Sztrzępy - Zmyślona przyszłość

Wschód słońca miał już za sobą. Wilgotne powietrze pomieszane ze smrodem spalin wybudziło go ze spokojnego snu. Ten był naprawdę spokojny. Po prostu zamknął oczy i cholera wie, co działo się dalej. Festiwal szaleństwa rozbrzmiewał w jego umyśle pośród betonowej dżungli. Pierwszy raz od dawna, nie wiedział dokładnie, od kiedy bo godziny w jego mniemaniu nie istniały. Rybiński coś o tym wiedział. Pewnie od niego podłapał ten szalony pomysł. Dwa spore kartony osłaniały go przed porywami jesiennego wiatru. Przemoknięte, półpłynne. Eksploatował je w spartański sposób.

Zrzucił cały komplet płaszczy i kurtek. Przeciągnął się ospale i przetarł oczy. Ciężkie powieki nadal osuwały się, usiłując zmusić organizm do jeszcze pięciu minut drzemki. Przecież od lat nie chodził do szkoły. Tą, po tylu latach obcą mu już całkowicie instytucję, w czasach drętwej młodości odwiedził zaledwie kilkanaście razy. Czuł, że nie jest jego powołaniem siedzieć w salach, które projektowali ślepi pseudoartyści, rutynowo wychodzić do toalet na co drugiej lekcji i zmuszać się do przymusowych drzemek w ramach propagowania idei wolnego ucznia. Podążył inną drogą, prostszą, bez pułapek i niespodziewanych potknięć, bycie nikim, wyrzutkiem społeczeństwa pasowało mu idealnie.

Miękka, rdzawobrązowa trawa kusiła jeszcze kilka minut, gdy instynktownie spoglądał na nią, aby podjąć odpowiednią decyzję. W końcu zrobił pierwszy krok i idąc w nierównym tempie zaczął znów myśleć jak przetrwać nowy dzień. Szary, nijaki budynek pobliskiego szpitala był jego celem. Izba przyjęć, ciepła, choć pełna wyliniałych darmozjadów, szpicli w błękitnych pidżamach czy innego niechlujstwa tego świata była już bardzo blisko. Minęła go pędząca karetka. Ambulans podjechał pod oszklone drzwi, a ratownicy pędem wyciągnęli ze środka zmasakrowanego faceta. Nadal żył, choć krwawił na potęgę. Piękny obrazek. Zawsze z rana zdarzało się coś, co pobudzało apetyt. Te czerwone kałuże krwi przypominały mu wiśniowy kisiel, tylko bardziej płynny i pozbawiony tego wspaniałego zapachu. Uwielbiał wiśniowy kisiel.

W środku, jak zwykle, wszystko na wariackich papierach. Trzy posłuszne pielęgniareczki z zapałem czyściły zakrwawioną podłogę przy okienku rejestracji. Szybkie ruchy, precyzyjne i niewymuszone. Zawiesił oko na jednej z nich. Kobieta z zapałem chciała dorównać doświadczonym koleżankom, ale tamte za nic nie odpuszczały i coraz szybciej wymachiwały mopami. Publiczność zgromadzona w holu dopingowała w duchu i dodawała otuchy, posyłając uśmiechy politowania w stronę kobiet. Spokojnie zajął miejsce gdzieś w szarym, pokrytym lepką pajęczyną rogu. Właściciel tego przytulnego gniazdka widocznie wybrał się na poranny spacer albo rekreacyjne polowanie. Tym lepiej. Mógł rozłożyć się wygodnie na trzech krzesłach i podziwiać kolejny obraz szpitalnej rutyny. Półtrupy zjeżdżały na potęgę i w noszowym korku czekały na swoją kolej. Wszystko puste, podyktowane pieniądzem. Gdzieś przy rejestracji wybuchła kolejna kłótnia. Duperelek. Ale wrzało jak nigdy.

Po kolejnym kwadransie bezczynności i rechotania z głupoty zaszufladkowanych jednostek po prostu zasnął. Koszmary dobijały się do jego głowy, ale wyparł je nieświadomie, zapewniając sobie kolejną, spokojną drzemkę. Dumał, szeptał pod nosem, a potem już tylko chrapał.

Zbudziła go dziwna cisza. Otworzył oczy i ujrzał pustkę. Wszyscy zniknęli. Puste krzesła spoglądały na niego oczami wkręconych śrub. Zerwał się na równe nogi. W sali segregacji leżała tylko starsza kobieta. Wszedł do środka. Smród szpitalnych obaw dotarł do nosa i zakłócił na chwilę jego równowagę. Zdołał podejść bliżej łózka, na którym leżała. Odepchnęła go biel pościeli. Poczuł wstręt przed idealną czystością. Zawahał się.

— To już czas? — usłyszał. Kobieta spojrzała na niego ledwo obecnym wzrokiem i nie spuszczała go, czekając na odpowiedź.

— Gdzie są wszyscy? Lekarze, pacjenci, trupy?

— Ty mi powiedz — wykrztusiła oschle.

— Zdrzemnąłem się tylko chwilę. Kiedy zasypiałem wszyscy byli.

— Kiedy ja zasypiałam, mój ukochany czekał w czarnej karocy na zewnątrz. Już go nie ma.

— Odjechał?

— Masz rodzinę? — spytała ostatkiem sił i nagle zbladła.

— Nie, wybrałem drogę wolnego wyrzutka — odpowiedział dumnie.

Spojrzała na niego jeszcze raz. Tym razem nie chciała by mówił dalej. Półmrok ogarnął umysł. Odchodziła.

— Jak ja ci zazdroszczę — szepnęła zanim ciemność przyoblekła jej umysł na dobre.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • jolka_ka 12.11.2018
    Hej. Napłodziłeś tych tekstów ostatnio ;
    "Pierwszy raz od dawna, nie wiedział dokładnie, od kiedy bo godziny w jego mniemaniu nie istniały" - nie bardzo rozumiem to zdanie hmm... Może prościej: Nie wiedział dokładnie od kiedy, bo godziny, w jego mniemaniu ( chyba wtrącenie), nie istniały. Ale to zrobisz jak zechcesz :)

    "Eksploatował je w spartański sposób" – ładne, brudne.
    "(...)rutynowo wychodzić do toalet, na co drugiej lekcji i zmuszać się do przymusowych drzemek..." – przecinek zbędny
    "Podążył inną drogą, prostszą, bez pułapek i niespodziewanych potknięć, bycie nikim, wyrzutkiem społeczeństwa pasowało mu idealnie" – również ładne.
    "W końcu zrobił pierwszy krok i idąc nierównym krokiem, zaczął na nowo myśleć jak przetrwać nowy dzień". – dwa razy powodzenie "krok/nowy".
    "Szary, nijaki budynek pobliskiego szpitalu był jego celem" – szpitala
    "Zawsze z rana zdarzyło się coś, co pobudzało apetyt" — zdarzało
    "Kobieta za zapałem chciała dorównać" – z zapałem
    "Półtrupy zjeżdżały na potęgę i w noszowym korku czekały na swoją kolej" – to ładne, ale jakieś pogmatwane przez to "noszowe"
    "Puste krzesła spoglądały na niego oczami wkręconych śrub" – piękne porównanie
    "starszak kobieta" – starsza
    "Smród szpitalnych obaw dotarł do jego nosa i zakłócił na chwilę jego równowagę" – dwa razy jego
    "Biel pościeli odepchnęła jego poczucie wstrętu przed idealną czystością" – niezgrabnie trochę, hmm: Odepchnęła go biel pościeli. Poczuł wstręt przed idealną czystością.
    "Kiedy ja zasypiałam, mój ukochany czekał w czarnej karocy na zewnątrz. Już go nie ma" – brak kreski dialogowej.
    "— Masz rodzinę? — spytała ostatkiem sił. Zbladła w momencie." – dałabym: spytała ostatkiem sił i nagle zbladła.
    "Spojrzała na niego jeszcze raz. Tym razem nie chciała by mówił dalej, nadchodził koniec" – jaki koniec? jej? świata? Zamieniłabym na; odchodziła, umierała. Ewentualnie bez tego "nadchodził koniec" (zobaczyłam dopiero, że odchodziła masz dalej) i reszta tak, jak jest.
    "szepnęła zanim ciemność przyoblekła jej umysł na dobre' — powtórzenie "jej". Zastanawiłabym się jeszcze nad słowem przyoblekła.


    Wnioski: piszesz znacznie lepiej, niż wcześniej. Jest duży progres. Stosujesz bardzo fajne krótkie, dynamiczne zdania, czasem gubisz się robiąc powtórzenia, błędnie stosując interpunkcję (też to robię często), ale ogólnie bardzo na plus. Historia krótka, ale oryginalna. Końcówka zaciekawia. Lubię brudne klimaty, tajemnice.... Cóż, tyle :)
    Piątka z minusem.
  • jolka_ka 12.11.2018
    Sorry za brak kropek, pogubiłam, ale na telefonie kupuje się trudno.
  • marok 12.11.2018
    Bardzo dziękuje za obszerną pomoc w ramach mojej ślepoty na błędy. Poprawiłem :)
  • Sileth 13.11.2018
    Podoba mi się język i styl, którymi operujesz w tekście. Historia też niczego sobie. ;) Ładny obrazek w ładnej oprawie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania