Szlachty polskiej przy stole polityczne deliberacje
- Czarniecki zdrajca! - ryknął Kacper Wykrzycki waląc w blat stołu drewnianym kubkiem.
- Nie zdrajca! - Ryknął jeszcze głośniej Jan Karzel, zwany „Karłem”. Chyba z przekory, liczył sobie
albowiem dobre sześć i pół stopy wzrostu, a w barach szeroki był jak niedźwiedź.
- Zdrajca! - Powtórzył zapalczywie Kacper, w przypływie emocji zrywając się zza stołu i spoglądając
gniewnie towarzyszowi-birbantowi w wyzierające spod zrośniętych brwi oczy. Oczekiwanego
wrażenia tym nie wywarł, gdyż w przeciwieństwie doń był postury raczej mizernej. Jeśli Karzela
porównać można było do niedźwiedzia, to Wykrzycki przypominał zagłodzonego kundla. Gdyby do
zwady przyszło byłby to pojedynek Dawida z Goliatem.
- Zdrajca i francuski pies! Z królewską żoną się znosi!
- Nie zdrowaś Luuudwikoooo, francuskaaaa Maaaryjo! - Spod stołu dobiegło pijackie zawodzenie.
- W Polsce łaski niepełnaaa, pieeekielna harpijooo! Hik!
Rozległo się głośne czknięcie, a spod blatu wyjrzały małe, przekrwione oczka należące do Stanisława
Lazowskiego, niegdyś służącego pod sławnym Mariuszem Stanisławem Jaskólskim.
- Diabeł z tooobą, nieeeszczęsnaś między Polaaakami...
- Zawrzyj gębę! - Warknął na niego Wykrzycki. - Pijanyś!
- Po co ten krzyk, waszmościowie? – Lazowski wygramolił się spod stołu i nie bez trudu zasiadł
wreszcie na ciężkiej dębowej ławie. – Fakt to, że nieco się już nam z czupryn kurzy – przemawiał
z pijacką powagą – a jak się kurzy to i do polityki przychodzi. Ale nie godzi się nam krzyczeć na się!
Nam, szlachcie! My są przecie substructio Respublicae! Nie lza na oczach pospólstwa się litigiami
zajmować!
Istotnie. Pospólstwo w osobie karczmarza – starego i chudego żyda – i dwóch dziewek służebnych, co
jakiś czas z kiepsko skrywaną niechęcią zerkało na biesiadujących już trzeci dzień panów braci.
Karczmarz podejrzewał, wcale słusznie, że panowie bracia zwyczajnie dali dyla spod jakiejś chorągwi
dość mając widocznie ciągłej wojaczki. W sumie nic dziwnego to - dulce bellum inexpertis, a ostatnimi
czasy w Rzeczpospolitej doświadczało jej wielu i w niewielu oczach pozostawała ona piękną.
Podejrzewał także, że panowie bracia przepili już ostatnie pieniądze, a hardymi minami i buńczuczną
postawą maskują niedobory w trzosach. Podejrzewał też – bo i takie przypadki już widział – jak się
całe to biesiadowanie skończy. Ale powziął już w tym kierunku pewne kroki.
- Wpierw pod Gołąbiem, potem pod Kłeckiem, Kcynią i Chojnicami. – Argumentował opanowawszy
się nieco Kacper Wykrzycki. – Coś niebardzo nasz pan senator i regimentarz się do walki sposobi.
A jak już się sposobi to cięgiem cięgi zbiera. – Zaśmiał się chrapliwie i przytknąwszy kubek do ust upił
łapczywie kilka łyków.
- Powiadają, że to za namową królowej właśnie. Że za jej podszeptem takie animum pokazuje,
z którego huku wiele a korzyści mało. Mówią – ściszył głos do konspiracyjnego szeptu słyszalnego
w całej izbie – że Ludwika Maria suponowała mu przejście pod Gustawa Karola sztandary.
Karzeł parsknął, Lazowski zarechotał otwarcie.
- Chyba wam, panie Kacprze, wystarczy już tej okowity. – Przemówił opanowując śmiech. – Prędzej
wiarę dam, że ten tu parch – wskazał na karczmarza – świninę zacznie jadać niż w to, że Ludwika
Maria za Gustawem optuje.
- Pokonfundowało wam się, panie Kacprze. – Wtrącił ponurym głosem Jan Karzel. – Owszem, królowa
Czarnieckiego namawiała, ale do pozostania przy Królu Jegomości. Wahał się on bowiem, czy czasem
pod rozkazy Gustawa się nie oddać.
- Ha! – Rozpromienił się Wykrzycki. – Czyli dobrzem mówił, że Czarniecki zdrajca! – Ponownie łupnął
kubkiem w stół, tym razem w geście triumfu.
Dalsze deliberacje przerwał głośny huk, kiedy otwierane drzwi z impetem uderzyły o ścianę. Do izby
weszło sześciu dragonów z kapitanem na czele, za nimi wdreptał karczemny posługacz, wskazujący
na siedzących za stołem. Kapitan, człowiek młody, wdały, ze starannie przystrzyżoną bródką spojrzał
na nich i uśmiechnął się ujmująco.
- Jan Karzel et consortes, jak sądzę? – Zapytał grzecznie, jakkolwiek jego podkomendni twarze mieli
zacięte, a ręce na rękojeściach. Jan Karzel potwierdził skinieniem głowy, nie było sensu zaprzeczać.
- Zaiste, szczęśliwy zbieg okoliczności. – Uśmiech kapitana poszerzył się. – Bo myśmy właśnie
waszmościów szukali.
Komentarze (10)
"Pokonfundowało wam się... " - niewłaściwie użyte słowo, bo "konfuzja" to jest zawstydzenie (zakłopotanie), a nie pomyłka.
Jedna kwestia.
Podialogowe wtrącenia, określające się bezpośrednio do wypowiedzi, typu: warknąłem, rzucił, powiedział, rzekł, zapisujemy z małej.
Poza tym, bardzo git.
Kilka drobiazgów:
raz piszesz Waść tak:
1/ Czarniecki zdrajca! - ryknął = tu ryknął dobrze
a zaraz potem tak:
2/ - Nie zdrajca! - Ryknął jeszcze = tu Ryknął źle
itd.
Te spacje na początku wersów i przeniesienie w kolejny wers w połowie zdania - chyba efekt niezamierzony a przypadkowy wynik złego przekopiowania.
Troszkę mi brakuje lokalizacji czasowej, w jakiej akcja się dzieje. Choćby w przybliżeniu.
Ale powyższe, jak już pisałam, to tylko drobiazgi. Tekst - wyśmienity, choć jakiś taki bez zakończenia.
No chyba, że będzie cd.
Pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania