Szalik

Chyba już minął trzeci rok, odkąd Robert znalazł się na ulicy. Stał się bezdomnym, czyli nikim, nie miał już imienia ani szacunku, stał się niechcianym elementem krajobrazu stolicy pośród szklanych wieżowców, ludzi, którzy biegną ze sportowymi torbami na siłownie, aby wykuwać swoje muskularne ramiona i klaty. On jest zbędny, obraz życiowej porażki, oni wzór ciężko wykuwanego sukcesu.

Jego historia nie jest wyjątkowa, wystarczy spojrzeć na jego dłonie, są duże niczym bochenki świeżo wypiekanego chleba, był całe życie robotnikiem fizycznym lub mechanikiem. W latach dziewięćdziesiątych pracował jako mechanik w Ursusie. Jednak zamknęli zakład, pracowników wyrzucono na bruk, bo przecież mamy kapitalizm.

–Trzeba sobie radzić, przecież jesteśmy dorośli – słyszał gromkie głosy polityków z telewizora.

Nie mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości, dostał pracę jako robotnik na budowie, zaczął zapijać smutki. Oczywiście bardzo szybko znaleźli się koledzy, którzy pomagali mu w nowym nałogu. Żył z dnia na dzień mając smutną rutynę, wracając z pracy, zawsze wpadał do sklepu osiedlowego po pół litra czystej, opróżniał ją samemu przed telewizorem każdego wieczora. Jednocześnie oglądał programy popularnych stacji telewizyjnych, pokazujące, że może wszystko, jeśli chcesz, to go dobijało. On mógł, co najwyżej napić się, tyle było z jego marzeń i aspiracji.

Mieszkanie było komunalne, czynsz nie był wysoki, mógł sobie pozwolić na nie myślenie o przyszłości. Jednak alkoholizm miał go już w swoich objęciach, staczał się powoli. Właśnie trzy lata temu, nastąpiło, co było do przewidzenia, stracił robotę, bo już do niej nie przychodził od tygodnia, wszystko było spowodowane alkoholowym cugiem. Nie przejmował się tym, ważne, że mógł pić zimną wódkę, potem problemy z płaceniem rachunków. Komornik i wyrzucenie z mieszkania.

Nagle w ten grudniowy wieczór znalazł się na ulicy w centrum Warszawy, nie było specjalnie zimno, płatki śniegu lekko muskały jego policzki. Spojrzał w górę, zobaczył bilbord reklamujący jedno z warszawskich centrów handlowych. Cała rodzina szczęśliwa, bo właśnie wydała połowę wypłaty na niepotrzebne gadżety i ubrania, które rzucą w kąt po paru tygodniach.

– Trzeba, gdzie przekimać i pomyśleć co zrobić jutro – powiedział do siebie pod nosem.

 

Udało mu się przetrwać, jest już trzeci rok na ulicy. Podczas tego pobytu stracił już wszystkie zęby, zarósł nieprawdopodobnie i przypominał dzikiego barbarzyńcę żądnego krwi. Ludzie dali mu odczuć, że jest niewiele wart i do tego się przyzwyczaił. W tym mieście jest zbędny, jego ukojeniem jest wódka.

Dzisiejszy wieczór przypominał mu jego pierwszą noc jako bezdomnego, podniósł głowę, spojrzał na PKiN na zegar na nim, aby wiedzieć, która jest godzina. Zbliżała się 23.00, oznaczało to, że musi zacząć szukać miejsca w okolicznych starych kamienicach lub blokowiskach, aby przenocować na klatce schodowej, pozostając jednocześnie niezauważonym.

Po trzydziestu minutach obchodu, w końcu znalazł, otworzył drzwi od starej kamienicy i zaczął iść na górę, aby przekimać się obok drzwi na strychu, gdzie o tej godzinie raczej nikt nie będzie się kręcił. Mozolnie zaczął się wspinać po schodach, wcześniej wypita wódka i zły stan organizmu nie pomagał. Nie mógł skorzystać z windy, z jego doświadczenie to zbyt ryzykownie. Ktokolwiek, by zobaczył bezdomnego w windzie, od razu robił awanturę i wzywał policję, poza tym zawsze zostawiał po sobie ten fetor, który go zdradzał. Nagle spostrzega, a na wycieraczce leży szalik, biało-czerwony w pionowe paski.

Rozejrzał się wokół, wprawdzie jest nieco brudny i wytarty, ale nie będzie wybrzydzał. Nikogo oprócz niego, nie ma na piętrze.

– Chyba, szczęście mi sprzyja – uśmiechnął się do siebie, schował go pod kurtkę.

W końcu dotarł na górę, zasnął, spał błogim snem. Nagle, że czuję jakiś ból na wysokości nerek. Odwraca się, spogląda na górę, widzi mężczyznę z wąsami w czapce z napisem „Ochrona". To on go lekko kopie.

- Panie, to nie jest noclegownia. Wywalaj Pan stąd albo wezmę policję – krzyczy facet z pianą w ustach.

Wie, że nic nie znaczy i odwoływanie się do człowieczeństwa w tym przypadku nie pomoże. Patrzy, na swojego oprawcę wzrokiem przestraszonej ofiary i daję za wygraną, wstaję z zimnej podłogi i zmierza na dół. Oczywiście, ochroniarz „odprowadza” go utrzymując odpowiednią odległość, wychodzi na dwór. Spogląda na zegar na PKiN, wybiła 1.00.

Zastanawia się, że ten zegar jest błogosławieństwem tego miasta. Dzięki niemu, każdy bezdomny w centrum wie, jaka jest godzina. Dodatkowo, posiadanie zegarka jako bezdomny mogło być niebezpieczne, nawet lichy zegarek mógł być wart kilkanaście lub kilkadziesiąt złotych, co oznaczało niebezpieczeństwo, bo wiele innych bezdomnych mogło napaść na takie burżuja z czystej chęci zysku.

Ta noc, jednak nie będzie udana. Spróbuje pokręcić się po centrum albo pójdzie spać na dworcu centralnym.

¬– Niech będzie ten cholerny dworzec, zawsze jakieś znajome miejsce. Z siedem minut spacerem i będę miał święty spokój, mam dosyć przygód na dziś – powiedział do siebie.

Jednocześnie wyjmuje spod kurtki szalik, zakłada go na szyję, poprawia go i odczuwa przyjemne uczucie ciepła wokół karku.

– Taki elegancki, mogę pojawić się na Centralnym – uśmiecha się do siebie.

Mija przystanek autobusowy, obok przystanku stoi dwójka młodych ludzi, chłopak i dziewczyna, mają oboje około osiemnastu lat. Pewnie czekają na nocny autobus, w tym mrozie, niska temperatura nie przeszkadza im w okazywaniu w sobie uczuć. Zawzięcie całują się i obmacują jak w erotycznym filmie, nie zwracają uwagi na to, że gapi się na nich stary, obleśny dziad. Dla nich on nie istnieje, dla nich cały świat nie istnieje w obecnej chwili. Chłopak energicznie i zarazem, z czułością kładzie swoją dłoń na pośladki dziewczyn i je ściska, jej to ewidentnie się podoba i szepczę coś mu do ucha, zachęca go do dalszych i śmielszych prób. Robert na nich patrzy i przypomina swoje podboje miłosne w zawodówce o profilu mechanicznym. Wprawdzie, u nich w klasie nie było dziewczyn, ale chodzili na podryw do technikum o profilu ekonomicznym, tam było pełno uczennic, które w przyszłości miały zostać księgowymi, bo to pewny i spokojny zawód, wspomina dancing i potańcówki. Teraz, wydaje się, że to było wieki temu. Co za dziwna noc, uznaje, że już dosyć oglądania tego darmowego miłosnego show i ruszaj dalej.

Myśli o jego dawnych „sympatiach” zaprzątają mu głowę i umilają dalszy spacer z buta. Nagle czuję przeszywający ból z tyłu nogi na wysokości uda, jakby ktoś go mocno kopnął, pod wpływem bólu, traci równowagę, upada na zimny chodnik. Czuję, jak zimny śnieg dotyka jego warg, zdezorientowany nie wie, co się dzieje.

On leży, a nad nim stoi dwóch rosłych mężczyzn krótko ostrzyżonych w czarnych dresach z białymi paskami. Pewnie jeden z nich go kopnął. Nie wiadomo, czemu, czy to dla rozrywki, czy w pijackim widzie?

– Patrz, Sebastian. Nie dość, że brudas to jeszcze paraduje po stolicy z szalikiem Widzewa Łódź. My Ciebie nauczymy dobrych manier w stolicy – mówiąc to, wymierza soczystego kopniaka w brzuch Roberta.

Za pierwszym kopniakiem, idą kolejne ciosy. Oprawcy nie odpuszczą, biją intensywnie i sprawnie. Wymierzając ciosy z niesamowitą precyzją, Robert próbuje bronić się, zasłaniając głowę rękoma. Licząc, że zmęczą się i odpuszczą, czuję, jednocześnie ciepłą, lepką ciecz z tylu głowy. Obraz przed oczami ciemnieje, ostatni raz spogląda na zegar na PKiN.

Jest godzina 1:07. Traci przytomność.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • sisi55 16.04.2020
    Dziwne, że ta para nie zareagowała. Opowiadanie podobało mi się. Daję 4.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania