szatańskie szwadrony

Idą leśni poprzez wieś.

Lepiej takim z drogi zejść,

schować kury i pszenice,

a Martę upchnąć na stryszek,

albo do piwnicy gdzieś.

 

Za krzakami leży dwóch.

Siwy dym się smuży z luf.

Właśnie z tego zagajnika,

geometry pomocnika,

zabili gdy szedł do krów.

 

Wloką milicjantów trzech.

Z nagich pleców spływa krew.

Służyli ludowej władzy,

będą teraz wisieć nadzy,

na gałęziach leśnych drzew.

 

Idzie wojsko, we wsi strach.

Nagle głośne: trach, trach trach.

To przyjechała bezpieka,

banda do lasu ucieka,

proboszcz oczy ma we łzach.

 

Przy grobie stoi gromada.

Wdowa dzieci tuli blada.

Parobkiem był za sanacji,

przyjął udział z parcelacji.

Zginął przez donos sąsiada.

 

Los okrutnie dotknął Martę.

Wpadli, gdy skończyli wartę.

Wywlekli ją za stodołę,

porzucili dziewczę gołe,

Ojciec nie chce jej z bękartem.

----- ---

Opuściła banda wieś

wrócą gwałcić chlać i żreć

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bardzo lubię i szanuję teksty, które skłaniają do refleksji. Ten jest jednym z nich.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania