[Świąteczne spotkanie]

***Przygotowania do świąt bożonarodzeniowych dobiegały końca. Należało tylko ubrać choinkę. Zrobiłyśmy to we cztery: mama, Ola – moja siostra, mama Karoliny – mojej przyjaciółki, Olka – imienniczka siostra przyjaciółki, oraz ja. W pośpiechu rozplątałyśmy gałązki świątecznego drzewka wesoło przy tym gawędząc. W końcu uporałyśmy się. Reszta naszych rodzin smażyła ryby i pierogi. Karolina zapytała o coś swojego ojca, który odpowiedział jej gburliwie. Dziewczyna nic się nie odezwała ciężko wzdychając. Z kolei mama i ja zaoponowałyśmy zwracając uwagę panu domu. Ten nic sobie z tego nie robiąc odpowiedział nam milczeniem opuszczając salon.

*** Zasiedliśmy do stołu nakrytego białym obrusem. Po wspólnej modlitwie i podzieleniu się opłatkiem rozpoczęliśmy wieczerzę. Jedynie czego nam brakowało to śniegu za oknem. Jednak czarny asfalt nie pogarszał naszych nastrojów. Zerknęłam jeszcze raz przez okno w nadziei, że może spadnie choć trochę śniegu. Mówi się trudno. Uświadomiłam sobie, że zrobiłam to podświadomie. Z zamyślenia wyrwał mnie mój brat.

-To co Marzena chcesz, żebym cię zawiózł do Warszawy?

-Tak jeśli możesz. W duchu jednak żałowałam, że nie będę mogła świętować zresztą ekipy.

*** Mknęliśmy drogą prowadzącą od Łochowa do Warszawy. Samochody można by policzyć na palcach. Nie wiem, która była godzina. Nie chciałam tego wiedzieć. Wszyscy świętowali, aja musiałam wracać ze świadomością późnej pory już w chwili obecnej.

Miałam lot do Mediolanu gdzie pracowałam. Mieszkałam w tym mieście od jakiegoś czasu. Całą drogę spędziliśmy w milczeniu i zamyśleniu.

***Po przyjeździe do Warszawy znalazłam się na dworcu centralnym. Mojego brata już nie było. Pomyślałam, że muszę dojechać eskaemką do lotniska. O dziwo ludzi też tu mało, a megafony informacyjne milczą. Zamyślona poszłam przed siebie. Nagle znalazłam się w jakimś opustoszałym korytarzu dworcowym. Przypominał raczej hale magazynu, niż korytarz obiektu publicznego. Światło było względne. Nie raziło zbytnio oczu. Można, by rzec umiarkowana i stonowana jasność.

Idąc tak wśród pustki dostrzegłam parę, która podążała w moim kierunku. Ruszyłam w ich stronę. Dopiero w odległości dwóch metrów dostrzegłam ich. Adrian i Kaśka dawni znajomi ze studiów! Ucieszyłam się. Zamachałam radośnie. Oni odpowiedzieli tym samym.

-Cześć Marzena co ty tu robisz?!

-Jadę do Mediolanu. Odpowiedziałam. -Pociągiem? Zapytał Adrian. -Nie samolotem, ale brat mnie tu przywiózł nie wiem czemu. -Wsiądź w eskaemkę. Doradziła Kasia. -Tak też zrobię.

-Wiesz ostatnio jak byliśmy w Mediolanie mieliśmy cię odwiedzić, ale się rozchorowałem. -Tak pamiętam. Szkoda, że nie udało nam się wtedy spotkać. Było tak fajnie gorąco. Miałam plan, żeby wam pokazać fajne urokliwe orzeźwiające miejsce.

Po tej krótkiej wymianie zdań rozstaliśmy się. Oni poszli moim wcześniejszym szlakiem. Ja natomiast podążyłam do windy, żeby wydostać się z podziemi tego dziwnego korytarza. Wsiadłam i nacisnęłam guzik. Winda ruszyła. Jechała do góry. Odetchnęłam, ale niestety moja nadzieja nie trwała długo. Nie wiedzieć czemu winda ruszyła do przodu w prost przed siebie. Siłą umysłu próbowałam przywołać ją do porządku, ale ta mknęła dalej w co raz to bardziej zawrotnym tempie. Nie bałam się tego stanu rzeczy. Po prostu nic nie czułam. Jechałam ze świadomością, że nic mnie już nie zdziwi.

Właśnie w tym poczuciu się obudziłam, żałując takiego finału..

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania