Synowie Tokio nie płaczą

Przytaknęłam. - Zgadza się, co w tym dziwnego? - Mój tłumacz pokręcił głową. - Straci twarz! - Zaśmiałam się. - Na pewno nie, tak jest również na uniwersytetach amerykańskich. Wykładowcy i studenci nie tworzą odrębnych kast. Wydaje mi się, że ci też dobrze się rozumieją. - Rozejrzał się wokoło. - Mieszkają tu, to dobrze. Z pewnością wiele z nich nie musi głodować. - Bóg, którego czczą, jest przecież bogiem kapitalistów - rzuciłam z uśmiechem. Z powagą na twarzy spojrzał na trzymane w ręku czasopisma i książki. - "Sophia" znaczy mądrość. Wszędzie jej poszukiwałem i nigdzie nie znalazłem. Jeśli jest tutaj, to będzie kłopot. - Z jakiego powodu, Kioshi? Nie wydaje mi się, że komuś tak oczytanemu jak pan, trudno się studiuje. - Nie powinnam była okazywać sarkazmu. Jego twarz stężała. Wzięłam od niego pakunek. - Mój czcigodny dana-san nigdy nie wyrazi zgody, abym zapoznawał się z mądrością pochodzącą od rzymskich bonzów - jego głos brzmiał bezbarwnie. Potrzebowałam kilku minut, aby pojąć, że to twardo brzmiące i nadużywane wyrażenie niekoniecznie musiało dla niego oznaczać coś negatywnego. Mógł to być komunistyczny slogan, a także określenie kapłana zaczerpnięte ze znanego mu buddyzmu. - Wydaje mi się, że przywykł pan do duchowej niezależności, Kioshi - zaznaczyłam, nie wiedząc, że to stwierdzenie stanie się dla niego decyzją i wzbudzi płomienną ambicję. Dorówna amerykańskim studentom co do wolności w zdobywaniu wiedzy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Poncki 06.09.2022
    Ciekawy dialog. Podoba mi się.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania