Styczeń

Co to była za przygoda…

 

Można powiedzieć, że styczeń mocno mnie zaskoczył. Raczej pozytywnie, ale tak wiadomo, bez przesady.

 

Nie ma co się rozpędzać. Długi nigdzie nie poszły, roboty nie zmieniłem, pies sąsiada nieustannie wyje, powodów do wkurwiania chyba nawet mi przybyło.

Może po prostu lepiej je znoszę? Może po prostu przestałem tak wszystko w sobie dusić?

Może. Pewnie po prostu więcej palę.

 

Nie wiem. Jak ja to mam niby ocenić? No właśnie.

 

Na pewno swego rodzaju praca twórcza jest niebywale pomocna.

 

Niewiele jest takich rzeczy czy czynności, które pozwalają odpłynąć, pobyć na chwilę gdzieś indziej.

 

Wydaje mi się, że bliżej astralnych podróży na trzeźwo raczej nie będę.

 

Zastanawiam się czy w ogóle jestem w stanie podsumować od tak cały miesiąc. Jakby nie patrzeć to kawał czasu. Ulotny, ale kawał czasu.

 

Część dni po prostu przeleciała, nie wiem nawet kiedy mijały kolejne tygodnie. Prędkość z jaką płynie czas bywa przytłaczająca.

 

Niektóre dni chciałbym wyrzucić z pamięci, w niektórych chciałbym coś zmienić, a jeszcze inne, mogłyby się nie kończyć.

 

Naprawdę, ciężko mi w to uwierzyć, ale mimo tego, że problemy nigdzie się nie wybierają, nie wychodzą prawie w ogóle na powierzchnie. Zupełnie, jakby krzyczały, ale pod wodą.

 

Kolejny raz miło się zaskakuję, do jakich wniosków dochodzę, odkąd głośno piszę.

 

Początkowy koncept "pisarski" zakładał raczej świat w szarych barwach, ale po spojrzeniu na to... Jakby z boku, odpowiedź nie jest taka jednoznaczna. Jasne, bezdyskusyjnie jest z grubsza chujowo, ale z morza gówna, które cały poprzedni rok na mnie wylewał, zaczęło wystawać coś, co najlepiej mogę zwizualizować jako koło ratunkowe.

 

Na szczęście w porę do mnie doleciało.

 

Robota trochę mniej mnie ostatnio wkurwia, zakupy robiła głównie Żona, więc miałem krótki lecz cenny urlop od ludzi.

 

Oprócz tego problemy finansowe powolutku się regulują, a to zawsze uspokaja. Wiadomo, na wakacje dalej mnie nie stać, ale przynajmniej lodówa pełna. Z resztą, jakby wakacyjna destynacja faktycznie była moim zmartwieniem, to brakowałoby mi już tylko krawata, może eleganckiej muszki. W ostateczności koszulki z krokodylem. A dzięki wszystkim moim problemom, przynajmniej jestem wciąż na ziemi.

 

Sam siebie nie poznaje, miło w końcu dostrzegać światło tam, gdzie jeszcze niedawno był tylko mrok.

 

Nie wiem jeszcze, jak luty spróbuje mnie wydymać, ale ty, drogi styczniu, wiedz, że wygrałem.

 

Powodzenia w przyszłym roku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania