Szampan i truskawki

Różne są koleje losu, czyli raz na wozie, a innym razem nie tylko pod nim, lecz pod jego kołami. Podobnie było ze mną. To co wcześniej zapowiadało się na wielkie szczęście i wspaniałą przyszłość, jaka na mnie czeka, w konsekwencji stało się tragedią, a zaczęło się tak niewinnie.

Pewnego dnia poniosło mnie i zgłosiłem się do odbycia praktyki u znanego naukowca. Gdybym miał wtedy w sobie choć odrobinkę instynktu samozachowawczego z pewnością, aż takiej głupoty nie popełniłbym, lecz czasem dosięga człowieka „pomroczność jasna” i wszelkie mechanizmy samokontroli zawodzą. Być może jestem wobec siebie zbyt krytyczny i powinienem użyć innego sformułowania czyli coś w rodzaju „mądry Polak po szkodzie. Jednak rzeczywistość bywa inna od tej wymarzonej, lub spodziewanej i postępujemy tak, a nie inaczej.

Jasminę poznałem zaraz po przyjeździe, zostaliśmy sobie przedstawieni przez opiekuna grupy w nietuzinkowy sposób.

- Ej ty! – takimi słowami zawołał mnie promotor, który jakoś nie był w stanie zapamiętać mojego imienia chociaż kilkadziesiąt razy się przedstawiałem, albo zwyczajnie mu się nie chciało. Potulnie podszedłem i grzecznie powiedziałem.

- Jestem panie profesorze.

Moje słowa, choć wypowiedziane za jego plecami bardzo cicho, musiały go zaskoczyć. Biedaczysko na dźwięk mojego głosu podskoczył jak oparzony i zapytał.

- Czego?

- Wołał mnie pan, wiec podszedłem – odpowiedziałem.

- Naprawdę – powiedział zaskoczony.

Na widok jego reakcji, jedynie wypadało mi stanąć przed nim i skinąć głową. Przez chwilę zastanawiał się nad moimi słowami, wykonał nieokreślony ruch dłonią, po czym pokiwał głową i wzruszył ramionami. Gesty jego były wieloznaczne i nie wyjaśniały niczego. Jednak on w przeciwieństwie do mnie dopatrzył się w tym zamieszaniu czegoś istotnego, skoro zawołał.

- Jaśmina!

Po chwili do budynku weszła śliczna dziewczyna, ubrana jakby przed chwilą była na wybiegu u znanego projektanta mody i w taki sposób się zachowywała. Kiedy ją zobaczyłem wcale nie dziwiłem się, że profesor ją zapamiętał, a mnie przez półtora roku nie. Przebywanie przez ostatni rok tylko w męskim towarzystwie dało o sobie znak i w tym momencie wyglądałem jak wyciągnięta ryba z wody. Na widok dziewczyny cała moja inteligencja i elokwencja w jednej chwili wyparowały i mogłem jedynie wydukać jakieś pojedyncze nie związane z sobą sylaby. Początek naszej znajomości nie wypadł najlepiej i nie zdziwiłbym się, gdyby ona pomyślała, że jestem głupkiem.

Przynajmniej profesor okazał się bardziej odporny na wdzięki kobiece, skoro znudzonym głosem powiedział.

- To jest ten no – nastąpiła chwila przerwy - mój najzdolniejszy doktorant i on tobie tą prace magisterską, tak jak obiecałem twojemu tatusiowi, w trymiga napisze.

Wiadomość, że przed sobą mam jedno z dzieci resortowych podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody i sprowadziła mnie na Ziemię.

- Konrad jestem – powiedziałem już prawie normalnym głosem.

Każde kolejne wypowiedziane zdanie dodawało mi pewności siebie, lecz jak to z mężczyznami bywa w pewnych sprawach jesteśmy ułomni. Dlatego po trzech latach od tego dnia zadawałem sobie pytanie - Dlaczego ja? Skoro mogła zdobyć lepszych ode mnie, prawidłowo powinienem powiedzieć – bogatszych.

Początkowo jej zainteresowanie bardzo mi odpowiadało, wręcz stawiało mnie na piedestał. Dlatego zapomniałem, że kto został bez własnego udziału wywindowany wysoko, ten szybciej jeszcze spadnie i to jeszcze niżej niż był.

Nagle z dnia na dzień, a właściwie z godziny na minutę mój świat legł w gruzach za sprawą kilku wypowiedzianych zdań podczas jedzenia kolejnej pizzy.

- Człowiek, który nie zna geografii najwyżej pobłądzi podczas podróży, lecz osoba nie umiejąca gotować jest niczym ułomny, który nie posiada rąk i nóg , a chce na swych barkach trzymać świat. Natomiast ty rozpocznij przygodę kulinarną i naucz się w końcu wodę na herbatę gotować żeby jej nie przypalać.

Słowo rzucone w złości kiełkuje niczym zboże na wiosnę i w niedługim czasie wydaje obfity plon, przynamniej tak było w moim przypadku. Atmosferę podgrzała sąsiadka, która gotowała doskonale i mnie nieustanie częstowała, a ja doświadczyłem, co znaczy przysłowie „ przez żołądek do serca”.

Moja kariera i image za sprawą Internetu legły w gruzach, ponieważ Jaśmina postanowiła mnie zniszczyć. Nieustanie pojawiały się nieprawdziwe informacje, które przez czytających były odbierane niczym wyrocznia. Pod wpływem licznych szykan postanowiłem zniknąć z jej życia. Niestety nie wystarczało jej, że wyprowadzałem się na drugą stronę korytarza zabierając ze sobą z naszego mieszkania jedynie torbę z rzeczami osobistymi. Widocznie chciała znacznie więcej. Kiedy zostałem wdeptany w bruk, postanowiłem ujarzmić diablicę, okiełznać i unieszkodliwić sekutnicę. Jednak nie wiedziałem, co uda mi się osiągnąć w doczesnym życiu. Wszelkie moje próby zminimalizowania, albo unieszkodliwienia jej złośliwości nie przynosiły spodziewanych skutków, wręcz potęgowały niechęć do mnie.

Wszystkie bitwy przegrałem, ponieważ z Internetem i umieszczonymi tam opiniami nie da się wygrać, ponieważ spora część czytających uznaje je za jedyną prawdę. Skoro nie można udowodnić przed światem swojej niewinności pozostaje jedno, „dokopać” osobie, która nam zwyczajne zrobiła świństwo.

Poprosiłem Jasminę o spotkane w najlepszej restauracji w mieście, gdzie zarezerwowałem stolik z odpowiednim wyprzedzeniem. Uprzedziłem szefostwo lokalu, że przybędę z prezentem dla zaproszonej osoby. Następnie wskoczyłem w najmodniejszy garnitur i prawie o wyznaczonej godzinie wybrałem się na umówione spotkanie. Restauracja tak jak się spodziewałem była pełna gości, gdy spóźniony o kwadrans pojawiłem się z wąską kolorową papierową torebką, z której wystawała szyjka butelki szampana, a w drugiej dłoni trzymałem zawiniątko sugerujące truskawki. Kierownik sali natychmiast zwrócił mi głośno uwagę.

- Proszę pana, własnego alkoholu i żywności nie wnosi się do restauracji takiej jak nasza.

Natychmiast oczy wszystkich gości zwróciły się w moją stronę, a ja spokojnie odpowiedziałem.

- Gdybyście mieli to w ofercie, z pewnością bym nie przynosił z sobą.

Zbliżając się do stolika w wzroku mojej byłej dostrzegłem tryumf i chęć dokopania mi jeszcze więcej. Kiedy odmówi mi przy licznej widowni przyjęcia prezentu. Wtedy przestałem się wahać, inicjatywa w tym momencie należała do mnie i z niej skorzystałem. Stanąłem niczym kelner przed stolikiem i po skupieniu uwagi na sobie wszystkich gości restauracji, wyćwiczonymi płynnymi ruchami zerwałem opakowania i stawiając na stoliku przyniesione prezenty powiedziałem.

- Dla najbardziej mściwej kobiety stawiam szampańskoje i buraki, ponieważ ona tylko na taki poczęstunek zasługuje.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 24.11.2018
    Witam
    Samo życie i pewnie obecnie tez takie sytuacje mają miejsce. Ten kto ma pozycję i pieniądze może nawet kupić tytuł. Bardzo mądrze Konrad postąpił i wybrał odpowiedni prezent dla odpowiedniej osoby.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania