Strzelin, lato 2021

19.10, wtorek: pociągiem do Strzelina. Pogoda jak drut, słoneczko i brak wiatru. Mam zamiar wysiąść w Białym Kościele, ale przypadkowo napotkani mężczyźni (jeden – młody i inteligentny, znawca gór; drugi – stary, rubaszny, znawca dzików i mściwych rannych zwierząt) zagadują mnie i nieopacznie wysiadam w Strzelinie. Ze Strzelina czerwonym szlakiem do Ziębic przez Gromnik. Na chwilkę, tuż przed asfaltówką łączącą Jasienicę ze Skalicą, gubię się i wchodzę wprost w wąwóz potoczny. W Ziębicach nie mogę trafić na żółty, który biegnie na Paczków. Ląduję gdzieś na polach Osiny Wielkiej, ale chwilę potem łapię dwa stopy, jeden po drugim. I dwa, jeden po drugim, mnie podrzucają. Młody, uczynny gość podwozi mnie z Ziębic do Lubnowa, a w Chałupkach zgarnia mnie już Martusia („Marta, droga Marta, co wszystkie świętości tego świata warta”). Nocleg w Kamienicy pod Paczkowem.

21.10, czwartek, deszczowy i wietrzny czwartek. W deszczowy i wietrzny czwartek powrót z Kamienicy do Wrocławia przez: Błotnicę, Topolę, Doboszowice, Służejów (ładna leśna i polna droga przed Służejowem), Rozosznicę (dwa szlaki po drodze: zielony i czerwony, ten ostatni odbija wkrótce na Stolec), Czerńczyce (coraz bardziej odczuwalny brak sklepów po drodze), Bukowy Las (tu – z uwagi na silny wiatr i mnóstwo połamanych drzew – aż strach wchodzić w knieję), czarny szlak za lasem, za lasem pole kukurydziane, Cienkowice, Ciepłowody, wreszcie niebieski szlak na Zarzyce i Czerwieniec. Jeden facet zabiera mnie przez Prusy do Strzelina swym automobilem. W Strzelinie okazuje się, że pociągi nie kursują, a dworzec zamknęli. Kataklizm! Podwożą mnie na Muchobór dwie dziewczyny plus ojciec jednej z nich, bo busy też nie hulają po siedemnastej. Odbywa się ciekawa rozmowa o zaniedbanych poniemieckich włościach. Kresowiakom wydawało się, że Niemcy na te ziemie jednak powrócą, więc o nic kompletnie nie dbali, niczym się nie przejmowali. Księżyc w pełni, wiatr w pełni, to jest na pełnych obrotach, a pałac w Mańczycach spowił mrok, bo to już noc prawie.

 

Osobliwości i ciekawostki: pyszne dzikie jabłuszko pod Doboszowicami, trochę zakurzone, ale co tam; fajowa poniemiecka dróżka biegnąca przez Las Doboszowicki; wysokie drzewo na Doboszowickich polach, niby forteca, niby wieżyca jaka; długaśne polne alejki tuż przed Służejowem i tuż przed Czerńczycami; hałaśliwy deszcz łamanych przez wiatr gałęzi w Muszkowickim Lesie, aż strach w ten deszcz brnąć (ja to jednak jestem ryzykant, igram z ogniem tak zwanym); charakterystyczne maszty w Ciepłowodach (po tych masztach trafiłem, gdzie zamierzałem, choć wątpliwości były, oj, były, ale intuicja jednak... pomogła; trzeba ufać i w nią wierzyć), w oddali Zarzycka Góra i Wzgórza Lipowe i piękne, piękne widoczki; żółty szlak (kierunek Niemcza) kusi w Czerwieńcach; jesienną porą przedwieczorną takie piękne brązowawe światło, światło brązowe takie, że ech, ach, a drzewa, te drzewa jak kolorowe fontanny (żółte, czerwone, zielone) wytryskują na kresach, na marginesie tego cudownego snu-krajobrazu i myślę sobie, że mógłbym tak iść i iść bez celu i bez końca; kolorowe liście rozwieszone na drzewach przywodzą na myśl barwne plamy na płótnach impresjonistów; listna, apetycznie wonna mączka pod nogami, czyżby coś do jedzenia? Do zmielenia? Czuję wreszcie na sam koniec tę miłą dla zgłodniałego wędrowca mieszankę zapachów: kasztanowego, orzechowego, a także woń opadłego listowia. Wspaniały zachód słońca, taki do bólu czerwony, taki nienaturalnie karminowy, jakby sam święty Mikołaj piekł ciastka na grudniową celebrację. Wspaniały księżyc w pełni nad głuchymi polami – oto wisienka na torcie całej wycieczki. Wracając jeszcze do drzew-fontann, do zielonych wodotrysków: jakie to wspaniałe, że poszczególne pomniki przyrody, a nawet całkiem liche krzewinki mają ten swój niepowtarzalny czas na zapłonięcie w blasku żaru, na przykucie uwagi natchnionego obserwatora, na zapalenie się żywym ogniem barw wszelakich.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Noico1 dwa lata temu
    Niezmiernie lubię wędrować tamtymi okolicami, mam na myśli południe Dolnego Śląska, a szczególnie góry. Moja ciocia prowadziła w Międzygórzu pensjonat, dom wczasowy Gigant, największy chyba w Kotlinie Kłodzkiej, o ile nie w całych Sudetach. Pamiętam podróż saniami chyba z Międzylesia czy nawet kłodzka, w cudownej zimowej scenerii.. Dziękuję za przypomnienie tych okolic i tego cudownego klimatu, ba dawno tam nie byłem. Pozdrawiam.
  • Grain dwa lata temu
    Mnie się podoba, A T.Chyła popełnił kiedyś monolog /może i tekst/ o wędrówce przez pola, łaki - jednym słowem nasze wioski. Konzył się mniej więcej tak:
    idę ciągle oczy strzechą /czym dokładnie nie pamiętam/ pieszcżę
    i jak długo kurwa jeszcze
  • maciekzolnowski dwa lata temu
    Super, dzięki za polecenie/przypomnienie twórczości Chyły.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania