Świat kolorowego chłopca
Latałem samolotem wśród czerwonych poduszek. Fruwałem w zielonym swetrze, nosząc okulary z Harry’ego Pottera na nosie i obserwując mamę opierającą się o szary blat w kuchni. Skakałem na poduszki, udając, że lawa pragnie dotknąć skrzydeł, a głośny telewizor był nieposkromionymi silnikami, które nigdy nie potrzebowały paliwa. Nie musiałem też prawie wcale lądować. Wyjątkiem stanowiły noce, gdzie cisza nawiedzała każdy świat w malutkim domu i wszyscy musieli chodzić na paluszkach, by przypadkiem głosy nie wykradły się z ust.
Było spokojnie i cicho, jak przed ostatnim ostrzałem na wojnie. Zamieniałem się wtedy w żołnierza, który musiał zachowywać czujność na każdym kroku. Nie spałem, widząc to, czego unikałem wzrokiem za dnia. Rano zaś stawałem się helikopterem, który z zawrotną prędkością potrafił przelecieć świat łazienki, potem kuchni i wylecieć niczym proca z domu z ledwością rzucając plecak na ramiona. Nim wróg wstał z łóżek i otwarły się usta, ja już wiedziałem, że miałem ich dwóch — nie jednego.
Tamtego dnia, po szkole, gdy określiłem, że nie mam szans z podwójnymi siłami zbrojnymi, postanowiłem odpuścić sobie latanie samolotem i zacząłem opracowywać strategię. Ostrożnie piórem wypisywałem zasady, segregowałem kartki z bloku technicznego, kreśliłem markerami ogromne litery. Wszystko miało sprowadzić się do przewagi nad przeciwnikami. Miało ich zaskoczyć i zszokować, abym mógł zyskać przewagę.
Gotowy na wojnę, ubrałem niebieski sweter, przewiązałem niezgrabnie muszkę przez szyję. Pokręciłem głową, chcąc czuć się choć troszkę swobodniej. Potrząsnąłem dłońmi, tak jak robiła to mama, gdy tylko próbowała zrzucić z siebie diabelski stres. Zszedłem tamtego dnia do innych światów z daleka od swojego i postanowiłem usiąść na blacie, wcześniej rozstawiając kolejne przedmioty na kanapie.
Kartki z literkami tworzyły kolejne wyrazy, a ja byłem zadowolony z końcowego efektu, więc już nawet z radości poruszałem nogami. Wierciłem się troszkę, z każdą minutą było coraz bardziej niewygodnie. Z każdym tykaniem zegara pragnąłem wrócić do samolotu i puścić głośno telewizor. Przypominały mi się spojrzenia wrogów, ich ostre tony i pełne wściekłości gesty. Widziałem, jak mama opierała się w jednej chwili o blat, a potem upada ogłuszona siłą kolejnego wroga.
Zeskoczyłem z blatu.
Minuty mijały, więc próbowałem się uspokoić. Łykanie śliny nie pomagało, chodzenie tam z powrotem również, zacząłem więc pocierać dłonie zrzucając z nich niewidzialny pył. Wtedy usłyszałem jak ktoś przekręca zamek. Stanąłem na baczność blisko blatu.
Wróg pierwszy wszedł do domu. Mama rzuciła parasol w kąt, zdejmując od razu cienką chustę. Westchnęła wyczerpana, leniwym krokiem wchodząc do salonu. Widziałem ją już od drzwi, obserwowałem zestresowany, jak powoli podnosi wzrok i marszczy brwi. Jak nogi uginają się, a usta bezszelestnie się otwierają.
Wróg drugi wszedł do domu. Tata warknął nim udało mu się zrzucić czarne buty pod ścianę. Rozluźnił krawat, otwierając już usta, by skrzyczeć przeciwnika. Wtedy się zatrzymał, również marszcząc brwi. Spoglądałem spode łba, jak oboje stoją zdezorientowani przed kanapą, próbując zrozumieć słowo napisane na kartach. Może nawet i siebie? Może nawet i swoje strategie?
Boję się.
Wygraliście.
Wyszedłem z białą flagą ze świata kuchni.
Komentarze (11)
Miłego dnia ci życzę, aby pogoda była choć troszkę lepsza niż burzowe chmury i zimny wiatr.
Bardzo to wymowne, takie słodko-gorzkie niby tabliczka gorzkiej czekolady na przykład. Podoba mi się wszakże. :D
Dziękuję ♡
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania