Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Szczury Wojny. RASTAG. Część 1.

Zapyziały bar gdzieś na krańcu węgierskiego miasta. Wszędzie rozlane piwo, dym tytoniowy i wrzaski pijanych mężczyzn. W tle leci Bluzwis. Gdzieś przy wejściu pijany facet dał komuś w mordę i zaczęła się bójka. Siedziałem w kącie tej speluny i czekałem. Jak co wieczoru. Po tym jak sytuacja w stanie San Andreas się uspokoiła zostałem wydalony z armii na mocy Traktatu Wygranych. Mój jedyny fach to zabijanie ludzi. W tym mieście nie było na to czasu i miejsca. Jedyne co mogłem robić to chlać i czekać. Czekać, aż znowu dojdzie do buntu w tym niespokojnym regionie jakim jest San Andreas, a może nawet w całym Karjinie. Godzina pięć po dwunastej. Drzwi do baru otwierają się. Wchodzi wysoki mężczyzna z kapturem na głowie i zarostem. W ręku trzyma coś na wzór teczki. Po chwili zaczyna się rozglądać. Swój wzrok skupił na mnie. Już wiedziałem co się szykowało. Prawą ręką powoli sięgałem po visa, prosty z wyglądu i budowy polski pistolet. Ruszył w moim kierunku. Ze spokojem odbezpieczyłem kaburę i zacząłem wyciągać broń. Krocząc w moją stronę wziął kufel piwa od barmana. Gnata miałem już gotowego, leżał wraz z moją ręką na kolanach. Wystarczyło tylko pociągnąć za spust i po sprawie. Gdy zbliżył się na odległość pięciu metrów zdjął kaptur i powiedział spokojnym, znajomym głosem.

- Odłóż to młody. Nie przyszedłem szukać kłopotów. Bałaganu bym tylko narobił. Można się dosiąść?

-Jasne, ale sam musisz zapłacić za piwo.

Po zajęciu miejsca położył teczkę i piwo na stół.

-Pamiętasz mnie jeszcze czy to piwo zjadło ci już cały umysł? –Wskazał na kufel z napojem.

-Taką mordę trudno zapomnieć. A głos? Nawet w koszmarach jest lepiej niż w twoim towarzystwie. – Odparłem żartobliwie.

-Przez piwo rozpuściłeś się. Będzie trzeba nad tobą popracować. Na szczęście mam od tego odpowiednich ludzi.

-Popracować? Odpowiednich ludzi? O czym ty do cholery jasnej mówisz? –Odparłem ze zdziwieniem. – Czy ty chcesz mnie w coś wplątać? Znowu?

-Nie słyszałeś? Barman! Daj głośniej wiadomości!

Głos z telewizora za plecami:

-W stanie San Andreas w Karjinie znów wszczęto rebelię. To już drugie takie wydarzenie w ciągu paru lat. Ameryka oraz inne państwa Sojuszu znowu wysyłają tam swoje armie aby ustabilizować ten region, a Rosja natomiast planuje zająć ten teren. Różne organizacje paramilitarne i najemnicze również wysyłają tam swych żołnierzy aby uzyskać zyski. Bunt po raz kolejny jest na tle anty-rządowym. Tym razem ludzie chcą znieść demokrację i przywrócić monarchię.

-Boże… Ci to zawsze znajdą pretekst do buntu. Wujcio Sam zawsze musi się wpieprzać w nie swoje interesy. Więc Kacprze, a raczej Gryz. Przyłączysz się do nas? –Powiedział przybysz.

-Kombinat? Myślałem, że Traktat rozwiązał dożywotnio tą organizację. No chyba, że się mylę.

-Masz rację. Został rozwiązany. Mamy inną organizację. RASTAG. W tej teczce masz szczegóły o nas i o twojej pracy. Mam nadzieję, że się zgodzisz. Chyba nie masz zamiaru siedzieć tutaj i chlać po wszystkie czasu, hę?

Wziąłem teczkę i zacząłem czytać.

„RASTAG Corporation powstało na terenie Rosji w latach dziewięćdziesiątych zaraz po upadku ZSRR. Korzystając z okazji rozpadu wielkiego komunistycznego mocarstwa i nastaniu początków kapitalizmu, pierwsi właściciele założyli firmę ochroniarską RASTIG (chroniącą różnego rodzaju obiekty), w późniejszym okresie przemianowaną na bardziej zachodnią nazwę - RASTAG Security Corporation. Litery pochodzą od nazwisk twórców firmy. RAS - Rastinkov i TAG - Tagarov. Mówi się, że nazwa "RASTIG" była początkowym błędem pisowni, przy rejestracji działalności.

W ciągu dziesięciu lat, firma zyskując coraz większą liczbę klientów osiągnęła sukces, zakładając swoje placówki w znanych miastach zachodniej Rosji. Klientami owej firmy zaczęli być znani biznesmani, a także politycy, czy inni ważni ludzie. Z tego też powodu firma zaczęła wprowadzać gruntowne zmiany w wyposażaniu swoich ochroniarzy, a także w czasie późniejszym, zatrudnili zagranicznych trenerów taktyki wojskowej gdyż to niektórzy ważni klienci zaczęli być coraz bardziej wymagający.

Prawdziwy "bum" firma przeżyła w 1999 roku, kiedy to wybuchła II wojna w Czeczenii. Prywatne ważne osobistości z tamtych terenów zatrudniały, dobrze już wyszkolonych w tym czasie, ochroniarzy. Firma wzbogaciła się podwyższając ceny swoich usług na tamtejszych terenach.

W 2005 roku firma, po ekonomicznym zastrzyku w wyniku wojny, postanowiła otworzyć swoje placówki i działalności w innych niebezpiecznych częściach świata, tym samym zakańczając pewien rozdział w historii swojego istnienia. Od teraz "żołnierzy" z emblematami RASTAG'u zaczęto widzieć w Afryce, Bliskim Wschodzie, czy południowej Ameryce. Zarząd firmy nie dbał o moralność swoich klientów, z tego też powodu firmę zaczęto kojarzyć z baronami narkotykowymi czy afrykańskimi watażkami, ale nie spowodowało to zbytnich strat. Firmę widuje się też czasem jako ochroniarzy niemieckich i francuskich polityków, a także kontynuuje ona działalność w Rosji. W tym też roku skrócono nazwę na RASTAG Corporation.

Żołnierzy RASTAG'u poczęto w skrócie nazywać nieoficjalnie STAG'owcami, po incydencie w mieście Stagdżdża w Demokratycznej Republice Konga, gdzie najemnicy wraz z siłami rządowymi tego kraju dokonali masakry rebeliantów oraz ludności cywilnej. Incydent został surowo potępiony przez państwa zachodnie, a firmie wytoczono proces sądowy, który wygrała - dzięki armii prawników.

Twoją rolą będzie szturm na etapie podstawowym i zaawansowanym. Uprawnia Cię to do odchodzenia lub odjeżdżania od drużyny i eliminowania wrogich żołnierzy. Masz prawo do użycia wszelakich broni palnych. Wyjątkiem są snajperki.”

-Mam być w szturmie? Bóg cię opuścił? Przecież jestem pilotem.

-Widzę w twoich oczach potencjał szturmowca. Dlatego cię przydzieliłem do szturmu.

-Rainer, wiem, że jesteś mądry, ale to twój błąd. Daj mnie do lotnictwa.

-Nic z tego młody. Masz coś do Pr0fesora bądź Grensha?

-Nie.

-To dobrze. Jesteś członkiem tej drużyny. Twoją rolą również jest zastępowanie żołnierzy swojego oddziału. Zrozumiałeś?

-Tak jest.. Jak mam cię nazywać?

-Po prostu Rainer.

-To kiedy i gdzie mam się stawić?

-Jutro. Tutaj, o tej samej porze. Do zobaczenia żołnierzu.

-Niech Cię diabeł chędoży.

-Miło to znowu słyszeć!

 

Siedziałem w tym samym miejscu. Za dziesięć dwunasta. Miałem jeszcze chwilę aby wypić piwo. Za pięć dwunasta. Zniecierpliwiony spoglądałem na zegarek. Spóźnia się, pomyślałem. Nagle słychać warkot silników. I to nie byle jakich silników. Pod bar podjeżdżały właśnie Kołowe Transportowce Opancerzone Żarłacz. Były one podobne do KTO Rosomaka, ale nie miały wieżyczki oraz mieściły o 4 osoby więcej. Wiedziałem co robić. Wziąłem torbę, w której miałem najważniejsze rzeczy. Nie było ich wiele. Gdy wyszedłem stała kolumna czterech Żarłaczy. Były pomalowane w barwy zieleni i czerni. Na pierwszym i ostatnim transporterze zamontowana była małą budka dla strzelca. Z drugiego wysiadał właśnie Rainer i paru przydupasów.

-Witajcie żołnierzu! Arnold! Bierz jego torbę zapakuj do Ostrego 2.

-Widzę full wypas macie. Dużo to kosztowało? –Spojrzałem ze zdumieniem na maszyny.

-Dostaliśmy w prezencie od wojska. No to co. Lecimy?

-Jasne. Którym jadę?

-Ostrym 3. To ten ostatni. Czeka tam na ciebie mała niespodzianka.

-Torba odbezpieczonych granatów?

-Nie, nie dzisiaj. Miłej drogi. Pakować się i ruszamy!

Gdy podszedłem do Ostrego 3 drzwi były już otwarte. Jakiś szeregowiec zabezpieczał otwór. Poklepałem go po ramieniu, aby dać mu znak do pakowania się. Po podniesieniu wzroku osłupiałem. Zobaczyłem moich starych znajomych, jeszcze z lotnictwa. Logana i Raptora. Naprzeciwko nich siedział Nex, kolega ze szturmu w Kombinacie. W wozie siedziało jeszcze pięciu innych żołnierzy. Jeden z nich musiał być dowódcą drużyny.

-No proszę! Kogo tu przywiało.

-Ludziska, widzicie to co ja? Gryz raczył ruszyć dupę i wstał od piwa!

-Wyglądasz jakbyś zobaczył duchy.

-Tia. Chyba tak właśnie jest. Miło was widzieć panienki.

-Nie pozwalaj sobie chłopcze. –Powiedział najprawdopodobniej dowódca.

-Spokojnie kobitko. Przez najbliższy czas musisz mnie znieść. –Po wypowiedzeniu tego zdania uśmiechnąłem się szyderczo w jego stronę. Następnie wsiadłem do wozu i ruszyliśmy w dalszą drogę.

-Wszyscy jesteście w jednym oddziale?

-Nie, ja i Raptor jesteśmy w lotnictwie. Reszta to drużyna. A ciebie gdzie przydzielili?

-Do szturmy. Idiota nie wie co robi.

-Trochę szacunku do dowódcy.

-Daj mu spokój Ben. On już taki jest. –Zaczął Ray. – Z nim nie wygrasz. Nikt z nim nie wygra. No chyba, że mu na to pozwoli, prawda Gryz?

-Da tawarisz.

-Kolejny rusek. – Mruknął jeden z szeregowców.

-Nie rusek, a Polak. W rosyjskiej armii byłem i dalej mi siedzi ten język we łbie. Wiecie gdzie jest Gren i Pr0f?

-Jadą w Ostrym 0. Pojazd główny. Jedzie drugi w kolumnie. A co? Przydzielili cię tam?

-Żebyś wiedział.

-Nie jest, aż tak źle. Mogłeś dostać się do nich.

-Bardzo śmieszne Ray. – Odgryzł się Ben.

-No to powiedzcie, jak was złapali i tutaj zaciągnęli? I jakie macie stopnie – obróciłem się do żołnierzy siedzących po prawej – wasze znam więc możecie być cicho.

-Mnie i Raya – zaczął Raptor – spotkał w Afganie. Zapewne nas szukał po najbardziej nudnych miejscach dla pilotów.

-Czekaj, co wy u licha robiliście w Afganie?

-Jak już Rapek powiedział, byliśmy w najnudniejszych miejscach dla nas. W sumie to można by rzec, że się ukrywaliśmy.

-To wszystko wyjaśnia. A ten tutaj naburmuszony? –Wskazałem na dowódcę oddziału.

-To jest Ben, kapitan, dowódca oddziału trzy. Dywersja i sabotaż.

-Oho, gratuluję stanowiska w najbardziej emocjonującym i najciekawszym oddziale. –Odparłem z szyderczym uśmiechem.

-Ha ha, ale śmieszne, a ty gdzie wylądowałeś?

-Szturm. Do czego przeznaczony jest mój oddział to nie wiem. A wy wiecie? –Spojrzałem na kompanów.

-Oddział specjalnej troski do zadań mało specjalnych. –Odparł ze śmiechem Rapek.

-Kiedyś wam zestrzelę maszyny, zobaczycie. No dobra, to jakie są wasze rangi?

-Mamy po poruczniku.

-Wysoko. Mi się trafiła najwyższa możliwa ranga. Kapral.

-Kuźwa, poleciałeś w górę. –Odparł z niedowierzaniem Ray.

Resztę drogi przebyliśmy opowiadając historię z poprzedniej służby. Jechaliśmy jakieś dwanaście godzin. Gdy wysiedliśmy znaleźliśmy się na lotnisku. Żarłacze zaczęto parkować do samolotu, który miał nas zabrać do Karjinu. Podczas lotu mieliśmy odprawę. Omówione zostały kwestie sprzętu, zespołów, organizacji i działania.

 

Po wylądowaniu udaliśmy się do bazy oddalonej o pięć kilometrów na północny-wschód. Była to ta sama bazo co poprzednio. Duży teren obstawiony grubym, betonowym murem z prętami w środku. Dwanaście baraków ustawionych w trzech rzędach, za nimi dwa budynki. Jeden to Kwatera Główna, drugi natomiast jest budynkiem szkoleniowym. Wszystko jest takie jak kiedyś. Tylko żołnierze są inni. Było nas sześćdziesięciu. Po trzech operatorów na maszynę i po dwanaście osób na pakę. Moja drużyna miała zająć barak numer siedem, najbliższy wyjazdu. Najprawdopodobniej dostaliśmy ten barak ze względu na nasze umiejętności i zorganizowanie. W razie ataku bylibyśmy pierwszą linią obrony. Pierwszą i być może ostatnią. Po zakwaterowaniu mieliśmy czas wolny do końca dnia. Ray, Raptor i paru szeregowców poszli na lotnisko, natomiast ja poszedłem do zbrojowni w celu wybrania sobie nowego uzbrojenia. W końcu miałem być szturmowcem, a nie żołnierzem do zadań specjalnych, tzw. Komandosem. Arsenał poszerzył się o parę karabinków, snajperek i o dwa pistolety. Jako broń główną wybrałem sobie polskiego MSBSa z celownikiem holograficznym, laserem oraz tłumikiem, natomiast jako broń drugorzędną wziąłem popularne MP5 z tłumikiem i celownikiem kolimatorowym. Dodatkowo zabrałem granaty odłamkowe, noktowizor i maczetę. Następnie udałem się na strzelnicę w celu przetestowania broni. Byli już tam nowicjusze z Rainerem. Ćwiczyli strzelanie do ruchomych celów. Nie mogłem się powstrzymać i zacząłem strzelać zza ich pleców do tarcz. Wszyscy momentalnie odwrócili się i tylko młodzieniec, który właśnie strzelał wymierzył do mnie bronią. Być może tylko dlatego, że miał już w rękach spluwę.

-Gryz, wypieprzaj robić swoje zadania, ćwiczenia mamy. Poza tym dobry cel.

-Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. Głowy tak nie przechylaj, staraj trzymać się ją prostą.

Bronie sprawowały się znakomicie. Mimo długie czasu nie używania giwer nie straciłem wprawy, ale będę musiał jeszcze popracować nad celem i kondycją. Po strzelnicy udałem się do baraku. Spotkałem tam Pr0fa, Rosjanina pochodzącego z bogatej rodziny. Jest on naszym dowódcą w drużynie.

-Witaj Gryz. Słuchaj. Nie chcę aby nasze stosunki były złe, jesteśmy przecież w jednym oddziale. Co ty na to, aby zakopać topór wojenny?

-Nie żeby coś, ale ja do Ciebie nic nie mam. Jesteś fajnym komuchem.

-Serio? Myślałem, że pałasz do mnie nienawiścią.

-To źle myślałeś. Nigdy nie byłem do ciebie źle nastawiony.

-Idziesz na strzelnicę?

-Właśnie stamtąd wracam. Uważaj, Rainer ma ćwiczenia z młodymi.

-No dobra, dzięki za info. Trzymaj się.

-Serwus.

Po wymianie zdań poszedłem pobiegać. Postanowiłem zmienić trasę. Zamiast biegać dookoła bazy zamierzałem pobiec do lotniska, następnie wzdłuż pasu startowego i z powrotem. Gdy dobiegłem do lotniska zauważyłem jak Ray zaczyna gwiazdorzyć przed młodymi lotnikami. Robił beczki, przewroty i latał na cholernie niskim pułapie. Gdy dobiegałem do końca pasa startowego wtedy przeleciał niespełna metr nad moją głową. Złapałem wtedy za radio i wrzasnąłem:

-Ty zasrany debilu! Jak tylko wylądujesz to ci jaja ujebie.

-Spokojnie Gryz. To tylko akrobatyka.

-Ta, akrobatyka. Prawie mnie ściąłeś!

-Hahaha, spokojnie ziomek. Panowałem nad tym.

-Masz zasrane szczęście. Bez odbioru.

-Potwierdzam. Bez odbioru.

Reszta biegu była spokojna. Po dotarciu do bazy wziąłem prysznic i udałem się do stołówki. Była ona barakiem dwunastym. Położonym najbliżej Kwatery Głównej. Niektórzy kończyli już posiłek, a inni zaczynali. Na kolacje dostaliśmy kiełbasę i chleb. Doś ubogie jedzenie, ale czego można się spodziewać po takim miejscu. Następnego dnia pobudka odbyła się o szóstej, a o siódmej miała być zbiórka i odprawa.

 

-Witajcie panowie. Plany na dzisiaj. Do ósmej macie zjeść śniadanie, następnie mamy trening poranny do trzynastej. Po piętnastej ma przyjechać drugi dowódca. Niektórzy go znają, inni być może go kojarzą. Macie być sobą. A ty Gryz masz udawać przykładnego żołnierza.

-No chyba pojebało.

-Słowa dupku. –Wyrwał się Ben.

-Stul pysk mięśniaku, zacznij robić coś przydatnego.

-Cisza! Żartowałem oczywiście. Jeszcze raz taki wybryk i obaj biegacie za wszystkich przez dwa dni. Koniec odprawy. Do roboty.

Ćwiczenia minęły spokojnie. Przyszedł czas na przyjazd drugie dowódcy. Do bramy podjeżdżały dwie ciężarówki opancerzone. Typowy widok w tym rejonie. Z aut wysiedli specjalsi, już wtedy wiedziałem co się święci.

-Żołnierze! Powitajcie drugie dowódcę, Snake’a.

-Witajcie żołnierze! Miło was widzieć. I Was Grensho, Pr0fesorze i Rainerze.

-Witaj dowódco! –Odpowiedzieliśmy chórem.

-To są moi ludzie. Będą z wami ćwiczyć i będą tak samo traktowani jak wy.

Rainer i Snake wraz z dowódcami oddziałów udali się do Kwatery Głównej, aby coś omówić. Sześciu specjalsów poszło na strzelnicę, a jeden wraz z naszymi lotnikami na lotnisko. Reszta rozeszła pełnić swoje obowiązki. Ja natomiast udałem się do hangarów. Wszedłem do szóstki, hangaru odwiedzanego tylko przeze mnie i Rainera. Podszedłem do drzwi znajdujących się na lewej ścianie, wyciągnąłem kartę dostępu, wpisałem kod, wszedłem i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Zapaliłem światło i moim oczom ukazał się motor. Stosunkowo mały pojazd jak na takie duże pomieszczenie. Zrobiłem krok w przód po czym usłyszałem coś po prawej stronie. W mgnieniu oka wyciągnąłem pistolet z kabury i wycelowałem w tamtym kierunku.

-Spokojnie Gryz. To ja.

-Czego chcesz.

-Nie przywitasz się ze starym znajomym?

-Znajomym? Jesteś nikim, nie masz prawa tu być. Wypieprzaj stąd.

-Nie mogę, trzeba dokończyć stary spór.

-Dla specjalsa nie mam czasu. Jesteście tylko zwykłymi żołnierzami, którzy są owiani mitem. Jesteście myleni ze swoimi mentorami.

-Mówisz tak bo się nie dostałeś do nas. Powiedz, ile razy składałeś podania? Dwa razy? Pięć? Dwanaście?

-Dosyć! Wypieprzaj stąd Worek!

-Nie masz prawa mi mówić co mam robić… szeregowcu.

Nie wytrzymałem i pociągnąłem za spust. Kula przeleciała obok głowy. Worek schylił się.

-Czego się boisz. Przecież jesteś specjalsem.

-Jeszcze tego pożałujesz.

-Niesłychanie. Tyle razy to słyszałem.

Wyprostował się i wyciągnął nóż oraz ustawił się naprzeciw mnie w pozycji bojowej. Poszedłem w jego ślady i też wyciągnąłem nóż, a raczej maczetę. Jego wyraz twarzy mówił wszystko za siebie.

-Heh, nie spodziewałeś się tego, co?

-Nie zmienia to faktu, że cię poszatkuje na kawałki.

Po tym zdaniu rzucił się na mnie. Odchyliłem się w lewo i ciąłem powietrze tam gdzie powinna być jego prawa noga. Chybiłem. Odskoczył do przodu. Patrzyliśmy sobie w oczy i powoli zataczaliśmy coraz to ciaśniejszy krąg. Skoczyłem w jego kierunku. Cięcie. Piruet. Odskok. Zraniłem go niegroźnie w lewą rękę.

-Nieźle jak na otwieracz do puszek. –Powiedziałem i uśmiechnąłem się szyderczo.

-Zaraz zdejmę ci ten uśmieszek z mordy.

-Zaraz, od kogoś to słyszałem.. Ach tak. Od tych, których zabiłem.

Po tym zdaniu rzuciłem się w jego kierunku. W tym samym momencie on złapał za klucz francuski i podniósł go do góry, aby zablokować mój atak. Udało mu się. Kiedy nasze metale zderzyły się do hangaru wleciał oddział Pr0fa i Specjalsów. Otoczyli nas. Za nimi weszli Snake i Rainer.

-No proszę. – Zaczął Snake. –Ledwo przyjechaliśmy i już próbujecie się zabić. Co z nimi robimy?

-To co ze wszystkimi. Zostają uziemieni na najbliższe… Dwa miesiące.

-Nie za surowo?

-Nie. Najlepsi żołnierze chcieli się zabić. W bazie. Nie spodziewałem się tego po tobie Gryz.

-Ja tak samo Worek.

-Powrót do swoich zadań! A wy dwaj, do mnie.

Wszyscy żołnierze otaczający nas momentalnie się rozluźnili, jednak atmosfera dalej była napięta.

Gdy dotarliśmy do biura Rainera kazał nam usiąść i przy okazji się nie pozabijać.

-Co wy do cholery myśleliście!? Chcieliście się pozabijać za jakieś bzdety? Nie spodziewałbym się tego po was.

-To wina tego gówna. Włamał mi się do hangaru i chciał mnie zabić.

-I czego jeszcze. To TY się na mnie rzuciłeś.

-Dopiero wtedy gdy prośby nie zadziały.

-Cisza. Gryz, najpierw twoja wersja zdarzeń.

-Jak już mówiłem. Włamał mi się do hangaru i nie chciał wyjść. Wtedy wystrzeliłem ostrzegawczy. Wtedy wyciągnął nóż i się na mnie rzucił. Odruchowo wyjąłem maczetę i resztę zdarzeń znasz.

-Dobrze, Worek. Twoja kolej.

-Wszedłem do jego hangaru, w celu poczekania na niego i wyjaśnienia spraw. Gdy mnie ujrzał wyjął pistolet i wystrzelił. O mały włos mnie nie zabił. Wtedy wyjąłem broń i się rzuciłem na niego w celu obrony. Resztę znasz.

-Włamałeś się do hangaru?

-Tak..ale

-Milcz. Gryz, czy jak go ujrzałeś wyciągnąłeś pistolet i strzeliłeś.

-Nie. Gdy wszedłem usłyszałem coś po prawej stronie. Wyciągnąłem pistolet i wymierzyłem tam. Wtedy on wyszedł z ukrycia.

-Dobrze więc. Snake, słyszałeś to?

-Tak. Worek jesteś zawieszony na dwa miesiące.

-Gryz, ty jesteś wolny. Zostań jeszcze.

-Ale to nie sprawiedliwe! –Wrzasnął Worek.

-Sprawiedliwe. A teraz milcz i wypieprzaj stąd.

-Tak jest Komandorze.

Gdy Worek wyszedł zbulwersowany Rainer zwrócił się do mnie:

-A co do ciebie Gryz. Ray do mnie dzwonił. Masz się stawić na lotnisku. Tylko pamiętaj. Masz się zachowywać normalnie. Mimo, iż jesteśmy organizacją najemniczą mamy rygor wojskowy. Odmaszerować.

-Tak jest komandorze. – Zasalutowałem i odszedłem. Udałem się do baraku, aby zabrać wodę i pobiegłem w stronę lotniska.

 

Gdy dotarłem na miejsce byłem świadkiem ćwiczeń młodych pilotów. Ray wraz z Raptorem stali przed grupką i obserwowali helikopter, który był pilotowany przez Specjalsa. Podszedłem do reszty drużyny i zacząłem mówić:

-Za nisko leci, nie uda mu się. Na takiej wysokości będzie musiał wziąć poprawkę na sterburtę. –Zacząłem krytykować. Paru się odwróciło, ale reszta tylko wysłuchiwała i patrzyła. – A nie mówiłem? Nie udało mu się.

-No dobrze, kolejne ćwiczenie, już podaje numer. -Powiedział Ray do radia po czym spojrzał na książkę. –Numer 345.

-345? Będzie ciekawie, mówię wam.

Po chwili obserwacji młody pilot przeleciał nad naszymi głowami, przechylił maszynę na bakburtę i próbował jak najmocniej zacisnąć beczkę. Po chwili stracił kontrolę i maszyna przechyliła się na sterburtę i z powrotem na bakburtę. I tak parę razy, dopóki pilot nie zapanował nad maszyną. Przeleciał dobre pięćset metrów kołysząc się na lewo i prawo. Grupka gapiów zaczęła się śmiać.

-A nie mówiłem? Zawsze mam rację.

-Tutaj Ray, wyląduj już. Nie chcemy mieć żadnych wypadków. Bez odbioru. –Odwrócił się i skierował swój wzrok na mnie. –Dobrze cię widzieć przyjacielu! Potrzebuję twojej pomocy. Pokażesz im dwieście osiemnastą i trzysta czterdziestą piątą?

-Jasne. No młodziaki, patrzcie jak się to robi.

Udałem się do helikoptera, którym latał Specjals. Sprawdziłem maszynę od zewnątrz, następnie wsiadłem, nałożyłem hełm i sprawdziłem czy dobrze funkcjonuje. W wszystko śmigało jak powinno. Rozpocząłem procedury przed startowe.

-Tutaj Gryz. Sprawdzam działko.

-Sprawne. – Usłyszałem odpowiedź z radia od Raptora.

-Sprawdzam lotki.

-Sprawne.

-Zrozumiałem. Zamykam kabinę. Włączam silnik. Odpalam śmigła.

-Potwierdzam. Słychać silnik. Śmigła również sprawne. Powodzenia, pokaż młodym jak się to robi. Bez odbioru.

-Zrozumiałem. Bez odbioru.

Poczekałem, aż śmigła się rozpędzą. Pociągnąłem drążek lekko w moim kierunku. Maszyna zaczęła się unosić. Gdy byłem na wysokości dziesięciu metrów skierowałem dziób na północ, następnie lekko odciągnąłem drążek od siebie. Maszyna zaczynała lecieć do przodu. Gdy przeleciałem dobre pięć kilometrów nawróciłem. Lecąc w poprzednie miejsce zredukowałem wysokość do najniższej możliwej przy dwieście osiemnastej tj. dwudziestu metrów. Gdy dolatywałem do nich pociągnąłem najsilniej jak mogłem drążek ku sobie. Maszyna rzuciła się śmigłem do tyłu. Gdy zmieniłem pozycję o sto osiemdziesiąt stopni do góry nogami, ruszyłem drążek maksymalnie w lewo. Helikopter zaczął obracać się do poprawnej pozycji. Gdy skończyłem manewr, byłem niespełna trzy metry nad ziemią. Zacząłem podnosić pułap, aby przygotować się do trzysta czterdziestki piątki. Gdy byłem na piętnastu metrach ruszyłem do przodu. Nawróciłem i ruszyłem ku grupce gapiów. Będąc tuż nad ich głowami ustawiłem helikopter bakburtą do ziemi i pociągnąłem ster ku sobie. Gdy byłem w połowie kółka zmieniłem położenie maszyny na sterburtę i oddaliłem jak najdalej drążek. Wpadłem w niesłabe turbulencję. Kiedy maszyna skończyła koło zmniejszyłem ciąg i zawirowałem kolejne dwa mniejsze kółka i zawisłem metr nad ziemią. Wylądowałem przed hangarem, wysiadłem i puściłem pawia. Podbiegł do mnie Raptor z ręcznikiem i wodą.

-Trzymaj. Nieźle ci poszło.

-Dzięki. Tak to jest gdy nie lata się przez dwa lata.

-Spokojnie.

-Dobra, nic mi nie jest.

Podeszliśmy do grupki i razem ruszyliśmy do bazy. Ray prowadził, a Raptor zamykał konwój. Obydwoje szli pięć metrów przed i za grupą. Prowadzący co chwile używał radia zamieszczonego na prawy barku. Było to standardowe miejsce zamieszczania krótkofalówek.

-Gryz, podejdź na chwilę. –Przyspieszyłem i wyrównałem się z Rayem.

-Tak?

-Powiedz mi jedno. Dlaczego go nie zabiłeś?

-Rainer i reszta nam przeszkodzili.

-Szkoda. Powinien teraz leżeć i gnić gdzieś na pustyni.

-Zgadzam się. –Nagle z radia odezwał się głos dowódcy.

-Ray ile wam zajmie wrócenie?

-Jakieś dziesięć minut. Coś się stało?

-Tak. Jest ktoś w twoim pobliżu?

-Tylko Gryz. Reszta jest pięć metrów za nami.

-Odeślij go. Sprawa prywatna. – Kiwnąłem na znak, że zrozumiałem. Po chwili rozmowy Ray kazał nam przyspieszyć kroku. Gdy dochodziliśmy późnym wieczorem do bazy widzieliśmy dym unoszący się z jej terenu.

-Spokojnie, nikt nas nie zaatakował. Mam informacje od Komandora Rainera. Gryz, nie zdenerwuj się tylko.

-Na co mam się denerwować.

-Zobaczysz jak już będziemy w bazie.

Po dotarciu do bazy moim oczom ukazały się resztki baraku numer siedem. Baraku, który był moim domem. Zaraz po wkroczeniu na teren Rainer nas przywitał.

-Witajcie, wybaczcie za bałagan. Mieliśmy.. „mały” incydent. Osoba została już ukarana. Nikt nie został ranny ani zabity. Gryz pozwól na chwilkę.

-Kto to zrobił?

-Nie domyśliłeś się jeszcze?

-Worek…

-Został już ukarany. Tak jak kiedyś to robiliśmy.

-Kulka w łeb? Nie należała mu się szybka śmierć.

-Nie, nic w tym stylu. Odesłaliśmy go w mundurze Kombinatu w okolice bazy Amerykańców.

-Jesteś podły.

-I inteligentny oraz skuteczny.

-Kłócił bym się co do tego pierwszego.

-Kwestionujesz moje zdanie? Też chcesz przebiec się do bazy jankesów w starym mundurze? Nie? Więc siedź cicho. Twoja drużyna będzie musiała znaleźć miejsce w nowym baraku. Spytaj się Raya czy ma jeszcze miejsce.

-Spokojnie, mam swoje miejsce. Będę mógł się podzielić z Pr0fem i Grenshem. Tylko my byliśmy w tym baraku.

-No tak. Ciuchy jakieś masz? Jeśli nie to damy ci finanse na nie.

-Wszystko co musiałem to schowałem w bezpieczne miejsce. W baraku miałem tylko pościel i ciuchy nocne.

-Dobrze. To zaproś Pr0fa i Grensha do… Gdziekolwiek masz zamiar mieszkać.

-Zrozumiałem. –Po rozmowie stałem chwilę i patrzyłem na gasnący już ogień. Ogień. Piękny widok. Udałem się po moich towarzyszy i zaproponowałem im dach nad głową. Zaprowadziłem ich pod hangar numer sześć.

-Mamy mieszkać w hangarze? Chyba wolę spać pod gołym niebem.

-Spokojnie, mam tutaj mini hotel.

Zaprowadziłem ich na górny poziom hangaru. Tam gdzie normalnie powinny być biura była sypialnia. Sześć prycz, dwie kanapy i telewizor. Było również przejście do toalety. Mało osób wiedziało o tym pomieszczeniu.

-Ktoś o tym w ogóle wie?

-Tylko ja i wy. Nawet Lars o tym nie wie.

-Sam to zrobiłeś, czy już to było?

-Własnymi rękoma to robiłem. Od podstaw. Nie zastanawialiście się czemu hangar jest dłuższy niż reszta?

-Nie.

-Z resztą w hangarze trzymam tylko motor. To wystarczający powód do podejrzeń.

-Masz racje. No dobra. To które łóżka są nasze?

-Bierzcie, które chcecie.

-No dobra, Ja biorę te prze ścianie, a ty Gren?

- Wezmę te po środku.

-Idealnie wyszło na nas trzech. Każdy ma swoje.

-Noo, dobra panowie, ja idę pierwszy pod prysznic.

-Długo ci to zleci Gryz?

-Zależy. Jeśli mniej niż pięć minut to będziecie mieć jeszcze ciepłą wodę, a raczej ten co będzie po mnie.

-Ja jebie…

-Żartuje. Mamy ciągły dopływ ciepłej i zimnej. Myślicie, że nie podłączyłem się do wodociągu?

Po prysznicu udałem się na swoją pryczę i poszedłem spać. W nocy męczyły mnie wspomnienia z normalnego życia, a dokładnie wspomnienia o mojej miłości. Zanim wyjechałem pierwszy raz do Karjinu, oświadczyłem się jej. Od tamtego momentu była moją narzeczoną, przynajmniej teoretycznie. Nie wiedziałem czy dalej nią była, czy znalazła sobie nowego. Między wojnami domowymi nie odwiedziłem jej ani razu. Nie byłem nawet w tym kraju co ona. Z koszmaru dawnych lat obudziła mnie syrena. Gdy usiadłem na łóżku widziałem jak Gren szykował się już do wyjścia.

-Która to syrena?

-Druga. Pośpiesz się lepiej.

-Ta, wiem.

-Widzę, że miałeś złą noc. Koszmary przeszłości?

-Coś w tym stylu

Wstałem i udałem się pod prysznic. Przy okazji brania prysznica myłem zęby i odlewałem się do spływu wody. W parę minut zrobiłem trzy ważne rzeczy po wstaniu. Ubrałem się w mundur koloru czarnego, szare buty, hełm oraz kamizelkę. Wszystkie rzeczy miały przejawy zielonego koloru. Wychodząc schowałem swojego visa do kabury na prawej nodze i butelkę wody w lewej kieszeni kamizelki. Gdy wyszedłem i podbiegłem na plac widziałem jak paru młodych dobiega do szeregu. Podszedłem i przeprosiłem za spóźnienie. W odpowiedzi usłyszałem Rainera.

-No proszę. Zobaczcie kto raczył przyjść i nas odwiedzić. A teraz do szeregu!

Ustawiłem się na skraju mojego, małego oddziału. Byłem w pierwszym rzędzie, na lewo ode mnie stał Gren, za mną Pr0f i ktoś inny. Po lewej w małej odległości stał Ray, Raptor i paru innych z lotnictwa. Gdy Rainer zaczął mówić zwróciłem się do Raya.

-I jak tam z młodymi?

-Weź przestań. Tylko specjals coś umie. Katorga. A co u ciebie?

-Jakoś idzie. Mogłem trafić do samych żółtodziobów. Jako dowódca.

-Miałbyś wtedy nieźle przesrane.

-Żebyś kurwa wiedział.

-Gryz i Ray. Macie coś ciekawego do powiedzenia? –Rzekł Rainer.

-Nie komandorze.

-To dobrze. Teraz zamknijcie mordy i słuchajcie. Bierzcie przykład z nowych. Są nowi, a zachowują się lepiej niż wy, kretyni.

-Na zbiórce tak, ale nie na polu walki. Gdy dojdzie do walki zgłaszam się na ochotnika do noszenia im pieluch. –Powiedziałem szyderczo.

-A ja do zmieniania ich. –Dołożył Ray. Parę osób się zaśmiało, inni po prostu się uśmiechnęły. Większość nowicjuszy obraziło się za ten żart.

-Doprawdy śmieszne. Chciałbym przypomnieć, że wy kiedyś też zapierdalaliście w pieluchach, a nie w mundurach! A teraz zamknąć mordy wy skończeniu kretyni!

-Tak jest komandorze!

-Wracają. Do oddziału pierwszego dołącza tubylec. Przywitajcie Arsienija. Jest on przeszkolony w szturmie podstawowym. Panowie, dzisiaj przechodzicie chrzest bojowy. Jedziemy na pierwszą akcję. –Po tych słowach zaczęły się okrzyki radości. Rainer gestem ręki kazał się wszystkim uciszyć. –Będzie to pierwsza akcja od wylądowania. Mam nadzieję, że nie zginiecie. Co do misji. Mamy uprowadzić ciężarówkę z zaopatrzeniem z konwoju amerykańskiego. Ja wraz z oddziałem pierwszym jedziemy na przedzie. Za nami kolejno po dwa auta jadą: oddział trzeci, czwarty i piąty. Dwójka ubezpiecza tyły. Pytania?

-Tak, co z lotnikami?

-No tak. Ray będziesz w pogotowiu siedział w Hindzie. Rozpoczynamy akcję za trzydzieści minut. Sprzęt dobierzecie w zbrojowni. Tylko jedynka i dwójka mogą wziąć swój. Do zobaczenia.

Wraz z oddziałem Snake’a udaliśmy się od razu do aut. Zawsze przy sobie mieliśmy całe uzbrojenie. Przez resztę czasu rozmawialiśmy o różnych sprawach, zaczynając od wspomnień, przez uzbrojenie, aż po cel misji. Gdy czas minął każdy już czekał w aucie. Czekaliśmy tylko na Rainera, który biegł w naszą stronę. Gestem kazał włączać silniki. Nie każdy zrozumiał więc krzyknąłem.

-Panienki, silniki wprawić w ruch.

Gdy dobiegła do nas Rainer od razu wskoczył na siedzenie obok kierowcy. Kierował Pr0f, Gren siedział na tyłach, a ja z nowym siedzieliśmy za kierowcą i pasażerem. Lars wskazywał kierunki. Po dłuższym czasie wjechaliśmy na autostradę biegnącą przez sam środek pustyni.

-Pr0f, zapodaj jakąś muzykę. Rozbujajmy tą brykę.

-Prosisz masz.

W radiu leciała piosenka AC/DC „Highway to hell”.

-No proszę. Jest i nasz konwój, a muzyka idealnie do tego pasuje. Autostrada do piekła. –Powiedziałem. Rainer włączył radio i powtórzył rozkazy. Gdy zbliżyliśmy się do aut wstałem wraz z Arsienijem i zaczęliśmy strzelać do wrogich maszyn. Młody starał ostrzeliwać opony, natomiast ja wiedziałem, że to gówno da i strzelałem po oknach. W końcu dwa ostatnie auta się stoczyły na bok w płomieniach. Gdy je wymijaliśmy wybuchały. Nasze auto podjeżdżało do ciężarówki z lewej strony, a pojazd trójki od prawej. Zadaniem moim i osoby z drugiego auta było skoczyć na pojazd i go przejąć. Po wskoczeniu zaczęliśmy biec w stronę kabiny. Pasażer otworzył drzwi i trzymając się kabiny zaczął nas ostrzeliwać. Od razu zrobiłem ślig, wyjąłem visa i strzeliłem do niego. Po chwili toczył się po jezdni. Ręką kazałem wejść młodemu od strony pasażera. Sam zabrałem się za stronę kierowcy. Gdy byłem nad miejscem prowadzącego oddałem parę strzałów w dół i natychmiast zszedłem po drabince na boku ciężarówki, aby otworzyć drzwi, wyrzucić kierowcę martwego lub żywego, a następnie przejąć kontrolę nad autem. Po otworzeniu drzwi dostałem w twarz od kierowcy. Najwyraźniej dach był kuloodporny. Mimo ciosu dalej się trzymałem i próbowałem wyciągnąć kierowcę z wozu. Żołnierz z trójki strzelił do niego z pistoletu, wypchnął prowadzącego i złapał za kierownicę. Po chwili usiadłem na miejscu dawnego właściciela i zamknąłem drzwi. Zatrąbiłem dwa razy na znak przejęcia wozu. Dałem gaz i uderzyłem w zderzak auta jadącego przed nami. Najwyraźniej nikt nie zdał im informacji o ataku. Żółtodzioby. Po chwili wychylił się strzelec i zaczął do nas strzelać. Na marne, cały wóz był kuloodporny. Chwyciłem za radio, które miałem na prawym ramieniu i powiedziałem.

-Pr0f, jakiś debil w aucie przed nami strzela do nas. Moglibyście się nim zająć?

-Jasne, już jadę.

Postanowiłem włączyć radio. Na stacji dla truckerów leciał znowu kawałek o autostradzie do piekła. Idealne wyczucie czasu mają ci od radia, pomyślałem. Z lewej strony auto Pr0fa zaczęło nas wyprzedzać i ostrzeliwać konwój wroga. Po chwili wymiany ognia maszyna przed nami gwałtownie skręciła w prawo i przeturlała się po pustyni.

-Tutaj Rainer. Ładunek zabezpieczony. Jak z tyłu?

-Pusto. Czekaj. Od naszej prawie zbliżają się motory.

-Tutaj Czwórka, z obu stron zbliżają się motory.

-Potwierdzam, teraz ich zauważyliśmy. Widać mają małe posiłki.

-Zrozumiałem, bez odbioru.

-No młody, mamy małe kłopoty. –Odezwałem się do pasażera.

-Racja. Wybić tą szybę? Mógłbym z niej strzelać.

-Po co? Możesz ją obniżyć tym dzyndzlem. Pokręć nim.

-Masz rację.

Uchylił okno i wystawił karabin.

-Tutaj dwójka. Motory są w odległości ostrzału. Otwieramy ogień.

-Piątka potwierdza, również otwieramy ogień.

Przed nami jechała dwójka i trójka. Nie mieliśmy osłony z lewej strony, a z prawej tylko ostrzał od człowieka z trójki.

-Ciężki uważaj, zbliżają się do ciebie.

-Zrozumiałem. Nawet nie wiedzą co ich czeka. –Odpowiedziałem.

Gdy zobaczyłem motor przy drzwiach ostro szarpnąłem kierownicą w lewo i staranowałem ich. Zdaje się, że przejechałem po nich. No cóż, zdarza się.

-Kurwa mać, ostrzegaj następnym razem.

-Wybacz. Jakoś tak się zdarzyło.

Wróciłem na drogę i wypatrywałem kolejnych debili, którzy nawiną się pod ciężarówkę. Wszyscy zdawali raporty o kolejnych zestrzelonych.

-Tutaj Rainer. Z przodu zbliżają się pojazdy. Przygotować się. Dwójka zostajesz na tyłach. Czwórka i piątka macie jechać po bokach Ciężkiego.

-Zrozumiano. – Powiedzieli jednocześnie radiooperatorzy maszyn.

Nagle radio zaczęło mi wibrować.

-Tutaj Gryz.

-No eldo. Słuchaj, wraz z młodymi lecimy Helkami. Powiedz reszcie aby zwolnili.

-Spoko. Zróbcie tam rozpierdol, bez odbioru.

-Tutaj Gryz. Zwolnić i ustawić się za mną. Ci z naprzeciwka będą mieli niespodziankę.

-Nie ty tu wydajesz rozkazy.

-Rainer, zaufaj mi. Ten jeden raz.

-No dobra. Wszyscy słuchać się Gryza. –Wyłączyłem radio.

-No to gazu. Złap się czegoś. –Wdepnąłem pedał gazu jak najsilniej się dało. Po chwili złapałem za ciężarówkowe radio i wrzasnąłem.

-Z DROGI KURWY! GRYZ DO WAS JEDZIE!

Po tych słowach helikoptery wkroczyły do akcji i zniszczyły maszyny na przedzie, dzięki czemu mogłem przejechać dalej. Na radiu ogólnym Ray wrzasnął.

-TAK JEST PANOWIE! MY SIĘ KURWA NIE PIERDOLIMY W TAŃCU!

-Ray? To ty? Kto ci kurwa wydał rozkaz? A jebać, nie ważne. Ładna robota panowie.

Akcja udała się bez strat. Ciężarówkę zaparkowałem w hangarze numer dwa. Rainer ogłosił zbiórkę podsumowującą zadanie.

-No panowie. Spisaliście się na medal. Szczególnie kierowcy i piloci. Strzelcy również byli znakomici. Chciałbym podziękować Rayowi oraz reszcie za pomoc. Bez was trudno byłoby się przedrzeć przez posiłki.

-Nie ma za co komandorze. Wiemy kiedy ruszyć dupę.

-Nie raz się o tym przekonaliśmy. No dobrze. Zapewne chcecie wiedzieć co jest w ciężarówce. Niestety nie mogę o tym mówić. Zleceniodawcy niedługo przyjadą. O wilku mowa. Przyjechali.

Czarny jeep wjechał główną bramą. Z auta wyszły dwie postaci.

-Witajcie tawarisze! Ładunek jest w tamtym hangarze. – Rainer poszedł z gośćmi do hangaru.

-Rosjanie. Mogłem się tego domyślić.

-No. Ciekawe ile zapłacili.

-Konwój był dosyć dobrze broniony. Pewnie coś cennego.

-Ta, coś cennego. Pewnie dildo twojej laski. –Powiedziałem do Grena

-Pamiętaj, że kiedyś było u twojej matki Gryz. – Odgryzł się.

-Dobra śmieszki. Zamknijcie się. Idziemy chlać, ja stawiam. –Powiedział Snake.

-Na pewno?

-Tak. A co? Dziwnie tak pić z dowódcą?

-Nie, nic w tym dziwnego, ale jest z nami Gryz.

-Ej, kurwa, nie mam problemu z piwem.

-No, rzeczywiście nie masz. Chyba, że się skończy. –Zażartował Ray.

-Oj kurwa nie czepiaj się. Co miałem robić w takim mieście? Nawet gangów nie było.

-Dobra, chodźcie na piwo.

Cały wieczór balowaliśmy i świętowaliśmy udaną akcję. Poszedłem spać jako jeden z pierwszych co było dziwne. Zazwyczaj siedziałem na placu do późnej nocy.

 

Na porannej zbiórce byłem tylko ja, Rainer, Snake i paru innych żołnierzy.

-No, chyba za bardzo zabalowaliśmy. Trzeba ich rozbudzić. Snake idź po wiadra, a ty Gryz otwórz zawór z zimną wodą.

Wykonaliśmy rozkazy. Nalaliśmy trzydzieści wiader zimną wodą, a dodatkowo wrzuciliśmy tam lód.

-Biorę Ray’a, Pr0fa i Grena. Resztą się podzielcie. –Z ostatnią dwójką poszło gładko. Powyzywali, pogrozili i tyle. Z Rayem było ciekawiej. Gdy wszedłem do baraku w przejściu stał Raptor. Położyłem palec na usta. Udałem się do przedziału pilota. Klęczał plecami do mnie w samych majtkach. Powolutku podszedłem i wylałem całą wodę. Od razu się wyprostował i podskoczył. Gdy się odwrócił wymierzył mi prawy sierpowy, zachwiałem się, a on mnie kopnął i upadłem na podłogę. Musiałem uderzyć o coś głową, bo gdy się obudziłem stali nade mną lekarze i Ray.

-Obudził się. Jednak nie oberwał, aż tak mocno.

-Mówiłem, że się obudzi w mniej niż dwadzieścia minut. Wisisz mi pięć dych.

-Co się, kurwa ale boli…

-Leż. Oberwałeś mocno w głowę.

-Ray? Czym ty mi wyjebałeś?

-No nie wiem. Prawy sierpowy, kopniak w klatę i upadłeś. I jeszcze zaryłeś łbem o klamkę.

-Zajebiście. Przez ile mam leżeć?

-Parę godzin i będziesz mógł chodzić.

-Dziękuję doktorze.

-Nie ma za co młody.

-Chyba się prześpię. Dzięki Ray. Ohh, kurwa mój łeb.

-Nie ma za co. W sumie, to ci się należało.

Gdy się obudziłem za oknem było już ciemno. Głowa bolała mnie już trochę mniej. Wychodząc jeszcze raz podziękowałem lekarzowi za opiekę i spytałem o godzinę. Za pięć dwunasta, ja to kurwa mam coś do tej godziny, pomyślałem. Poszedłem do stołówki i poprosiłem dwa piwa. Było zupełnie pusto. Gdy dostałem trunek udałem się na plac. Otworzyłem pierwszy napój, usiadłem i zacząłem przyglądać się nocnemu niebu. Było czarne i piękne. Gdy dokańczałem ktoś podchodził do mnie. Był to Rainer.

-Można się dosiąść?

-Jasne, trzymaj piwo.

-Dzięki. O czym tak rozmyślasz?

-A o tym i o tam tym. –Odrzekłem bez przekonania.

-O przeszłości?

-Ta. Stare, dobre czasy.

-Wiem, że nie wspominasz czasów z Kombinatu. Myślisz o tym co było przed tym bagnem. Mam rację?

-Masz mnie. Myślę o starym życiu. O tym jak było bezpiecznie, przytulnie i nie musiałem mieć oczu dookoła głowy.

-Było to nudne życie.

-Dla ciebie. Pamiętaj, że się różnimy. Ja jestem ze spokojnej, polskiej rodziny, a ty z niemieckiego wywiadu. Cała twoja rodzinka tam siedzi.

-Nie cała. Brat został mechanikiem. – Odparł dziwnym głosem Lars. – Jeden mądry.

-Mądrzejszy od nas. Wybrał spokojne życie.

-Masz rację.

-Spokój. Dawno tego nie zaznałem.

-Spokojnie, będzie jeszcze czas. - W tym momencie Rainer klepnął mnie po ramieniu.- Każdy kiedyś będzie miał czas na odpoczynek.

-Chodzi ci o śmierć?

-Tak. O śmierć.

-Widać mamy różne pojęcie śmierci. Moim zdaniem śmierć to punkt przejścia, próba.

-Próba powiadasz. A czego?

-Jak umrę to się dowiem, wtedy dam ci znać.

-Zgoda. –Pośmialiśmy się, dopiliśmy piwo i udaliśmy się do swoich kwater.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Maciej 27.07.2016
    good good, więcej

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania