szatańskie szwadrony
Idą leśni poprzez wieś.
Lepiej takim z drogi zejść,
schować kury i pszenice,
a Martę upchnąć na stryszek,
albo do piwnicy gdzieś.
Za krzakami leży dwóch.
Siwy dym się smuży z luf.
Właśnie z tego zagajnika,
geometry pomocnika,
zabili gdy szedł do krów.
Wloką milicjantów trzech.
Z nagich pleców spływa krew.
Służyli ludowej władzy,
będą teraz wisieć nadzy,
na gałęziach leśnych drzew.
Idzie wojsko, we wsi strach.
Nagle głośne: trach, trach trach.
To przyjechała bezpieka,
banda do lasu ucieka,
proboszcz oczy ma we łzach.
Przy grobie stoi gromada.
Wdowa dzieci tuli blada.
Parobkiem był za sanacji,
przyjął udział z parcelacji.
Zginął przez donos sąsiada.
Los okrutnie dotknął Martę.
Wpadli, gdy skończyli wartę.
Wywlekli ją za stodołę,
porzucili dziewczę gołe,
Ojciec nie chce jej z bękartem.
----- ---
Opuściła banda wieś
wrócą gwałcić chlać i żreć

Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania