Świnia, która zobaczyła niebo

Uprzedzając: tekst jest połączeniem kiczu i snów. Czysty strumień zniszczonej świadomości i "zabawa" formą :)

 

Pierwsze świniobicie zobaczyłam, gdy byłam jeszcze dzieckiem. W jakiś sposób jest to makabrycznie zabawne. Dzieci są niewiarygodnie naiwne i chcą szczęśliwego zakończenia dla absolutnie każdej istoty.

Przez długi czas te zwierzęta były dla mnie związane z tajemniczą nieświadomością. Jasne, chodziłam do chlewu je karmić i oglądać prosięta. Widziałam ludzi, którzy z kolei przychodzili je kupować.

Czasami świnie wyprowadzano poza chlew i już nigdy nie wracały. To jest ta część rzeczywistości, którą uznaje się za w pełni normalną, bo dorośli powiedzieli, że taka właśnie jest. Była świnia. Nie ma świni. Co w tym złego? Zresztą, świnie są brudne i tyle.

Chlew był mały i ciemny. W zasadzie, to mieścił tylko kojec z maciorą i młodymi oraz osobną przedziałkę na knura, który był cyklicznie wymieniany. Nie widziałam nic złego w tym, że te zwierzęta nie wychodzą poza wyznaczoną przestrzeń – jakby się zastanowić, nie mogły zrobić nic poza żarciem, sraniem pod siebie i obróceniem wokół własnej osi. To też było normalne. Przecież do wszystkiego idzie się przyzwyczaić.

Tajemnicze hasło „dałem dodatkową porcję do koryta” oznaczało, że za kilka godzin będzie świniobicie. To była nieco oszukańcza praktyka. Zawsze ktoś chciał kupić tuszę. A nie było lepszego sposobu na zwiększenie ceny niż przekarmienie świni. Przecież płaci się w zależności od wagi zwierzęcia. Podobny myk był z flakami. Są ciężkie i niemalże całkowicie bezużyteczne z punktu widzenia kulinarnego. Idealnie łączyły się z osobami, które nie umiały upomnieć się o swoje. Najczęściej życzyły sobie „świeżego mięsa, nie wiem, jakiego. Odłóżcie mi coś”. Więc jak tu nie wcisnąć tej części przekarmionej świni, której wnętrzności są wręcz rozepchane?

Nieważne.

W końcu musiał nadejść dzień, w którym obudziłam się z błogiej nieświadomości. Świnia była prowadzona z chlewu do komórki. Ten krótki spacer sprawił, że przez chwilę rozglądała się z ciekawością. Wiecie – w końcu coś innego niż ciasna, ciemna przestrzeń, w której tkwi się całe życie. W połączeniu z dodatkową porcją żarcia przez chwilę musiał być to jej najszczęśliwszy dzień. Wygrana na loterii. Urodzinowe przyjęcie.

Dobra. Już przestaję.

Puenta jest taka, że świnia zrozumiała o wiele wcześniej niż ja, czym jest ciemna komórka do której się ją wprowadza. Nie dziwne, że zwierzę było mądrzejsze ode mnie – do tego naprawdę niewiele trzeba. Zaskakujące jednak jest to, jak wiele istot błyskawicznie zdaje sobie sprawę z tego, że za chwilę umrze. I zaczyna wrzeszczeć.

Zarzynane zwierzęta wydają z siebie naprawdę przerażające dźwięki. Coś między łzawym rykiem potwora a skowytem dziecka. Po tym zdarzeniu przez długi czas bałam się chodzić do chlewu. Nie chciałam patrzeć na świnie. Jednak byłam już w wieku, w którym nikt nie zwracał uwagi na to, czy natknę się na ćwiartowaną tuszę. Niekiedy leżała w wannie, innym razem była opalana na stole na podwórku.

„Tchórzliwa beksa z ciebie” – zawyrokował dziadek. Miał całkowitą rację.

Aż nadszedł czas całkowitej obojętności.

Była świnia, nie ma świni. To tylko zwierzę.

To samo jest teraz, kiedy widzę ludzkie tusze, nabite na haki rzeźnicze.

Był człowiek, nie ma człowieka. To już nie moja sprawa.

 

* * *

Pierwszym, co widzę po otworzeniu oczu, jest obraz. Wisi naprzeciw łóżka, marna karykatura „Słoneczników” van Gogha. Jest przejaskrawiony, kolory są zbyt intensywne. Wręcz absurdalnie ciepłe i radosne. Gdy patrzy się na niego wprost, widoczny jest tylko bukiet żółtych habazi. Jednak wystarczy tylko przesunąć wzrok tak, aby mieć je tylko w krawędzi pola widzenia.

Wtedy się dzieje.

Główki kwiatów przemieniają się w wykręcone z bólu i nienawiści twarze. Niekończący się festiwal agonii, tkwiący w roślinach. Kiedyś spróbowałam zdjąć ten obraz. Nie wisiał wysoko – wystarczyło podstawić krzesło. Gdy to zrobiłam, znów mogłam jedynie musnąć go palcami od dołu.

Początkowo myślałam, że to niemożliwe, przecież musiał wisieć wyżej, niż sądziłam. Poszłam po drugie krzesło i taboret. Ustawiając meblową piramidę byłam pewna, że tym razem pozbędę się barachła. Znów brakowało zaledwie odrobinę, aby go zdjąć. Stanęłam na palcach – wszystko na nic. Znów troszeczkę za wysoko.

Wtedy spojrzałam w dół, na drewniane panele. Udręczone twarze były zaklęte w wyciętych słojach. W zasadzie, były wszędzie. Na szafie, w plamach na ścianach, przy framudze drzwi. Im dłużej patrzyłam na dowolny element pokoju, tym więcej tego widziałam.

Może to definicja szaleństwa.

A może po prostu dostałam to, na co zasłużyłam.

Nieważne.

Do moich obowiązków obecnie należy noszenie jedzenia zwierzętom w barakach. Najczęściej są to resztki, które Panowie pozostawiają ze swoich posiłków, wymieszane z namoczonymi bochenkami chleba, śrutą zbożową i nadgniłymi warzywami. Wlewam to do koryt i wychodzę. Resztą zajmuje się kto inny.

Nie wolno podawać wody. Jedyne płyny, które tamci otrzymują, pochodzą z papki, zanoszonej co rano. Ponoć dzięki temu mięso jest suchsze, wytworniejsze – ja nie czuję żadnej różnicy.

Gdy nakarmię to, co nakarmić trzeba, odwiedzam Bladego Człowieka. Ma pokój niedaleko mojego. Nie porusza się ani nie mówi. Został oskórowany, wyrwano mu język i podcięto ścięgna. Tylko leży i patrzy, cały w tych cholernych, białych bandażach. Codziennie je zmieniam. Zakładam też pieluchy. Nigdy nie widziałam jego twarzy – ma na niej zaciśniętą ciężką, żelazną maskę. Przez to jego szyja jest ciągle wygięta w bok. On sam jest niczym wychudzona kukła, którą ktoś wyrzucił po zbyt intensywnej zabawie.

Czasami widzę w oczach Bladego Człowieka nienawiść. Jej ogrom wręcz poraża. Niekiedy w źrenicach mężczyzny jest coś graniczącego z wdzięcznością i smutkiem. A czasami nie ma tam nic – zupełnie jakby po tym, co go spotkało, schował się głęboko, bardzo głęboko, w swoim wnętrzu i już nigdy nie miałby stamtąd wrócić. Pozostała tylko pusta skorupa.

Nie wiem, która wersja jest prawdziwa. Może wszystko to sobie wymyśliłam. A może jest w nim cały kalejdoskop emocji, których nie jestem w stanie odczytać.

Oprócz Pana, który zleca obowiązki, widuję też kogoś, kto nieustannie rzeźbi na swoje podobieństwo.

Dokładnie tak to ujął, gdy spotkałam go po raz pierwszy.

„Jak się znudzisz, sprzedaj mi ją” – powiedział, gdy zeszłam do jego lochu z Panem.

Rzeźbiący jest ogromny. Swoim ciałem wypełnia niemalże całe pomieszczenie. Myślę, że nie jest w stanie go opuścić. Tylko siedzi, podparty o ścianę, wielki, chorobliwie otyły, z ropnymi wydzielinami, pokrywającymi skórę. Nie ma rąk. Tylko coś na kształt obślizgłych macek, całkowicie pozbawionych kości.

Przypomina to uszkodzenie płodowe, gdy górne kończyny nie wykształcają się prawidłowo. Mimo to Rzeźbiący nie ma problemów z posługiwaniem się nimi. Owija jedną mackę wokół ofiary i unosi ją niczym kukłę.

Wtedy trzymał w ten sposób mężczyznę. Był to karykaturalny widok, bo dla Rzeźbiącego wszyscy ludzie są śmiesznie mali. Rozcinał tamtemu ręce na żywca. Wyciągał z nich kości, a następnie zszywał, tworząc coś na kształt macek, które sam posiadał. Przeraźliwy wrzask wypełnił u Rzeźbiącego całe pomieszczenie. Jednak z bólu krzyczy się tylko przez jakiś czas. Potem jest cisza. Straszna cisza.

– Tworzę go na swoje podobieństwo, mała podglądaczko – powiedział, gdy mnie zobaczył.

Chciałam odpowiedzieć, że widzę, ale zapomniałam, że nie mam ust. Zawsze byłam bardzo cicha, tutaj nie jest inaczej. Chyba w ciągu życia zatraciłam możliwość krzyku. Wrosłam w brudną obojętność i protekcjonalne westchnięcia aż w końcu nie mogłam wydać z siebie nic innego.

Nieważne.

Pan jest inny. Lubi grzebać w umysłach i oglądać wspomnienia. Jak narkotyk wciąga wszelkie wszystko, co tam znajdzie.

– Jak zaczniesz być marudna i smutna, pozbędę się ciebie. Musisz mnie zabawiać – ostrzega, gdy czuję, że więcej nie zniosę. Ale gdy przegląda moje myśli, co jakiś czas przywołuję w nich widok przedstawień teatralnych.

W teatrze ludzie z tęsknotą obserwują, kim mogliby być, gdyby byli bardziej śmiali. Przekonać się, jakby to było żyć setkami żyć wspaniałych postaci w dramacie i komedii zarazem, która ma jakąkolwiek puentę.

Pan lubi te wspomnienia. Mam wrażenie, że tęskni za czymś, czego nigdy nie miał. W jakiś sposób jest niczym dziecko, które obserwuje cały świat zza szyby i wciąż wypytuje „jak tam jest” każdego, kogo spotka.

Zgubiłam się. Tak strasznie się zgubiłam.

Nie pamiętam, jak tu trafiłam. To po prostu jedno z tych miejsc, w których nagle się znajdujesz i tkwisz. Nie ma wyjścia ani wejścia. Można tylko czekać, aż ktoś cię wyprowadzi z chlewu do komórki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • MKP dwa lata temu
    Zajebisty tekst!
    Jak przebłysk z jakiegoś okrutnego, mrocznego świata.
  • Persefona dwa lata temu
    Dzięki. Fakt, czasami można nieźle zainspirować się tymi przebłyskami ;)
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Niezłe, takie przemieszanie rzeczywistości z fantazy zastanawia, czy to tylko specyficzne odczucia postaci, czy też już psychoza.
    Pozdr
    5
  • Persefona dwa lata temu
    Bardzo dziękuję, właśnie chciałam pójść w takie klimaty, przypominające weird fiction
  • Atriskel dwa lata temu
    Przeczytalam to jednym tchem! Text wyzwala niesamowicie wiele emocji i wspomnień- jakby łączy porozrzucane troski, smutki, ból w jedną całość-raczej wręcz odrzucone czy też odstawione na pewien czas... lecz jest tutaj punkt zwrotny- w tym momencie, gdzie człowiek myśli, że jest najbardziej zgubiony - gdy tarza się w błocie, gdy wręcz sięga dna .. to moment kiedy zaczyna drapać się w górę i zaczyna rozumieć i godzi się z tym, że przeszłości ani struktury zbudowanego świata wówczas nie da się zmienić. To moment oczyszczenia, usprawiedliwienia przed samym sobą- że nie dało się inaczej, że tak musiało być .... to moment zrozumienia życia nie tylko świni ale i też swojego... ...
    Nie rozumiem dlaczego "świnią" nazywani są ludzie celem obrażenia ich? Przecież ilu ludziom świnia dała jeść.. .
    Jest wielu, którzy walczą z systemem by zwierzęta żyły w lepszych warunkach i ważne jest, by o tym mówić a nie być obojętnym.. ale często jest tak, że walczymy z czymś i nie przynosi to efektów i najbardziej smutne jest wtedy, gdy walczymy w słusznej sprawie a słyszani nie jesteśmy.. To bezustanna walka ze złem.
    Niestety często ludzie gorzej się zachowują niż zwierzęta, bo co można zarzucić biednym świnkom? I jaki smutny żywot mają ... i w momencie kiedy zostaje im dane, zobaczyć, że życie może wyglądać zupełnie inaczej- otwierają wtedy oczy i umierają.

    I tu najważniejsza lekcja dla nas - byśmy otworzyli oczy i cieszyli się nim zanim przyjdzie po nas rzeźnik z kosą ..
    I oby ta szansa trwała jak najdłużej, bo tylko jedna została nam dana.

    P.S. Niesamowicie piękne opowiadanie i z tak wielką czułością do tych istotek, które zjadamy :)

    Zwykle nie czytam opowiadań, ale temat mnie bardzo zaciekawił i rzeczywiście. Piąteczka;-)) pozdrawiam
  • Persefona dwa lata temu
    Bardzo dziękuję za poświęcony czas; w tym i napisanie tego komentarza ;) Cóż, jakby się nad tym zastanowić, ludzie są dosyć przykrym gatunkiem, przepełnionym ślepotą i hipokryzją. Czasami jednak trzeba stanąć z boku i zobaczyć, co się dzieje na tej smutnej, ziemskiej planszy. Hodowla przemysłowa to z kolei jedna z najokrutniejszych rzeczy, które stworzono.
    Cieszę się, że tekst się spodobał ;)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Persefona↔Szczerze, to zobaczyłem komentarz Atriksel↔I nie żałuję, że przeczytałem. Faktycznie, szczególny tekst w swoim klimacie i treści.
    Trochę mnie się z książką: "Wyborny trup" skojarzyło, w niektórych zdaniach.
    Bardzo taki realistyczny, choć w drugiej części, wybiega poza.
    Pozdrawiam?:)
  • Atriskel dwa lata temu
    Dekaos Dondi to tak jak zobaczyłam "zajefajny" komentarz MKP i temu też tu trafiłam- z czego się cieszę :-)
  • Persefona dwa lata temu
    Dzięki :) Zawsze bardzo miło widzieć takie komentarze. Książki nie znam, ale chyba muszę uzupełnić listę rzeczy do przeczytania ^ ^

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania