Świt – 1.

Niemal całkowicie blade, stwardniałe dłonie ofiary spoczywającej od kilku godzin w chłodni wywołały w nim mroczne wspomnienia. To właśnie dłoń matki chwycił natychmiast, gdy feralnej nocy dopadł do jej skamieniałego ciała. W desperacji ściskał ją mocno, szarpał, jakby ten akt szaleństwa, niekontrolowanego gniewu i żalu mógł zwrócić jej życie. Przyłożył policzek do lekko rozwartych, zaróżowionych ust kobiety i zdołał jeszcze poczuć jej ostatni oddech na swym lepkim od łez policzku. Następnie położył głowę na matczyną pierś, mając jakąś podświadomą nadzieję, że to jedynie ułuda. Nie podnosił wzroku - nie chciał zobaczyć ciała ojca.

 

Na pierwszy rzut oka przyczyna śmierci wydawała się oczywista. Denat nieszczęsnym trafem zatrzasnął się w chłodni, w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby usłyszeć błagalne okrzyki mężczyzny, więc najzwyczajniej w świecie jego organizm uległ wychłodzeniu. Detektyw, pomimo stosunkowo krótkiego stażu zdołał przekonać się jednak, że w skorumpowanym, posępnym i odrażającym Gotham nic nie może być oczywiste.

Pochylił się nad ciałem i spojrzał w szeroko otwarte oczy zmarłego. Jego twarz zamarła w przerażeniu, jak gdyby przed samą śmiercią dostrzegł oblicze własnego mordercy. Detektyw zastanowił się, co mógł czuć w takiej chwili, jakie myśli przeszły przez jego umysł.

A co czuł on sam, kiedy stanął oko w oko z mordercą jego najbliższych? Ten obraz powracał nie tylko w nocnych koszmarach. Porośnięta niechlujną brodą twarz, zamglone spojrzenie, rozcięta warga – nigdy nie mógł pozbyć się tego widoku z głowy. Ale czy tak naprawdę kiedykolwiek próbował? Czy nocna mara nadal była widokiem budzącym grozę czy może jednak udało mu się ją oswoić? Najczęściej czuł, że znalazł się gdzieś pomiędzy bólem, a pragnieniem zemsty. Zawieszenie w tym stanie pozwalało mu funkcjonować, przynajmniej na razie.

Starannie i spokojnie przyglądał się zesztywniałemu ciału. Poszukiwał jakiegoś punktu, o który mógłby oprzeć dalszą analizę. Nie zauważył na szyi żadnych śladów duszenia. Co więcej, na całym ciele nie znalazł też poważniejszych siniaków a tym bardziej zadrapań czy ran.

– …masz swojego bohatera, Gordon. Siedzi tam już tyle czasu i jakoś nie poinformował nas o fenomenalnym odkryciu. To szurnięty przebieraniec, a nie żaden "rycerz". Mówię od początku, że chłop miał po prostu pecha i utknął. Ale wy wszędzie węszycie zbrodnie...

– Ucisz się, Morphy. Daj mu spokojnie pracować.

Głosy dobiegające zza drzwi nie rozpraszały go. Dobrze wiedział, że policja nie do końca mu ufa, a on nie do końca ufał im. Korupcja była najpoważniejszą, najbardziej zaraźliwą chorobą rozkładającą Gotham City. Od podrzędnych gliniarzy nie wychodzących poza ulicę komisariatu po najwyższych sędziów - trudno było znaleźć kogoś, kto nie przyjmował łapówek. Pytanie pozostawało jedno: kto tak naprawdę ich wszystkich opłaca.

Wreszcie znalazł to czego szukał. Drobny ślad znajdujący się kilka centrymetrów obok krtani. Detektyw włączył niewielką latarkę by lepiej przyjrzeć się mikroskopijnemu nakłuciu. Po chwili wyłączył ją i wyjął specjalną strzykawkę, którą pobrał od denata krew. Po wszystkim wstał, rzucił jeszcze szybkie spojrzenie na ciało i odszedł w kierunku drzwi.

Gdy je otworzył, rozmowy policjantów natychmiast umilkły. Wszyscy spojrzeli w jego stronę a on starał się odczytać z ich twarzy jak najwięcej. Na większości z nich malowała się niechęć wymieszana z niepokojem i strachem. Niektórzy starali się zachować pewność siebie, jednak widok zamaskowanego mściciela podburzał tę cechę. Jedynie James Gordon odznaczał się przyjaznym stosunkiem do niego. Wąsaty komisarz zabrał głos.

– I jak? Znalazłeś coś interesującego?

– Siedem centymetrów na prawo od krtani, ślad po iniekcji. Pobrałem krew do analizy. Postaram dowiedzieć się, co mu wstrzyknięto – odparł ponuro, nie zbliżając się zanadto. Lekko zmrużył oczy i szybko przenosił wzrok na twarze kolejnych funkcjonariuszy. Zastanawiał się, którzy z nich są zwykłymi marionetkami w rękach prawdziwych panów tego miasta.

Stosunek detektywa do Gotham ciężko było w pełni określić. Z jednej strony wiązało się z nim najbardziej bolesne, tkwiące w umyśle mroczne wspomnienie, z którym nie mógł sobie poradzić. Z drugiej zaś, czuł wewnętrzną potrzebę misji i wiarę w to, że dzięki niemu, Gotham może jeszcze stać się ostoją praworządności. Na każdym kroku przekonywał się jednak jak naiwne są to życzenia.

– Mam nadzieję, że nie zatarłeś żadnych śladów swoją pelerynką – burknął oschle jeden z gliniarzy i za chwilę dało się usłyszeć cichy śmiech garstki stojących obok policjantów.

– Wchodzić. – rozkazał Gordon i ruchem głowy wskazał wejście do chłodni. Funkcjonariusze posłusznie wykonali polecenie; przechodząc obok detektywa część z nich spojrzała mu prosto w oczy, jak gdyby chcieli z nich odczytać, kto tak naprawdę skrywa się pod maską. Kamienny wyraz twarzy nie pozwalał jednak na żadne przypuszczenia.

– Myślisz, że kolejne ciężkie noce przed nami? – spytał Gordon, gdy zostali sami. Detektyw nie spojrzał na niego i zaczął kierować się do wyjścia.

– Na to wygląda – odparł krótko i zniknął za drzwiami wyjściowymi.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania