Świat Danai: Lily Kendall

Na Madryckim dworcu kolejowym w kwietniowe popołudnie panował tumult. Tłum jak rozlany ocean złożony z różnorakich istot był uciążliwy dla kobiety wlokącej się od postoju taksówek na peron kolejowy. Nigdy w swoim czterdziestoczteroletnim życiu nie widziała tyle osób w jednym miejscu. W dzieciństwie często przyglądała się siedząc w ogródku jak setki, a może tysiące małych mrówek maszeruje po wyznaczonych trasach. Każda z nich miała wydzielone zadanie, a ruch we wszystkich kierunkach odbywał się płynnie jakby jakaś tajemnicza siła prowadziła swe oddziały. Dla Lily Kendall, Londyńskiej policjantki właśnie tak wyglądali tutejsi ludzie niczym prężnie funkcjonujące mrowisko. Szła niepewnym krokiem ciągnąc za sobą jedną walizkę, do której zabrała najpotrzebniejsze rzeczy. Do wielkiej podróży po otwarciu europejskich granic wzięła jedynie jedną dżinsową spódnicę na zmianę, dwie białe, skromne koszulki oraz staromodny sweter. Dołożyła szczoteczkę do zębów, którą nadopiekuńczy ojciec kupił jej za ostatnie oszczędności. Była elektryczna z okrągłą główką, rzadko spotykana w Anglii. Spakowała również kilka listów, dokumenty i swoje notatki. W ostatniej chwili dołożyła swój notes oraz długopis, którymi często w swoich śledztwach się posługiwała. Na sobie miała elegancki, brązowy płaszcz sięgający jej do kostek, wygodne, schodzone botki i dobraną pod kolor płaszcza sukienkę. W zestawieniu z różnokolorowymi postaciami, które miała okazję mijać na swej drodze była niczym staroświecka sztywniaczka, która ewidentnie spóźniła się, gdyż jej epoka dawno minęła. Sama była zaskoczona barwnością jak również intensywnością różnych dodatków zakładanych do codziennego stroju przez miejscowych. Widziała pstrokate irokezy, poszarpane spodnie, świecące się jaskrawym światłem trampki. Dostrzegała swym bystrym, przenikliwym wzrokiem wielu przystojnych mężczyzn z gołymi torsami. Madryckie zbiegowisko przytłoczyło Kendall i omal nie połknęło, ale zanim to się wydarzyło wyskoczyła naprzeciw niej niska, krępawa kobieta utykająca na jedną nogę. Zanim cokolwiek powiedziała wyjęła z wewnętrznej kieszeni swej granatowej bluzy paczkę papierosów. Włożyła papierosa do gęby, przycisnęła nabrzmiałymi wargami i zaczęła szukać zapalniczki. W między czasie angielska policjantka próbowała wyminąć kobietę, ale ta nie dawała za wygraną bez przerwy zagradzając detektyw drogę. W końcu upierdliwa osoba wyciągnęła prostokątne pudełeczko czarne niczym węgiel oraz kilkucentymetrową, stalową wykałaczkę. Potarła energicznie za brzeg kostki wspomnianym kikutem, który rozbłysnął silnym zielonkawym płomieniem. Podpaliła sztuczny tytoń, zaciągnęła się papierosem i wypuściła dym prosto na twarz poddenerwowanej Angielki.

- Kendall? Sierżant Lily Kendall? - Powiedziała szyderczo swoim gburowatym tonem głosu.

- Detektyw Kendall - Kendall poprawiła nieznajomą. Policjantka miała zgryźliwe spojrzenie i nieprzyjemny, zachrypnięty głos bardziej pasujący do starej, poczciwej menelki żyjącej pół swego życia na ulicy niż sugerował to jej poczciwy wygląd. Angielka jednak miała inne wytłumaczenie, bardziej prozaiczne. W czasie jednego z napadów na londyński bank, za który otrzymała medal odwagi, Lily przyjęła na siebie falę uderzeniową od granatu sonicznego, który poprzez impet uszkodził jej struny głosowe. Niestety historia dla kobiety miała swoją tragiczną kontynuację, w której to straciła prawą rękę od łokcia w dół. W czasie eksplozji oderwał się kawałek ceglanej ściany, przy której policjantka stała miażdżąc jej kończynę, a słabo rozwinięta medycyna po zachodniej stronie Atlantyku sprawiła, że straciła bezpowrotnie kawałek swojego ciała.

- Dobra, wyluzuj. - Rzuciła grubiańsko anonimowa grubaska. - Nazywam się Lisa Debuchy, oficer śledcza do spraw narkotykowych i miałam cię przywitać. Więc - wyciągnęła prawą dłoń przed siebie - witaj w Europie, gdzie cholerna magia oraz technologia Danai tworzą nasze wspaniałe społeczeństwo! - Powiedziała sarkastycznie.

- Wiwat, kurwa, Europa!

Lily, która w tym momencie trzymała bagaż podręczny w lewej ręce, odłożyła walizkę na ziemię, niezręcznie przywitała się używając właśnie tej kończyny, po czym poprawiła swoje uczesanie i jakby nigdy nic, obserwowała jak jej nowa znajoma nadyma się w grymasie niezadowolenia.

- W tej waszej Afryce to wszystko macie na odwrót? - Zapytała zaskoczona drapiąc się po głowie.

- Słyszałam, że zamiast używać metrycznego systemu to przeliczacie wszystko na Euro, mile i inne pieprzone jednostki, ale nie spodziewałam się, że można się witać na odwrót. Lily podwinęła rękaw pokazując sztuczną rękę o pastelowej barwie brązu. Była to proteza ze sztucznych tworzyw, plastiku i polimeru, ze sztywno ułożonymi palcami, którymi pacjentka nie mogła poruszać. Lisa musiała przetrzeć oczy ze zdumienia, by następnie je zmrużyć, by uwierzyć, że widzi coś tak brzydkiego i starego. Kikut, jak to określiła w swojej głowie, nosił liczne ślady zadrapań, obtarć w postaci białych , krótkich smug.

- Jezu kochany! Co to do cholery jest?! - Zasyczała otępiale, by po chwili westchnąć zdębiała z wrażenia.

- Nie mogłaś zamiast tego "czegoś" sprawić sobie protezę Danai?

- Nie mogłam. Nie dostałam protezy Danai od Departamentu Sprawiedliwości. U nas tego się nie refunduje. - Oznajmiła szorstko Angielka, a wtedy Debuchy zapaliły się oczka jak dwie małe żaróweczki. Jej półuśmieszek zasugerował, że wpadła na jakiś ponury, szczwany plan, z którego była niezwykle zadowolona.

- To dobrze się składa. - Oznajmiła z groteskową radością. - Przyjeżdżając tutaj na służbę w ramach międzynarodowej wymiany zyskałaś od nas świadczenia zdrowotne. Wystarczy tylko udokumentować, że straciłaś rękę na służbie w Europie. A to z łatwością można osiągnąć przy odpowiednich znajomościach. W końcu i tak nikt nie sprawdza dokumentacji, gdy wystawi je właściwa osoba. - Stanęła w rozkroku i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Wyglądała jak cholerna, dumna bohaterka, która właśnie uratowała koteczka z płonącego domu. - Chociaż, to dużo papierkowej roboty.

- Zawsze można umilić pracę paczką prawdziwych, śmierdzących papierosów. - Rzekła neutralnie Angielka.

- Nie powiem, to na pewno by pomogło.

- A co bym wtedy zyskała?

- Pomyślmy... refundujemy protezy Danai na całym terytorium Europy. Więc po przybyciu do miasta W mogłabyś zyskać coś lepszego niż to plastikowe gówno sterczące z ramienia, a tak się składa, że znam jedną, bardzo utalentowaną lekarkę tam pracującą, która ochoczo przyjmuje kredyty od Służb Oficerskich. Zainteresowana małym interesem?

Europejka hiszpańskiego pochodzenia wzięła głęboki wdech, by kontynuować przemowę, ale zblazowana Lily jedynie rzuciła ostatnią paczkę prawdziwych fajek w jej stronę. Paczka poszybowała do góry, odbiła sreberkiem od banderoli popołudniowe światło i wylądowała w rękach szczęśliwej oficer. Błyskawicznie przybliżyła zdobycz do nosa i zaciągnęła się tytoniowym zapachem. Była wniebowzięta. Cieszyła się jak małe dziecko, które dostało w nagrodę upragnionego lizaka. - I już mi się kobieto podobasz! Nawet nie wiesz jak bardzo! - Skwitowała na koniec po czym zaczęła coś szukać po kieszeniach oklepując się wyglądając przy tym jakby zgubiła coś bardzo ważnego. W końcu po kilkunastu sekundach poszukiwań wyciągnęła czarną skrzynkę z antenką. Rozłożyła ją, ustawiła poziomo. Na dolnej klapie były poustawiane litery i cyfry w czterech rzędach w formie przycisków, a na górze mały, iskrzący czarno-biały wyświetlacz. Rozpoczęła trudną, skomplikowaną operację sądząc po skupionym wyrazie twarzy. Wyciągnęła końcówkę języka, którą przygryzła zębami i naciskając w odpowiednie klawisze wydawała dziwne odgłosy, z których Angielka zrozumiała jedynie małą część wybierając je z pożogi achów i ochów. Po chwili urządzenie wydało z siebie metaliczny odgłos, zapiszczało dwukrotnie wysokimi tonami i zaświeciło się na zielono.

- Oficer Kendall, przysyłamy swoje kondolencje w sprawie utraty przez panią kończyny. - Powiedziała triumfalnie, a duma wręcz ją rozpierała wyglądając jak nadmuchany balonik. - W ciągu godziny na pani koncie powinny się znaleźć środki na pokrycie protezy Danai, którą można odebrać w każdym regionalnym punkcie medycznym. - Gdy skończyła cytować wiadomość uniosła łeb spod aparatury, którą zamknęła i schowała do kieszeni. - Potem dam ci adres i nazwisko tej alkoholiczki, która wymieni to gówno - spojrzała na imitację ręki w angielskim wydaniu - abyś wyglądała jak europejska stróż prawa. Bez tego nie masz żadnych szans, aby choć trochę budzić szacunek na ulicach miasta W.

- Dzięki. - Odparła ozięble Kendall.

- A chuj z tym. Poznaj moje dobre serce. - Stwierdziła rozbrajająco Lisa, która po krótkiej chwili odpaliła prawdziwego papierosa. Po pierwszym zaciągnięciu się, łzy podeszły do przekrwionych oczu, a ona sama przez moment walczyła z natarczywym kaszlem. - Jakież to zajebiste! Jezu! Tego mi brakowało. - Zakomunikowała z radością. - Ale dobra - odchrząknęła wypluwając cierpką ślinę pod własne nogi - starczy tych przyjemności. Musimy cię wpakować w odpowiedni pociąg, abyś za trzy i pół godziny mogła się przywitać z twoim nowym miastem, w którym spędzisz swoje pięć, najgorszych lat. Uwierz mi co mówię, będziesz się zajebiście dobrze bawiła! - Roześmiała się jak pijaczka udająca klauna poklepując Lily po ramieniu.

- Prowadź. - Dziwni ci Europejczycy, pomyślała detektyw, bo w swoim mniemaniu nadal pozostała detektywem, a nie jakąś oficer do spraw jakichkolwiek. Szły przez zatłoczony dworzec kolejowy, gdzie co chwilę wybuchała gwiżdżąca para z kominów smukłych lokomotyw, które następnie chowały się w tunele. Dzięki tunelom podprzestrzennym tysiące kilometrów można było przebyć maksymalnie w kilka godzin. Tym samym mniejsze odległości były obsługiwane przez pojazdy terenowe, taksówki oraz samochody. Przywykło się, że samoloty były jedynie używane do transportu międzykontynentalnego. Dworzec kolejowy, wybudowany przy pałacu królewskim, był bramą do utopijnej społeczności europejskiej. Posiadał sześć pięter, na każdej kondygnacji obsługiwano dziesiątki pociągów, a setki tysięcy pasażerów dziennie wyjeżdżało w rejs po Europie. Budynek zbudowany z białego marmuru przyozdobiony spadzistym, przezroczystym dachem był sercem Madrytu. Człowiek wchodząc przez główne wejście widział egzotyczne rośliny, niespotykane w tym rejonie świata. Właściwy przystanek, z którego pociąg miał zabrać Kendall do miasta W znajdował się na trzecim piętrze, druga stacja od ruchomych schodów. W czasie podróży na każdym kroku atakowały kobiety pstrokate hologramy w szklanych tubach przedstawiające nowe produkty oraz trendy. Niektóre były jedynie zalotnym zwiastunem nowego specyfiku na porost włosów. Wypatrzeć można było również promocje domów publicznych, agitację polityczną.

- Jesteśmy na miejscu. - Lisa wyjęła z kieszeni białą kopertę. - Tu masz bilet do miasta W razem ze wszystkimi potrzebnymi dokumentami, które trzeba będzie zeskanować na posterunku. Bez tego jesteś udupiona więc lepiej pilnuj tego jak oka w głowie.

- Dzięki. Coś jeszcze powinnam wiedzieć na temat miasta W, d o którego zmierzam?

- Ani trochę. - Roześmiała się buńczucznie. - Niech cię zaskoczy przygoda! Tym bardziej, że ja miałam cię tylko przywitać, a nie zgrywać przewodniczkę.

- A ta lekarka?

- Jezu, prawie zapomniałam. Nazywa się Kimiko Hsiao. Alkoholiczka, Chinka, ale równa osoba. - Znowu zaczęła grzebać po kieszeniach. Ile ona może mieć kieszeni, zastanawiała się Kendall oglądając jak ta osoba wyjmuje podobne urządzenie, którym kilka minut wcześniej załatwiała bohaterce odszkodowanie. - Dobrze, że sobie przypomniałam. I to jeszcze dla ciebie. Teraz jesteś prawdziwą oficer śledczą. W kopercie znajduje się też instrukcja do tego urządzenia. Poczytaj, pobaw się i z tego co wiem to masz już pierwszą sprawę przydzieloną. Szczerze? Nie wiem jaką, nie zaglądałam, ale po szczegóły zapraszam do wnętrza tego policyjnego cacka. Jeszcze jakieś pytania? - Spojrzała na zegarek. - Bo niewiele zostało ci czasu.

"Na przystanek numer jeden został podstawiony pociąg do miasta 302, który odjedzie za pięć minut: rozbrzmiał kobiecy głos w głośnikach. Następnie z tunelu wyłoniła się lokomotywa. Była niczym grot strzały, smukła, podłużna. Zbity tłum tworzący cztery sunące kolejki zaczął znikać w trzewiach wagonów. - To jednak nie mamy czasu. Widzę, że nie masz szczęścia. - Oznajmiła z fałszywą powagą Lisa, aby po chwili dodać z pełną premedytacją.

- To powodzenia Angielko i nie daj się zabić w ciągu pierwszych trzech dni, bo zepsujesz nam statystyki! - Pożegnała się ściskając sztuczny kikut po czym zniknęła w barwnym tłumie, który ani przez moment nie wydawał się być mniejszy wraz z upływającym czasem. Lily jeszcze przez krótki moment stała w miejscu koło granicy peronów zastanawiając się czy jej niecodziennie urokliwa niańka, jak nazwała Debuchy, mówiła prawdę czy tylko sobie z niej żartowała. Słysząc jednak nawoływanie w postaci nieznośnego gwizdania z komina żelaznego monstrum, podniosła walizkę, która dotychczas leżała na ziemi koło jej nóg i ruszyła przed siebie. Zatrzymała się na ścianie. Tuż przed tym jak automatyczne drzwi zamknęły się, Kendall zdążyła wejść do środka. Odwróciwszy się do przeszklonego przejścia zastanawiała się jak wygląda tutaj forma składania reklamacji, gdyż za nią jeszcze kilkanaście osób stało z gniewnym spojrzeniem będąc zawiedzeni tym, że nie zdążyli wsiąść do pociągu. Maszyna w tym czasie nie czekając na pasażerów szarpnęła mocniej powoli rozpędzając się do ogromnych szybkości dochodzących do pięciuset kilometrów na godzinę.

- Ciekawie zapowiada się przygoda w Europie - Rzekła pod nosem "podziwiając" zbity tłum ludzi starających się nie stracić równowagi. W końcu po kilku minutach detektyw odnalazła przedział "E" który widniał na jej bilecie i zajmując losowe miejsce spostrzegła po czasie, że najprawdopodobniej całą podróż odbędzie w samotności co bardzo ją ucieszyło, gdyż mogła w spokoju oddać się lekturze. Wyciągnęła instrukcję starając się zrozumieć mechanizm urządzenia, które otrzymała od Debuchy.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania