Succubus Wings (Skrzydła Sukkuba)

Ukorz swe zgięcia przy źródle najszczerszego rozwoju,

Nie z przymusu pokory, lecz z konieczności sensownego trwania i pokoju

Spoglądnij tam w dal - w odbicie wszetecznej doliny sensualnego rozchwiania

Odbita w krajobrazie górzystym, sens stabilności bywał beznamiętnie porzucany,

 

Poskładaj odłamki odpadnięte z niebios w mozaikę milczenia

Co zasiliły góry skalistego spokoju i kaskady niespełnionego tchnienia

Z każdym z twoich imion kryje się postać jedyna w ukrytej naturze

Pod każdą zaś z postaci decyzji multum, lecz żadna ostateczna w skomplikowanej figurze

 

Wspomnieniu dawnego księżyca powróć do szablonu znamiennego,

Ostojo dusz spętanych i pogrążonych świetle słońca czarnego,

Celebruj pożądliwą dewiację w rytmie żarliwie emanującej czułości

Jestem i ja, na drodze ku rozpadłości osobliwych włości:

 

Pozwól mi rozpadać się dobrowolnie z wahadłem na grzbiecie

Z cieniem nieodwołalnym odmierzającym moją nadwrażliwość na tym świecie

Przeciwieństwo lub dopełnienie kroczy przede mną w rubasznym rozkroku

Bo każde następnie zmierzanie ku radości jest tylko inną formą osobliwego mroku

 

Nie przyswajaj sobie cudzej litości - nie twoja to specjalizacja znieczulająca

Łaska nie będzie schronieniem, lecz maską, którą nosi cywilizacja ropiejąca,

Sumienie nie będzie wybawicielem, lecz uczycielem raniącej precyzyjności

Głosie prastary, odrzuć daleko wyostrzające zmysły posiadłości

 

I każda próba oczyszczenia pogłębia jedynie stan zatracenia

Granic tępiących się w dłoniach przesuwających stymulująco wolność w zależność

Posiadanie jest imieniem strachu wypowiedzianym szeptem ,

A to, co nazwiesz moje, prędzej czy później stanie się więzieniem.

 

W topieli skrzydeł twoich i cierni niedokończonych

Odsłoń się dla mnie wyłącznie, gdy pióra przemieniły się w kolce a lotność w nieskończoności

W chwili gdy horyzont gnije powoli pod blaskiem gwiazd martwych i wypalonych

Tylko twoje oblicze i sfery najlepiej pamiętam w wysokiej rozdzielczości

 

Nie zawracaj swej wiary ku świątyniom próżności zgubnego tchu

Majestatyczne z wierzchu, lecz wnętrze ich struktur jak płomień wygasły i zimne jak ocean odtrącenia,

Roztrzaski pękają w rozbitych falach Styksu, Lete i Acherontu –

Rozbrzmiewa w każdej tafli ciężar potępienia, skupienia i ostatecznego niezrównoważenia.

 

Damo zamętu, skrzydła twe pozornie demoniczne – rozpostarte nad otchłanią szeroką

Gdy nienasycenie rozdroża staje modlitwą wybrakowaną lecz głęboką,

A ekstaza szczerości jedynym z wielu sakramentów smakujących trucizną smagającą również oko

Co może wybawić nas z mogiły codzienności i pustki niezmierzonej moja opoko

 

Niech imię twoje wcześniej nieznane zagości naprzeciwko twarzy bladej

Niech imię twoje rozsypie się w proch historii i pamięci ukorzonej

Niech imię twoje rozpadnie się w korzystne marności i wyzwolenie od nicości

Niech imię twoje oznacza więcej niż dar, więcej niż przekleństwo, więcej niż niechęć do przymuszonej boskiej wolności

 

Na szczycie oskryptowanej pamięci czas pożera sam siebie nieustannie

Rzeki płyną pod górę wbrew prawom natury i rozumu - daremnie

Niebiosa niezastąpione karmią się ziemią w przewidywalnym akcie odrodzenia i destrukcji

Tam jest nasz dom - tron niedostatku, zbudowany z kości wyimaginowanych bóstw i mentalnej redukcji.

 

Damo zamętu, rozłóż swe skrzydła nad potępieniem w skromnościach

Ochroń przed łaską, palącą jak kwas w żywych wnętrznościach

Bądź tarczą nad znamieniem, cięższym niż krzyże żelazne i purpurowe serce

Trzymaj się zrozumienia moich wyborów - w wolności od niemożliwości i miejsce bezpieczne

 

Tam gdzie wypalenie nie dosięga szponami dychotomicznej czystości

Tam gdzie modlitwa nie dławi we własnej hipokryzji i niedopełnionych pieśni

Tam gdzie świętość nie gnije w korzeniach jak robaczywego owocu żarliwości

Tam jest królestwo nasze oczekuje – zbudowane na ruinach własnych niebiańskich boleści.

 

W katedrach zepsucia witraże malują sceny przeklętej rozkoszy

Organy grają melodie upadku a kadzidło woni i grzechem słodkim uroczy

Celebrujmy mszę czarną naszego istnienia rozbieżnego i tego co może nie nadejść

Na końcu w doświadczymy pochłaniającą nas wszystkich egzystencjalną próżnię,

 

Niech skrzydła twoje, Sukkubo, okryją mnie jak całun barokowy

Wykonany z włosów dziewic umarłych i zbroczoną krwią świętych odstępców

W ciemności natrętnej znajdę prawdę zrelatywizowaną - a w wzdłuż zaś własne okowy

Albowiem w otchłani czy niepodziewanie poczuć można nadchodzącą rozpustną nawałnice

 

Lub wprost przeciwnie - potrzeby jednocześnie najbardziej egoistyczne jak i altruistyczne

I w tej dysharmonii przewrotnej odnalezienie miesza się z zatraceniem

Wspomnij gdy oddech staje się echem zapomnianych przewinień i świętości – jakież to mistyczne

Zanurzony w cieniu skrzydeł twoich odnajduję uspokojenie w chaosie i z każdym podobieństwem

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania