku, wieczna zima. Nikt nie dochodził dlaczego tak się stało. Było i już. Legenda głosiła, iż niegdyś było to najprzyjemniejsze miejsce na ziemi zwaną Arkadią, które przez chciwość i egoizm ludzi zamienił się w lód. Była to kara zesłana przez Bogów. Istniało tylko jedno miejsce, które prawdopodobnie przypominało Arkadię z legend przekazywanych ustnie z pokolenia na pokolenie. Jednakże ludzie nie tylko z mego plemienia, lecz również spoza niego, mieli restrykcyjny zakaz przekraczanie granic Wiecznego Miejsca ze względu na jego mieszkańców. Wierzyliśmy, iż jest to święte domostwo zmarłych. Również i tak twierdzili nasi szamani. Ludzie, którzy tam wchodzili nigdy nie wracali z niewiadomych przyczyn. Aczkolwiek nie ważne jakie wokoło panowały surowe warunki. Nie ważne jak bardzo chłód dawał się we znaki. Wieczne Miejsce było oazą harmonii, ciepła, życia i bogatej roślinności. Odkąd pamiętam intrygowało mnie ten usnuty w tajemniczości teren, lecz rodzice surowo mi wzbraniali nawet na niego spoglądać. Aż wreszcie wymknęłam się im wkraczając na zakazane terytorium.

 

Tam go poznałam. Chłopca tak niepozornego oraz wątłego, iż nie podejrzewałam jaką bardzo ważną rolę odgrywa w tym misternym miejscu. Był Strażnikiem Dusz, pilnował aby równowaga ich spokoju nie została zachwiana. Duchy nie ukazały swojej wrogości wobec mnie, więc stwierdził, że w ten sposób wyrażają aprobatę na moje sporadyczne wizyty. Napomkniętego Strażnika nazwałam Sem. Wiele mi opowiedział o Wiecznym Miejscu i jego mieszkańcach. O sobie również opowiadał, chociaż niewiele tego było. Sem odkąd pamiętał był tym kim jest do tej pory, a wewnętrzny głos podpowiada mu co ma robić. Nie musiał jeść, czy pić. Jego sen, był tak naprawdę medytacją podczas której integrował się z Wiecznym Miejscem.

Kiedyś podczas nauki wspinania na drzewa, osunęła mi się noga z gałęzi i spadłam. Sem próbował mnie chwycić, ale w ostatnim momencie się powstrzymał biernie przyglądając się jak boleśnie spotykam się z ziemią. Na szczęście nic mi się nie stało. Wstałam pobolewając oraz rozzłoszczona wydarłam się na przyjaciela.

 

- Czemu mnie nie uratowałeś?! - nie odpowiedział tylko wpatrywał się we mnie z niewytłumaczalnym smutkiem. Nie rozumiałam dlaczego bał się mnie dotknąć. A może się mnie brzydził?

 

Sem nie był otwartą emocjonalną księgą, lecz potrafił wyrażać podstawowe uczucia. Miejsce to również nie miał pojęcia kto stworzył oraz w jaki sposób, ale kto by do tego dochodził skoro jest takie piękne i urokliwe. Kolorowe kwiaty były porywane w rytm delikatnego wiaterka, okoliczna rzeka była się tak krystalicznie czysta, iż można było bez problemu dojrzeć dno. Gdzieniegdzie w powietrzu radośnie tańczyły lśniące białe kule, które okazały się pilnowanymi duszami.

- Co by się stało gdybym dotknęła takiej duszy? - zapytałam z ciekawością, próbując musnąć koniuszkiem palców fruwającej wokół mnie, duszy.

 

- Znikłaby, jak ja. Jeśli duszę dotknie osoba o czystym sercu, po prostu znika. Nie mam pojęcia dokąd. - zastygłam, a moja ręka wraz ze mną.

 

- Więc nie wiesz czy jej zniknięcie, jest dobre czy złe? - pokręcił z zaprzeczeniem głową, prostym machnięciem ręki odciągając białą, drobną, kulkę, ode mnie. - A jeśli dotknie was osoba o złych zamiarach?

 

- Jeśli o sercu splamionym złem, dusza staje się demonem nękającym świat ludzi. - posmutniałam, chwytając się za ramiona. Mimo, że to miejsce tętniło martwym życiem oraz było niesamowicie przyjemnie, nagle poczułam obcy dla mnie chłód. Z czasem ten świat również stał się i moim.

 

Sem pokazał mi wszelkie zakamarki Wiecznego Miejsca. Ja nauczyłam go prostych uroków młodzieńczej codzienności m.in.: wchodzenia po drzewach, pływania, podwórkowych gier, spędzania czasu z przyjacielem. Z biegiem dni, tygodni, miesięcy i lat dorastałam, dojrzewałam, a on pozostawał taki sam.

 

Zaintrygowana plemienną legendą zaczęłam szukać szczegółów. Główna szamanka opowiedziała mi historię o niezwykle utalentowanym chłopcu, który potrafił komunikować się z duchami i wykorzystywać ich moc. Z czasem ludzie z wioski chcieli więcej i więcej, aż wreszcie planowali wykorzystać chłopca do najazdów na nowe ziemie. On oczywiście się nie zgodził, wtedy zaczęto szantażować go torturami. Przywódcy plemienia przekroczyli granicę. Umierający chłopiec zesłał na wioskę klątwę i od tamtego momentu jest skuta wiecznym lodem. W tym samym momencie istnieje Wieczne Miejsce. Podobno zamieszkuje tam dusza udręczonego chłopca, który nie potrafi odejść w spokoju w zaświaty. Ponadto duchy innych zmarłych zaczęły zamieszkiwać tamte ziemie, podtrzymując wioskę przy życiu pośród wiecznej zmarzliny. Podobno gdzieś na ziemi świętej znajduje się ukryty skarb naszego plemienia, zabranego przez chłopca przed jego śmiercią. Dlatego tak wielu ludzi wkrada się do Wiecznego Miejsca, jednak nigdy nie wracają po przekroczeniu granicy.

 

Próbowałam kiedyś o tym porozmawiać z Semem, lecz ten tylko się rozgniewał i zarządzł abym nigdy o tym już więcej nie wspominała. Posłuchałam jego prośby.

 

Uwielbialiśmy razem spędzać czas, spacerować, rozmawiać, czytać książki. Okazało się, że tajemnicze słowa, które mamrotał przez półsen to był język duchów. Nauczył mnie go wraz ze sposobem kontaktowania się telepatycznie z zagubionymi duszami i leczenia ludzi z pomocą ich energii, który wykorzystywałam w swoim plemieniu stając się jedną z najlepszych szamanek.

 

- Żałuj, że nie możesz spróbować specjalnie przygotowanej ryby mojej mamy w zalewie octowej. - zaśmiałam się sarkastycznie pałaszując całe przytargane przeze mnie jedzenie. Siedzieliśmy na niezwykle zielonej trawie, którą zanim spotkałam Sema, widziałam tylko w encyklopediach oraz innych książkach.

 

- Jakoś nie żałuję. - sarknął oschle przysłuchując się muzyce wydobywającej się spod skrzypiec natury.

 

- Właśnie, Sem. Nie myślałeś aby wyjść na zewnątrz? Aby spotkać innych ludzi? Aby odejść? - jego kącik ust uniósł się delikatnie ku górze. Podparł się z tyłu rękoma, odchylając głowę do tyłu. Przyjemne promienie słonecznie okraszały jego młodziutką twarz. Obecnie młodszą od mojej.

 

- Nie. Kocham to miejsce, a ono kocha mnie. Jeśli odejdę...- zamilkł na moment z niepokojem obserwując leniwie sunące po błękitnym niebie, białe obłoki. Chmury odbijały się w głębi jego niebieskich oczu. - Ono umrze.

 

- Rozumiem... - zamyśliłam się, upijając łyk zdrowotnej wody zebranej w tutejszej rzecze. Usłyszałam za swoimi plecami dziwne szepty. - Sem. - uciszył mnie gestem dłoni zrywając się na równe nogi.

 

- Zostań tu. Zajmę się tym. - nigdy nie zwracał się do mnie po imieniu. Nigdy mnie nawet nie dotknął z zrozumiałych przyczyn. Miałam prawie piętnaście lat. Rodzice namawiali mnie do szukania sobie wybranka oraz pójścia za mąż, jednakże...Moje serce jedynie szybciej biło przy nim przy tym wiecznie młodym chłopcu. Miałam zamiar mu wyznać swoje uczucia, lecz obawiałam się w jaki sposób zareaguje. Wystraszy się? Będzie zły? Odrzuci mnie? Przyjmie je? A może co gorsza....Zakaże mi dalszych wizyt w tej krainie czarów i – co gorsza – spędzania z nim wspólnego czasu.

 

Nie to było najgorsze.

 

Obserwowałam jak jego drobne, acz potężne plecy muszące dźwigać niesamowity ciężar odpowiedzialności, oddalały się. Znikały wśród cieni wysokich drzew. Chciałam za nim pobiec, pomóc mu, lecz...Byłam słaba.

 

Byłam człowiekiem.

 

Jeśli wyznam mu moje uczucia, może je odwzajemnić, a wtedy...Oboje będziemy cierpieć. Ja tylko przez krótką chwilę, w porównaniu do jego wieczności. Jak długo będę mogła go nadal odwiedzać? Jak długo jeszcze będę pasożytować na jego cierpliwości i dobroci?

 

Przecież nawet nie mogę go dotknąć. Jeśli bym to zrobiła, straciłabym go wraz z tym przepięknym miejscem. Wraz z tymi wszystkimi duszami.

 

Co miałam robić? Zakochałam się w nim. Czemu wtedy zaufałam swojej ciekawości, a nie intuicji, która krzyczała abym zawróciła?

 

Kochałam go.

 

- Sem. - szepnęłam posępnie jego imię, ściskając gliniany kubek w swoich drobnych rękach. Niespodziewanie usłyszałam wrzaski kilku mężczyzn, znajomych dla moich uszu. Byli to mieszkańcy mojej wioski. Szybko poderwałam się bezmyślnie do biegu przemierzając pół lasu. Nie obchodziło mnie, że gałęzie podczas biegu, rozrywały moją skórę. Nie obchodziło mnie dokąd biegnie i co mnie czeka. Nie obchodziły mnie wszelkie sygnały ostrzegawcze ze strony przyrody. Słońce zaszło na chmurami i nadeszła ciemność, jakby nastała noc. Kwiaty zaczęły więdnąć, a duchy zamiast rezolutnie przemierzając przestrzeń Wiecznego Miejsca, ukryły się w wszelkich zakamarkach, jakie znalazły. Ponadto zmieniały swoją barwę na krwiście czerwoną. - SEM! SEM! - dobiegłam na polanę, która znajdowała się w centrum świętej ziemi. Przebiegała tędy zazwyczaj spokojna rzeka, obecnie niemalże rozrywająca swoje brzegi. Dyszałam ciężko zmęczona swym biegiem, a klatka piersiowa paliła mnie od wewnątrz. Kilka niesfornych kosmyków zasłoniło moją twarz.

 

Stał tam. Mój ukochany obryzgany w krwi moich pobratymców. Znałam ich. To byli bliscy przyjaciele mojego ojca. Rozchyliłam usta w niemym krzyku. Strażnik trzymał za gardło jednego z nich, nad sobą. Niemalże widziałam jak uchodzi z niego życie. W konwulsjach bólu jeszcze walczył o swoje cenne życie. Mężczyzna wierzgał nogami próbując rękami chociaż zadrapać Sema, ten tylko wpatrywał się w niego z psychopatycznym uśmiechem oblizując lubieżnie usta.

 

Zerwał się gwałtowny wiatr, niemalże ścinając mnie z nóg.

 

Pozostała dwójka przybyłych, rosłych, mężczyzn zaczęła uciekać, gdy ich lider opadł na ziemię niczym zepsuta zabawka. Zakryłam dolną część twarzy, tłumiąc w sobie wrzask. Moje pole widzenia zostało zamazane przez łzy. Sem dogonił ich, chcąc dokończyć swoje dzieło.

 

Bez wszelkiego namysłu weszłam między ich trójkę.

 

Już rozumiałam dlaczego nigdy nie zdradził mi co zrobił z moimi poprzednikami, którzy zajrzeli do świętego miejsca.

 

Zabijał ich.

 

Nie mogłam patrzeć jak mój spokojny i dobrotliwy Sem staje się bezwzględną maszyną do mordowania ludzi. Nawet jeśli byli oni źli lub chciwi.

 

- Przestań! Sem! - odrzucił mnie jednym, sprawnym kopnięciem do rzeki. Splunęłam śliną tracąc oddech. Wyciągnęłam dłoń w jego kierunku myśląc do momentu aż wpadłam do wody, iż mnie chwyci. Myliłam się. Był zapatrzony w gnającą w popłochu zwierzynę.

 

Poddałam się.

 

Rwący nurt porwał moje bezsilne ciało. Nawet nie walczyłam z jego mocą i tak bym nie zwyciężyła z naturą. Obijałam się o brzegi oraz skały nie mogąc zrobić kompletnie nic. Byłam całkowicie bezbronna. Otwarłam usta pogodzona z swoim losem. Zaczęłam się topić. Zaczęłam umierać. Moje łzy mieszały się z rzeką. Zawsze marzyłam o spokojnej śmierci w rękach ukochanego. Nigdy nie sądziłam, że to właśnie ukochany zgotuje mi taki los. Krew sączą się z moich ran barwiła wodę na różowo, spojrzałam ku górze.

 

Słońce ponownie lśniło nad krystaliczną taflą rzeki. Więc Sem odzyskał harmonię w moim ukochanym miejscu. Więc mieszkańcy świętej ziemi są bezpieczni. Więc tamci mężczyźni, których próbowałam ocalić nie żyją, a ja wkrótce do nich dołączę.

 

Zaczęłam się dusić. Chwyciłam się za gardło. To było bolesne oraz nieprzyjemne. Umieranie samo w sobie było dyskomfortowe. Teraz zdałam sobie sprawę z tego, że wcale nie chciałam umierać. Chciałam żyć. Zaczęłam krzyczeć. Bąbelki powietrza, które mi pozostało, zaczęło uciekać z mojego gardła.

 

To był koniec.

 

Zmęczona zamknęłam oczy.

 

- Obudź się! Asari! Otwórz oczy! ASARI! - chciałam otworzyć oczy, bardzo pragnęłam wykonać rozkaz zewnętrznego głosu, lecz nie potrafiłam. Wszystko widziałam jak przez mgłę w dodatku z perspektywy osoby trzeciej. Sem wisiał nad moim bezwładnym ciałem wyciągniętym z rzeki oraz próbował przywrócić mi oddech. Zwrócić mi odebrane życie. Nie wiedziałam czy to iluzja, czy też rzeczywistość, jednakże wiedziałam jedno...Nienawidziłam go.

 

Moje ciało było poszarpane, mokre oraz okryte skrzepniętą skorupą krwi. On krzyczał i krzyczał. Podczas reanimacji łamał mi kolejne kości oraz łączył nasze usta, wpychając w moje płuca cenne powietrze.

 

To jego wina. To wszystko jego wina.

 

- Asari! Wiem, że tam jesteś! Czuje twoją obecność! - teraz coś zrozumiałam. Niewyraźnie obserwując jego bitwę o moją egzystencje, widziałam to. Biernie przyglądałam się jak wielokrotnie dotyka umierającego człowieka.

 

- Nie. - szepnęła uciekająca z ciała dusza. - Jeśli tak dalej pójdzie...- czy duchy potrafią płakać? Teraz już wiem, że tak. W tamtym momencie płakałam jak dziecko, prosząc, błagając, by przestał. Ale było już za późno. Sem zaczął znikać.

 

- Cholera! - przeklął zarzucając moje wpółmartwe ciało na swoje barki. Chciałam go chwycić za ramię, ale moja ręka przeniknęła przez nie, jakby nigdy nie istniała.

 

- SEM! PRZESTAŃ! JEŚLI TO ZROBISZ...Znikniesz, a to miejsce razem z tobą...- załkałam, ale on mnie nie słyszał. Ociężale biegł przed siebie nie słuchając mojego głosu oraz głosu tysiąca dusz. Parł przez siebie nie patrząc co się dzieje za jego plecami. Wszystko umierało. Rzeka wysychała, liście usychały, kwiaty więdły, a ciepło zamieniało się w chłód.

 

Przebiegł przez granicę, a Wiecznie Miejsce zamieniało się z krainy czarów w cmentarzysko. Dotrzymywałam mu kroku próbując wszelkimi siłami powstrzymać. Poległam. Dysząc i niemalże przezroczysty dotarł do najbliższego domu mego plemienia, znajdujący się na samym skraju wioski. Starsza kobieta mieszkająca w podupadającym domku bardzo się zdziwiła, lecz nie odmówiła pomocy widząc kogo przytargał dziwny chłopiec. Wezwała swoich synów, którzy natychmiast mi pomogli.

 

Sem opadł bezsilny na kolana. Synowie wraz z staruszką zajęli się moim umierającym ciałem. Podeszłam do przyjaciela.

 

- Dlaczego? - zapytałam przez łzy. Brunet uśmiechnął się słabo.

 

- Duszę, które nienawidzą stają się strzygami. Nie chcę byś mnie nienawidziła...Poza tym miałaś rację. - próbował wstać, ale opadł na kolana podpierając się rękami. Przyklękłam przy nim, próbując opleść jego szyję ramionami. Nie potrafiłam. Nie potrafiłam nawet go przytulić.

 

- Sem. Słyszysz mnie?

 

- Nie mogę cię usłyszeć. Nie mogę cię zobaczyć. Ale czuję cię. Czuje twoje ciepło. Twoją miłość. To dzięki niej przypomniałem sobie kim jestem. Zwykłym chłopcem, który zmarł wiele wieków temu w tamtym miejscu. Chłopcem, który ze złości skazał swoją wioskę na wieczną zimę. Chłopcem, który stworzył Wieczne Miejsce, aby więzić duszę jako swoich towarzyszy. Chłopcem, który zabijał wszystkich nieproszonych intruzów...Zwykłym samolubnym, głupim, chłopcem, który nie potrafił odejść, czy pożegnać się ze swoimi przyjaciółmi. Nadal nim jestem... - znikałam wraz z nim. Śmiał się, a ja popadałam w rozpacz.

 

- Bądź już cicho Sem! Nie znikniesz! Nie pozwolę ci!

 

- Przeżyjesz, Asari. Przeżyjesz i zapomnisz, obiecuję. Nie chcę byś cierpiała... - niespodziewanie objął mnie ramieniem. Nie czułam jego skóry, czy bliskości, lecz czułam jego przyjemne ciepło. Nie miałam pojęcia czy teraz mnie dostrzegał lub słyszał, ale wreszcie mogliśmy się przytulić.

 

- Nie chcę zapomnieć. Chcę pamiętać!

 

- Przez te wszystkie lata straciłem swoje człowieczeństwo. Dzięki tobie, odzyskałem je...Dziękuje ci Asari, poza tym...- próbowałam się w niego wtulić. Próbowałam objąć go najmocniej jak potrafiłam, ale byłam jedynie duszą walczącą o życie. A on? On był duchem, który przez kontakt z człowiekiem, znikał.

 

- Sem, nie nienawidzę cię! Nie chcę byś odchodził! Ja cię...

 

- Kocham cię Asari. Nie bój się, ponieważ wiem, że odchodzę wreszcie do lepszego miejsca. - oddaliłam się na odległość jego ramion, by móc po raz ostatni spojrzeć w jego uśmiechniętą oraz spokojną twarz. Nie płakał, jak ja. Był szczęśliwy. Pogładził mnie po policzku. - Widzę cię.

 

Otwarłam oczy w niemym szoku. Wokół nas zaczęły tańczyć smugi złotego światła.

 

- Sem. - pociągnęłam nosem, również muskając palcami jego policzka. Tak jak podejrzewałam, była jedwabiście gładka. - Nie boję się. Obiecaj mi, że będziesz czekał.

 

Jego uśmiech był niczym światło latarni w ciemnym korytarzu pozbawionym nadziei.

 

- Obiecuję. Żyj pełnią życia. Żyj za nas dwóch. - przytaknęłam głową składając na jego krwistych ustach delikatny pocałunek. Tak delikatny jak muśnięcie skrzydeł motyla. Po kilku krótkich sekundach, zniknęliśmy. On odszedł, a ja wróciłam do swojej śmiertelnej skorupy.

 

- Panienko Asari? - otwarłam boleśnie powieki, rozglądając się wokoło.

 

- Co się stało? - zapytałam ochrypłym głosem. Całe moje ciało płonęło przenikliwym ogniem. Syknęłam chwytając się za klatkę piersiową. Usiadłam raptownie wykaszlując ostatki wody zalegającej w moich płucach.

 

- Żyje! Przekaż jej rodzicom, że żyje! Szybko! I wezwij lekarza! - ryknął jeden z synów mojej ulubionej podstarzałej sprzedawczyni wszelkich słodyczy. Spojrzałam na nią, a ta pogładziła mnie po czole.

 

- Sprowadził cię tu jakiś chłopiec. Prosił o pomoc. Musiałaś wpaść do jakiejś wody, bo jesteś cała mokra. Najwidoczniej prawie utonęłaś. Ach tak, całkowicie o nim zapomniałam! - staruszka szybko wybiegła na zewnątrz drewnianej chatki, a ja próbowałam sobie przypomnieć o jakim chłopcu wspominała siwowłosa babcia. Nim się spostrzegłam wróciła wzdychając bezradnie ramionami. - Chyba już odszedł, bo nigdzie go nie widzę, Asari?!

 

Drżącą ręką dotknęłam swoich lic, po których bezwiednie spływały łzy. Nie miałam pojęcia dlaczego. Jak i również nie pamiętałam co robiłam nad jakąkolwiek wodą, że w ogóle tonęłam. Syknęłam z bólu chwytając się za głowę. Miałam ogromne luki w swojej pamięci, które nie potrafiłam wypełnić.

 

A moje serce bolało, jakbym zapomniała o czymś bardzo ważnym.

 

- Mamo! Spójrz przez okno! - wrzasnął ożywiony syn. Staruszka otwarła na oścież okno stojąc w oniemieniu. Podeszłam do niej, co było niezwykłym wyzwaniem dla mojego obolałego ciała.

 

Nie mogłam w to uwierzyć.

 

- Śnieg, on... - wyszeptała zszokowana siwowłosa kobieta.

 

- On topnieje. - dodałam dostrzegając kępki trawy wyglądające przez topniejący lód.

 

Chwyciłam się za klatkę piersiową. Coś wewnątrz niej niesamowicie mnie kuło, a jednocześnie sprawiało niesamowitą radość. Nie miałam pojęcia co to było, ale od tamtego momentu zima pożegnała nas na zawsze.

 

Zima, która została przegnana przez zwykłe ciepło płynące z głębi serca.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania