Supresja

– Adamie!

 

Słysząc dźwięk swojego imienia z wysiłkiem podniosłem powieki. Przetarłem twarz. Miedzy postrzeganiem świata oczami zamkniętymi a otwartymi nie widziałem żadnej różnicy, zamrugałem więc kilkukrotnie. No tak, pomyślałem. Nadal nic się nie zmieniło.

 

– Adam, czas wstać! – usłyszałem spokojny ale stanowczy głos. – Już ranek!

 

– Nie śpię – z mojego gardła wydobyło się coś przypominającego skrzek rozdeptywanej ropuchy.

 

Usiadłem na łóżku i delikatnie pomacałem się po szyi, w okolicach tętnicy. Jak co rano wyczułem na niej dwie niewielkie ranki. Po chwili mój pokój zalało światło. Ciepła, migocąca nad moją głową żarówka rozjaśniała nieco pomieszczenie. Pokój, jak zawsze zresztą, przypominał obraz nędzy i rozpaczy. Odrapane ściany i stara, zdezelowana szafa z ledwo trzymającymi się zawiasu drzwiczkami były jego ozdobą odkąd pamiętam.

 

– Jak ci się spało?

 

– A jak myślisz? – sapnąłem.

 

Podniosłem się z łóżka. Trochę za szybko bo od razu zakręciło mi się w głowie. Zakołysałem się i w ostatniej chwili obroniłem się przed upadkiem opierając się o ścianę. Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem kilka kroków w kierunku drzwi, poprawiając spodnie od pidżamy.

 

– Wybierasz się dokądś?

 

Zatrzymałem się. Kolejny dzień tego koszmaru, pomyślałem, skłoniwszy głowę. Kiedy to się wreszcie skończy?

 

– Jak zwykle nigdzie – odpowiedziałem, przecierając obolałą krtań.

 

Rozejrzałem się. Pozbawione okien mury nie przepuszczały ani odrobiny światła słonecznego. Jedynym źródłem światła była zwisająca z sufitu lampa.

 

– Wobec tego usiądź grzecznie na swoim miejscu.

 

Spojrzałem na stojącą w progu kobietę. Patrzyła na mnie wzrokiem sprawiającym, że krew mogła zamarznąć z żyłach. Blada cera zdecydowanie kontrastowała z upiętymi w niewielki koczek kruczoczarnymi włosami.

 

– Usiądź – powtórzyła, wskazując na łózko.

 

Potulnie wykonałem polecenie.

 

– Grzeczny chłopiec – skinęła głową, delikatnie przeczesując mi włosy. Jej dotyk sprawił, że po plecach przebiegł mi dreszcz. – Za jakiś czas dostaniesz śniadanie.

 

– Kiedy w końcu będzie mi wolno samemu przygotować sobie posiłek? – spytałem.

 

– Adamie, naprawdę sądzisz, że po twoim ostatnim wybryku nie pozwolę ci używać ostrych narzędzi? – pokręciła głową. – Nie, dopóki nie zobaczę poprawy, będziesz musiał zadowolić się tym co ja ci przygotuję.

 

– Przygotujesz? Czy może raczej… upolujesz?

 

– Znowu zaczynasz? – machnęła ręką. – Dobrze wiesz, że w ten sposób nie poprawiasz swojej sytuacji.

 

– Moja sytuacja jest już wystarczająco beznadziejna – burknąłem.

 

– Wciąż narzekając niczego nie zmienisz.

 

– Nie zjesz ze mną?

 

– Adamie, dobrze wiesz, że mam swoje zasady.

 

– Oczywiście. Po prostu myślałem, że kiedyś w końcu zrobisz wyjątek.

 

– Moje życie działa według ustalonego harmonogramu i nie mogę sobie pozwolić na żadne wyjątki.

 

– To może chociaż pozwolisz mi zobaczyć słońce? – jęknąłem. – Choćby na chwilę.

 

– Adamie – cmoknęła z dezaprobatą. – Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że światło nie jest pożądane.

 

– Dlaczego mi to robisz? – spytałem, czując pierwsze oznaki nadchodzącego otępienia.

 

– Dobrze wiesz Adamie. Dobrze wiesz.

 

Przez chwilę wydawało mi się, że rzeczywiście wiem. Jednak po kilku sekundach kompletnie nie mogłem sobie tego przypomnieć. Oczy zaszły mi mgłą a w uszach usłyszałem delikatny szum. Jak zwykle próbowałem odgonić z siebie to uczucie jednak wiedziałem, że ta walka jest z góry przegrana. Ostatkiem sił spojrzałem jeszcze nad wciąż pochylającą się ku mnie postacią. Blada cera zmieniła kolor na bardziej zielonkawy. Białka w oczach zniknęły a ich miejsce zajęły dwa mroczne punkty. Widziałem jak jej usta rozchylają się w uśmiechu. Widziałem jak z ust błyszczą śnieżnobiałe zęby. I, co najgorsze, zanim całkowicie wpadłem w objęcia Morfeusza widziałem, że wśród tych zębów wielkością zdecydowanie odznaczają się kły.

 

Tak, moi drodzy. Wasze podejrzenia są słuszne. Moja rozmówczyni jest wampirem.

 

I nie, nie jest to żadna przenośnia. Nie chodzi mi tu o żaden rodzaj wampira emocjonalnego, choć po zastanowieniu śmiało można uznać, że przebywanie w jej towarzystwie całkowicie pozbawiło mnie radości i chęci do życia. Nie, moi mili, ta kobieta jest prawdziwym wampirem z krwi i kości. Zwłaszcza z krwi, jeśli weźmiemy pod uwagę tę wypijaną przez nią co noc z ciał przypadkowo spotkanych ofiar. I oczywiście z mojej szyi, każdego dnia tuż przed udaniem się na całodzienny spoczynek. Mój pokój zamykała na klucz w obawie, że mogę uciec lub zamordować ją we śnie. A wierzcie mi, niejednokrotnie miałem na to ochotę. Byłbym w stanie to zrobić by uwolnić się od tego niekończącego się cierpienia.

 

Kiedy się obudziłem, przy moim łóżku, jak zawsze, ujrzałem Krzyśka. Widząc, że otworzyłem oczy, uśmiechnął się nieznacznie.

 

– Wreszcie się ocknąłeś, śpiąca królewno – rzekł, stawiając na stoliku obok tacę z jedzeniem i przystawił sobie krzesełko.

 

– Jaki mamy dziś dzień? – wyszeptałem bo tylko na tyle było stać moje obolałe gardło.

 

– A co za różnica?

 

– Chryste – usiadłem z westchnięciem i przyłożyłem palec do szyi. Rany przy tętnicy wydawały się być świeże. – Tyle czasu…

 

– Nie dotykaj ich – Krzysiek pokręcił głową. – Zakazisz i tylko sprawisz sobie ból.

 

– Widzę, że doskonale znasz się na rzeczy.

 

– Jestem tu nie od dziś – wyszczerzył się, pokazując szereg pożółkłych zębów. – No już, czas coś zjeść.

 

– Nie jestem głodny.

 

– Wiesz przecież, że musisz jeść – usiadł, biorąc do ręki umieszczony na tacy talerzyk z jedzeniem. – Inaczej będzie bardzo niezadowolona. A tego chyba byś nie chciał.

 

Zastanowiłem się chwilę. Istotnie, w ostatnim czasie zdążyłem się boleśnie przekonać, że wszelkie objawy niesubordynacji nie są tu mile widziane. Widząc moje zamyślenie Krzysiek podsunął mi talerzyk.

 

– No już – zachęcił.

 

Przyjrzałem się zawartości. Niewielkie biało-zielone plamki na dwóch kromkach chleba podkreślały wrażenie, że pieczywo chwile największej świeżości miało już za sobą. Najgorsze było jednak to, co się na nim znajdowało. Na grubych plastrach wędliny aż gotowało się od energicznie poruszającego się robactwa. Odsunąłem się z obrzydzeniem.

 

– Nie zjem tego.

 

– Ojej, od kiedy to jesteśmy tacy wybredni, co? – Krzysiek nawet nie próbował ukrywać sarkazmu w głosie.

 

– To ohydne. Jak w ogóle możesz mi to podawać?

 

– Nie utrudniaj mi tego. Dobrze wiesz, że to jedno z moich zadań.

 

– Dlaczego w ogóle jej pomagasz? – starałem się zmienić temat. – Aż takie bogactwa ci oferuje?

 

– Nie są to kokosy – mlasnął. – Ale dzięki temu swoje życie mogę określić jako w miarę dostatnie.

 

– I nie miewasz wyrzutów sumienia?

 

– Tę rozmowę już raz odbyliśmy.

 

– Fakt – skinąłem głową. – Uważasz, że postępujesz słusznie, co?

 

– Nie uważam – wzruszył ramionami, po czym ponownie podsunął mi talerzyk pod nos. – Ja to po prostu wiem. No już, wcinaj.

 

Ponownie odchyliłem głowę i sprawnym kopnięciem wytraciłem mu talerz z dłoni. Ten ze stukotem potoczył się przez pomieszczenie, zatrzymując się dopiero przy ścianie. Chleb i wędlina, wraz ze znajdującymi się na niej robalami rozsypały się wokół.

 

– Nieładnie, kolego – Krzysiek z ociąganiem wstał, kręcąc głową. – Nie tak wyobrażałem sobie naszą dalszą współpracę.

 

– Wiesz, że między nami nie ma i nigdy nie będzie żadnej współpracy.

 

Przez chwilę przyglądałem się, jak mężczyzna z grymasem na twarzy zbiera leżące na podłodze jedzenie, wraz z wijącym się robactwem z powrotem na talerz, układając je niedbale.

 

– Osobiście nie lubię przemocy – syknął, pochylając się nade mną, po czym chwycił mnie mocno za kołnierz. – Ale jeśli nie będę miał innego wyjścia, wepchnę ci to do gardła.

 

– Teddy i Marcos cię znajdą – wymamrotałem. – Znajdą i ciebie i ją.

 

– O tak, kolego – chwycił kanapkę i wcisnął mi ją siłą w usta. – Na pewno.

 

Kilka następnym godzin spędziłem na zmianę leżąc na łóżku w pozycji embrionalnej, płacząc nad własnym marnym losem oraz rzygając jak kot do podstawionej miski. Wiedziałem, że by nie wywoływać gniewu u więżących mnie osób, nie mogłem zwrócić zbyt wielkiej ilości posiłku, niemniej jednak na myśl o tym co zjadłem treść żołądka sama podchodziła mi do gardła. Nie wiem ile czasu minęło zanim usłyszałem szczęk klucza w zamku a drzwi mojego pokoju otworzyły się z przeciągłym skrzypnięciem. W progu ujrzałem postać mojej prześladowczyni.

 

– Słyszałam że zachowywałeś się dziś nieodpowiednio w stosunku do Krzysztofa.

 

– Będę się zachowywał jak tylko będzie mi się podobało – warknąłem, podnosząc się.

 

– Adamie – zrobiła kilka kroków w moim kierunku. – Przecież wiesz, że to co robi to jedynie jego praca. Nie musisz mu tego utrudniać…

 

– Mam zamiar mu ją utrudniać, dopóki będzie ona godziła we mnie.

 

– Cóż – pokręciła głową. – Jeśli tak stawiasz sprawę, chyba będziemy musieli cię nieco bardziej… ubezwłasnowolnić.

 

– Jeszcze bardziej?

 

– O tak, Adamie. Nawet nie wiesz do czego jeszcze jesteśmy zdolni żeby utrzymać cię w spokoju.

 

– Dlaczego mi to robicie? – mój głos mimowolnie zaczął się łamać. – Dlaczego przytrafiło się to właśnie mnie?

 

– To mogło się przytrafić każdemu. Niemniej jednak zastanawiam się nad rozszerzeniem środków utrzymania cię w ryzach.

 

– Nie chcę…

 

– Adamie, choć raz mógłbyś nam nie komplikować. Inni są spokojniejsi niż ty.

 

Na chwilę mnie zamurowało.

 

– To tutaj są jacyś inni?

 

– A co? – zaśmiała się, ukazując kły. – Naprawę sądziłeś, że jesteś tutaj jedyny?

 

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem… – przyznałem po chwili.

 

– Jest was wielu – oblizała się. – Naprawdę wielu.

 

– Teddy i Marcos nie spoczną dopóki mnie nie znajdą – powiedziałem, gdy wstała i ruszyła do drzwi.

 

Stanęła nade mną i pochyliła głowę. Na widok jej martwych oczu poczułem przejmujący chłód. Wysunęła kły i zbliżyła się do mnie. Zaczynało mi szumieć w uszach i moja głowa już kierowała się na poduszkę, gdy zdążyłem usłyszeć z jej ust krótkie zdanie.

 

– Dobrze wiesz, Adamie, że jest już za późno.

 

Obudził mnie przeszywający ból szyi. Odruchowo sięgnąłem dłonią w złudnej nadziei, że mój własny dotyk nieco ukoi uporczywe pieczenie. Pod palcami poczułem dwie pulsujące rany. Wydawało mi się, że są coraz bardziej rozległe.

 

– Nie wyglądasz najlepiej, kolego.

 

Dopiero teraz zauważyłem Krzyśka rozłożonego na krześle w kącie pokoju.

 

– Mam świeże rany.

 

– Wielkie mi co – zaśmiał się, wstając. – Sądziłeś, że przez ten czas nie pojawi się nic nowego?

 

Gdy do mnie podchodził, spojrzałem mu w oczy. Dostrzegłem w nich niepokojący błysk. Sięgnął po coś znajdującego się za paskiem.

 

– Musimy odbyć krótką rozmowę odnośnie twojego nieposłuszeństwa.

 

W jego dłoni ujrzałem ciemną, gumową pałkę. Podstawił mi ją pod nos.

 

– Powąchaj ją, kolego – wycedził przez zęby. – No już, wąchaj.

 

Przyjrzałem się pałce. Co prawda żarówka w lampie nie rzucała wiele światła ale było go wystarczająco bym dostrzegł zaschnięte na pałce plamy krwi. Posłusznie wciągnąłem powietrze.

 

– Czujesz?

 

Potwierdziłem skinieniem głowy.

 

– Zapamiętaj ten zapach – przysunął swoją twarz do mojej tak blisko, że czułem jego cuchnący oddech. – Jeżeli jeszcze raz mi się sprzeciwisz, gorzko tego pożałujesz.

 

Przez chwilę przyglądałem się jego twarzy, po czym opuściłem wzrok. Dopiero wtedy zauważyłem na jego przedramieniu znamiona. Coś przypominającego ślady po ugryzieniu.

 

– Ona ci je zrobiła? – spytałem.

 

– To? – spojrzał na swoją rękę. – Jeśli zadajesz mi to pytanie na poważnie to musisz byś głupszy niż sądziłem.

 

Wyprostował się, chowając pałkę z powrotem za pas.

 

– Dlaczego nie przyznasz wprost że ty również jesteś tutaj ofiarą? – jęknąłem.

 

Krzysiek po chwilę trwał w bezruchu, po czym wydał z siebie krótki śmiech, przywodzący na myśl szczeknięcie hieny.

 

– Ty naprawdę nie zdajesz sobie powagi sytuacji w jakiej się znalazłeś, co? – spytał, chichocząc.

 

– Najwyraźniej – przyznałem. – Może w takim razie mnie oświecisz?

 

– Nie – odpowiedział po chwili, przyglądając mi się uważnie. Błysk w jego oczach stawał się coraz bardziej niepokojący. – Widzę po tobie, że nie jesteś na to gotowy. Jeszcze nie.

 

– Jestem gotowy – poruszyłem się nerwowo. – Powiedz mi dlaczego padło właśnie na mnie?

 

– Nie kolego. Nie zrobię tego. Nie bez jej zgody.

 

Odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia.

 

– Teddy i Marcos cię dopadną! – niemal krzyknąłem. – Dopadną cię i…

 

W mgnieniu oka znalazł się znów przy mnie i przystawił mi palec do twarzy.

 

– Jak jeszcze raz usłyszę te debilne ksywy, naprawdę pożałujesz, że wystawiasz moje nerwy na taką próbę.

 

– Co tutaj się dzieje?

 

Obaj podskoczyliśmy na dźwięk przeszywającego głosu po czym spojrzeliśmy w kierunku drzwi. Kobieta, ubrana w długi, czarny płaszcz, przyglądała nam się uważnie.

 

– Krzysztofie, co to znaczy? – spytała.

 

– Och – Krzysiek wyprostował się i spojrzał na zegarek. – Nie wiedziałem, że o tej porze jeszcze…

 

– Właśnie wychodziłam – przerwała mu. – Ale widzę, że dobrze zrobiłam, zaglądając tu przed wyjściem.

 

– Cóż za poczucie obowiązku – mruknąłem. – Przedkładać wizytę u kogoś takiego jak ja nad swoje nocne łowy…

 

Nawet się nie zorientowałem gdy Krzysiek uderzył mnie na odlew w twarz.

 

– Krzysztofie, wyjdź – powiedziała. – Sądzę, że Adam już wystarczająco zapoznał się z twoją władczością.

 

– Ale…

 

– Bez dyskusji – przerwała mu stanowczo, przyglądając mu się bacznie.

 

Zauważyłem, że Krzysiek z każdą sekundą coraz bardziej bladł, wyraźnie bojąc się jej wzroku. Po chwili ukłonił się jej nisko i opuścił pomieszczenie.

 

– A ty – spojrzała na mnie. – Jeśli nie wykażesz większej pokory, zabawisz tu jeszcze naprawdę długo.

 

Odwróciła się na pięcie i poszła śladem Krzysztofa.

 

– Owocnego polowania – rzuciłem na odchodnym.

 

Spojrzała na mnie i z pogardą pokręciła głową, po czym zniknęła za drzwiami.

 

Nie wiem ile czasu upłynęło mi w samotności, przeplatanej jedynie odwiedzinami mojej oprawczyni – w wiadomym celu. Może były to godziny, dni, tygodnie – dawno straciłem rachubę czasu. Po każdej jej wizycie byłem coraz słabszy i wręcz czułem jak uciekają ze mnie wszelkie siły witalne. Bywały takie momenty, że nie byłem w stanie nawet poruszyć ręką. Doskwierał mi głód, wiedziałem jednak, że nie tknę więcej posiłków przynoszonych mi przez Krzyśka. Na samą myśl o wijących się na nich stworzeniach robiło mi się niedobrze. Przed całkowitą utratą zmysłów chroniła mnie jedynie myśl o Teddym i Marcosie. O tym, że jak zwykle przybędą i wyciągną mnie z tarapatów. Nieraz już tak bywało. Byliśmy jak trzej muszkieterowie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Wiedziałem, że prędzej czy później wpadną na mój trop, a wówczas moi prześladowcy będą zgubieni.

 

W tym momencie uświadomiłem sobie, że nie mam bladego pojęcia jak trafiłem do tego miejsca. Ani kiedy. Po prostu pstryk – obudziłem się w pokoju, w łóżku, a wampirzyca stała nade mną i uśmiechała się obleśnie. Tak rozpoczął się mój koszmar, który zdawał się nie mieć końca. Nie mogłem również przypomnieć sobie niczego poprzedzającego moje przybycie do siedliska tego potwora. Ze wszystkich sił próbowałem odnaleźć w pamięci wydarzenia sprzed pierwszego spotkania z nią, jednak nie byłem w stanie. W nikłych przebłyskach widziałem jedynie Teddy'ego i Marcosa i ich smutne, zmęczone twarze. Wydawało się, jakby mnie do czegoś nawoływali, prosili…

 

Z zamyślenia wyrwało mnie skrzypienie drzwi. Ostre światło z korytarza zalało mój pokój z taką siłą, że musiałem zmrużyć oczy. Z wysiłkiem uniosłem dłoń i przyłożyłem ją do czoła, by po chwili przyzwyczajania się do światła ujrzeć stojącą w progu postać Krzyśka. Wyglądał jednak inaczej niż zwykle. Zwykle wyprostowana sylwetka tym razem był zgarbiona a jej właściciel jakby zapadł się w sobie.

 

– No i co, złamasie? – charczał jeszcze bardziej niż zwykle. – Jesteś z siebie zadowolony?

 

Zrobił kilka kroków w moim kierunku i dopiero wówczas mogłem zobaczyć jego twarz. Mizerne, blade oblicze zdobił grymas pełen bólu i wściekłości. Spoglądając mu głęboko w oczy mogłem dostrzec w nich ogromne pokłady szaleństwa.

 

– Nie mam pojęcia o czym mówisz – odpowiedziałem.

 

– Jasne – zaśmiał się – Cóż innego mógłbyś mi powiedzieć, prawda?

 

– Ale ja naprawdę…

 

– Chciałbyś być jej nowym pupilem, co? – przerwał mi, machając pięścią w powietrzu. – Chciałbyś pomagać jej we wszystkim, spełniać jej zachcianki. Chciałbyś być tym, do którego zwróci się, gdy tylko będzie chciała realizacji nowych pomysłów, co?

 

– To brzmi jak wariactwo – wysunąłem ręce w obronnym geście. – Jesteś szalony…

 

– A cóż innego nam pozostało? – krzyknął. – W takim miejscu nie można oczekiwać niczego innego!

 

Przyglądałem mu się jak chodził nerwowo po pokoju, od ściany do ściany.

 

– Byłem jej najwierniejszym pomocnikiem – podjął po chwili. – Tym, który był tutaj zawsze dla niej! Który z pokorą wykonywał wszystkie jej polecenia! Ale wiesz co się stało?

 

Patrzył na mnie znacząco dopóki nie pokręciłem przecząco głową.

 

– Po tym jak zobaczyła mnie tu u ciebie uznała, że się nie nadaję. Rozumiesz? Ja się nie nadaję! – machał rękami w powietrzu, jakby odganiał jakieś niewidzialne muchy. – Bo jestem nieprzewidywalny i źle traktuję ciebie i tobie podobnych! Ale jak inaczej mam was traktować? Właśnie tak powinno się traktować takie ścierwa jak wy! Trzeba was trzymać krótko, inaczej rozpuścicie się jak dziadowski bicz!

 

Milczałem z przerażeniem. Nie śmiałem nawet przerwać mu tej tyrady.

 

– Kazała mi odejść! Spakować swoje rzeczy i na zawsze opuścić to miejsce! – wrzasnął, podchodząc do mojego łózka i wskazał na mnie palcem. – A to wszystko twoja wina!

 

– Ja naprawdę nie mam nic wspólnego z…

 

– Musiałeś się stawiać, co? Chciałeś pokazać jaki z ciebie twardziel. Inni też się stawiali i żaden z nich nie wyszedł na tym dobrze. Ale na moje nieszczęście przy tobie mnie przyłapała!

 

Chciałem odpowiedzieć. Chciałem się bronić przed tymi bezpodstawnymi zarzutami. Gdy jednak spojrzałem na jego pełną cierpienia twarz, odebrało mi mowę. W kącikach jego ust pojawiły się niewielkie bąbelki piany wściekłości. Mogłem jedynie bezgłośnie otwierać i zamykać usta, niczym karp tuż przed kończącym jego żywot uderzeniem młotka.

 

– Pewnie sobie myślałeś, że jak okażesz swoją hardość to będziesz mógł zająć moje miejsce, co? Że jak w twojej sytuacji pokażesz swój upór to przejmiesz moje obowiązki?

 

Mogłem jedynie kręcić głową ale on zdawał się nie zwracać na to uwagi.

 

– Ale nic z tych rzeczy, kolego! A wiesz dlaczego? Bo ja wcale nie robię tego z przymusu czy chęci wzbogacenia się! Ja to robię… Bo ją kocham! – zatrzymał się, widząc moje zaskoczenie. – Tak! Kocham ją najszczerszą miłością! Tak bardzo pragnąłem być jej oddany, że godziłem się robić wszystko byle tylko ją zadowolić! Dobra materialne dla mnie się nie liczą! Ważne jest tylko uczucie, którym ją darzę!

 

– Naprawdę… – szepnąłem. – Naprawdę nie wiem co powiedzieć…

 

– Myślisz, że jak będziesz udawał zaangażowanie to ona dostrzeże w tobie to co we mnie? Nic bardziej mylnego! Bo tylko ja, ja mogę ją szczerze kochać!

 

– Jesteś w błędzie. Nie mógłbym kochać takiego potwora. I naprawdę nie wiem jak ty…

 

Nie zdołałem dokończyć zdania, gdyż na mojej szczęce z głośnym plaśnięciem wylądowała gumowa pałka. Przed oczami przez chwilę widziałem białe i czarne plamki, jakbym przed sobą miał zepsuty, śnieżący telewizor.

 

– Coś ty powiedział??? – Krzysiek uderzył mnie po raz drugi, trafiając w skroń. Momentalnie poczułem ściekającą mi po twarzy cienką strużkę krwi. – Jak nazwałeś tę najwspanialszą kobietę?

 

– Posłuchaj… – zdołałem wydukać. – przecież dobrze wiesz kim… a raczej czym ona jest…

 

– Nie… będziesz… tak… o… niej… mówił… już… nigdy… więcej… ty… pieprzona… mała… gnido! – każde ze słów przeplatane było uderzeniem w głowę. Uniosłem niezdarnie ręce by się bronić, te jednak z głodu i wycieńczenia nie utrzymały się długo w powietrzu. Po chwili przestał mnie bić. Dyszał ciężko, wpatrując się we mnie.

 

– Możemy stąd odejść – wykorzystałem chwilę spokoju by odkaszlnąć. – Uciekniemy stąd razem i nie będziemy zdani na łaskę tego monstrum…

 

– Ty… – wziął zamach, by po raz kolejny mnie uderzyć.

 

To co nastąpiło w ciągu kilku kolejnych sekund wydarzyło się jakby obok mnie. Byłem tam ale działałem instynktownie, jakby moja świadomość była jedynie bezwiednym obserwatorem poczynań mojego ciała. Uchyliłem się przed ciosem, przekoziołkowałem na drugą stronę łóżka i odbiłem się od ściany. Niczym rozwścieczony tygrys skoczyłem na zaskoczonego Krzyśka, przewracając go i wytrącając mu z dłoni pałkę. Po chwili znalazłem się tuż za nim i chwyciłem ramieniem pod jego gardłem. Złapał mnie za rękę, próbując się uwolnić, na próżno jednak. Ogromne pokłady adrenaliny dodały mi siły, o którą przy mojej formie nawet bym się nie podejrzewał. Charczał, próbując zapewne błagać mnie o litość, wtedy jednak było już na to za późno. Niczym automat, jedną rękę złożyłem na tyle jego dłoni, drugą zaś na podbródku, by wykonać jeden sprawny ruch. Kark trzasnął niczym łamana zapałka. Jego ciało bezładnie padło na podłogę. Chwilę przyglądałem się leżącemu przede mną trupowi, zanim dotarło do mnie co zrobiłem. Wsadziłem pięść do ust, by nie krzyknąć z przerażenia. Mój Boże, zabiłem człowieka! Odebrałem mu życie! Sprawiłem, że jego egzystencja zakończyła się właśnie tutaj, w zapomnianym przez wszystkich miejscu.

 

Nadgarstkiem otarłem zakrwawioną twarz, dając sobie czas do namysłu. Działałem przecież w samoobronie, pomyślałem. Gdybym tego nie zrobił, z pewnością tłukłby mnie tą pałką aż z mojej twarzy zostałaby bezkształtna masa przypominająca zawartość puszki pomidorów. Musiałem to zrobić. Musiałem…

 

Wiedziałem, że jeszcze długo nie będę mógł darować sobie tego, co uczyniłem. Wiedziałem jednak również, że muszę uciekać. Jak najszybciej, zanim ona tu wróci. Zanim wróci i zobaczy co zrobiłem. Wtedy z pewnością nie zaznam jej litości.

 

Z wysiłkiem podniosłem się z kolan i, słaniając się lekko w zamroczeniu, przekroczyłem próg pomieszczenia, w którym spędziłem tak wiele makabrycznych chwil. Rozejrzałem się. Mym oczom ukazał się długi korytarz, po obu stronach którego znajdowały się drzwi podobne do tych prowadzących do mojego pokoju. Przełknąłem ślinę i ruszyłem przed siebie. Zza mijanych drzwi słyszałem jęki. To pewnie ci podobni mi nieszczęśnicy, również pochwyceni przez wampirzycę i skazani na żer, cierpieli agonię. Przez moment zastanawiałem się czy im nie pomóc. Czy nie nacisnąć tych wszystkich klamek i nie uwolnić ich z tego koszmaru. Wiedziałem jednak, że nie mam na to czasu. Musiałem uciekać. Z resztą i tak nie miałem kluczy do poszczególnych zamków.

 

Doszedłem do końca korytarza i najciszej jak tylko mogłem pchnąłem drzwi. Za nimi znajdowało się mniejsze pomieszczenie. Wyglądało inaczej niż zimne, złowrogie przejście za mną. Znajdowała się w nim jasna, skórzana kanapa i niewielki stolik, zasypany wielkimi księgami. Ledwo zmieścił się na nim kubek do połowy wypełniony ciemną cieczą, kilka kopert oraz niewielki nóż przeznaczony do ich otwierania. Ściany obwieszone były prostymi, jakby namalowanymi przez dzieci obrazkami. W rogach stały niewielkie paprocie.

 

– Adamie, co ty tutaj robisz?

 

Podniosłem głowę i zobaczyłem ją. Przez jej kamienne oblicze przebijała się niewielka nuta niepewności.

 

– Adamie, natychmiast wróć do swojego pokoju.

 

– Nie – odpowiedziałem, bezwiednie sięgając dłonią ku ranom na mojej szyi. – Nie wrócę tam. To koniec twojej władzy nade mną.

 

– Jeśli nie posłuchasz, wezwę…

 

– Kogo, Krzyśka? Nie, ty krwiożercza bestio, on już ci nie pomoże. A wiesz dlaczego? – ku swojemu zaskoczeniu roześmiałem się, choć śmiech mój przywodził na myśl szaleńczy rechot. – Bo go zabiłem!

 

Niepewność na jej twarzy ustąpiła miejsca przerażeniu. Rozchyliła wargi, ukazując kły. Ostrożnie zrobiła krok w moją stronę.

 

– Tak! – powiedziałem ze śmiechem. – Skręciłem mu łeb jakbym łamał gałązkę na wysuszonym drzewku. Nie skrzywdzi więcej ani mnie ani nikogo innego! Właśnie tak! Teraz jego ścierwo leży tam bezładnie! Jeśli się pospieszysz, może jeszcze zdążysz uszczknąć sobie resztki zawartości jego tętnic, zanim całkowicie stężeją!

 

– Adamie – jęknęła. – Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego jak wielki błąd popełniłeś…

 

– Moim jedynym błędem było to, że nie zdecydowałem się na to wcześniej i tak długo dałem ci wysysać ze mnie krew! Już dawno powinienem to zrobić! Ale dość już tego! Nie będę dłużej czekał na Teddy'ego i Marcosa! Załatwię cię tu i teraz!

 

– Adamie, o czym ty na Boga mówisz?

 

– Ty wzywasz Boga? – znów się roześmiałem się. – Ty, która jesteś chodzącym po ziemi uosobieniem jego przeciwieństwa?

 

– Adamie – pokręciła głową, znów robiąc krok w moim kierunku. – Naprawdę niczego nie pamiętasz?

 

– Czego niby nie pamiętam?

 

– Tego, co stało się z twoimi przyjaciółmi.

 

Zamurowało mnie. Ona wiedziała. Wiedziała coś, czego ja nie potrafiłem sobie przypomnieć.

 

– Co się z nimi stało – ryknąłem. – Co im zrobiłaś???

 

– Adamie, oni nie żyją. I ja nie miałam z tym nic wspólnego. A jeśli tego nie pamiętasz, to jesteś w gorszym stanie niż nam wszystkim się wydawało.

 

Wpatrywałem się w nią z osłupieniem. Po chwili przed oczami ujrzałem rozmazane twarze. Potrzebowałem kilku sekund by rozpoznać w nich Teddy'ego i Marcosa. Roześmiani i beztroscy. Teraz pamiętałem. Marcos przed momentem opowiedział jakiś świetny dowcip. Coś o Hitlerze stojącym przed bramami raju. Nie mogłem przypomnieć sobie treści ale pamiętałem, że rozbawił nas do łez. Po chwili wybuch… Rozrzuciło nas na wszystkie strony… I znowu ich twarze… Marcos i Teddy leżeli na ziemi. Tacy smutni i pełni cierpienia… Z pourywanymi kończynami, błagali bym poskładał ich do kupy…

 

– Nie – powiedziałem. – To niemożliwe.

 

– Tak Adamie – podeszła do mnie na odległość wyciągnięcia ręki. – Oni zginęli. Wiesz że to prawda.

 

– Nie!!!

 

Wtedy w jej dłoni dostrzegłem nieznaczny błysk. Wysunęła z rękawa długi szpon i wzięła zamach. Znów zadziałałem niczym zaprogramowany robot. Pchnąłem ją przed siebie, przewracając na ziemię. Jednym susem doskoczyłem do stolika i chwyciłem nóż. Gdy się odwróciłem, próbowała wstać. Na jej twarzy malowała się bezgraniczna wściekłość. Spod jej wykrzywionych ust wystawały kły, gotowe do wbicia się w mój kark.

 

– Pomyliłam się co do ciebie, Adamie – wysapała. – Powinnam od razu cię związać i patrzeć jak robisz pod siebie. Może wtedy nie sprawiałbyś tylu kłopotów…

 

Z głośnym wrzaskiem ruszyłem w jej kierunku. Nie zdążyła zareagować, gdy wbiłem jej nóż tuż pod piersią. Oczy wyszły jej z orbit a na twarzy odmalowało się zaskoczenie. Otworzyła szeroko usta, lecz nie krzyknęła. Wiedziałem czemu. Tak nie mogłem zrobić jej krzywdy. Mimo to wyciągnąłem z niej nóż i dźgnąłem ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze i jeszcze. Każde kolejne uderzenie przynosiło mi coraz większą przyjemność i ulgę. W końcu, czując ogromne zmęczenie, wbiłem w nią nóż po raz ostatni, po czym pchnąłem ją na ścianę. Odbiła się od niej i padła na podłogę niczym worek ziemniaków.

 

Zdawałem sobie jednak sprawę, że nie jest martwa. Znałem zbyt wiele filmów o wampirach, niektórych lepszych, innych gorszych a jeszcze innych kompletnie do niczego, by wiedzieć, że wbicie noża, nawet wielokrotne, nie zneutralizuje potwora na dłuższą metę. Rozejrzałem się nerwowo, poszukując czegoś co mogłoby trwale zniszczyć monstrum. Czosnek? Nie, oczywiście żadnego nie było pod ręką. Osinowy kołek? Zdecydowanie nie było czasu na wystruganie takowego. Woda święcona? A co u licha woda święcona miałaby się nagle znaleźć w siedlisku wampira?

 

Przez chwilę jeszcze szukałem czegoś co mogłoby na stałe ukatrupić wampira, kiedy usłyszałem kaszlnięcie. Kobieta wiła się w spazmach, wyglądając jakby odczuwała ogromny ból.

 

– Pogotowie – wycharczała, plując porcjami ciemnej krwi. – Proszę, Adamie, wezwij…

 

– Nie, potworze – uśmiechnąłem się, gdyż zauważyłem wreszcie przedmiot, który mógł zakończyć jej istnienie. – To twój koniec.

 

Zabrałem się do roboty a gdy skończyłem, cały umorusany krwią potwora, z uśmiechem na ustach ruszyłem przed siebie. Chwilę błądziłem korytarzami budynku, wreszcie jednak znalazłem wyjście Po naciśnięciu klamki mym oczom ukazało się czarne pokryte gwiazdami niebo. Ogromny księżyc oświetlał blado ulicę dokoła. Wziąłem głęboki wdech, czując niesamowicie przyjemny zapach wolności. Oto zakończyła się moja udręka. Nie będzie więcej picia mojej krwi i osłabiania mnie. Pokonałem potwora. Zwyciężyłem.

 

Rękawem otarłem krew z czoła i powoli, z ogromnym wysiłkiem, ruszyłem przed siebie.

 

– Powtórzę raz jeszcze – zakrzyknął aspirant. – Niech mnie ktoś oświeci, co tutaj się stało?

 

– Mamy wstępny raport – młody funkcjonariusz doskoczył do niego, trzymając w ręku notatnik. – Zamordowana to doktor Beata Werner. Była ordynatorką tego ośrodka.

 

– No dobra, wiemy chociaż kto mógł to zrobić?

 

– Pracownicy dziennej zmiany zrobili obchód. Brakuje jednego z pacjentów.

 

– Kogo?

 

– Adam Terlecki – młodzian wręczył aspirantowi teczkę z danymi pacjenta. Ten otworzył ją i zaczął przeglądać. – Skubaniec wbił jej nóż siedemnaście razy i odrąbał jej głowę toporkiem przeciwpożarowym…

 

– Co o nim wiemy?

 

– Były żołnierz. Uczestnik kilku misji na Bliskim Wschodzie.

 

– Żołnierz? – zdziwił się aspirant. – To co robił tutaj zamiast walczyć z turbanami?

 

– Podczas jednego z patroli natknęli się na minę-pułapkę. Zginęło tam dwóch jego kompanów – funkcjonariusz zajrzał do notatek i odczytał nazwiska. – Kapral Tadeusz „Teddy” Kowalik i szeregowy Marek „Marcos” Artymiuk.

 

– Ładunek wybuchł mu przed twarzą a on wylądował tutaj?

 

– Stres pourazowy – młody pokręcił głową. – Podobno strasznie to przeżył. Byli ze sobą blisko. Po tym wszystkim zaczął mieć jakieś omamy, lęki, stany depresyjnie. Koniec końców odwołano go i wysłano tutaj.

 

– Co ta wojna robi z ludźmi…

 

– Z resztą z tych akt wynika, że tutaj wcale nie było z nim lepiej. Jakiś czas temu zaatakował tę lekarkę i wybił jej górne jedynki i dwójki. Pogryzł też pielęgniarza, zresztą jego również zamordował ostatniej nocy…

 

– Mamy dwa ciała? – aspirant niemal wykrzyknął.

 

– Leży w jego izolatce. Skręcony kark, bardzo precyzyjnie…

 

– Podziwiasz go?

 

– Absolutnie – zreflektował się młody. – Na pewno nie chciałbym być na jego miejscu. Ostatnio ponoć mu się pogorszyło. Zaniki pamięci krótkotrwałej, niepokoje, halucynacje… Ponoć wszędzie widział potwory. Twierdził, że chcą go tu otruć. Tę lekarkę brał za wampira.

 

– Niech mnie…

 

– Do tego eosofobia…

 

– A co to do licha jest?

 

– Z akt wynika, że to rodzaj lęku przed światłem słonecznym… Z akt wynika, że dwa razy dziennie musieli podawać mu leki uspokajające. Dostawał zastrzyki w szyję…

 

– To już wiemy skąd ten pomysł z wampirami.

 

– Przy ciele lekarki znaleźliśmy strzykawkę. Pewnie naiwnie próbowała się bronić…

 

Przez chwilę obaj policjanci przyglądali się aktom w milczeniu.

 

– No dobra. Czas rozpocząć poszukiwania – zadecydował aspirant. Już teraz wiedział, że to będzie długi dzień.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania