Poprzednie częściStrefa Mroku - Prolog - Coś

Strefa Mroku - Rozdział 2 - Goście.

Rozdział 2 - Goście.

 

Przez głowę Piotra przebiegały przeróżne myśli, które kłębiły się jedną za drugą jak w burzliwym wirze, chaotyczne, nieuporządkowane. Czuł, że ogarnia go strach, ale nie mogłem pozwolić sobie na panikę – nie teraz. Spojrzał na dziadka. Był blady, jakby ledwo trzymał się na powierzchni. Jego schorowane serce biło pewnie jak szalone, będąc już u skraju wytrzymałości.

 

– Na pewno zaraz się znajdzie cały i zdrowy, na pewno!

Powtarzał to jak mantrę, może bardziej dla samego siebie niż dla dziadka, starając się, żeby jego słowa brzmiały pewnie, choć w środku czuł narastający z każdą chwilą niepokój.

 

Do głowy przyszło mu tylko jedno. Pojechać tam na miejsce wybuchu i samemu wybadać całą sytuację. Nie mogąc czekać bezczynnie, tkwiąc w tej piekielnej niepewności wcisnął pedał gazu w podłogę i pomknął w stronę Instytutu Wojskowego nie zważając na ograniczenia prędkości i pierwszeństwa przejazdu. Zasady? Nie miały dla niego już żadnego znaczenia. Miał tylko jeden cel – dotrzeć na miejsce.

 

Po kilku minutach przybyli w pobliże szlabanu, co oznaczało wjazd na teren Instytutu. Stało tam już kilkanaście aut z logami największych stacji telewizyjnych i radiowych z całego kraju. W oczach dziennikarzy widać było mieszankę ciekawości i drapieżnej ekscytacji, jakby czekali na kolejną sensację. Przed szlabanem postawiono kilka radiowozów, a uzbrojeni policjanci wraz z wojskowymi bacznie pilnowali by nikt nie przekroczył rogatki, zwłaszcza ciekawscy żurnaliści. Wszystko wyglądało jak scena z filmu. To nie była już zwykła akcja ratunkowa. To była tragedia.

 

– Zaczekaj tu na mnie ze Scoobym.

Młody Nawrocki poprosił dość surowo dziadka, który kurczowo trzymał się prawą, roztrzęsioną ręką za uchwyt nad drzwiami w samochodzie tak mocno, że dłoń która obejmował plastikowy uchwyt zrobiła się czerwona. Nie lubił szybkiej jazdy autem, a tego wieczoru jego wnuk przesadziłem z prędkością zdecydowanie.

– Dobrze wnusiu. – Odparł stary, starając się brzmieć spokojnie, choć wnętrzności skręcały mu się w ciasny supeł.

 

Wysiadając trzasnął drzwiami z większą siłą niż zamierzał i ruszył w stronę dwójki mundurowych którzy strzegli przejścia. Mijał samochody i ludzi z publicznych i prywatnych mediów, a w międzyczasie z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął swoją starą, pomiętą, i nadgryzioną zębem czasu książeczkę wojskową, która jak myślał w tamtej chwili, miała posłużyć mu jako przepustka: jako glejt. Nigdy wcześniej nie wykorzystywał statusu weterana wojennego, aby cokolwiek wskórać, no ale zawsze musi być ten pierwszy raz.

– Stać! Przejścia nie ma! – Surowo zaprotestował gość w policyjnym mundurze, gdy tylko zbliżył się w jego stronę. Jego oczy spoglądały na Nawrockiego z chłodną niechęcią, jakby od razu wiedział, że sprawi problemy.

Wyciągnął dłoń z książeczką i zagaił rozmowę w nadziei, że zostanie zrozumiany.

– Nazywam się Piotr Nawrocki, służyłem w wojsku. Rozpoznanie w Piętnastej Zmechanizowanej, pan zobaczy. – Wcisnął mu książeczkę. – Mój ojciec Bartosz jest strażakiem, był tu dziś na akcji podczas pożaru. Chciałbym się dowiedzieć czy z nim wszystko w porządku. Wie pan nie mam z nim kontaktu, trochę się o niego martwię.

Policjant słysząc to z widoczną niechęcią przewertował malutkie karteczki, oddał książeczkę, i rzucił surowo. – Pan się stąd nie rusza! – Jego twarz była zimna jak stal. Oddalił się w stronę stojącego w pobliżu radiowozu. Otworzył gwałtownie drzwi w policyjnym vanie z którego wyjął telefon komórkowy i zaczął z kimś prowadzić nerwową rozmowę, co jakiś czas rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę Nawrockiego.

Piotr zacisnął zęby, czując, jak frustracja i niepokój zaczynają zżerać go od środka. Nagle, obok pojawił się młody żołnierz, który do tej pory stał cicho, nie zwracając na siebie uwagi. Pełnił tego wieczoru wartę przy rogatce wraz z policjantem telefonistą.

– Zjawo, to nie był najlepszy pomysł byś tu przychodził! – Wyszeptał, w stronę Nawrockiego patrząc na niego spod przydługiego daszka swojej czapki.

Piotr spojrzał z zaskoczeniem i lekką pogardą na speszonego żołnierzyka w przydługim, znoszonym mundurze. Jego słowa jednak go zaintrygowały, a przez głowę przeleciały mu wspomnienia z jego początków we wojsku. Tak samo jak on - nieśmiały i w niedopasowanym mundurze pełnił swoje obowiązki wobec ojczyzny. Zaskoczyło go również to, że wiedział o tym, że członków oddziału w którym służył nazywano Zjawami. Kiedyś niczym duch, niezauważony mijał takie barykady jak ta przed którą stał. Teraz jednak musiał czekać, aż pies w niebieskim wdzianku skończy się z kimś naradzać, i łaskawie pozwoli mu przekroczyć granicę Instytutu bądź też nie.

– Co masz na myśli? – Zapytał chłodno, choć ciekawość zaczynała go pochłaniać.

– Wiem kim jesteś Zjawo, wszyscy tutaj to wiedzą. – odpowiedział, zerkając nerwowo w stronę policjanta, który nadal rozmawiał przez telefon. – Nie powinieneś tu być. Ten glina już pewnie dostał rozkaz, żeby cię zatrzymać, a może nawet aresztować. Ale boi się ciebie, nie wie, jak to rozegrać. Słuchaj, zanim skończy gadać, musisz się stąd wynieść. Weź to!

Wcisnął w rękę Nawrockiego mały, zimny radiotelefon. Jego oczy były szeroko otwarte, jakby dawał mu ostatnią szansę na ucieczkę.

– Idź, zanim będzie za późno. Wiesz, co z tym zrobić – Nalegał stanowczo, a jego głos stawał się coraz bardziej desperacki.

Piotr stał przez moment, patrząc na radiotelefon w swojej dłoni, serce waliło mu jak młot. Czy powinienem mu zaufać? Przecież nie po piepszone radio tu przyjechał. Czuł, jak adrenalina buzowała w żyłach. Nie było jednak czasu na wątpliwości.

– No już! – ponaglił go znów młokos, rzucając szybkie spojrzenie w stronę policjanta, który właśnie odłożył telefon.

Nawrocki nie miałem wyboru. To była jego jedyna szansa by ulotnić się niezauważonym.

 

Chwycił radio i bez chwili wahania obrócił się na pięcie. Pędem ruszył w stronę samochodu. Serce waliło mu jak młot. Wskoczył za kierownicę, a silnik zaryczał kiedy go odpalił. Uff… Chyba mu się udało uciec niezauważonym. Spojrzał w stronę funkcjonariusza policji – właśnie skończył rozmowę i wydzierał się na młodego żołnierza, który kilka chwil wczesniej pomógł Nawrockiemu nawiać. Gestykulował gwałtownie. Jego podniesiony ton głosu przebił się przez hałas otoczenia, przyciągając wzrok zgromadzonych tam reporterów jak magnes. Rozgrywała się scena, której byłem głównym aktorem, ale oni jeszcze tego nie wiedzieli.

 

Spojrzał najpierw na zaniepokojonego dziadka, jego twarz była blada, oczy szeroko otwarte, pełne strachu i dezorientacji. Bez słowa przeniosłem wzrok na darowany mu radiotelefon, który nadal ściskał w dłoni. Coś w środku mówiło mu, że nie powinien tego lekceważyć. Przekręcił małe pokrętło u góry urządzenia. Z głośnika wydobył się szum, który po chwili zmienił się w wyraźne, złowrogie głosy.

– Jak to go nie ma? To gdzie on do jasnej cholery jest? – Wściekłym tonem odezwał się pierwszy z głosów.

– Nie mam pojęcia! Przed chwilą jeszcze stał przed szlabanem. – padła nerwowa odpowiedź.

– Idioci! Gość którego szukamy sam nam się podłożył wpadajac w nasze ręce, a wy mu pozwoliliście zwiać. Macie go znaleźć póki nie skończymy przeszukiwać jego domu i posesji. Zrozumiano?! – Tym razem wtrącił się już ostatni gość. Jego słowa były ostre, bezpardonowe.

 

Serce Nawrockiego zamarło na chwilę.

Wyłączył radio jednym ruchem, czując narastającą panikę. Spojrzał przez szybę. W tym samym momencie zobaczył, jak policjant krąży między dziennikarzami. Jego wzrok błądził po twarzach tłumu, wyraźnie kogoś szukał. Wtedy stało się dla niego jasne, że tym kimś kogo szukał gliniarz był on sam. Młody wojak najwyraźniej miał rację, mówiąc mu żeby jak najszybciej spływał. Chcieli go zatrzymać, a on sam stworzył im do tego dogodną sytuację. Dziadek Nawrocki po wysłuchanej rozmowie z radia milczał, siedział oszołomiony, patrząc przed siebie jakby stracił wszelką orientację w czasie i przestrzeni. Piotr przeanalizował szybko sytuację. Wiedział, że nie może tam zostać ani chwili dłużej. Musiał działać szybko jeśli chciał dowiedzieć się co te cholerne psy szukają u niego w domu, i o co w tym wszystkim chodzi. Bez wahania wrzucił bieg i ruszył w stronę domu, nogą ciężko naciskając na pedał gazu.

 

Po raz kolejny tego dnia pędził przez miasteczko, wyprzedzając z łatwością każdego kto chciał go spowolnić. Prędkość zredukował dopiero w chwili, gdy przed skrętem na jego podwórze, przed maskę jego samochodu wtargnął mężczyzna.

Jakby postradał zmysły, rzucić się wprost pod prowadzony przez Piotra wóz. Ten wcisnął pedał hamulca do oporu, i z piskiem opon sunął po asfalcie kilkanaście metrów zanim wyhamował całkowicie: tuż przed niedoszłym samobójcą. Udało się zatrzymać dosłownie na milimetry przed tym szaleńcem. Facet oparł ręce na masce i wśród otaczającego ich mroku Nawrocki dostrzegł tylko jego przerażone całą sytuacją oczy. Patrzyli tak przez chwilę na siebie, aż w końcu kierowca wyskoczył z samochodu w stronę faceta który zbierał się mozolnie sprzed suva. Adrenalina buzowała w nich oboje. Piotr zbierał się w sobie by cisnąć w stronę nierozważnego faceta wiązankę nieprzyjemnych słów, ale nim zdążył się odezwać to mężczyzna zdyszanym głosem odezwał się pierwszy.

– To ja! – Wykrztusił z siebie, po czym zrobił krótką pauzę, nabrał głęboko powietrza w płuca, i zdjął kaptur z głowy ujawniając swoją twarz.

Teraz personalia nierozważnego mężczyzny, który wtargnął pod rozpędzone auto nie miały dla niego tajemnic. Był to strażak - Dariusz Błachowicz, najlepszy przyjaciel jego ojca, z którym od wielu lat sprawowali służbę w tej samej jednostce. Rodzina Nawrockich uważała go jako członka rodzinny. Był z tych ludzi, którzy zawsze stawali na wysokości zadania, gotowi pomóc w każdej sytuacji, a od czasu do czasu wpadał do nich po prostu pograć w karty. Czasem wygrywał nawet i z najstarszym z rodziny.

– Piotrek, nie słuchaj tego co oni mówią. Oni kłamią… – wyrzucił z siebie, a jego głos brzmiał tak, jakby miał zaraz się załamać. – Oni wszyscy kłamią! Nie było żadnego ataku. To brednie!

– O czym ty mówisz? Chodzi ci o mojego ojca? Kto kłamie? Policja? Wojsko? Telewizja? – Torpedował pytaniami ciągle zziajanego Darka.

– Twój ojciec… on żyje! – wysapał, łapiąc Piotra za ramiona, jakby chciał go zatrzymać w miejscu, zanim zrobi coś głupiego. – Widziałem go! Widziałem jak zakładano mu na głowę worek. Trzech, może czterech osiłków, siłą zaprowadzili go do furgonu i odjechali. To było zaraz po eksplozji. Nie wierz im… nie wierz w to co mówią.

 

Dariusz nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ jego myśli zajął głośny odgłos otwierających się drzwi od domu Piotra, z którego ktoś wynurzył się i skierował w stronę mężczyzn strumień mocnego światła. Strażak instynktownie naciągnął kaptur na głowę i bez słowa zaczął uciekać. W ciemności jego sylwetka szybko stawała się niewyraźnym cieniem, aż w końcu zniknęła zupełnie. Został po nim tylko dźwięk szybko oddalających się kroków, który powoli cichł. Strumień światła z latarki powędrował za Dariuszem, a po chwili powrócił w stronę wozu Nawrockiego i zatrzymał się na jego twarzy. Oślepiająca jasność uderzyła go tak mocno, że przez chwilę kompletnie stracił orientację. Zmrużył oczy które jeszcze przed chwilą tonęły w mroku, a które teraz rażone przez światło aż piekły. Uniósł rękę, próbując zasłonić się przed blaskiem, i w tym osłoniętym dłonią widoku dostrzegł rozmyte zarysy werandy i postać, krępą i nieruchomą, która wolno stąpała po deskach, zmierzając w jego stronę.

 

– Kto tam? Co tu się dzieje? – Ryknął do Piotra gruby głos.

– To ja się do cholery pytam kto tam!? – warknął zły i zdezorientowany. – I co robisz w moim domu?! Nie pamiętam, żebym cię zapraszał.

Światło nagle zgasło, a postać na werandzie rzuciła mu uśmiech, ale było coś w tym uśmiechu, co nie wróżyło niczego dobrego.

– Pan Nawrocki, jakże mi miło. – Głos pełen fałszywej uprzejmości ciągnął się jak lepki syrop. – Przepraszam za brak manier. Nadinspektor Andrzej Olkowski, Wydział Dochodzeniowo-Śledczy Policji we Wrocławiu. Proszę spokojnie zaparkować, mam do pana kilka pytań.

Jego ton nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Skinął ręką w stronę brukowanego podjazdu, sugerując, że to jedyna droga.

 

Nawrocki wsiadł. Serce z niepokoju waliło mu jak młot. Jego dziadek, wyraźnie zaniepokojony sytuacją wpatrywał się w człowieka stojącego na werandzie, jego spojrzenie pełne było lęku, ale i niejasnego zrozumienia, wiedział że jego obecność nie wróży nic dobrego.

 

– Piotr, kim oni są? Dlaczego ktoś wychodzi z twojego domu?

– Ten pierwszy to Błachy. Powiedział, że widział ojca i że mamy się nie martwić. A ten drugi… – Zawahał się. – Jest gliniarzem, twierdzi, że nadinspektorem. A co on tu robi… zaraz się przekonamy, choć to zapewne jakieś nieporozumienie.

Słowa miały uspokoić jego dziadka, ale sam wiedział, że to żadna pomyłka. Coś się działo, coś złowieszczego, a ta sytuacja zaczynała przypominać dziwną grę, w której byłem tylko pionkiem. Wiedział, że policja nie przychodzi bez powodu, zwłaszcza po takim dniu jak dzisiaj. Próbował złożyć te wszystkie skrawki w całość: Instytut, rzekoma śmierć ojca, gliniarze w jego domu, ale nic się nie łączyło. Nie rozumiał co tam zaszło i dlaczego ktoś pod lupę bierze jego dom, jego rodzinę i jego samego.

 

Zredukowałem prędkość, podjechałem powoli pod dom i zgasiłem silnik. Czekała mnie rozmowa z nadinspektorem, i w głębi duszy czułem, że to dopiero początek koszmaru.

Nawrocki przeparkował auto i razem z dziadkiem oraz Scoobym ruszyli na spotkanie z Andrzejem z dochodzeniówki. Dziadek drżał ze strachu, choć starał się to ukryć, a Scooby szedł tuż obok swojego pana cicho warcząc na obcego. Piotr nie próbował go uspokajać. Chciał by ten nieudacznik, ten żałosny "detektyw", wiedział, że nie jest tam mile widziany.

 

– Witam również Pana Jurka!

Z uśmiechem na twarzy wypalił detektyw do starszego, i ten już miał odpowiedzieć coś w jego kierunku, coś co zapewne zgasiło by entuzjazm pana policjanta, ale nim cokolwiek powiedział to Piotr odezwał się pierwszy, wiedząc że dziadek język ma nie od parady.

– Dziadku, weź psa i zaczekajcie na mnie w domu, ja to załatwię.

 

Kiedy starszy otworzył drzwi, ich oczom ukazał się widok, którego nikt się nie spodziewał: w domu było więcej nieproszonych gości. W środku, w ciemnych kurtkach, krzątało się kilka osób. Jeden z nich, stojący plecami do wejscia, przeglądał rozrzucone na stole dokumenty. Na jego kurtce widniał napis: „technik kryminalistyki”. Dziadek, widząc to, natychmiast zareagował swoim nieposkromionym temperamentem.

– Miejsce takich kundli jest w budzie! – warknął.

– Słucham?! Mam nadzieję, że to było do psa! – oburzył się Olkowski, dotąd tryskający humorem.

– Do psa… No przecież nie do Scooby'ego – szybko wyprowadził kontrę dziadek, po czym weszli do środka.

– Co wy tu do cholery robicie? Jakim prawem weszliście na teren mojej posesji i do mojego domu? Zabierajcie się stąd! – zaatakował Piotr.

– A takim prawem panie Nawrocki! – Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki złożony kawałek papieru. Rozłożył go i trzymając go mocno w dłoni przedłożył do wglądu właścicielowi posesji. – Pieczątka sądu na dole jest? – Zapytał gliniarz.

– Tak. Jest. – pozostało mu tylko odpowiedzieć.

– Więc jeśli i data też się zgadza, to mam obowiązujący mnie nakaz przeszukania pańskiego domu i posesji w trybie niecierpiącym zwłoki. Choć w zaistniałej sytuacji mógłbym to zrobić nawet bez tego papierka. A więc proszę wziąć pod uwagę moje dobre zamiary i nie sprawiać problemów panie Nawrocki. Zna pan przecież procedury. Co prawda to policja, a nie wojsko ale chyba jak mało kto wie pan, że procedury to rzecz święta prawda?

– A co wy u licha możecie o tym wiedzieć? Co tu się wyprawia? Gdzie mój ojciec!? – Krzyknął z całej siły zaciskając pięści, gotów wybuchnąć. Ale glina, z swoim nieszczerym uśmiechem, przerwał mu zanim ten zdążył powiedzieć więcej.

– Panie Nawrocki, proszę się uspokoić a wszystkiego się pan dowie. Chyba nie chce pan żebyśmy musieli rozmawiać również z pańskim dziadkiem? Jak widziałem dość już dziś przeszedł. A jeśli mnie pamięć nie myli… – Wyciągnął z kieszeni kajet i przewertował kilka stron, aż w końcu dokończył … – Trzynastego maja skarżył się lekarzowi pierwszego kontaktu na silne bóle w klatce piersiowej, czyżby to nie był stan przedzawałowy? Chyba warto zadbać o to by dziś się już nie musiał denerwować prawda?

– Jak się stąd zabierzecie to się nie będzie denerwować. – rzucił przez zaciśnięte zęby.

– Odpowie pan na pytania, to się wyniesiemy, umowa stoi?

– Byle szybko. – odpowiedział krótko i bez ceregieli chcąc zakończyć tę farsę jak najszybciej. Detektyw śledczy odnalazł w notesie niezapisana stronę i zaczął swoje pseudo przesłuchanie.

– Mieszka pan tu z ojcem i dziadkiem, tak?

– Dziadek często u nas nocuje, ale nie mieszka z nami na stałe. Co to ma wspólnego z waszym najściem? – Zmarszczył brwi poirytowany pytaniem.

– Spokojnie panie Nawrocki dojdziemy do tego. Co się stało z pańska matką?

– Zmarła, poważnie zachorowała. – wziął głęboki oddech, starając się opanować narastającą złość. – Jezu… Wiesz, że mój dziadek skarżył się na bóle w klatce piersiowej zwykłemu lekarzowi a nie wiesz co się stało mojej matce?! Nie żartuj!

– Proszę pozwolić, że to ja będę zadawał pytania. Chyba że wolisz, skoro już przeszliśmy na "Ty", żeby przesłuchanie kontynuował twój dziadek?

Glinarz nie zamierzał odpuszczać. Jego obojętność doprowadzała Nawrockiego do szału.

 

– Zmarła… Zmarła na litość Boską! Zachorowała na nowotwór mózgu. Zadowolony?

– Glejak, tak? Mam rację?

– Tak, glejak panie nadinspektorze. Glejak. – Z szyderczym uśmiechem odpowiedział Piotr, ale wcale nie było mu do śmiechu. Nadinspektor cholernie go irytował ale za wszelką cenę wolał oszczędzić swojemu dziadkowi kolejnej dawki stresu.

– Jak sfinansowaliście leczenie pańskiej matki?

– Dziadek sprzedał firmę, a ojciec wziął pożyczkę. Czy to wystarczy?

– Duża to była kwota? Udało się wam ją spłacić? – Zasypywał Nawrockiego pytaniem, za pytaniem.

– Duża to za mało powiedziane, ojciec do dziś ją spłaca, ja również.

– A pan w tym czasie był z bliskimi?

To był cios poniżej pasa. Krew w Nawrockim wezbrała, ale mimo wszystko jakoś się jeszcze trzymał.

– Nie, nie byłem. – Odpowiedział policjantowi, a ten uniósł kącik ust, wiedzieć że trafił w czuły punkt. – Pełniłem służbę wojskową w Afganistanie wraz z piętnastą jednostką zmechanizowaną. Zapewne zapytasz zaraz, czemu nie wróciłem by pomóc bliskim. To ja uprzedzę twoje pytanie! Nie byłem bo mnie nie puścili! Kazali zostać, wypełniać rozkazy! Zabijać, kiedy mi cholerny glejak zabijał matkę! Ile razy ktoś jeszcze będzie o to pytał? Ile razy, ja będę się za to tłumaczył? No ile? Już odpowiedziałem przed sądem za niesubordynację! Zajrzyj do akt sprawy to będziesz wiedział, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś.

Krew w końcu się w nim zagotowała. Gdyby Olkowski nie był na służbie, Piotr obiłby mu twarz i zmazał głupi uśmiech z twarzy.

Gliniarz zamknął notes, wyciągnął krótkofalówkę i żwawo zakomunikował.

– Ok, mamy to, panowie zbieramy się stąd. – Po czym pogroził Piotrowi wymachując krótkofalówką przed jego oczyma. – Co się stało Piotrek to się nie odstanie! Piśnij słowo o Afganistanie, a pożałujesz. Jak Boga kocham pożałujesz! A i jeszcze jedno… Nie opuszczaj miasta, dla dobra śledztwa!

 

Nadinspektor poklepał Piotra po ramieniu, odwrócił się i gwiżdżąc pod nosem jakąś wesołą melodię ruszył w stronę ciemnej furgonetki zaparkowanej na drodze, przed domem starego Bednarka. Jego ludzie wyszli z domu niosąc różny sprzęt: jeden z aparatem, drugi z komputerem, a reszta targała srebrne kufry, których zawartości Nawrocki mógł się tylko domyślać. Jeden z nich, mijając go na schodach, zderzył się z nim, i uderzył go barkiem. Zrobił to celowe, a potem odwrócił się, uśmiechnął szyderczo i powiedział.

– Niech pan dziadkowi telewizję wyłączy, bo co za dużo to niezdrowo!

Wszyscy w koło roześmiali się jak dzieci w wesołym miasteczku.

– Co z moim ojcem? Coś mi na ten temat powiecie? Gdzie on jest? – Nawrocki wykrzykiwał nie mogąc powstrzymać gniewu.

– Ktoś się z tobą skontaktuje, nie martw się! – odkrzyknął, chowając się za furgonetką. – Jak tak bardzo chcesz zobaczyć jego ciało, to się o to postaramy! – dodał, rechocząc prawie do łez.

Maszyna odjechała po chwili, a wnuk ruszył do domu, żeby sprawdzić, jak trzyma się dziadek i w jakim stanie jest wnętrze. Spodziewał się zniszczeń, przewróconych mebli, połamanych półek, bałaganu: wszystkiego, co kojarzyło mu się z policyjnymi przeszukaniami. Ale kiedy otworzył drzwi, wszystko wyglądało, jakby nic się nie stało. Dom był dokładnie taki, jaki zostawił rano przed wyjściem. Nawet dokumenty, które wcześniej ktoś tak wnikliwie przeglądał, zniknęły ze stołu.

Jedynie dziadek, siedząc w fotelu, wyglądał na przerażonego. Wpatrywał się w ekran telewizora, jakby zobaczył ducha.

– Posłuchaj, Piotruś, co oni za brednie wygadują! Skąd wzięli te wszystkie kłamstwa?! – wykrztusił drżącym głosem.

Nawrocki spojrzał na telewizor i osłupiał. Dziadek Jerzy miał rację. To, co leciało właśnie na ekranie, było kompletną bzdurą. Nie był to jednak jakiś głupkowaty program rozrywkowy. Dziadek Piotra oglądał serwis informacyjny na kanale wrocławskiego oddziału telewizji regionalnej. Prezenterka oznajmiała właśnie całemu województwu, że jego syn to terrorysta, odpowiedzialny za wybuch w Instytucie Wojskowym.

Piotr Poczułem, jak świat wokół niego zwalnia i zaczyna wirować. W jednym momencie odebrało mu mowę. Krew zaczęła szumieć mu w uszach, tak że przestał słyszeć własne myśli. Wziął do ręki pilot, i drżącą ręką podgłosił telewizor, żeby usłyszeć dokładnie relację reportera nadającego z miejsca rzekomego zamachu.

– ...Tak, Zuzanno. Służby bezpieczeństwa podają, że zamachowcem miał być Bartosz Nawrocki, strażak z Państwowej Straży Pożarnej w Różanicy. Podczas akcji gaszenia pożaru w Instytucie Wojskowym miał celowo wywołać eksplozję, raniąc kilka osób, samemu ginąc na miejscu. – nadawał reporter, jakby czytał suchy raport.

– Czy coś wiadomo o motywach? – zapytała Zuzanna, kompletnie niewzruszona wcześniejszą informacją.

– Motywów może być kilka – odpowiedział reporter. – Jednym z nich może być chęć zemsty na administracji rządowej, wojskowej i lekarskiej. Bartosz Nawrocki stracił żonę z powodu nowotworu mózgu i winił za to właśnie te instytucje. Aby sfinansować jej leczenie, musiał zaciągnąć pożyczkę, a jego ojciec sprzedał rodzinny zakład meblarski. W tym czasie jego sy, służył w Afganistanie, jednak nie otrzymał zgody na powrót, co Bartosz uznawał za kluczowe w walce o życie żony. Mógł więc chcieć pomścić jej śmierć, obierając za cel Instytut Wojskowy – dodał bez cienia emocji.

 

Pięści Piotra zacisnęły się automatycznie.

– Szukają kozła ofiarnego, ale nie pozwolę, żeby ktoś wycierał sobie gębę śmiercią mojej matki! – wycedził gniewnie przez zaciśnięte zęby.

 

Z wyraźnym obrzydzeniem wyłączył telewizor. Udał się do kuchni, nalał szklankę wody i podał dziadkowi, który siedział sparaliżowany strachem. Dodał do tego tabletkę na uspokojenie, którą trzymał u siebie w domu na wszelki wypadek.

– Nie słuchaj tych bzdur, dziadku. Ojciec żyje. Wiem to. Weź tę tabletkę, uspokój się. A ja… ja coś wymyślę. – powiedział, choć sam próbował uwierzyć w swoje słowa.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania