Szkoła w krzywym zwierciadle
Na dworze jeszcze ciemno,
chyba pora wstać.
Na wstępie rzucam soczyste
Ja pierdolę…
Piękne brzmienie pierwszych nut piosenki wyrwało Gabriela z głębokiego snu. Choć głowa ciążyła mu niemiłosiernie, a świadomość powracała bardzo powoli z dalekiej wędrówki, ostatnie słowa zanucił. Dopiero wtedy otworzył oczy. Jego mózg jeszcze nie powrócił, dlatego zamiast ostrego obrazu, widział zlepek nieokreślonych kształtów i kolorów. Intuicyjne opuścił lewą rękę, szukając obiektu, który śpiewał teraz „ stara drze ryja, do szkoły ty nierobie”. Wymyślna solówka trwała w najlepsze, kiedy na ekranie dostrzegł czerwony zarys przycisku anulującego dzwonek. Trzeba zmienić i przyciszyć dzwonek, pomyślał. Swoją drogą, powtarzał to od początku roku szkolnego. I jakoś nie miał czasu, żeby to zrobić.
Z rozmyślań o sensie istnienia dzwonka wyrwały go krzyki matki, dochodzące z kuchni. Przetarł oczy, modląc się w duchu, żeby w końcu świadomość usadowiła się tam, gdzie być powinna. Pomogło. Postawił najpierw prawą nogę na podłodze, następnie lewą. I uniósł tyłek. Nie był to najlepszy pomysł. Zapewne świadomość goniąc na złamanie karku, zostawiła gdzieś po drodze równowagę, dlatego Gabriel z bliska mógł podziwiać kolor jesiennego wrzosu na ścianach swojego pokoju. Trzeba będzie poprawić, bo lekko nie domalowałem, przeszło mu przez głowę. Na ślepo macając drzwi, natrafił na klamkę, którą nacisnął i udał się w stronę łazienki. Ale w połowie drogi zawrócił. Napięty materiał bokserek sygnalizował, że poranna toaleta lekko przesunie się w czasie. Dlatego też otworzył szafkę, wyciągnął z niej pomięte jeansy i włożył na siebie.
Dalsza część tej jakże interesującej czynności zostanie pominięta ze względów bezpieczeństwa. Autor świadomy jest swojej atrakcyjności i z obawy przed wzbudzeniem ciekawości czytelniczek, skąpi im tego opisu. Boi się, że pobudzając ich wyobraźnię, narazi się na ich nadmierne zainteresowanie, co nie odpowiada mu w tym momencie.
*
Wchodząc na teren szkoły Gabriel zorientował się, że normalność jest pojęciem względnym. Dla niego normalność to przede wszystkim ubieranie się zgodnie ze swoją płcią. Cóż… jego liceum w tym aspekcie było jednym, wielkim paradoksem. Gdy mijał grupkę chłopaków, stojących przy głównym wejściu, do jego uszu doszło kilka ciekawych informacji:
-… no i wtedy wiesz, przelizałem ją. Staaaary, mówię ci, najlepsza jaką dotąd miałem- chwalił się jeden z nich, niski, lekko przysadzisty. Czarna koszulka ciasno opinała jego napakowane ciało, co Gabriel musiał z niechęcią przyznać. Ale jego uwagę zwróciły również spodnie, ciemne jeansy, ciasno opinające uda i ich szeroko rozumiane okolice, z nogawkami podwiniętymi do połowy łydek, co, w jego mniemaniu, dodawało uroku. Ale… nie dodawało.
- Być może, ale nie mam teraz czasu na dziewczyny. Sam rozumiesz, siłka teraz moją miłością. Wiesz, ćwiczę cztery razy w tygodniu…
- Ale nie widać efektów- dokończył pod nosem Gabriel.
Spotkanie swojej klasy przed salą numer 2 było bolesną konfrontacją z rzeczywistością. Idąc do liceum, spodziewał się ludzi na poziomie. Mających zainteresowania, ambicje, choć trochę uczciwych i z poczuciem humoru. Życie znowu zweryfikowało jego wyobrażenia. Pierwsza w oczy rzuciła mu się Kaśka. Jej ubiór sugerował, że z pracy, z nocnej zmiany, wróciła całkiem niedawno. Wysokie, czarne buty, spodnie w tym samym kolorze i do kompletu torba. Jednak nie to było dziwne. Analizując jej górną część garderoby, Gabriel doszedł do wniosku, że albo ma sentyment do tej koszulki, ale już z niej wyrosła albo taka moda. Wbrew sobie musiał się skłonić do drugiej opcji i przyznać, że brzuch ma całkiem niezły. Ogólnie, ciało również, ale głosik, całkiem przypominający głos jego serdecznego kolegi z gimnazjum, szepnął „Torba na ryj i za ojczyznę!”. Patriotyzm, jakże piękna rzecz…
Jako drugą osobę, na celownik wziął Stefana. Jaskrawe Airmaxy zupełnie nie pasowały do jasnych, rurkowatych jeansów. Analizując kolejne centymetry spodni, starał się ogarnąć, jak tam mieści się to, dla czego niektóre kobiety tracą głowę. A przynajmniej usta. Nagle w jego głowie pojawił się obraz z dzisiejszego poranka, kiedy to zawrócił z drogi do łazienki. A potem tępy ból przeszył te okolice, więc, żeby odciążyć umysł, spojrzał na koszulkę. W głowie pojawił się kolejny obraz, tym razem z zoo. Przypomniał sobie, jak na wakacjach był tam z rodziną. Wtedy pierwszy raz zobaczył pawiana, w dodatku odwróconego tyłem. Widok i kolor nie zachwycał, tym bardziej, że pawian chyba miał hemoroidy. Dlatego też, jak popatrzył na kolor koszulki, jego śniadanie zamanifestowało chęć zobaczenia tego na własne oczy. Za wszystkim chyba stały tosty, skutecznie podżegane przez dżem truskawkowy. Jednak surowy głos wewnątrz nakazał im pozostanie w żołądku i posłuszny rozkład. Odburknęły coś z oburzeniem.
- Śniadanie byś zjadł- odezwał się miły, sympatyczny głos za jego plecami.
Odwrócił się uradowany. W końcu ktoś normalny, przynajmniej w jego mniemaniu. Spojrzał w brązowe uczy i przytulił uśmiechniętą Biedronkę. Od zawsze podziwiał ją za jej poczucie humoru, dystans do wszystkiego i bezwzględność.
- To nie moja wina, że tosty za bardzo chcą obejrzeć koszulkę Stefana. Ciekawe, czy też z pracy wraca, jak Kaśka… Dobra, mniejsza. Wczoraj mi pisałaś, że stworzysz sonet. I jak? Powstało arcydzieło na miarę Mickiewiczowskich „Sonetów Krymskich”?
- Nie kpij, tylko słuchaj:
Pokój oświetlony snopem z sąsiedniego pomieszczenia
Jasny, a jednak ciemny…
- Biedronko, generalnie świetnie, ale czegoś mi brakuje- niepewnie zaczął Gabriel.
- Ah, już wiem!- zachłysnęła się powietrzem- może powinnam dopisać, że snopem iskier albo płomienia?
- Nie, nie o to mi chodziło. Zresztą, daj ludziom ponieść się wyobraźni. Jak będą to na ustnej maturze analizować, to będzie wesoło. „Yyy… autor wiersza zapewne jest po żniwach, bo ten… no, trzyma snopek w domu i w ogóle to pewnie jest rolnikiem, ale nie stać go na kombajn, więc zapieprza, tzn. biega z sierpem po polu i robi żniwa…”- zakończył wywód głosem przypominającym Stefana.
- Ale ja nie chcę, żeby ta soneta była tylko dla rolników! Nie znasz się…
Nastała niezręczna cisza, przerwana dzwonkiem oznajmiającym pierwszą z dwóch lekcji polskiego…
- Kaczuszka, co teraz mamy?- zapytała Biedronka retorycznie. Bardzo dobrze wiedziała, co teraz, gdzie i z kim mają.
- Historia w osiemnastce…
- CZTERY OSIEMNASTKII TYLKOO W MOIM SAMOCHODZIEE- wydarł się Gabriel.
-… z Bogusiem- dokończyła, próbując wzrokiem zabić Gabriela.
Nauczyciel już czekał w sali. Jedną ręką próbował uruchomić dziennik elektroniczny, zaś drugą mocował się z DVD. Czyli będziemy oglądali film, przeszło im przez myśl. Usiedli w pierwszej ławce i oddali się komentowaniu każdej sceny z „Czarnego Czwartku”.
45 minut później, gdy dzwonek oznajmił przerwę, Boguś wstał i oficjalnym, poważnym tonem powiedział:
- Kto ostatni wyjdzie, to pedał!
Większość klasy momentalnie znalazła się za drzwiami. Niezły pomysł, żeby mieć dłuższą przerwę. Dobra robota, Boguś.
- Ale to pan wyjdzie ostatni- powiedział Stefan, dławiąc się własną dumą i ciesząc się myślą, że zripostował swojego nauczyciela. Przedwcześnie.
- Ale to Ty masz różową koszulkę- z lekkim uśmiechem rzucił historyk, a potem obserwował, jak twarz ucznia przybiera ciemnoczerwony kolor. Napływ krwi spowodował chyba paraliż mięśni żuchwy i strun głosowych. Choć czekał, nie usłyszał odpowiedzi.
- Dziwne, że nie powiedział: „nie żyjesz i to ja zadecyduję, kiedy to się stanie. Jeśli choćby pomyślisz, żeby jeszcze raz mnie zripostować, znajdę cię i zabiję. Zabiję też twoją dziewczynę, matkę, babkę, prababkę, dziadka…”
- Ale on nie ma dziadka, nie pamiętasz?- wtrąciła Kaczuszka.
- „To pradziadka, a potem spalę twój dom, rozumiesz?”
- On mieszka w bloku…
- No to ucierpią niewinni. Nazywasz się Kanalec, więc zabiję wszystkich Kanalców w Polsce. Jeśli jeszcze raz cię usłyszę, zabiję wszystkich na literę K…”- mówił Gabriel głosem Lindy, na co parę głów zwróciło się w ich stronę. Zignorowali to, bo do nich dotarło to, co właśnie przekazywała im przewodnicząca klasy.
- Przełóżmy sprawdzian z matematyki- oznajmiła im.
- Maturę też przełożysz?- celnie zripostowała Biedronka, a potem zabrała się za ratowanie Kaczuszki, której ze śmiechu brakło powietrza. Gabriel obserwował, jak przewodnicząca podnosi szczękę z podłogi. Emocjonalny cios, jaki przyjęła, mógł być porównywalny do prawego sierpowego Mike Tysona, do siły uderzenia wolnego przez Roberto Carlosa, do riposty Bogusia albo do sernika robionego przez mamę Gabriela. Krótko mówiąc, coś, co powala na ziemię.
Stojąc obok grupy osób z klasy, którą Gabriel z dziewczynami ochrzcił jako „elita”, doszedł do wniosku, że w przypadku wybuchu wojny, szkoła mogłaby służyć jako miejsce rozrywki dla żołnierzy. Dla tych, którzy chcą się rozerwać w tradycyjny sposób, jak i dla tych, mających upodobania do perwersji. Jeśli szerokość spodni miałaby być wyznacznikiem orientacji, Gabriel byłby w zdecydowanej mniejszości. Już nie chodzi o to, że jego ideałem drugiej połówki, była dziewczyna, na której twarz nie trzeba nakładać torby. Jeden z podstawowych warunków, który dyskwalifikuje połowę szkoły. Poza tym, dziewczyna nie może mieć częściej nóg rozłożonych, niż złożonych, co ogranicza wybór o kolejne 25%. Pozostaje jeszcze kwestia inteligencji i poczucia humoru. Na dobrą sprawę, jest to czynnik ograniczający wybór do jakiś 5% dziewczyn, z czego połowa odnalazła już miłość swojego życia do końca liceum.
Jego rozmyślania przerwała katechetka, która zaprosiła ich do sali. Po krótkiej modlitwie i sprawdzeniu obecności, podjęła temat lekcji. Mówiła o miłosierdziu, wybaczaniu i innych dobrych uczynkach. Jednak w głowie Gabriela pojawiła się sprzeczność. Widział w jej oczach nienawiść do niewiernych, tj. ateistów. Był pewien, że gdyby Święte Oficjum, zwane również Inkwizycją, istniało jeszcze, to zapewne byłaby jedną z najbardziej zasłużonych inkwizytorek. Stworzyłaby prawdziwą Hiszpańską Inkwizycję na terenach Zamojszczyzny. Gabrielowi przed oczyma stanęła wizja lekcji biologii, na której nauczycielka mówi o tym, że człowiek pochodzi od małpy, bo procesy ewolucji, owulacji, zabezpieczenia przed HIV, ciążą i leiszmaniozą, a po tym wszystkim z hukiem otwierają się drzwi. Do sali wchodzi katechetka w asyście katów, egzorcysty, psychiatry i pana Stasia z sąsiedniej wsi, i ogłasza, że biologia to przedmiot szatana, a jego nauczyciel musi spłonąć na stosie, bo głosi herezje i nauki sprzeczne z naukami Kościoła z XIV wieku. A wszyscy, którzy słuchali tej nauki, muszą stracić język, żeby jej potem nie powtarzać. Choć wizja sama w sobie powinna być śmieszna, nie śmieszyła. Powodem była bliska obecność katechetki i strach, że może posiada umiejętność czytania w myślach. Kto wie. Lepiej nie ryzykować…
O godzinie 14.10 zadzwonił dzwonek. Ale to nie był zwykły sygnał końca lekcji. Był to sygnał wolności, który dawał chwilowe poczucie spokoju. Jednak powrót do domu, to kolejne zderzenie z bolesną rzeczywistością…
Komentarze (2)
A tak na poważnie: pomimo kilku błędów i tematyki kompletnie odbiegającej od mojego gustu, muszę przyznać, że uraczyłeś nas kawałkiem naprawdę dobrej prozy. Widać, że masz duże poczucie humoru. Tak trzymać! :)
I muszę dodać, po prostu muszę:
"Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!" :P
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania