Syndrom Czerwonej Samotności

*Dziennik dr Eleny Li, psycholog misji Ares-7, Sol 287*

Światło marsjańskiego poranka wlewało się przez iluminator modułu medycznego, mieniąc się krwistym odcieniem. Na ekranie przede mną migotały biometryczne dane sześciorga ludzi – ostatnich mieszkańców Bazy „Pompeji”.

„*Doktor Li? Może pani przyjść?*” – głos Dmitrija Wołkowa, naszego rosyjskiego geologa, brzmiał nienaturalnie cienko przez interkom.

„Co się stało, Dmitri?” – zapytałam, wchodząc do jego kwatery. Stał przy ścianie, dotykając dłonią chropowatego, wydrukowanego w 3D „betonu”. Jego twarz była blada w czerwonawym świetle.

„*On… on tu był. Stał dokładnie tutaj*” – szepnął, nie odwracając głowy. – „*Mój dziadek. W mundurze z 1945 roku. Uśmiechał się. Pytał, czy tu jest zimno…*”

„Dmitri, wiesz, że to niemożliwe…”

„*Niemożliwe?*” – odwrócił się gwałtownie. Jego oczy, podkrążone głębokimi cieniami, płonęły. – „*Tu NIC nie jest możliwe, Elena! Tylko czerwony pył i pustka! My jesteśmy niemożliwi!*”

***

### Fragment dziennika, Sol 291:

*Syndrom Marsjański. Oficjalna definkcja ESA: "Zespół dezadaptacyjnych reakcji psychofizycznych wynikających z długotrwałej izolacji, ograniczonej przestrzeni, monotoni środowiska oraz poczucia nieodwracalnej odrębności od biosfery macierzystej".*

*W praktyce? To coś więcej. To głód. Głód zieleni, zapachu deszczu, odgłosu tłumu. A kiedy mózg nie dostaje pokarmu… zaczyna sam go wytwarzać. W halucynacjach. W obsesjach. W szaleństwie. I jakże różnie to szaleństwo wygląda…*

***

„**Mission Control, Ares-7, pilne!**” – głos Amandy Carter, naszej amerykańskiej pilot i inżynier systemów, rozdarł ciszę modułu dowodzenia. – „**Potrzebuję natychmiastowego EVAC! Powtarzam, natychmiastowego ewakuacji na Ziemię!**”

Kapitan Kenji Tanaka, Japończyk o nerwach ze stali, złapał mikrofon. Jego głos był spokojny, jak zawsze.

„Amanda, tu Kenji. Jesteś w bezpiecznym module. Nie ma możliwości ewakuacji przed następnym oknem transferowym za 18 miesięcy. Co się dzieje?”

„*Oni są na zewnątrz!*” – Amanda krzyczała, jej oddech był szybki, urywany. – „*Widziałam ich przez kamery zewnętrzne! Szare, długie palce… skrobały w iluminator modułu hydroponicznego! Chcą się dostać do środka! MUSIMY STĄD UCIEKAĆ!*”

„Amanda, to nierealne. Nie ma żadnych…” – Kenji nie dokończył. Amanda wyłączyła komunikację.

„*Amerykanie…*” – mruknął przy konsoli Chen Liang, nasz chiński astrobiolog. Nie podnosząc wzroku od hodowli potencjalnych marsjańskich ekstremofili, dodał sucho: – „*Zawsze muszą mieć wroga. Nawet jeśli muszą go… wyśnić.*”

***

### Fragment dziennika, Sol 305:

*Amanda Carter. Diagnoza: Ostra psychoza paranoidalna z halucynacjami wzrokowo-słuchowymi. Kulturowe podłoże? Jej ojciec był w Marines, służył w „strefach zero” podczas Trzeciej Fazy. Jej koszmary mają kształt Obcych – wrogów z popkultury i rodzinnych traum. Dostaje leki. Izolacja w module medycznym. Pyta codziennie, czy „tamci” już odeszli.*

*Dmitri Wołkow. Rosyjski fatalizm i melancholia wzięły górę. Jego halucynacje to zmarli przodkowie. Pytał dziś, czy „Pompeja” to nie jest odpowiednik zbiorowego grobu. Mówi, że czuje ciężar historii, jak kamień na piersi. Prosi o wódkę. Nie mamy.*

*Chen Liang? Pozornie stabilny. Zanurzył się w pracy. Ale wczoraj znalazłam go w najniższym tunelu eksploracyjnym, siedzącego w ciemności. „*Szukam ciszy, doktor Li*” – powiedział. – „*Ciszy, która nie jest… czerwona.*” *Chińska samodyscyplina walczy z rozpaczą. Jak długo?*

***

„*Doktor Li, proszę posłuchać…*” – Maria Silva, nasza brazylijska geofizyczka, pociągnęła mnie za rękaw do modułu hydroponicznego. Zapach wilgotnej ziemi i rosnących genetycznie modyfikowanych roślin był tu niemal przytłaczający. Maria wskazała na krzak pomidora. – „*Słyszy pani?*”

Nastawiłam ucha. Tylko cichy szum systemów podtrzymywania życia.

„*Nie słyszy pani?*” – Jej oczy rozszerzyły się. – „*On płacze. Krzak. Cierpi. Tu wszystko cierpi, Elena. Ta baza… to nie dom. To więzienie dla dusz. Nawet rośliny chcą uciec!*”

Zaczęła głaskać liść, szepcząc kojąco po portugalsku. Modlitwę? Kołysankę?

***

„*Faszinierend…*” – mruknął obok mnie dr Franz Bauer, niemiecki specjalista od systemów podtrzymywania życia. Oglądał dane z czujników Amandy. – „*Hirnwellenmuster während ihrer… Episoden… zeigen erstaunliche Parallelen zu Tiefenmeditation oder psychedelischen Zuständen. Aber pathologisiert.*” (*Wzorce fal mózgowych podczas jej… epizodów… wykazują zdumiewające podobieństwo do głębokiej medytacji lub stanów psychedelicznych. Ale spathologizowane.*)

„*Franz, to nie jest fascynujące!*” – warknęłam. – „*To jest niebezpieczne! Ona cierpi! Wszyscy cierpią!*”

Spojrzał na mnie zimnymi, niebieskimi oczami.

„*Natürlich leiden sie*” (*Oczywiście, że cierpią*) – stwierdził sucho. – „*Aber das Leiden ist Datenquelle. Unschätzbar für zukünftige Missionen. Wir sind Versuchskaninchen, Doktor Li. Akzeptieren Sie das.*” (*Ale cierpienie jest źródłem danych. Bezcenne dla przyszłych misji. Jesteśmy królikami doświadczalnymi, doktor Li. Niech pani to zaakceptuje.*)

Ta niemiecka, chłodna racjonalność w obliczu rozpadu wydała mi się wtedy bardziej przerażająca niż krzyki Amandy.

***

### Fragment dziennika, Sol 322:

*Maria Silva. Ekstremalna personifikacja środowiska. Animizm? Głęboka tęsknota za bujnością Amazonii, której tu brak jak tlenu. Jej „cierpiące rośliny” to projekcja jej własnego, stłumionego bólu. Modli się do nich. Modli się za nie. Kulturowy duchowy eklektyzm zmieszany z rozpaczą.*

*Dr Franz Bauer. Pozorna odporność. Jego „naukowy dystans” to mur. Ale widziałam, jak godzinami wpatruje się w zdjęcie bawarskiego jeziora na swoim tablecie. Kiedy myśli, że nikt nie widzi, dotyka ekranu. To jego „zielony ból”, ukryty pod warstwą logiki i danych. Niemiecki pragmatyzm jako ostatnia linia obrony.*

*Kenji Tanaka? Kapitan trzyma się. Medytuje. Utrzymuje rutynę. Ale nawet japońska dyscyplina ma granice. Jego ręce drżą, gdy podpisuje raporty. Cisza, którą zachowuje, jest zbyt gęsta…*

***

**Sol 329. Burza piaskowa.**

Czerwień za iluminatorami stała się nieprzenikniona. Światło awaryjne rzucało krwawe cienie. Wiatr wył jak armia potępionych, wstrząsając całą bazą. Nagle zgasły światła. Zapadła ciemność przerywana tylko migotaniem awaryjnych diod.

„*Światła! Potrzebuję świateł!*” – wrzasnęła Amanda z modułu medycznego, jej głos pękał.

„*Ticho!*” (*Cisza!*) – ryknął Dmitri z ciemności. – „*Słyszysz? Oni przyszli! Z wiatrem!*”

„*Os espíritos da tempestade…*” (*Duchy burzy…*) – szlochała Maria gdzieś w ciemności.

„*Systeme auf Notstrom umschalten! Jetzt!*” (*Przełączyć systemy na zasilanie awaryjne! Teraz!*) – warknął Franz, jego głos był jak stal.

„*Chen? Gdzie jest Chen?!*” – krzyknął Kenji.

Znaleźliśmy go w śluzie głównej. Stał w kombinezonie EVAC, gotowy do wyjścia, ale nie podłączył hełmu. Wpatrywał się w drzwi, za którymi szalała piekielna burza.

„*Chen! Co robisz?!*” – krzyknęłam.

Odwrócił się powoli. Jego twarz w migoczącym świetle była jak maska.

„*Słyszysz ich, doktor Li?*” – zapytał cicho, spokojnie. – „*Na zewnątrz. Krzyczą. Moja babcia. Mój wujek. Wszyscy, którzy zginęli podczas Powodzi Jangcy w ’35. Wołają. Mówią… że tam, na zewnątrz, jest woda. Prawdziwa woda. Zielono-niebieska. I las. I dom.*”

Wyciągnął rękę w kierunku drzwi. – „*Muszę do nich iść. Oni czekają.*”

Kenji i Franz rzucili się na niego, zanim zdążył otworzyć śluzę. Walczył jak szalony, krzycząc w języku mandaryńskim – błagania, imiona, przekleństwa. To była najbardziej przerażająca scena: chiński umysł, zdyscyplinowany do granic możliwości, pękający pod ciężarem tęsknoty za utraconym rajem Ziemi, za przodkami, za życiem, które już nigdy nie wróci.

***

**Sol 330. Następnego dnia.**

Burza ucichła. Światła wróciły. Chen był pod silnymi środkami uspokajającymi w module medycznym obok Amandy. Reszta zebrała się w kantynie. Cisza była ciężka, gorzka. Dmitri pił syntetyczną kawę, patrząc w pustkę. Maria szeptała modlitwę nad kubkiem. Franz analizował uszkodzenia systemów po burzy. Kenji wpatrywał się w zdjęcie góry Fuji na ekranie.

„*Doktor Li…*” – Kenji odezwał się pierwszy, nie odrywając wzroku od ekranu. Jego głos był bardzo zmęczony. – „*…czy to jest syndrom? To, co się dzieje? Czy to… nieodwracalne?*”

Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Widziałam w nich tę samą, palącą potrzebę: potwierdzenia, że to, co przeżywają, ma nazwę. Że nie są po prostu szaleni. Że to nie *oni*, ale *warunki*.

„*Tak, Kenji*” – powiedziałam cicho, choć moje własne sny były pełne szumu oceanu i szelestu liści platana przed domem mojego dzieciństwa w Hangzhou. – „*To jest Syndrom Marsjański. Ekstremalna odpowiedź ludzkiej psychiki na ekstremalne środowisko. Na odcięcie od wszystkiego, co czyni nas ludźmi.*”

„*Ale dlaczego…*” – Maria przytuliła swój kubek. – „*…dlaczego każdy z nas widzi coś innego? Dlaczego moje rośliny płaczą, Dmitri widzi dziadka, Amanda Obcych, a Chen… słyszy zmarłych?*”

Franz uniósł wzrok znad tabletu.

„*Weil das Leiden kulturell kodiert ist, Frau Silva.*” (*Ponieważ cierpienie jest kulturowo zakodowane, pani Silva.*) – wyjaśnił z naukową precyzją, ale bez zwykłego chłodu. – „*Unser Gehirn… greift auf tief verwurzelte Archetypen, Ängste, Sehnsüchte zurück. Die kollektive Erfahrung unseres Volkes. Unsere Geister… sind unterschiedlich.*” (*Nasz mózg… sięga po głęboko zakorzenione archetypy, lęki, tęsknoty. Zbiorowe doświadczenie naszego narodu. Nasze duchy… są różne.*)

„*Różne duchy…*” – powtórzył Dmitri głucho. – „*Ale wszystkie przyszły tutaj, na tę cholerną czerwoną pustkę. Po nas.*”

Zamilkliśmy. Za oknem, pod ciemnopurpurowym niebem, bezlitosny, jałowy krajobraz Marsa ciągnął się aż po horyzont. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy sami. Byliśmy oblężeni przez nasze własne umysły, przez duchy naszej przeszłości, przez ból utraconej Ziemi. Każdy na swój, skrajnie odmienny sposób, przechodził tę samą, czerwoną samotność.

Syndrom nie był chorobą. Był wołaniem zagubionego gatunku w pustce, która nigdy nie miała stać się domem. A nasze głosy – choć mówiące różnymi językami, niosące różne koszmary – łączył w tej chwili jeden, wspólny ton:

*Tęsknota.*

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania