Streetlights

A/N: Opowiadanie to nie jest moje. Mam zamiar przetłumaczyć je w całości z języka angielskiego. Będzie długie, podzielone na rozdziały. Urzekło mnie do tego stopnia, że postanowiłam, że poświęcę na to mój wolny czas.. Może urzeknie też i was, na co osobiście mam cichą nadzieję :)

Umieściłabym je w kategorii "Fanfiction" ponieważ jest wzorowane na jednym z amerykańskich seriali, ale nie sądzę by serial ten był w Polsce szczególnie znany, dlatego też znajdzie się w innej. Nie jest to też stereotypowe love story ani żaden smutny dramat. Ciężko je zdefiniować dlatego wybieram kategorię "różne"

Kto bohaterów choć minimalnie skojarzy temu gratuluje ;) i uprzedzam aby z góry nie spisywać go na straty.

Opowiadanie pisane jest potocznie zwanym stylem "POV" czyli pisaniem z pierwszego punktu widzenia, w pierwszej osobie.

Nie każdemu przypadnie do gustu ale wierzę w nasz tolerancyjny naród ;) Zapraszam do lektury.

 

Rozdział 1

 

/Jade/

 

Zimny wiatr zacina mnie w policzki, przedziera się przez moje włosy i omiata nagie ramiona. Nie zabrałam ze sobą kurtki, lubię to uczucie gdy gęsia skórka powoli wypełza na powierzchnie mojej skóry. W Kalifornii nigdy nie jest za zimno chociaż jesienne miesiące obfitują w chłodnawe wieczory i białe obłoki towarzyszące pozadomowym rozmowom.

Para znad mojej czarnej kawy unosi się nad kubkiem mocno zaciśniętym w dłoni. Pachnie porankami, których nienawidzę i późnymi wieczorami, które spędzam na uczeniu się do następnej sztuki. Ten napój ma tyle wspólnego z wspomnieniami, którymi gardzę. I tu nagle pojawia się następne, które mogę dodać do "kawowych" momentów, na których wzmiankę od razu mnie skręca.

 

Czasem tak strasznie wszystkiego nienawidzę.

 

Beck wygląda jak pogrążony w żałobie, głowę ma pochyloną, ciemne włosy tworzą cień, łokcie oparte na kolanach a jego kawa stoi zapomniana pomiędzy nami. Nikt z nas się nie odzywa. Jedyny dźwięk jaki nam towarzyszy, to dźwięk ludzi wchodzących i wychodzących ze Starbucks'a oraz odgłos wibrujący przez pobliską jezdnie. Są tam światła, które zmieniając kolory informują nas o kolejnych krokach, gapię się w nie jak w kalejdoskop. Samochód stara się zdążyć na zielonym, nagle czerwone, słychać pisk opon, drugi ledwo wyrabia się na zakręcie, dostrzegam tylko środkowy palec uniesiony w górę.

 

"Powiedz coś, proszę"

 

Unoszę kawę do ust, jest zdecydowanie za gorąca żeby ją wypić ale się tym nie przejmuje. Pozwalam parzącemu płynowi sponiewierać moje podniebienie. Po chwili zaciskam ją między nogami, usta mi pulsują, czuję krew, wciągam głęboko powietrze.

 

"Jade, proszę"

 

"Co chcesz żebym powiedziała?" Odrywam wzrok od tych głupich świateł, które pewnie spowodowały więcej śmierci niż pierwsza lepsza wojna bo ludzie byli zaślepieni. Czasem życie cie rozprasza a ty nie jesteś w stanie w czas się zorientować. Beck napotyka mój wzrok, jego oczy są ciemne i pełne smutku. Nie tego samego smutku, który osiadł tam po śmierci jego babci, nie tego samego gdy nie oddzwonili do niego po ważnym przesłuchaniu. Teraz jest inaczej. Ten smutek jest gęsty i ciężki jakby jego oczy przesłaniały grube, czarne kotary.

"Szczerze Beck. Co do chuja chcesz, żebym powiedziała? Dzięki za wszystko? Bez urazy? Będziemy przyjaciółmi?"

 

"Nie bądź taka" Patrzy w bok i wzdycha.

 

Moją naturalną reakcją do przedłużającej się złości jest brutalność. Każdy kto mnie kiedykolwiek wkurzył nauczył się na własnej skórze, w niezbyt miły sposób. Mam niesamowitą ochotę przywalić mu prosto w nos, aż usłyszę jak się łamie, albo podbić mu oczy, ewentualnie kopać miedzy nogi, aż zacznie błagać o litość. Ale to Beck i nigdy wcześniej nie wyrządziłam mu żadnej krzywdy. Nigdy się na niego nie zamachnęłam, nawet gdy nie robił nic poza wkurzaniem mnie całymi dniami. A to wszystko, ponieważ go kocham. Ponieważ kocham go od dwóch lat. Ponieważ on to Beck, a ja nie wyobrażam sobie życia bez niego, chociaż on najzwyczajniej w świecie wycina się ze wspólnej fotografii.

 

"Pieprz się" W moim głosie nie ma złośliwości. Z całych sił staram się przetworzyć ten ból, który mnie rozrywa od środka w tonę szczerej nienawiści, ale nie jestem w stanie, czuję jak się łamie i pozostaje w moich płucach. Czuję ścisk w gardle. Oczy zaczynają piec. Zawsze czułam się przy nim bezbronna, podatna na zranienia, pozwalałam mu osiąść w moim wrażliwym miejscu. On teraz się przez nie przebija, rozdziera długimi szponami, ze zmarszczonymi brwiami.

"Pieprz się, Beck"

 

"Naprawdę Cię kochałem. Jade. Naprawdę. I nadal Cię kocham. Po prostu to już nie działa tak jak powinno. My nie działamy."

 

Rzucam mu piorunujące spojrzenie jakbym chciała żeby spłonął. Co dla niego nie działa? Kocham go. On kocha mnie. Całujemy się, rozmawiamy, spędzamy razem czas, śmiejemy się , robimy razem wszystko. Jak to może nie działać? Kłócimy się, przedrzeźniamy. Jestem zazdrosna i wyolbrzymiam jak tylko spojrzy na inną dziewczynę, ale on zawsze twierdził, że mu się to podoba, że czuje się wtedy chroniony i chciany. Jeszcze wczoraj całował mnie na pożegnanie, delikatny pocałunek w usta, czułam tą samą iskrę, która rośnie we mnie przy każdym kontakcie, jakby samoloty zderzały mi się w żołądku.

 

"Co dla Ciebie nie działa? Wszystko było całkowicie w porządku. Jak możesz tak po prostu..." Przygryzam usta. Drżą a głos mi się łamie, za żadne skarby się nie popłaczę. Na pewno nie przed zatłoczonym Starbucks'em , pod którym codziennie na światłach podejmowane są wybory w grze na śmierć i życie. "Nie rozumiem"

 

"Jesteś moją pierwszą prawdziwą dziewczyną. Nigdy wcześniej z nikim nie chodziłem. Po prostu... po prostu już tego nie czuje. Nie chce Cię zwodzić dopóki nie będę pewny. To nie byłoby fair"

 

"Masz kogoś innego?" Odwracam się do niego rezygnując z powstrzymywania się od płaczu. Łzy napływają mi do oczu po czym spływają po moich policzkach. Beck przysuwa się bliżej odsuwając na bok kawę. Kładzie dłonie na moich policzkach i delikatnie wyciera spływające łzy. Jego ręce są gorące na tle zimnego wiatru.

 

"Nie. Jade przyrzekam, że nie ma nikogo innego. Po prostu czuję się strasznie pogubiony...nie wiem czy bardziej jesteś dla mnie przyjaciółka, czy dziewczyną." Odsuwa ręce z mojej twarzy ale nadal pozostaje blisko, jego oczy przeszywają moje.

" Kochałem Cię bardziej niż cokolwiek innego przez ostatnie dwa lata. Jesteś piękna, zabawna, mądra, jesteś moją najlepszą przyjaciółka. Tu nie chodzi o Ciebie. To po prostu chodzi o mnie, staram się zrozumieć na jakim etapie są moje uczucia. Za 9 miesięcy kończymy szkołę. Potrzebuje trochę czasu, żeby pomyśleć nad tym co naprawdę chcę potem robić. Potrzebuje czasu dla samego siebie, żebym wiedział, że moje decyzje nie są podejmowane ze względu na kogoś innego. Po prostu muszę to zrobić Jade. Dla siebie. Przepraszam."

 

Wiem, że mówi szczerze. Beck to wspaniały facet, znam go na tyle, że wiem, że nigdy nie zrobiłby nic czego nie uważałby za stosowne. Potrząsam głową, nie chce w to wierzyć. Nie chcę, żeby mówił takie rzeczy z taką szczerością. Chcę żeby się śmiał, powiedział, że żartuje, że mnie poślubi i będzie grał ze mną w filmach dopóki nie będziemy starzy i pomarszczeni. Chcę, żeby powiedział, że tak będzie zawsze.

Całuję go. Całuję go jakbym była zdesperowana i chciała go przekonać, żeby został. Trzymam jego twarz a on dotyka moich włosów. Ludzie się gapią ale mam to gdzieś. Smakuję i pachnie jak kawa. Zawsze był moim słabym punktem, szczeliną w mojej zbroi, piętą Achillesow'ą. A on podcina mi skrzydła, zostawia słabą mówiąc, że mu przykro, że robi to dla siebie.

 

Jedziemy do mojego domu w ciszy. Trzymam go za rękę i staram się oddychać, staram się wymyślić co powiedzieć, żeby zmienił zdanie. Ale nic nie mówię. To tylko sprawiłoby, że czułabym się jak większe gówno. Jedziemy powoli, zgodnie ze światłami. Beck jak zawsze ostrożny, świadomy otoczenia, podświadomie wyszukujący niebezpiecznych kierowców. Zaciągam się znajomym zapachem jego samochodu, jego samego, i modlę się o apokalipsę, która ściągnęłaby na nas piekło przed dojazdem do domu.

Do tego jednak nie dochodzi, nigdzie się nie rozbijamy a Beck jak zwykle okazuję się doskonałym kierowcą. Zatrzymuję się na moim podjeżdzie, z daleka widzę mój pusty dom, który nachyla się nade mną jak więzienie. Gapię się przez okno, nie ruszam, zaciskam dłoń na Beck'u jakbym miała odciąć mu krążenie. Jedyne pocieszenie to fakt, że dzisiaj piątek. Mam chociaż kilka dni, żeby się ogarnąc przed poniedziałkiem.

 

"Kocham Cię." Tyle razy wypowiedziałam te słowa w przelotnych konwersacjach, szeptając wśród jego pościeli, w moim domu. Zawsze były szczere.

 

"Ja Ciebie też. I wiem, że tak czy inaczej wszystko się ułoży"

 

"Wątpię" Uchylam drzwi zanim powie cokolwiek więcej, ściskam jego rękę gdy wstaję, odwracam się i patrzę na niego gdy nasze ręce są wciąż złączone. Wpatruję się w nie. Oczy już obolałe od ciągłego płakania ale wciąż czuję łzy spływające po policzkach. Wstaję i puszczam zatrzaskując drzwi a on powoli odjeżdża. Stoję z założonymi rękoma patrząc jak jedzie ostrożnie moja ulicą, tylne światła promienieją czerwienią po czym znikają.

Rozważam rzucenie się na trawę na kolanach, wyjąc do księżyca jak w każdym romantycznym filmie. Rozważam wejście do środka i spalenie wszystkich rzeczy, które mają cokolwiek z nim wspólnego. Rozważam zwinięcie się w kulkę na moim łóżku i płakanie przez całą noc, smarkając na poduszkę jak każdy normalny człowiek.

Zamiast tego zabieram kluczyki z szafki kuchennej i biegnę do samochodu.

Andre i Robbie nie wchodzą w grę.Nie szczególnie za nimi przepadam, z różnych powodów. Poza tym wątpię, żeby którykolwiek z nich wiedział co zrobić bądź powiedzieć. Ja sama nawet nie wiem co chciałabym usłyszeć. Jest jeszcze Cat, ale ona raczej do końca tego nie ogarnie, da mi trochę lodów, posadzi szczekającego psa na kolanach. Będzie tak samo niepomocna jak chłopcy. A to tylko zostawia mi jedną opcję.

Przeklinam się w myślach gdy wyjeżdżam z podjazdu. Nienawidzę kogokolwiek potrzebować, oczywiście oprócz Beck'a. A tu po raz kolejny znajduję się w sytuacji gdy jadę do domu Tori wypłakując się za wszystkie czasy. Ale nie mam nikogo innego a ona mi pomoże. Jest jak jakiś cholerny święty. Powie mi co chcę usłyszeć, trochę porozpieszcza ale nie do końca, będzie balansować na odpowiedniej granicy.

Prędzej połknęłabym żyletki utopione w kwasie niż przyznała na głos, że jej potrzebuję, ale nawet to nie uczyniłoby tego kłamstwem.

Więc jadę. I na każdych światłach, które mijam marzę, żeby przejechać na czerwonym. Tylko żeby poczuć ten dreszczyk, tylko dlatego, że mogę.

Następne częściStreetlights. Rozdział 2

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ginny 20.04.2016
    Zapowiada się ciekawie :D 5 ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania