Świadek upadku
Niebo oblane całkowicie atramentem
rozjaśnia się niesamowitym blaskiem.
Wtem z nieboskłonu - niczym płonąca kometa - leci coś, a raczej ktoś, ku ziemskiemu padołowi.
Szybki błysk, po czym głośny huk rozdziera powietrze swymi pazurami.
Później cisza - niczym tajemnicza płachta, co zdusza wszystkie dźwięki.
Niespodziewanie zewsząd zbierają się zwierzęta -
czworonogie, pełzające i skrzydlate istoty wszelakiej maści.
Brną do wspólnego celu niczym w transie.
Smutek swymi dłońmi napiera na atmosferę,
a ta robi się coraz cięższa i cięższa.
Mi samemu, choć nie wiem, co się stało, łzy lecą po policzkach, a żal miażdży serce.
Łaknąc odpowiedzi, podążam za zwierzętami.
Te, niczym pogrzebny orszak, trzymają się w jednej linii.
Nędza i rozpacz swym wodospadem zalewają każdą istotę.
Wtem docieramy do miejsca.
Zwierzęta wciąż przygnębione, ja natomiast niemal padam drżący na ziemię.
Zmęczenie ciała - ledwie pyłek wśród ogromu kosmosu zmęczenia w mej głowie.
Oczy zaszły mi mgłą.
Nie wiem, czy umieram, czy to z powodu, że znowu zacząłem płakać.
Patrzę na zwierzęta, pogrążone w tej samej żałobie co ja.
Otoczyły kręgiem krater, w którym wciąż dogasały ostatnie płomienie.
W jego środku zaś leżała postać.
Biała, delikatna skóra - niczym płatek śniegu.
Włosy rozlały się w jednolitą żółtą paletę.
Wszystko idealne, każdy kształt - z wyjątkiem dwóch wielkich ran na plecach.
Lecz zamiast krwi ujrzałem cieknące złoto.
Byt to tak ekscentryczny, a zarazem naturalny,
iż mógłbym płonąć z zachwytu.
Lecz rozpacz wciąż ogromna
szybko zgasiła ten płomień.
Nagle jeden z ptaków podlatuje do postaci.
Ta sięga do niego ręką,
a ptak pada martwy.
Istota zanosi się szlochem, a z nią wszystkie zwierzęta.
- Wypędził mnie! - wyszlochał byt. -
To mógłbym jeszcze zdzierżyć, lecz przeklnąć mnie, abym śmierć zadawał?!
Postać patrzy w niebo ze smutkiem, gniewem i żalem.
- OKRUTNY JESTEŚ OJCZE, LECZ WIEDZ,ŻE CIĘ PRZECHYTRZĘ !
Niespodziewanie wstaje ze środka krateru.
Macha ręką, a ciało ptaka wówczas zmienia się w białe róże.
Nagle obraca się, ukazując swe niebiańskie oczy -
lecz tym razem były przepełnione krystalicznymi łzami.
- Żegnaj, kochana floro! Żegnajcie, me lube zwierzęta! -
krzyczał, a z każdym słowem spływała coraz to nowsza łza.
- Zbyt wielką miłością was darzę, by przynieść wam koniec!
Zatem udam się tam, gdzie ognia gehenny grzeją najmocniej,
aby nigdy już nie sprawić wam cierpienia!
Momentalnie wszystkie zwierzęta zanoszą się lamentem.
Rośliny zaś marnieją i tracą kolory.
Istota wstaje z bólem na twarzy, po czym rusza przed siebie.
Jedyny ślad po niej - to ścieżka z martwych kwiatów.
Komentarze (10)
mnie myśl "A co jeśli ta historia wyglądała inaczej?"
Uważam że osoba żyjąca wg powyższych nie doświadczy upadku moralnego .
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania