Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

"Substytuty Miłości" rodział 1.

„Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają.” (Mt 9,12)

 

1.

 

Włożyła tak dużo pracy i wysiłku, aby trafić na sam szczyt drabiny społecznej… a teraz nie potrafiła się tym cieszyć. W końcu bycie kochanką Marco Paoli, wiceprezesa znanej i cenionej firmy projektującej światowej sławy mosty, to nie byle co! Stała na środku ogromnej sali balowej wyściełanej marmurową posadzką i patrzyła na ogromny, kilkukondygnacyjny, kryształowy żyrandol mieniący się malutkimi iskierkami barwionymi kolorami tęczy. Na ścianach pokrytych eleganckimi tapetami, wisiały duże, zabytkowe obrazy. Szum głosów zalewał ją niczym delikatne fale morskie. Zapachy damskich perfum czyniły koktajl zapachowy, trudnym do zniesienia dla jej wrażliwego noska. Wszystko to po to, aby… No właśnie: po co?

- Izabella? – rzekł Marco, który już dwa razy pytał jak podoba jej się ten ogromny, pełen bogactwa gmach. Przyjrzała się swojemu sponsorowi… Miał pięćdziesiąt lat, a jego średniej długości siwiejące włosy były wymodelowane przez jedną z najlepszych fryzjerek w mieście; brązowe oczy, dobrze zbudowane i umięśnione ciało… Jego żona na pewno nie zdawała sobie sprawy z tego, że wynajął prostytutkę, aby zaspokajała jego fantazje i zajmowała bezprawnie jej miejsce u jego boku na ważnych uroczystościach firmowych. Żona Marco – Włocha polskiego pochodzenia – była Polką. Monika chorowała na ciężką chorobę nerek i często była niedysponowana. Czy Marco kocha swoją żonę? – zastanawiała się.

- Tak, jest piękna… - to wszystko co mogła powiedzieć o sali wypełnionej po brzegi ludźmi z wyższych sfer. Rozejrzała się dookoła… Damy w wieczorowych, eleganckich sukniach, z dumnie uniesionymi głowami; wiele z nich po operacjach plastycznych powiększających pośladki, biust lub podnoszących owal twarzy. Bogate klejnoty, alkohol, śmiech, kpina, żart… Co ja tu do cholery robię?!- pomyślała.

- O! Jest już Krzysiek z rodziną! – rzekł Marco patrząc w kierunku wchodzących gości. – Jak zwykle spóźnienie w wielkim stylu! HAHA! – zaśmiał się machając rękę do znajomego.

Nie znała tych ludzi. W jej stronę zbliżał się mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat, chuderlawy, średniego wzrostu, który pewnie stąpał po eleganckiej marmurowej posadzce, zupełnie jakby był jej właścicielem. U jego boku kroczyła blondynka ubrana w błękitną, mocno wydekoltowaną kreację. Wyglądała jak młodziutka modelka, ale rozpoznała na jej ciele, ślady przebytych operacji plastycznych. Za tymi dwojgiem szła niziutka brunetka ubrana w wystawną kreację. Mogła mieć może z osiemnaście lat…

- Dobry wieczór Marco! – rzekł elegant i serdecznie uścisnął rękę swojego wspólnika. - A któż to taki? Przedstawisz nas? – dodał po chwili patrząc na nią.

- To Izabella May… Izo pozwól, że przedstawię Ci gospodarzy tego pięknego gmachu…

- Krzysztof Klein! – rzekł ściskając jej dłoń pewnym, przesadnie silnym gestem. – A to moja ukochana małżonka Jad…

- Jerry! – przerwała mu nim zdążył wypowiedzieć do końca nielubiane przez damę imię i uścisnęła jej dłoń niczym śnięta ryba.

- A to…? – zapytała Izabella spoglądając z uśmiechem w kierunku młodziutkiej dziewczyny, która wydawała się bardzo zakłopotana i przestraszona.

- Jestem Sandra. – odpowiedziała cichutkim głosem podając dłoń Izabelli.

- Bardzo mi miło Państwa poznać! – rozpoczęła swoją grę uśmiechając się pięknie, aby oczarować nowopoznanych ludzi. Była wizytówką Marco Paoli, niczym więcej, ale musiała spełnić swoją rolę mimo, że miała ochotę uciec i uwolnić się z tej pułapki spojrzeń.

- Jeszcze brakuje naszego syna! Ale ten to zawsze ratuje jakieś kobiety z opresji! – rzekł Krzysztof.

- Do północy jeszcze trzy godziny, więc pewnie niedługo się pojawi! – odezwała się nieśmiało Sandra, kierując swoje słowa w kierunku nowopoznanej dziewczyny. Wyglądała na bardzo miłą i dobrą, więc osiemnastolatka zaufała od razu jej gładkim manierom.

- Ale po drodze nawróci kilka pań spod latarni! HAHA! – zażartowała Jerry. Iza poczuła niemiłe ukłucie w klatce piersiowej. Nie potrafiła śmiać się z tego określenia, ale sztuczny uśmiech nie znikł z jej twarzy. Zagryzła jedynie zęby. Czy Jerry domyślała się kim jest?

- Wybacz mojej żonie Izo! W ramach sprostowania chciałem wyjaśnić Ci, że Serafin prowadzi fundację ratującą kobiety ulicy, porzucone, samotne matki, prostytutki, alkoholiczki… Zawsze ma ręce pełne roboty! – wytłumaczył Krzysztof, który jako jedyny dostrzegł skrywany grymas na twarzy Izabelli.

- Rozumiem. – uśmiechnęła się niemrawo, udając że wszystko jest w porządku.

- Przejdźmy do jadalni! Pewnie zgłodnieliście już od dziewiętnastej! – gospodarz imprezy poprowadził ją i Marco przez całą, długą salę w kierunku przeszklonych drzwi. Mijając wielkie, prostokątne lustro zdobione złoconą ramą, spojrzała przelotnie na swoją misternie ułożoną fryzurę, długą sukienkę w kolorze złota oraz ponętny makijaż. Wszystko było w porządku. Dyskretnie zakrywając usta dłonią ubraną w kremową rękawiczkę, Iza zapytała Marco:

- Czy to dom Państwa Klein?

- Tak. – bąknął na odczepne. Ta młoda dziewczyna interesowała go jedynie wtedy, gdy używała swoich ust do pieszczenie jego ciała. Tak naprawdę nigdy nie interesowało go co ma do powiedzenia. Jej uczucia nie miały dla niego żadnego znaczenia.

Zajęli miejsce przy jednym z okrągłych stolików zastawionych jedzeniem i zaczęła się uczta, rozmowy o wszystkim i o niczym… Była znudzona, ale musiała trzymać fason. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej kochanek wygląda jakby był jej ojcem. Miała dwadzieścia jeden lat i była niewiele starsza od Sandry, która wyglądała na równie znudzoną co ona. Na szczęście siedziały tuż obok siebie, więc mogła uciąć sobie z nią sympatyczną pogawędkę.

- Matura za pasem… ?- zagadnęła do dziewczyny, która budząc się z letargu, odpowiedziała:

- Tak! A później studia… - mówiąc to, jej oczy posmutniały.

- Gdzie się wybierasz?

- Gdzie rodzice „mnie wybierają”… - poprawiła ją przysłaniając usta dłonią i uśmiechając się konspiracyjnie.

- Rozumiem. – szepnęła Iza.

- Londyn, projektowanie mody. – odpowiedziała jakby chodziło o papier śniadaniowy.

- Ojej! Wspaniale! – Przyjrzała się jej sukience, która nie pasowała do jej skromnej osóbki. - Pewnie tą piękną suknię zaprojektowałaś sama?

- Niestety… to kreacja, którą zaprojektowała moja mama. Kiedyś była modelką. – odpowiedziała przyglądając się dekoltowi, który odsłaniał więcej niż by chciała. – Czerwony to nie mój kolor.

- Ma dobry gust! – rzekła głośno Iza, aby podlizać się Jerry. Musiała dbać o dobre relacje z bliskimi jej sponsora. Jerry uśmiechnęła się niczym gwiazdorka unosząc wysoko głowę.

- O jest Serafin! – powiedziała Sandra patrząc w kierunku drzwi.

Izabela poczuła motyle w brzuchu, gdy tylko zobaczyła wysokiego na sto dziewięćdziesiąt centymetrów mężczyznę, w wieku około dwudziestu siedmiu lat, o jasnych kręconych włosach i niebieskich oczach. Ubrany w czarny garnitur i białą koszulę prezentował się zabójczo przystojnie. Ale było w nim coś, co odróżniało go od każdego innego mężczyzny w tym pełnym przepychu pomieszczeniu… Jeszcze nie wiedziała co, ale było w nim coś… anielskiego. Może to przez to jego anielskie imię? Zbliżył się i rzekł przyjemnym, niskim głosem:

- Dobry wieczór! Przepraszam Państwa za spóźnienie! – Zatrzymał się tuż obok niej i spojrzał jej na chwilkę w oczy. Znów poczuła motyle w brzuchu i spuściła wzrok. Przedstawiono ich sobie, a jej dłoń zadrżała, gdy ujmując ją niczym gentelman ze starych filmów, ucałował delikatnie.

- Miło mi! – Izabella uśmiechnęła się, tym razem bardzo szczerze. Pomyślała jak byłoby cudownie zostać kochanką tego pięknego młodzieńca, który emanował dziwną, nieznaną jej ciepłą energią.

- Wybaczcie! Widzę znajomych i muszę się przywitać! – odpowiedział całemu towarzystwu i odszedł szybkim krokiem, zaszczycając stół rodzinny przez zaledwie pięć minut.

Poczuła się trochę zlekceważona. Czyż nie była jedną z najatrakcyjniejszych kobiet na tej sali?! Zazdrosnym okiem podążyła za nieznajomym…

 

Serafin podszedł do kolegi, z którym niegdyś studiował architekturę. Przypominając sobie dawne, szalone czasy i swoje idiotyczne wybryki, spojrzał na Damiana, który nic się nie zmienił przez te kilka lat. U jego boku siedziała nowa, siódma z rzędu, dziewczyna. Pomijając ten fakt, przywitał się serdecznie ze starym znajomym.

- Widzę, że Marco ma nową podopieczną! – zażartował Damian i spojrzał dwuznacznie w stronę Izabelli, która swoim luksusowym wyglądem budziła podziw nawet w towarzystwie damskim.

- Co masz na myśli? – Serafin spojrzał w kierunku dziewczyny, która wydała się mu trochę zawstydzona i nieśmiała.

- Sefi! Przecież ta piękna dziunia, to… - dał mu sygnał dłońmi, że chodzi o damę lekkich obyczajów.

- Może to tylko jego… siostrzenica? – próbował bronić godności niewinnie wyglądającej dziewczyny.

- Takie, to ja rozpoznaję z daleka! Ale nic się stary nie martw! Będziesz miał jedną więcej nawróconą duszyczkę na liście! Bo pewnie zajmiesz się tą „damą”! – rzekł Damian stawiając palcami cudzysłowie na słowie „dama”.

Przyjrzał się jej jeszcze raz. Z tej odległości mógł stwierdzić, że jest bardzo piękną, delikatną brunetką o uwodzicielskim, piwnym spojrzeniu. Zganił się za pożądliwe odczucia jego ciała… nie powinien kierować pożądania w stosunku do… nie powinien go w ogóle czuć! Poluzował krawat i od razu postanowił, że będzie ostrożny w kontaktach z tą młodą osobą.

 

- Jak dobrze pójdzie, to za rok będziecie mieli duchownego w rodzinie! – rzekł Marco do pana Kleina. Spojrzenia, które Izabella kierowała w stronę syna jego wspólnika, kazały mu zwiększyć czujność. Dziewczyna była wyraźnie zainteresowana młodym człowiekiem.

- Tak, Serafin aż pali się do służby duszpasterskiej! – przyznał z niesmakiem ojciec chłopaka.

Izabella, która dyskretnie kierowała swoje spojrzenie w kierunku pięknego mężczyzny, który właśnie rozmawiał z parą starszych osób, poczuła bolesne ukłucie w sam środek serca. Duchowny! Ogarnął ją wstyd i zażenowanie spowodowane własnymi myślami. To był mężczyzna z wyższej, ogromnie wysoko zawieszonej półki, gdzie ona nigdy nie będzie miała wstępu. Wydał się jej odległy niczym Antarktyda. Czysty, święty, niedostępny Serafin, anioł w ludzkiej postaci… Taki właśnie był w jej oczach. Nawet przez chwilę nie przypuszczała, że obudziła dziś pożądanie, które od dłuższego czasu drzemało w nim uśpione niczym groźna bestia.

- Sefi to bardzo dobry człowiek! Jestem dumna, że mam takiego brata! – powiedziała Sandra do swojej towarzyszki, zerkając z zadowoleniem w jego kierunku.

- Ma fundację? – nie mogła oprzeć chęci, aby dowiedzieć się czegoś więcej, o tym zakazanym dla niej mężczyźnie.

- Fundacja, to mało powiedziane! On dosłownie nawraca każdą napotkaną kobietę! Nic dziwnego! Wygląda całkiem przystojnie, a imię zobowiązuje! HIHI!

- Tak.- odpowiedziała udając obojętność.

- Kiedyś nawrócił na dobrą drogę prostytutkę, która… ! – zaczęła, ale w tej chwili Serafin pojawił się obok nich, więc dziewczyna umilkła.

- Czy panna Izabela zgodzi się ze mną zatańczyć? – zapytał niespodziewanie. Postanowienie, aby czym prędzej nawrócić tę młodą osobę, było silniejsze od niego.

- Sefi! – Marco czuł podskórnie co się święci, więc przywołał chłopaka do siebie. Ten zbliżył się i nachylił ku niemu swoje lewe ucho, zatrzymując się w niedużej odległości od panny May. Izabela usłyszała każde wypowiedziane przez jej sponsora słowo:

- Tylko jej nie nawracaj, bo sporo zainwestowałem, żeby ta mała dała się przelecieć na każde moje skinienie. Rozumiesz?

Myślała, że spali się ze wstydu, wlepiając wzrok w ścianę naprzeciwko niej. Teraz, ten anielski mężczyzna, już wiedział kim była. To było straszne. Była brudna, zhańbiona i upodlona do granic możliwości. Nigdy jeszcze nie odczuła tego tak mocno. Przecież od kilku lat była prostytutką… i żyła z tym na co dzień, więc dlaczego dopiero teraz poczuła się w taki sposób?

Serafin wyprostował się i spojrzał współczująco w jej kierunku. Jej oczy zaszły szklistym blaskiem łez, gdy brała w dłoń torebkę.

- Przepraszam! Muszę do toalety! – powiedziała wstając powoli i z gracją. Musiała zachować twarz, choć było to niesamowicie trudne. Serafin niespodziewanie podał jej ramię:

- Pokażę pani drogę. To ogromny dom i można się w nim zgubić! – Miał ochotę przyłożyć Marco za to, co powiedział. Widział, że ta kobieta czuła się poniżona do granic możliwości.

Przyjęła jego ramię, choć było jej bardzo wstyd. Była mu wdzięczna za wsparcie, ale miała ochotę czym prędzej znaleźć się poza zasięgiem jego ciała, które przyciągało ją do siebie niczym magnes. Był nietykalny! A jednak trzymała teraz swoją dłoń na jego przegubie. Pachniał tak pięknie i zmysłowo. Idąc u jego boku, uniosła delikatnie swoją głowę, aby spojrzeć w kierunku jego ust i szybko odwróciła oczy. To trwało stanowczo za długo! Dlaczego szedł tak wolno?! Musiała wytrzymać… odrzucić pragnienie, obezwładnić swoje brudne myśli.

- Wszystko w porządku? – zapytał wyprowadzając ją na korytarz.

- Tak dziękuję. Już sobie poradzę! – Czym prędzej uciekła w kierunku drzwi do WC.

- Poczekam na Panią! – zdążył jeszcze odpowiedzieć.

Wiedziała, że długo już nie wytrzyma bez czegoś na uspokojenie. W torebce miała jakieś pastylki na nerwy. Jedyne o czym marzyła, to uciec z tego ogromnego budynku, którego właścicielem był ojciec Serafina! Przeklęła w duchu swoje uczucia. Nie powinna, nie może absolutnie nic czuć do tego przystojnego młodzieńca. Musi go ignorować, udawać niedostępną i trzymać go jak najdalej od siebie. Jest prostytutką, ale wie co to znaczy celibat! Serafin był nietykalny i koniec! Przykazała sobie spokój. Spojrzała na siebie w lustrze… Była wciąż taka młoda, a jej brązowe oczy były takie smutne i zmęczone. Nigdy nie czuła się kochana i nie kochała samej siebie… Kim była ta kobieta po drugiej stronie lustra?

Skorzystała z ubikacji i wyszła mając nadzieję, że młody Klein odpuścił sobie jej towarzystwo. Tym czasem on tam na nią czekał. Zaklęła w duchu i zaciskając zęby podeszła do niego, nieświadomie poruszając się niczym kotka polująca na swoją zdobycz. Serafin przełknął ślinę i mimowolnie poczuł podniecenie. Było w niej coś… takiego… sam nie wiedział co.

- Czy zechce Pani teraz ze mną zatańczyć? – zapytał, mając nadzieję nawiązać z nią rozmowę odnośnie fundacji. Chciał pomóc tej kobiecie, której życie dopiero się zaczynało, a która utknęła w bagnie prostytucji po samą szyję.

- Nie wiem co na to Marco… przyszłam tutaj z nim. – odparła niezbyt grzecznie. Chciała, żeby się od niej odczepił, a mimo wszystko oblizała górną wargę widząc jego kształtne usta. Poczuła się okropnie brudna… dlaczego nie potrafiła powstrzymać się przy tym człowieku?!

- Marco na pewno nie będzie miał mi tego za złe… - skłamał, sądząc że to jego jedyna szansa tego wieczora, aby z nią porozmawiać. Podał jej ramię i poprowadził przez korytarz do sali balowej.

 

Taniec był powolny, a ich ciała blisko siebie. Obydwoje walczyli ze swoimi pragnieniami, ale gra pozorów trwała. Nie zwracając uwagi na kręcące się dookoła nich pary, czuli się jakby byli jedynymi osobami w tym pomieszczeniu.

- Wiesz kim jestem prawda? – zapytała go, nie śmiąc unieść wzroku ku jego niebieskim oczom. Skupiała wzrok gdzieś poza obrębem jego ciała, aby zyskać potrzebny jej psychiczny dystans.

- Jesteś młodą kobietą potrzebującą mojej pomocy. Jestem tutaj, żeby Cię uratować. – zabrzmiał swoim anielskim głosem.

- Każdej to mówisz? – ironiczny uśmiech zagościł na jej twarzy.

- Wiesz już czym się zajmuję… - stwierdził widząc jej reakcję. - …pewnie Sandra wszystko Ci powiedziała.

- Masz jej to za złe?

- Nie. – był bardzo poważny i tajemniczy. Nie mogła niczego wyczytać z jego twarzy. Co miał zamiar zrobić?! Zabrać ją stąd?! Nonsens!

Rozmowa na chwilę umilkła, ale Serafin znów ją podjął.

- Nie musisz tego robić… nie po to zostałaś stworzona.

- Zostałam stworzona do ubóstwa, ale wyrwałam się z niego dzięki mojemu ciału i szczęściu. – Chłód jej głosu przeszywał go na wskroś. Nie dał jednak za wygraną.

- Dobrze Ci z tym? – zdziwił się.

- Nie znam tego słowa… - Jej głos zadrżał nagle mimo jej woli. Ten mężczyzna zaczynał poruszać najwrażliwsze nuty jej serca. Po co to robił?!

- Izabelo spójrz na mnie w końcu. – rzekł łagodnie.

Spojrzała szklistym wzrokiem i zmusiła swoje usta do wypowiedzenia słów:

- Muszę iść do Marco!

- Nie musisz. – przytrzymał ją mocniej, gdy próbowała się odwrócić.

- Puść mnie! – warknęła zamykając się w swoim bólu.

- Nie. – odpowiedział łagodnie i przytulił ją do siebie mocniej. Jeszcze nigdy nie miał w sobie takiego poczucia obowiązku chronienia drugiej osoby… kobiety! Była taka samotna i bezbronna.

- Tutaj jesteś! – usłyszeli bełkot Marco, który był już lekko wstawiony. Ujął jej dłoń w przegubie i odciągnął od Serafina.

- To boli! – syknęła. Kilka osób zapatrzyło się w ich stronę.

- Nie rób jej tego! – Serafin przeczuwał, co się szykuje dla nieszczęsnej dziewczyny.

- Nie twoja sprawa! Mówiłem Ci, żebyś się trzymał od niej z daleka! To moja własność i wara od niej!

- Wyjdźmy! Tutaj jest zbyt wiele osób. – powiedziała Izabella ciągnąc za sobą Marco. Serafin ruszył ich śladem.

- Marco jedź do domu. Zamówię Ci taksę! – Już wyciągnął telefon, aby zadzwonić, ale Iza odparła stanowczo:

- Zaprowadzę go do hotelu.

- Tak moja śliczna! – Marco przytulił ją i brutalnie pocałował. Nienawidziła, gdy mężczyzna całował ją w ten sposób, ustami cuchnącymi alkoholem. To oznaczało jedynie to, że w łóżku będzie brutalny i może czuć ból podczas stosunku. Bała się.

- Ja go odprowadzę do hotelu, a Ty jedź do domu. – rzekł do niej Serafin, z trudem panując nad swoimi emocjami. Chciał porwać ją i uciec, aby uchronić przed tym brutalem, który tak się z nią obchodził.

- Sefciu… prostytutki nie mają domów! – wybełkotał Marco i ciągnąc za sobą przestraszoną Izabellę zaczął dzwonić, aby zamówić taksówkę.

Serafin nie miał zamiaru się poddać. Widząc jak obydwoje wsiadają do samochodu, wsiadł do swojego Forda i pojechał ich śladem. To był impuls! Nie miał zamiaru pozwolić jej skrzywdzić.

 

Już w windzie zaczął brutalnie okładać ją pocałunkami, przygważdżając do ściany pomieszczenia. Jego silne dłonie miażdżyły jej piersi i sprawiały ból.

- Lubisz to, prawda?! – wysapał tuż przy jej uchu.

- Nie! – odtrąciła go, ale ten nie dawał za wygraną.

- Bądź grzeczna, to będziesz miała premię! – obiecał jej i znów przywarł do jej ust.

Wiedziała, że jest prostytutką, ale czy musiała dawać się w ten sposób dotykać? To było bolesne i nieprzyjemne. Strach zaczął brać nad nią górę.

Wysiedli z windy i zaciągnął ją pod drzwi pokoju hotelowego. Cały czas chciała uciekać, ale nie potrafiła wyznaczyć granicy bólu i upokorzenia. Wciągnął ją do środka i nie zamykając drzwi na klucz, popchnął ją na duże, dwuosobowe łóżko. Nie chciała tego robić! Niemal rzucił się na jej ciało i rozrywając jej złotą obcisłą sukienkę, obnażył jej piersi.

- Nie chcę!! – krzyknęła, siłując się z dwa razy cięższym od siebie mężczyzną.

- Zapłaciłem za Ciebie!!! Musisz chcieć!!! – krzyczał szarpiąc nią.

- Puść mnie!!! – Daremnie próbowała go odepchnąć.

- Leż spokojnie ty dziwko!!! – potrząsnął nią brutalnie.

W tej chwili drzwi do pokoju otworzyły się z impetem i do środka wszedł Serafin.

- MARCO! ZOSTAW JĄ! – Przypadł wściekły do jej oprawcy i biorąc go za fraki odciągnął na drugi koniec pokoju. – Opamiętaj się!!! – krzyknął potrząsając nim.

- Zostaw mnie ty głupku!!! Ona jest dziwką i ma robić to, co ja chcę! Zapłaciłem za tę szmatę!

- Panuj nad słownictwem! Ona przede wszystkim jest kobietą!!! A nie przedmiotem, który można wykorzystać!!!

Marco zaczął się szarpać, chcąc uwolnić się spod silnych dłoni Serafina. Widząc, że to nic nie daje uderzył go w brzuch. Chłopak upadł na podłogę, obezwładniony silnym ciosem.

- Zostaw go! – Iza zrywając się z łóżka rzuciła się z pomocą w kierunku swojego wybawcy. Marco szarpnął ją boleśnie w swoją stronę, znów przywierając do jej ust.

- Teraz zrobisz to, co chce!

- Nie! – jej protesty nic nie dawały. Zbierając w sobie resztki sił, dziewczyna spoliczkowała Marco i wyzwoliła się z jego żelaznego uścisku.

- Ty szmato!!!

Zanim pięść Marco zdążyła dotrzeć do twarzy Izabeli, powstrzymał ją cios wymierzony w jego twarz. Serafin rzucił się na niego z całą furią i powalił na łopatki. Otumaniony ciosem napastnik, nie mógł dojść do siebie dłuższą chwilę. Korzystając z tego, Serafin ściągnął z siebie marynarkę i okrywając nią obnażone ciało Izabeli, wyprowadził pospiesznie z hotelowego pokoju. Weszli do windy pozostawiając za sobą wściekłego brutala.

- Nie powinnam się tak zachować! On za mnie zapłacił! Teraz nie będę mogła mu oddać tych pieniędzy! – Iza wsparła się plecami o ścianę windy usiłując się uspokoić.

- Co Ty mówisz dziewczyno!? Wolałabyś dać się zgwałcić?! – huknął na nią rozemocjonowany.

- Skąd ja teraz wezmę tysiąc złotych, żeby mu oddać?! – zapytała go w przypływie paniki.

- Jeśli tylko o to chodzi, to sam mu dam te pieniądze! Oddasz mi, kiedy będziesz mogła… - mówiąc starał się uspokoić i myśleć logicznie. Wciąż jeszcze był wściekły na wspólnika ojca i miał ochotę wrócić, aby dać brutalowi nauczkę. - … albo lepiej nie oddawaj. Wezmę je z fundacji.

Stała w odległości półtorej metra od niego i ciężko dyszała. Była wstrząśnięta całą sytuacją. Jej emocje dały upust w postaci fali łez, które zalały jej policzki. Serce Serafina od razu zmiękło i podszedł do niej, aby ją przytulić. Jak dobrze było się wypłakać w jego silnych ramionach… Izabella rozpłynęła się w zapachu jego skóry, w cieple jego ciała. Przeszywały ją dreszcze rozkoszy, gdy delikatnie gładził jej plecy.

- Będzie dobrze. Wszystko się ułoży. Tylko pozwól mi sobie pomóc. Zawiozę Cię do fundacji, abyś mogła spędzić tam noc. Jutro zajmiemy się Twoją przyszłością… wszystko się zmieni. – mówił swoje standardowe regułki, ale tym razem jego uczucia brały górę nad rozsądkiem.

Izabella pomyślała, że ta czułość i opiekuńczość z jego strony nie są jego indywidualną gestią… Musiał postępować tak z każdą kobietą, którą ratował z opresji. Ilu kobietom mówił już te formułki? Uspokoiła się, zanim otworzyły się drzwi windy.

Zaprowadził ją do samochodu i otworzył przed nią drzwi, aby mogła usiąść. Była trochę zdziwiona tym, że taki bogaty człowiek ma tak marne auto. Pomyślała, że to jakieś dziwactwa bogatego paniczyka.

- Zapnij pas! – przykazał jej, sam zapinając swój. – Za piętnaście minut będziemy na miejscu.

- Myślisz, że nic się mu nie stało? – Iza przypomniała sobie o Marco, który został powalony ciosem w twarz.

- Był bardziej pijany, niż obezwładniony uderzeniem. Zaraz zrobi taki raban w hotelu, że nie zostawi na nikim suchej nitki. O niego się nie martw, tylko o siebie. – Zapalił silnik i ruszył.

- Nie wiem, czy jestem gotowa na takie zmiany… - Okryła się szczelniej jego marynarką. Pomimo, że była ciepła zima, odczuwała wyraźny chłód, który mroził ją od środka.

- Wszystko zależy od Ciebie. Całe życie przed Tobą. Wszystko zależy od tego, czy chcesz je zmienić. Pamiętaj, że jesteś córką Boga, godną miłości, pełną siły i zdolną do tego, aby o sobie decydować…

- Córką Boga?! – zaśmiała się.

- Tak! Nie wiedziałaś? – mówił całkiem poważnie.

- Nie opowiadaj mi proszę tych bajek o Bogu… gdyby był taki dobry, to nie pozwoliłby na to, żebym wylądowała w burdelu!

- Gdyby nie był taki dobry, to dziś zostałabyś zgwałcona. Na szczęście znalazłem się w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze. Izo… - zrobił głębszy oddech. - …to ludzie decydują o tym, co dzieje się na świecie. Posiadają wolną wolę i odpowiadają za swoje czyny. Nie ma co zwalać na Boga odpowiedzialności za swoje życie. Wyposażył Cię we wszystkie potrzebne Ci cechy i jesteś zdolna do tego, aby świadomie zmieniać siebie i swój los!

- Każdej to mówisz? – znów wyczuł ironię w jej głosie. To nie było przyjemne, ale tak… wielokrotnie mówił tak innym kobietom.

- Tak. Ale tylko dlatego, że są to prawdy oczywiste… a nie dlatego, że traktuję Cię przedmiotowo jak kolejny obiekt, który należy nawrócić i zbawić.

- Chcesz mnie nawrócić? – parsknęła.

- A co w tym złego?

- Bo jestem prostytutką?! Zepsutą do szpiku kości, podłą, zeszmaconą ździrą, która nie zasługuje na to, żeby ją kochać lub szanować! – katowała siebie ostrą krytyką. Chciała, aby zrozumiał, że u jego boku siedzi ktoś najgorszy na świecie, komu już nie da się pomóc.

- Izabello! – przerwał jej surowym tonem. – Dosyć tego! Czas, abyś zaczęła się szanować! Bóg kocha nas nie dla zasług, ale z powodu swojej dobroci. Dla niego nie jest ważne ile grzechów popełniłaś, jeśli tylko zwrócisz swoje serce ku Niemu! Jeśli to uczynisz, On zaopiekuje się Tobą jak kochający ojciec i nie pozwoli zrobić Ci krzywdy!

- Dlaczego wcześniej się nie zaopiekował?!

- Bo szanuje Twoją wolną wolę i chce, aby to wyszło od Ciebie! Żebyś to Ty chciała być z nim blisko! Nie ma zamiaru zmuszać Cię do tego przemocą czy karą! Rozumiesz? – gorączkował się.

Izabella zamilkła…

- To gdzie w takim razie jest ten Twój Bóg? – zapytała.

Serafin wjechał na parking przed kamienicą, gdzieś na obrzeżach miasta. Wyłączył silnik samochodu i odwrócił się w jej stronę. Uniósł dłoń i palcem wskazującym wskazał na nią.

- Tutaj!

- Nie rozumiem… - sądziła, że to żart, a głowa Serafina buja w obłokach, upojona wyśmienitym szampanem zasilającym stoły willi państwa Klein.

- Bóg jest w Tobie. Nosisz go w sobie pod postacią duszy. Jeśli zaprosisz go do swojego serca, nawet zacznie z Tobą rozmawiać! I bądź pewna, nie da zrobić Ci krzywdy! Będzie Cię bronił do upadłego… tak jak ja dzisiaj.

Był taki piękny w tej chwili, że znów się zapomniała. Westchnęła tęsknie do jego silnych ramion, ale po chwili odwróciła wzrok.

- Zaprowadzę Cię do ośrodka. – mówiąc to, wysiadł z samochodu.

 

- Pani godność? – zapytała w recepcji siostra zakonna. Była bardzo gruba, niska i miała około pięćdziesięciu lat.

Serafin stał tuż obok Izabelli i dyskretnie oglądał każdy skrawek jej pięknej buzi. Przez chwilę przestraszył się nie na żarty, stwierdzając, że chyba zakochał się po raz pierwszy od dwóch lat.

- Ja… - spojrzała na wysokiego, przystojnego młodzieńca, który stał obok niej.

- Nazywa się Izabella… - zaczął mówić za nią, ale ona mu przerwała.

- Nazywam się Maria Szewczyk. Izabella May, to mój pseudonim… - wyjaśniła mu.

- Och! Jest panienka aktorką?! – zapytała wesoło siostra Józefa.

Maria spuściła wzrok.

- Nie.

- Czym więc się panienka zajmuje? – dopytywała się.

- Pracowała u wspólnika mojego ojca… w firmie. Trudna sytuacja życiowa… – tak na najogólniej ujął to Serafin. Była mu wdzięczna za wybawienie z opresji. Byłoby jej bardzo wstyd wyznawać przed osobą duchowną, która tak miło ją przyjęła, że jest tylko prostytutką sprzedającą swoje ciało.

- Dobrze dziecinko… - rzekła kobieta wkładając dokument z jej danymi osobowymi do teczki. - … zaraz nastroję Ci pokój i będziesz mogła się przebrać. Poczekaj minutkę. – uśmiechając się ciepło, poszła długim korytarzem w głąb budynku.

- Będzie Ci tutaj dobrze. – powiedział ciepło Serafin. Widząc, że ściąga z ramion jego kurtkę rzekł: - Oddasz mi jutro. Przyjdę powiedzieć Ci co z Marco. Zaraz pojadę się z nim rozmówić…

- Och proszę nie jedź tam! – zapominając się złapała go za ręce. – Nie chcę, aby znów coś Ci zrobił! – odsunęła się przypominając sobie kim był... - przyszłym księdzem.

- Muszę. Ale nie martw się… poradzę sobie. – Wciąż czuł na swoich dłoniach jej zimne ręce. Nie chciał się z nią rozstawać, ale musiał, bo siostra Józefa wróciła.

- Możesz już jechać aniołku! Zajmę się naszą Marysią. – powiedziała nawet nie domyślając się, że para stojących przed nią osób właśnie zaczyna za sobą tęsknić.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • E.C.Lisowska 22.01.2020
    Cześć! Jestem autorką powyższego tekstu. Obecnie publikuję pod swoim imieniem i nazwiskiem (koniec z pseudonimami). A całą książkę, już po właściwej edycji można pobrać za darmo z mojej autorskiej strony www.ecl-pisarka.pl. Zapraszam do przeczytania "Substytutów Miłości" oraz "Wiek-nieważny", które można pobrać w formatach PDF, MOBI lub Epub. Można też zamówić książkę w druku na żądanie. Ewelina C.Lisowska
  • betti 22.01.2020
    Masz tu trochę błędów, nie miałaś korektora? Poza tym to jakieś romansidło... ale może są tu jakieś znudzone gospodynie domowe.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania