Szklana dziewczynka - Rozdział piętnasty.
10 lutego 1998, wtorek, 11:15. Pokój Emilki
Dzisiaj jest jeden z tych dni. Ciężkich. Przygnębiających. Dni, w których moje ciało zawodzi jeszcze bardziej niż zwykle. - upadłam trzy razy, kolana mam posiniaczone, nogi drżą bardziej niż zwykle.
Myślę o mamie. O tym, że mnie chce mnie. O tym, że ciocia też odeszła - ma swoje życie, swoje dziecko, swojego męża.
Kuba zadzwonił pół godziny temu. Zapytał, czy może przyjść. Chyba usłyszał coś w moim głosie, coś, co sprawiło, że się zaniepokoił.
Powiedział, że będzie za piętnaście minut.
---
10 lutego 1998, wtorek, 11:45. Park
Jest zimno. Idziemy w stronę naszej ławki. Mam ogromne trudności z chodzeniem. Potykam się co chwilę. Kuba łapie mnie, przytrzymuje.
- Emi, wszystko w porządku?
- Tak.
- Nie kłam. Co się stało?
- Nic.
– Emilka...
- Kuba, proszę. Nie chcę o tym mówić.
Docieramy do ławki. Siadamy. Nasze ramiona się stykają. Między nami zapada cisza. Niewygodna.
- Upadłaś dziś rano. - mówi w końcu. To nie było pytanie.
- Trzy razy.
- Zraniłaś się?
- Nie, jest okej. Mam tylko parę siniaków na kolanach.
Patrzy na mnie z tą swoją troską, która sprawia, że chcę mi się płakać.
- Chcesz wracać? Jest zimno.
- Nie. Chcę tu zostać. Z tobą.
Coś w jego twarzy się zmienia. Oczy stają się miękkie.
- Emi...
- Wiem. - mówię cicho. - Wiem, że to złe. Wiem, że nie powinniśmy. Ale... dzisiaj po prostu potrzebuję być z tobą. Tylko przez chwilę, proszę.
Kuba odwraca wzrok. Patrzy na zamarzniętą fontannę stojącą w oddali.
- Ja też tego potrzebuję. - przyznaje.
Znów milczymy. Wiatr wieje, niosąc płatki śniegu.
- Czasami myślę... - zaczynam cicho. - że gdybym była inna... gdybym nie miała MPD, gdybym była normalna... może wtedy mama by mnie chciała. Może wtedy byłabym wystarczająco dobra.
Kuba odwraca się gwałtownie.
- Nie mów tak. Nigdy tak nie mów!
- Ale to prawda...
- Nie. - Bierze moją dłoń. Pierwszy raz. Pierwszy raz naprawdę mnie dotyka w ten sposób. - Emilka, ty jesteś wystarczająca,a nawet więcej. Jesteś niezwykła. Inteligentna, wrażliwa, piękna. Problem leży w nich, nie w tobie.
Piękna. Znowu to słowo.
Patrzę na nasze splecione dłonie. Jego dłoń jest ciepła,duża. Całkowicie przykrywa moją.
- Kuba...
- Tak?
Patrzę na niego. W jego oczy. Na jego usta. I nagle wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Mama. Kalectwo. Moralność. Wszystko znika.
Pochylam się i całuję go.
---
Przez sekundę - może dwie - nic się nie dzieje. Jego usta są miękkie, ciepłe. Czuję, jak zamiera. Czuję, jak przez chwilę nie oddycha.
A potem odpycha mnie. Gwałtownie. Wstaje z ławki. Cofa się, jakbym go parzyła.
- Nie. - Głos mu się łamie. - Nie, Emilka. Nie możemy.
Siedzę w bezruchu. Twarz płonie mi ze wstydu, z bólu.
- Przepraszam...
- Nie przepraszaj. - Kuba zakrywa swoją twarz dłońmi. - To nie twoja wina. To Ja.... Ja... ja do tego doprowadziłem. Te spacery, te rozmowy... ja cię do tego sprowokowałem.
- Kuba, ja chciałam...
-Nie! - Podnosi głos. Potem go ścisza. - Nie, Emilka. Ty masz czternaście lat. Czternaście. Jesteś dzieckiem.
- Nie jestem dzieckiem!
- Jesteś. - Patrzy na mnie stanowczo, lecz ból w jego oczach jest ewidentny. - To ja tu jestem dorosły. Powinienem być mądrzejszy. Powinienem cię chronić. Nawet przed sobą samym.
Łzy spływają mi po policzkach. Nie mogę ich powstrzymać.
- Przepraszam - szepczę. - Przepraszam, ja po prostu...
- Nie przepraszaj. - Podchodzi, ale nie siada. - To ja powinienem cię przeprosić. Pozwoliłem, żeby to zaszło za daleko. Pozwoliłem sobie czuć... - Głos znów mu się łamie. - Pozwoliłem sobie czuć rzeczy, których nie powinienem.
- Ale czujesz.
Patrzy na mnie długo.
- Tak. - przyznaje w końcu cicho. - Czuję. I to jest najgorsze. Bo to, co czuję, jest złe. Niemoralne. Destrukcyjne. Mogłoby cię zniszczyć. Mogłoby zniszczyć nas oboje
- Więc... co teraz?
- Teraz... - Wzdycha. - Teraz to się musi naprawdę skończyć. Nie możemy więcej się wydawać. Nie w ten sposób. Dla twojego dobra.
- A co jeśli nie obchodzi mnie moje dobro?
- Ciebie może nie, ale mnie tak. - Głos ma stanowczy, ale widzę, że ledwo się trzyma. - Jestem dorosły. Muszę być odpowiedzialny. To koniec. Wracajmy. Odprowadzę cię do domu.
Kiwam głową i wstaję, jestem zbyt zszokowana na jakiekolwiek protesty. Droga powrotna jest wypełniona ciężką ciszą. Kiedy docieramy pod drzwiami mojego mieszkania, Kuba ma zamiar odejść bez pożegnania. Nie mogę tego znieść. Nie mogę mu na to pozwolić.
- Kuba!
Zatrzymuje się w pół kroku, ale nie odwraca.
- Jesteś niezwykła,Emi. I kiedyś... kiedyś spotkasz kogoś, kto będzie mógł cię kochać tak, jak na to zasługujesz. Kogoś odpowiedniego.
I odchodzi. Zostaje mnie samą przed drzwiami. Ze smakiem jego ust na moich. Z winą, która zżera mnie od środka.
Bo to była moja wina. Ja go pocałowałam. Ja przekroczyłam granicę.
I teraz wszystko się skończyło. Naprawdę skończyło.
---
10 lutego 1998, wtorek, 23:30. Wpis w pamiętniku
Pocałowałam go.
Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Trzymał moją dłoń. Mówił, że jestem piękna. Patrzył na mnie tak, jak zawsze. A ja po prostu... pocałowałam go.
Odepchnął mnie. Wstał. Powiedział, że to niewłaściwe. Że mam czternaście lat. Że on powinien mnie chronić, nawet przed nim samym.
I odszedł. Powiedział, że to koniec. Że tak będzie dla mnie lepiej.
Ale w dupie mam moje dobro!
To wszystko moja wina. To ja go pocałowałam. Przekroczyłam granicę, której nie powinnam była przekraczać.
Wszystko zniszczyłam.
Przyznał się, że czuje coś niewłaściwego. Że te uczucia są destrukcyjne. Ale mimo to zrobił to co trzeba. Odszedł. Powiedział nie.
Bo jest dorosły. I musi być odpowiedzialny
A ja jestem tylko dzieckiem. Niedojrzałym. Głupim.
I teraz muszę żyć z tą winą. Z wiedzą, że go pocałowałam. Że przekroczyłam granicę. Że go skrzywdziłam. Mogłam zniszczyć jego małżeństwo. Jego rodzinę.
Jestem potworem. Pocałowałam męża swojej ciotki. Mojego wujka.
To chore.
I nie wiem, jak mam z tym teraz żyć. Jak mam spojrzeć na siebie w lustrze? Jak mam spojrzeć cioci w oczy?
Jestem zdrajczynią. Być może zniszczyłam własną rodzinę.
I najgorsze jest to, że część mnie... część mnie wcale tego nie żałuje.
Bo przez tę jedną sekundę, zanim mnie odepchnął, czułam jego usta. Czułam, że on też tego chciał.
Ale to nie ma znaczenia.
Muszę nauczyć się żyć z wyrzutami sumienia.
Z wiedzą, że zniszczyłam coś, co było piękne.
Bo jestem potworem.
I zasługuję na tę samotność.
---
15 lutego 1998, niedziela, 16:00
Salon
Ciocia przyjechała w odwiedziny. Ma przy sobie Laurę, która śpi w nosidełku. Ciocia siedzi na kanapie z babcią i rozmawiają o czymś cicho. Ja siedzę w fotelu z książką, ale nie czytam. Udaję.
Nie widziałam Kuby od tamtego dnia. Pięć dni. Nie dzwoni. Nie przychodzi. Nawet dziś nie przyszedł. To naprawdę koniec.
- Emilka? - Ciocia patrzy na mnie. - Jak się czujesz, kochanie?
- Dobrze.
- Na pewno? Wyglądasz na zmęczoną.
– Nie spałam dobrze.
Babcia patrzy na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem. Wie. Widzę, że wie. Może nie o sekretnych spacerach, ale o tym że ciągle kocham Kubę, jak najbardziej.
- Może powinnaś więcej odpoczywać - mówi ciocia. - Kuba kiedyś wspominał, że wyglądasz blado.
Serce zaczyna bić mi szybciej.
- Kuba... wspominał?
- Tak. Wspominał... - Zawiesza głos. - Właściwie, nie jestem pewna kiedy. Dawno o tobie nie mówił.
- Mhm.
Ciocia przygląda mi się uważnie.
- Pamiętasz jak kiedyś wszystko mi mówiłaś? Tęsknisz za tamtymi czasami?
- Trochę.
- Ja też. Nawet bardzo. - Uśmiecha się smutno. - Odkąd Laura się urodziła, wszystko się zmieniło. Kuba jest... inny. Bardziej zamknięty w sobie. Jakby coś go dręczyło.
Wyrzuty sumienia rozlewają się po moim wnętrzu niczym trujący kwas.
- Może jest po prostu zestresowany pracą? - Mój głos jest ledwo słyszalny.
- Może. - Nie wygląda na przekonaną. - Ale czasami mam wrażenie, że to coś więcej. Jakby stało się coś, o czym mi nie mówi.
Babcia lustruje mnie wzrokiem. Widzę naganę w jej oczach.
- Mężczyźni już tacy są. - mówi babcia. - Zamykają się w sobie, zamiast rozmawiać.
- Wiem. - Ciocia Sara wzdycha. - Po prostu... martwię się o niego.
Chcę coś powiedzieć. Chcę przeprosić. Chcę powiedzieć, że to wszystko to przeze mnie. Że to ja pocałowałam jej męża.
Ale milczę. Bo jestem tchórzem.
- Idę do siebie. - mówię, wstając. - Źle się czuję.
- Emilio, może powinnaś...
Ale już wychodzę. Uciekam. Bo nie mogę patrzeć na twarz cioci. Na jej zmartwienie. Na jej nieświadomość.
Bo to ja jestem potworem, który ją zdradził.
---
15 lutego 1998, niedziela, 23:50. Wpis w pamiętniku.
Ciocia była dziś na obiedzie. Martwi się o Kubę. Że jest zamknięty w sobie. Że coś go dręczy.
To moja wina. To ja go pocałowałam. Ja sprawiłam, że teraz się zamyka. Że oddala się od niej.
Nie mogę jej powiedzieć. Nie mogę się przyznać. Nie mogę przeprosić. To by ją tylko zniszczyło.
Więc noszę tę winę w sobie. Samotnie.
Każdego dnia ciężej mi się oddycha. Każdego dnia wina zżera mnie trochę bardziej.
Nie mogę jeść. Nie mogę spać. Gdy zamykam oczy, widzę jego twarz. Widzę, jak mnie odpycha. Słyszę jego głos. „Ty masz czternaście lat. Jesteś dzieckiem.”
Ma rację. Jestem dzieckiem. Głupim, egoistycznym dzieckiem.
I nie wiem, jak mam z tym wszystkim żyć.
Nie wiem, jak mam patrzeć cioci w oczy, udając że nic się nie stało.
Bo stało się.
Pocałowałam jej męża. Mojego wujka.
I teraz płacę za to cenę.
Komentarze (3)
właśnie o 17. mówię...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania