Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Syf - Dzieci mefedronu

Peet przed zaśnięciem wypalił dwa grube skręty, dlatego nad ranem ciężko mu było podnieść telefon, który dzwonił bez ustanku. Po kilku dłuższych chwilach, odebrał...

- Co jest? - Rzucił zaspany PT.

- Gówno jest. Miałeś podbić po hajs pajacu. - Odparł zdenerwowany Sezam.

- Nie możesz tego sam załatwić? Jednak się rozmyśliłem... - Stwierdził rozleniwiony Peet.

- Nie wkurwiaj mnie, znowu przepaliłeś się tym gównem?

- A co ty moja specjalna opiekunka? Wyluzuj, jak to takie ważne to już wstaję, kurwa...

- Kiedy będziesz?

- Za godzinę.

- Bądź wcześniej, muszę wyjść na robotę. Dasz radę za pół godziny?

- Dobra będę, tylko nie pluj mi w słuchawkę jak się spóźnię te kilka minut.

- W porządku. - Sezam się rozłączył.

Peet nie zmieniając wczorajszych ubrań, zarzucił tylko kurtkę i wyszedł z mieszkania. Nie mogąc spożyć spokojnie śniadania, wziął połowę czekolady mlecznej z salonowego stolika i zagryzając ją, ruszył w kierunku przystanku tramwajowego. Na alejach Nidore panował spory ruch, deszcz mieszał się ze śniegiem, a samochody niemiłosiernie chlapały na przechodniów idących chodnikiem. Peet stojąc na przystanku, palił papierosa, dopiero dochodził do siebie. Jednakże mimo lekkiego otumanienia, dostrzegł, że ktoś po przeciwnej stronie drogi bacznie mu się przygląda, był to wysoki i elegancko wyglądający facet, w szarym płaszczu, na głowie miał oliwkowy kapelusz, a jego nos przyozdabiały drobne i okrągłe okulary przyciemniane. Natychmiast wywnioskował, że mogą go śledzić policjanci z wydziału zabójstw. Peet po cichu klął sam do siebie "kurwa, kurwa, kurwa". Spuścił wzrok i wyrzucił papierosa na chodnik, ruszył pieszo wzdłuż linii tramwajowej. Co jakiś czas obracał się za siebie, by sprawdzić, czy aby na pewno nie jest śledzony. Na jego szczęście, mężczyzna przepadł wraz z falami ludzi, idącymi chodnikiem. Po dłuższej przechadzce, dotarł na następny przystanek i wsiadł do tramwaju.

PT dotarł na czas, po piętnastu minutach, znalazł się na blokowiskach dzielnicy zachodniej, tutaj właśnie mieszkał Sezam. Dzielnica ta należała do jednych z najgorszych, ze względu na natłok dilerów i kurtyzan stojących przed blokami. Jeden z wielu szarych budynków, dokładnie o numerze 33, powitał Peeta namolnymi bejami, którzy pragnęli wyciągnąć od niego pieniądze na alkohol...

 

- Panie dobrodzieju młody. - Krzyknął łysy i obdarty pijak, siedzący na osiedlowej ławce obok bloku. - Daj pan na małe piwko. Chciałbym się uraczyć trunkiem z moimi biednymi kolegami. - Wskazał na dwóch podobnych mu mężczyzn, siedzących obok.

 

Peet, nie chcąc marnować czasu zignorował zaczepki, przechodząc obojętnie, zupełnie nie zwrócił na nich uwagi...

 

- Ej ty kurwa pawianie jebany. Dawaj hajs. - Jeden z pijaków wstał i podbiegł po czym chwycił Peeta za ramię.

- Co ty chcesz menelu? Nie dotykaj mnie i spierdalaj! - Odparł rozwścieczony Peet.

- Menelu?! Spierdalaj?! -Facet się oburzył, w tym samym momencie wyciągnął nóż.

- Z kosą startujesz pizdo? - Krzyknął PT, który zablokował dźgnięcie zapijaczonego beja łapiąc go mocno za rękę, po czym skontrował go potężnym ciosem z pięści w nos.

Pijak huknął twarzą o chodnik. Peet, chcąc jeszcze bardziej upokorzyć biedaka, podniósł nóż, który upuścił bej i wbił go nieszczęśnikowi w prawy pośladek. Ten zawył z bólu, a jego kumple opuścili ławkę w popłochu. Zadzwonił telefon. Sezam widocznie tracił cierpliwość, Peet spóźniał się już dziesięć minut. Nie odbierając komórki, wszedł do bloku i odnalazł drzwi mieszkania piętnastego, na trzecim piętrze. Po ich przekroczeniu spotkał nieco podirytowanego Sezama z grubą kopertą w dłoni, oprócz tego trzymał jeszcze pistolet, obie te rzeczy wręczył Peetowi.

- Po chuj mi ta klamka Sezam? - Zapytał zdziwiony PT.

- Południe to czarnuchy, pamiętaj o tym. Po za tym, po co okaleczyłeś tego menela pojebie?

- Widziałeś to? - Odparł rozbawiony.

- Tak widziałem, nie rób tego więcej na mojej dzielnicy! Mogłeś mu dać kilka centów pajacu... - Stwierdził naburmuszony Sezam.

- Taa. Może jeszcze miałem mu zrobić laskę? - Peet odrzekł sarkastycznie - Wyciągnął nóż ten cuchnący kutas. Dałem mu nauczkę i tyle. - Spuentował.

- Twoje oczy są takie pojebane. No nieważne, ruszaj się! Na kopercie masz adres pod którym mieszka Albi, ten murzyn. Nawet niech cię nie kusi podpierdolenie forsy... - Zaakcentował ostrzegawczo Sezam.

- Znamy się już tyle lat Sezam. Za kogo mnie kurwa masz?

- Wkurwiłeś mnie trochę, ale mniejsza z tym, idź już.

PT schował pieniądze do kurtki, a pistolet za pasek spodni. Czuł sporą niepewność, nigdy nie zapuszczał się w rejony południowych blokowisk. Dane mu było usłyszeć krwawe historyjki z tamtych stron, jakoby ludzie z południa nie mieli żadnych hamulców, swe porachunki załatwiali wyjątkowo brutalnie. Oczywiście w większość z nich nie wierzył, ale w każdej bajce może być ziarnko prawdy. Nie minęło dużo czasu, aż wsiadł do czterdziestki piątki, tramwaju który kursował w miejsce docelowe bohatera.

Tramwaj ten, niczym nie przypominał poprzedniego, którym udał się do Sezama, o nie, ten był zupełnie inny. Obdarte siedzenia, bijący po nosie smród potu, a do tego dziwaczna ciecz rozpływająca się pod butami. Wszyscy ludzie stali, byli to murzyni i Arabowie, PT jako jedyna biała osoba, czuł na sobie wzrok nieprzychylnych mu ludzi. Dziwiło go, że nikt nie korzysta z siedzeń, ale wolał o nic nikogo nie pytać, ani nie zwracać na siebie uwagi, po prostu stanął wraz ze wszystkimi i jechał w milczeniu, trzymając dłoń w kieszeni, w obawie przed kradzieżą.

Albi mieszkał na osiedlu Amudsena, ku uciesze Peeta, przejażdżka nie trwała wyjątkowo długo, ponieważ osiedle to było na rubieżach dzielnicy południowej. Pewnym krokiem wysiadł z tramwaju i znalazł się na przystanku. Nieopodal widniał spory parking samochodowy, tuż obok drogi szybkiego ruchu i torowiska, na którym zagnieździło się kilka radiowozów, natychmiast przykuło to uwagę Peeta, serce zabiło mu mocniej. Mimo swych obaw, nie wymiękł. Wszedł w głąb osiedla, gdzie można było poczuć zapach przypalanych kartofli, oraz usłyszeć boombapowe brzmienie czarnego rapu, z odległych lat dziewięćdziesiątych. Ktoś widocznie puszczał muzykę z balkonu, bawiąc się w osiedlowego DJ'a. Na kopercie było napisane "blok 16". Peet nie miał trudności z odnalezieniem budynku, który na tle innych szarych molochów, wyróżniał się odremontowaną elewacją, oraz zadbanym żywopłotem wokół. Wejścia do środka pilnowało dwóch czarnych ochroniarzy w eleganckich garniturach, o sporej masie i wzroście, obaj mieli bujne brody, okularki przeciwsłoneczne i łyse głowy, wyglądali jak klony. Na widok Peeta natychmiast wyciągnęli ingramy i zaczęli celować w interesanta.

 

- Łapy do góry skurwiały białasie! - Krzyknął jeden z ochroniarzy.

- Spokojnie, jestem od Sezama. Szukam Albiego, przychodzę w interesach. - Oznajmił PT. - Na dowód swoich pokojowych zamiarów pokażę wam forsę, którą chowam w kieszeni, w porządku? - Zaproponował dyplomatycznym tonem.

- Czekaj! Nie ruszaj się! Trzymaj dalej łapy w górze! Sami cię sprawdzimy. - Ochroniarz popatrzył na swojego kumpla... - Momo trzepnij go!

- Czy to będzie konieczne? - Zapytał spłoszony PT, ze względu na to, że posiadał broń. - Twój kumpel, strasznie mnie szarpie... - Momo począł przeszukiwać go od stóp do głów.

- Ma klamkę! - Krzyknął Momo, po czym wytargał broń zza paska Peeta. - Rzeczywiście forsa jest. - Dodał.

- Sprawdź mu jeszcze skarpetki Momo! - Zarządził ochroniarz. - I jak? - Zapytał po chwili.

- Czysty jak łza panie Kalif. - Uznał Momo. - Zadzwonić do szefa?

- Czekaj! - Warknął Kalif.

- Panowie, ta broń to nieporozumienie, nie przychodzę w złych zamiarach... - Wtrącił się PT.

- Białasom nie można ufać, zachowam pieniądze i klamkę, w ramach mojej łaski możesz odejść. - Stwierdził Kalif, nie spuszczając Peeta z celownika.

- Jak to kurwa? Tak interesy robicie? Jak pizdy? - Oburzył się PT.

- Zamknij mordę albo cię stuknę biała kurwo.

- Cha, Cha, Cha! No to spróbuj szmato! Spróbuj! Novum Pax spali wam ten burdel! – Peet wycelował w nich palcami. Śmiejąc się przy tym jak obłąkany.

- Co? - Rzucił mocno zdziwiony Kalif. - Dobra pyskaty białasie, zadzwonię do szefa, stój jak stoisz!

- Spoko...

- Dobra szef się zgodził na spotkanie. Chodź za mną i patrz przed siebie. - Kalif ruszył przed Peetem.

 

Obaj weszli do bloku. Na schodach siedziało grono młodocianych ćpunów przypartych do ścian i barierek, wszyscy byli jakby w innym świecie, gadali jakieś bzdury do siebie. Peet starał się nie zwracać na nich uwagi, chciał jak najszybciej załatwić sprawę i odejść w jednym kawałku. Kalif doprowadził go do mieszkania na trzecim piętrze, które w tym samym momencie opuszczały dwie półnagie prostytutki. Weszli do środka. Przy salonowym stoliku siedział Albi na imitacji tronu. Albi wyglądał jak rasowy rastaman, dredy, żółta koszula w listki marihuany, oraz gęsta i długa broda przyozdabiająca jego pomarszczoną twarz o owalnym kształcie, po stosunku z prostytutkami nie zdążył przyodziać spodni. To był właśnie on, lecz nie palił jointów, tylko wciągał przypudrowanym nosem koks. Kupka białego proszku leżała na stole, obok niej walały się banknoty dolarowe, głównie setki. Narkotyczną atmosferę wzbogacała muzyka dubstep, biegnąca z kolumn rozmieszczonych po kątach. Albi siedział z kwaśną miną, widocznie Peet przerwał mu zabawę z dziewczętami, był tak odurzony, iż ledwo rozpoznawał swego ochroniarza, zaczął wymachiwać glockiem...

 

- AAA wy kurwy! Nie macie kiedy przerywać! - Wrzasnął, po czym oddał strzał w sufit.

- Spokojnie szefie, to ja, Kalif. - Oznajmił z niepokojem w głosie ochroniarz. - Przyprowadziłem gościa...

- Gościa? Hmm...

- Tak. Mówi, że jest z Novum Pax.

- Od Eglera?

- Nie. Od Sezama.

- Dobra, przynieś mu krzesło niech siądzie przy stole. Świńskim truchtem Kalif, raz, raz! - Nakazał Albi.

 

Ochroniarz przyniósł krzesło z pokoju obok, postawił je po przeciwnej stronie stolika. Peet rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu, po czym usiadł. Albi spojrzał na niego nadzwyczaj naćpanym wzrokiem...

 

- Wyglądasz jak jebany skin! - Uniósł się Albi. - Mam nadzieję, że nie jesteś rasistą...

- Wygląd o niczym nie świadczy. Po za tym nikogo nie wyzywałem od czarnuchów, wchodząc tu. Odwrotnie to ja byłem obrażany. - Stwierdził zniesmaczony Peet.

- Nie miej do nas urazy, to środki ostrożności koleżko...

- Peet. Mówi mi Peet.

- Dobra Peet, wiem że wyglądam jak totalny pojeb i robię takie wrażenie. Ale przejdźmy do konkretnych interesów. - Zaproponował.

- Przyszedłem w imieniu Sezama.

- Mhm...

- Zamówił mefedron. Pieniądze z góry. - Peet rzucił kopertę z gotówką na stół.

- Towar się znajdzie, gadałem z Sezamkiem. Ale powiedz mi jedno, dlaczego sam nie zawitał?

- Jest zajęty...

- Kumam. Kalif zaraz przyniesie towar. Rzecz jasna pieniądze przeliczone?

- Tak. Wszystko się zgadza. - Potwierdził pewny siebie Peet.

- Zaufam ci Peet. Może chcesz sobie jebnąć kreskę dobrego kolumbijskiego?

- Nie biorę prochów.

- Ciekawe. W takim razie zaproponuję ci drinka, co ty na to?

- Nie wypada odmówić.

Kalif przyniósł kryształ zapakowany w papierowy worek po chlebie. Albi rozkazał też podwładnemu nalać drogiej whiskey dla Peeta. Boss południowych gangów był podejrzliwie miły, w stosunku do PT. Mimo wszystko PT zachowywał pozory niezwykle wyluzowanego faceta.

- Jesteś nowy w szeregach Eglera? - Zapytał, po czym zainicjował kolejną porcję narkotyku.

- Tak. Pracuję dla niego od niedawna.

- Podoba ci się ta robota?

- Nie mam nic przeciwko. Właściwie to mój najlepszy wybór w życiu.

- Bardzo ciekawe! Co zrobisz z towarem?

- Pewnie opchnę na północy i wschodzie, wiesz, złote dzielnice. - Peet zaczerpnął łyk czystej whiskey - Być może poszerzę wpływy...

- Jeszcze ciekawiej. - Zaznaczył Albi. - Nie interesuje cię heroina albo koks?

- Wydaje mi się, że byłby popyt...

- Nie chcesz teraz czegoś w kredyt? - Zaproponował boss.

- Zależy jaka zniżka...

- Może być dwadzieścia procent na każdy towar?

- Brzmi nieźle. - Przyznał PT.

- To jak Peet. Bierzesz?

- Muszę niestety odmówić. Nie odnowiłem jeszcze wszystkich kontaktów, rozumiesz o co chodzi?

- Kumam, ale jak coś, to wiesz gdzie uderzać po towar?

- Jasne!

- Widzę, że już wypiłeś Peet. Może chcesz następną kolejkę, nie wiem czemu ale polubiłem cię kurwa.

- Przykro mi, muszę odmówić, czas mnie ściga, do tego muszę przemknąć z towarem obok psiarni.

- To znaczy? Gdzie są psy?

- Obok przystanku tramwajowego, na tym sporym parkingu, stoją tam trzy radiowozy i bagieta.

- To czekaj, załatwię ci transport w miejsce docelowe ziomek. – Uspokajał Albi.

- Byłbym wdzięczny…

- Ludzie z Novum Pax, są dla mnie jak bracia, dlatego nie mogę cię wystawić na ryzyko Peet.

- Dzięki wielkie.

- Nie ma za co! - Zaznaczył Albi. - Samochód będzie za kilka minut koło osiedla, Momo, albo Kalif cię zaprowadzą. Może zostaniesz na chwilę?

- Nie mogę, ale na pewno wrócę, twoja oferta do mnie przemówiła. - Zapewnił Peet.

- Miło mi to słyszeć. To do zobaczenia Peet.

- Trzymaj się! - Peet wstał spokojnie od stołu i wyszedł.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Marian 13.10.2018
    Mam nadzieję, że jest to początek czegoś większego. Sa drobne błedy interpunkcyjne.
    Pozdrawiam.
  • Atropina 18.10.2018
    W tym roku będą dostępne jeszcze dwie części, jedna jest już gotowa, druga w trakcie. Ze względu na pracę, i wielowątkowość opowiadania, którą określiłem w swoim konspekcie, wszystko skończy się, hmm, w lecie przyszłego roku. Taką też mam nadzieję, że zostanie uznane to za coś większego. Dziękuję za poświęcony czas na czytanie, pozdrawiam serdecznie! Obiecuję, że popracuję nad błędami.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania