Stukot

Będąc kilkuletnim urwisem, moi rodzice zwykli przywozić mnie do dziadków na wieś, żebym tam spędził przynajmniej część wakacji. Sami również zostawali na tydzień, jeśli akurat mieli razem urlop, ale przez resztę czasu byłem pod czujnym okiem babci i dziadka. Ja i moi kuzyni, którzy mieszkali dosłownie naprzeciwko dziadków.

Siostra mojej mamy wraz z mężem miała duże gospodarstwo, kilka budynków gospodarczych, stodołę, sad i kawałek łąki, na której pasły się krowy. Wszystko to bezpiecznie ogrodzone. Dla mnie i moich kuzynów był to więc jeden wielki plac zabaw. Dziadkowie mieli małe podwórko z jedną szopą i kurnikiem. Nie przypominam sobie, żebyśmy zbyt często tam spędzali czas.

Woleliśmy chować się po stodołach, wspinać się na jabłonie i porykiwać na krowy. W przerwach od tego biegaliśmy na drugi koniec wioski do sklepu po lody, albo na boisko, gdzie skrzykiwaliśmy się z resztą dzieciaków z wioski i sprawialiśmy, że wszyscy mieszkający przy nim ludzie drżeli ze strachu o swoje okna.

Nigdy jednak nie zapuszczaliśmy się do lasu, mimo że aż nas świerzbiło, żeby choć na chwilę wejść w cień wysokich sosen, które rosły dosłownie rzut kamieniem od najdalej położonego punktu gospodarstwa. Nasz dziadek jednak skutecznie nas odstraszył historiami o wilkach i leśnych potworach, które porywają małe dzieci. Łykaliśmy je jak cukierki, którymi nas przy tym częstował. Z perspektywy czasu myślę jednak, że bardziej jednak odstraszał nas pasek dziadka i ścierka babci.

Dziadek nasz zresztą był najwspanialszym gawędziarzem pod słońcem. Jeśli akurat zdarzył się deszczowy, bądź burzowy dzień, siadał z nami przy stole, przynosił jeszcze ciepły kompot i uczył grać w karty, opowiadając przy tym wspaniałe historie.

Opowieści dziadka podzielić można było na dwa rodzaje. Pierwsze to anegdoty z jego życia (a było ich sporo, bo z naszego dziadka był niegdyś taki sam gagatek, co z nas wtedy, a i do końca życia pozostał żartownisiem) oraz życia jego znajomych i sąsiadów. Dziadek wydawał się wiedzieć wszystko o wszystkich z wioski, co wcale nas nie dziwiło, bo wiele czasu spędzał przesiadując przy kartach z innymi panami z sąsiedztwa.

Drugi rodzaj opowiadanych przez niego historii to te baśniowe. Je właśnie lubiliśmy najbardziej. A im straszniejsze, tym, oczywiście, lepsze. Nasz dziadek miał naprawdę niesamowitą wyobraźnię i do dziś żałuję, że gdy byłem trochę starszy nie spisałem jego gawęd i przepadły one w odmętach dziecięcej pamięci.

Jego bajania pełne były magicznych stworów, demonów i duchów. Nie były to opowiastki o wróżkach, elfach czy krasnoludkach. Były to, jak się później dowiedziałem, legendy o naszych rodzimych, słowiańskich monstrach. Wiedząc to wydaje się zabawnym fakt, że odbieraliśmy je wówczas jako wyjątkowo obce i egzotyczne.

Pamiętam, że babcia zawsze strofowała dziadka, gdy zapędził się za daleko w swoich opowieściach, obawiając się, że później nie będziemy mogli spać. Dziadek wówczas pokornie przepraszał i obiecywał poprawę, a gdy tylko babcia wychodziła z pokoju, kończył historie i tak. Ze snem nie mieliśmy żadnego problemu. Po całym dniu na świeżym powietrzu, zmęczeni padaliśmy jak kłody i zasypialiśmy w momencie złożenia głowy na poduszce.

Pod warunkiem oczywiście, że akurat nie rozbijaliśmy namiotu na podwórku i nie graliśmy przy latarce w chińczyka czy w karty, albo nie oglądaliśmy spadających gwiazd.

Całe sąsiedztwo znało mnie tam doskonale i przyjmowało jak swojego. Żartowali, że jak na mieszczucha to niezły ze mnie wieśniak. I rzeczywiście. Ręce i nogi podrapane i poobijane, kolana spodni zielone od trawy, dłonie umorusane ziemią i siano we włosach – nie były to bynajmniej cechy charakterystyczne ułożonego chłopca z wielkiego miasta.

Nie skłamię, jeśli powiem, że te wakacje spędzane u dziadków na wsi były najmilszymi momentami mojego dzieciństwa, a może i życia. Dlatego strasznym ciosem był dla mnie ich gwałtowny koniec.

Gdy miałem lat jedenaście (niespełna, bo urodziny moje przypadają w październiku), spędzałem u dziadków ostatnie swoje wakacje. Pewnego dnia, który nie różnił się niczym od pozostałych wróciłem od kuzynów na kolację. Zjedliśmy ją w trójkę i oglądaliśmy telewizję. Babcia haftowała serwetkę, dziadek jednym okiem oglądał film, a jednym czytał gazetę, a ja wcinałem kanapki. A potem poszedłem do mojego pokoju.

Dom dziadków był niewielki, ale przytulny. Na dole była kuchnia, dwa pokoje i coś na kształt łazienki (wychodek był jeszcze na zewnątrz). Na poddaszu zaś duży, nieużytkowany pokój pełen zakurzonych mebli i rupieci oraz mniejszy, które pełnił rolę mojej sypialni.

Jego okno wychodziło na tylne podwórko, a ponieważ była to strona południowa, wisiała w nim gruba zasłona, żeby w ciągu dnia nie nagrzewał się zbyt mocno. Czasami jednak i tak było w nim nocami zbyt gorąco, wówczas spałem w dużym pokoju na parterze, tym z telewizorem.

Tamtego dnia położyłem się do łóżka, ale długo nie mogłem zasnąć. Przeszkadzało mi ciągłe stukanie w okno. Jeden konar drzewa, które rosło na podwórku sięgał wprost do mojego okna i przy każdym podmuchu wiatru końcówki gałęzi postukiwały w szybę niczym palce.

Nawet deszcz nie był tak dokuczliwy. Jego szum kołysał do snu, a ten stukot wręcz przeciwnie. Za każdym razem, gdy zaczynałem przysypiać, gałęzie wybijały z zaskoczenia nierówny rytm, który mnie wybudzał.

Stuk. Stuk – stuk. Stuk. Stuk.

Zirytowany usiadłem na łóżku i spojrzałem w stronę okna. Księżyc w pełni jasno świecił tej nocy i w jego świetle gałęzie rzucały ciemne cienie na kotarę. Wychudzone, sękate i powykręcane przypominały w istocie palce. Palce jakiegoś strasznego monstrum. Dziecięca wyobraźnia karmiona opowiastkami dziadka pracowała na najwyższych obrotach.

Stuk – stuk. Stuk. Stuk – stuk – stuk.

Palce wystukiwały sobie znany rytm w okno, a ja poczułem jak jeżą mi się włosy na karku. Chwyciłem jaśka i koc, i jak przystało na przestraszone dziecko poszedłem do dziadków, żeby spytać, czy mogę spać z nimi. Babcia drzemała w fotelu, ale dziadek jeszcze nie spał.

„Co jest smyku?” zapytał. „Czemu jeszcze nie śpisz?”

„Nie mogę zasnąć” przyznałem cichutko.

Podszedłem bliżej i usiadłem obok niego na kanapie. Objął mnie ramieniem i spojrzał mi w oczy.

„A czemuż to?” zmartwił się.

„To wszystko przez to drzewo!” pożaliłem się. „Gałęzie stukają w okno i mnie budzą.”

W słabym świetle lampki zauważyłem, że twarz dziadka zbladła, a w jego oczach pojawiło się coś, czego nigdy wcześniej w nich nie widziałem. Był to strach.

„Gałęzie drzewa, które rośnie pod oknem?” chciał się upewnić.

Pokiwałem główką, choć nie wiedziałem, gdzie rośnie drzewo. Ale skoro stukało w okno, to musiało pod nim rosnąć.

Dziadek wstał z kanapy nic nie mówiąc. Trzęsącymi się rękoma obudził babcię.

„Dzisiaj będziemy spać u twojej cioci” powiedział do mnie i zaprowadził nas na drugą stronę wybrukowanej drogi. Otworzył nam wujek ubrany już w piżamę i widząc twarz dziadka zapytał, czy wszystko w porządku. Po chwili dołączyła ciocia i zaprowadziła mnie do pokoju moich kuzynów, gdzie miałem spać.

Oczywiście już nie usnąłem. Próbowałem podsłuchać, co dzieje się w kuchni, gdzie dziadkowie rozmawiali z ciocią i wujkiem. Byli jednak na tyle cicho, że nie słyszałem nic. Po chwili trzasnęły drzwi. Przez okno widziałem, że dziadek z wujkiem poszli z powrotem do drugiego domu i po kilku minutach wrócili niosąc jakieś rzeczy. Dziadek, który mimo podeszłego wieku zawsze chodził dziarsko wyprostowany. Tamtej nocy pierwszy raz wyglądał na swój wiek. Przygarbiony, powolny, wspierał się na ramieniu wujka.

Następnego dnia przyjechali moi rodzice, którzy zabrali mnie do domu. Nie chcieli mi wytłumaczyć dlaczego, powiedzieli tylko, że dom dziadków jest już stary i dziadkowie muszą się przeprowadzić. Najpierw przenieśli się na drugą stronę ulicy, a jeszcze przed upływem wakacji do naszego mieszkania.

A nie mi, a nie moim kuzynom nikt nie chciał powiedzieć, co się takiego stało. Dziadek od tamtej pory jakby postarzał się o dziesięć lat. Z bólem serca muszę dziś stwierdzić, że odrobinę zniedołężniał. Po dwóch latach zmarł we śnie, co było dla mnie oczywiście strasznym ciosem i bardzo ciężko to zniosłem.

Po kilku latach zainteresowałem się rzeczami, które przywiózł do nas ze starego domu. Był to tylko karton pamiątek, starych zdjęć i listów oraz innych szpargałów, które każdy z nas zbiera przez życie i nie potrafi się ich pozbyć. Wśród tych rzeczy znalazłem dwie, które sprawiły, że znów poczułem na plecach dotyk strachu, ten sam gdy tamtej nocy od snu powstrzymywał mnie stukot gałęzi w szybę.

Pierwszą z nich był list dziadka do jego brata, w którym informował go o tym, że ich ojciec odebrał sobie życie, wieszając się na drzewie za domem.

Drugą było zdjęcie, zrobione kilka lat po wysłaniu listu, na którym dziadek stoi przy ściętym drzewie, na którym powiesił się mój pradziadek i które – nie miałem co do tego wątpliwości, przeglądając inne zdjęcia – rosło dokładnie pod oknem na poddaszu domu, wychodzącym na południe.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania