Szept z otchłani

O, przeklęta niemocy, co duszę mi ściszkasz,

Jak nocna mara ścielisz się na mych piersiach —

Nie ciało boli, lecz dusza – rozdarta, blada, bliska

Śmierci, co kusi słodką pieśnią w bezkresach.

 

Chciałbym zasnąć — nie snem, lecz w nicości ramionach,

Tam, gdzie łzy nie mają znaczenia, a ból nie ma imienia.

Lecz krzyczę! — o Boże, jak krzyczę w ciszy głuchoniemego świata!

Krzykiem, co gardło krwawi, a nikt nie słyszy mego istnienia.

 

Po środku ludzi — sam. Po środku życia — martwy.

Nikt nie patrzy, choć krwawię z bólu istnienia.

Choroba? Nie — to dusza chora, skrępowana,

Której nie uleczy świat, co z łaską drwi z nas wszystkich we śnie.

 

O, gdyby chociaż śmierć słuchała,

Jak ja — człowiek — w ciemności się palę,

To wzięłaby mnie łaskawie — całego,

I zwróciła nicości bez żalu.

 

A tak konam co dzień niczym Prometeusz na skale, ja na łasce własnej ciekawości - Co będzie dalej.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania