SZUM

SZUM

 

- Sto osiem zgłoś się – zadźwięczało, wyrywając go z niespokojnego snu.

Implant kognitywny pobudzając kolejne partie ciała, wygenerował w jego umyśle obraz małej, trójkątnej ikony z wykrzyknikiem.

Zgłoszenie wraz z przypisanym do niego automatycznym głosem wywołującym. Dopóki go nie odbierze fraza będzie powtarzała się w zapętleniu – pomyślał z frustracją.

Detektyw Daren potarł koniuszkami palców powieki i otworzył oczy. Pogładził zdrętwiałe, obolałe kolana. Czuł się teraz trochę oderwany od rzeczywistości. Nie był świadomy, ile czasu minęło od kiedy zapadł w sen. Może chwilę, a może kilka godzin. Czas w prawym dolnym rogu jego wizji wskazywał na godzinę 3:30 w nocy. Nienawidził nocnych zmian.

Nieludzka godzina – przeciągnął się – O tej porze nie powinno się pracować.

 

Wrócił pamięcią do momentu, gdy wyjeżdżał na patrol. Po kilku okrążeniach zatrzymał się w swoim ulubionym miejscu, w parku blisko nadmorskiej promenady. Lubił szum oceanu, było w tym coś hipnotyzującego, dominującego i nieprzerwanego. Ta ciągłość uspokajała go, kojąc skołatane nerwy. W ciepłym aucie, w fotelu wypełnionym poliuretanowym żelem, obitym miękką skórą z regulowanym oparciem łatwo było stracić czujność. Słuchał jakiegoś podcastu, ale nie pamiętał już o czym. Opowiadała jakaś starsza kobieta chyba o wymarłych religiach. Jej monotonny głos, dźwięk łamiących się fal i kropli deszczu rozbijających się o szyby zaprowadził go prosto w objęcia Morfeusza.

 

Wyłączył dźwięk, ustawił siedzenie do pozycji siedzącej. Od jakiegoś czasu ze względu na luki kadrowe i sezon chorobowy jeździł sam. W służbie mieli tak mało osób, że prawie każdy niezależnie od rangi miał przydzielone po kilka zadań. Nawet jeżeli nie zgadzało się to z jego obowiązkami i przepisami. On sam w ogóle nie powinien na nie jeździć, będąc zajęty pracą śledczą. W przypadku miejscowych, ludu Kamma sprawy były jednak szybko zamykane. Nikomu nie w smak było prowadzenie długich dochodzeń.

Byli tylko żandarmami utrzymującymi ludzi w szeregu, tak aby nikt nie śmiał przekroczyć granicy algorytmów zagrożenia – zauważył kiedyś w rozmowie. Nie tego się spodziewał wstępując do służby. Dostąpienie największego honoru, dawanie przykładu, dowiedzenie oddania, zdobycie szacunku w społeczeństwie. Wszystko kłamstwa. W cywilizacji pretendującej do miana w pełni oświeconej słowa na ich sztandarach stawały się już tylko powtarzanymi sloganami, znanymi formułkami, o których znaczenie nikt nie dbał.

 

Automat ponownie powtórzył formułkę wywołującą.

Jeżeli nie odbierze, na posterunku otrzymają powiadomienie o nieodebranym zgłoszeniu, a system wrzuci to w jego statystykę – rozważał w niezadowoleniu – Następnie zawiadomienie trafi do kolejnego wolnego oficera.

Podrapał się po głowie w miejscu, gdzie zwykł myśleć znajduje się nadrzędny wszczep. Przestał - nie byłby wstanie go wyczuć. Po operacji nie pozostała się nawet blizna. Jego pokolenie przechodziło operację implantowania, gdy byli jeszcze małymi dziećmi. Obecnie zabiegi te wykonuje się jeszcze przed narodzinami. Oglądał kiedyś dokument na ten temat.

Jak w każdym cywilizowanym Świecie każdy jest sterylny już od narodzin. Wszystkie nowonarodzone dzieci pochodzą ze sztucznego łona. Matki są bezpieczne nie muszą już rodzić narażając się na stres, niebezpieczeństwa ciąży czy inne fizyczne lub psychologiczne powikłania. Mogą czerpać z wolności, a Imperium z ich nieprzerwanej pracy.

Podczas tworzenia się nowego życia, podaje się neutralne dla obrony immunologicznej nanoroboty. Przygotowują one miejsce pod przyszłe konstrukcje wewnątrz płodu. Następnie dostarcza się im odpowiednie pierwiastki, które będą wykorzystywane jako materiały budulcowe. Tworzą elektroniczne struktury podłączając je sztucznymi synapsami bezpośrednio do ludzkich sieci neuronowych. Cały proces trwa jeszcze długo po narodzinach, do momentu, aż ostatni robot stanie się finalną cegiełką swego dzieła.

W ciemnych wiekach ludzie mogli tylko marzyć o możliwościach jakie dawały im implanty cerebrum. W bezgranicznych zasobach sieci oglądał filmy i zdjęcia przedstawiające stare komputery, telefony i telewizory. Dzisiaj wszczep pełnił rolę ich wszystkich dodając też znacznie szerszą funkcjonalność. Zakładając, że dostęp nie był prywatny i tym samym zabezpieczony zapewniał pełną kontrolę nad wszystkimi podłączonymi do globalnej sieci urządzeniami. Od prostego otwierania drzwi czy sterowania pojazdami po wykonywanie skomplikowanych operacji. Każdy połączony stawał się częścią międzygwiezdnej neuronalnej sieci. Cała wiedza i rozrywka ludzkości zbierana przez tysiąclecia w jednym miejscu, dostępna na skinienie. Sieć była spajającym ich ogniwem, nieodłączną częścią, nowym zmysłem dostępnym dla każdego. Bezgraniczna, pozwalała przebywać miliony lat w czasie, odwiedzać tysiące Światów. Niebezpieczna, potrafiła odciągnąć nierozważne lub uciekające od rzeczywistego Świata osoby. Zastępując ich cierpienie symulowaną przyjemnością, aż do momentu, gdy zupełnie tracili zainteresowanie realnością, a ich ciało gniło i rozpadało się. Ułożono kiedyś teorię, że szczątkowe pamięci tych milionów zdigitalizowanych dusz dalej krążą po sieci.

 

Kolejne wyraźne przypomnienie głosowe.

Z niezadowoleniem spojrzał na migającą ikonę. Z westchnieniem przekazał myśl o jej otwarciu. Dyspozycja została przyjęta. W rozszerzonej rzeczywistości na pole widzenia nałożył się tekst z informacjami, danymi osobowymi, kategorią, celem i opisem sprawy oraz adresem, na który ma się udać. Zauważył nagłówek.

Zakłócanie spokoju w trakcie trwania ciszy nocnej – przeczytał.

Nie zdążył spojrzeć jeszcze na pozostałe informacje, gdy otrzymał połączenie. Ktoś dzwonił do niego na służbowy numer z nieznanego numeru.

Zawahał się chwilę, zwilżył usta i kaszlnął kilka razy, aby pobudzić struny głosowe.

Odebrał połączenie.

- Detektyw Daren słucham – rozpoczął standardowo, choć głos miał znużony.

- Halo… – nastąpiła krótka cisza, jakby osoba po drugiej stronie biła się ze swoimi myślami – Czy to Pan jest przydzielony do mojej sprawy? – powiedziała cichym głosem, najpewniej młoda kobieta przyjemnym, miękkim sopranem z lokalnym akcentem.

System podawał numer do funkcjonariusza który odpowie na zgłoszenie – domyślił się.

- Tak proszę Pani, wszystko wiem, już do Pani jadę – skłamał, niewiele wiedząc i będąc cały czas na postoju – W jakiej sprawie Pani dzwoni? – zapytał obojętnie.

Wykorzystał przedłużającą się ciszę i szybko pomyślał o otwarciu zlecenia oraz mapy miasta. Okno formularza oraz mapy wyskoczyło obok okna połączenia. Ustawił trasę na adres, wywołał konsolę pojazdu i na oknie interfejsu pomyślał o wciśnięciu przycisku Start.

Silniki antygrawitacyjne przyjemnie zamruczały. Deska rozdzielcza podświetliła się stłumionym białym światłem. Zewnętrzne lampy dopasowały jasność do otaczającego mroku i deszczowej pogody. Potwierdził cel na mapie i auto zaczęło się unosić szukając wolnego pasa. O tej porze wszystkie były wolne.

Kilka minut i będę na miejscu, powinno wystarczyć, aby zgubić oznaki zmęczenia - pomyślał z zadowoleniem.

- Przepraszam, mam na imię… znajomi mówią mi Sara, tak… tak będzie łatwiej - zaczęła po przerwie – wracałam z pracy. Mamy u nas 4 zmiany i zdarza się, że wracam do domu późno w nocy. Było wyjątkowo ładnie i tylko lekko mżyło więc szłam piechotą. Już niedaleko domu poczułam się nieswojo, jakbym była przez kogoś obserwowana. Nie potrafiłam określić źródła niepokoju. Słyszałam szmer, który przypominał mowę, ale poza niewyraźnymi kształtami i cieniami nikogo nie widziałam. To było tak przytłaczjące. Wydawało mi się… to głupie – speszyła się, ale po chwila kontynuowała - miałam wrażenie, że wszystkie inne dźwięki pozostały gdzieś w tle, a ja stałam się nagle jedyną osobą w całym mieście. Narastał tylko ten niezrozumiały dźwięk. W parku tuż przed klatką te uczucie było już nie do zniesienia, więc zerwałam się biegiem. Gdy dotarłam do mieszkania, pozamykałam wszystkie zamki, bałam się nawet włączać światło. Wyglądałam co chwilę przez okno i w pewnym momencie zobaczyłam go. Ciemny, nieruchomy, kształt. Jestem pewna, że był to człowiek. Stał przy parku w takim miejscu, że ciężko było go dojrzeć, ale oczy wyraźnie odbijały blask lamp. Patrzył prosto w moje okno.”

- Proszę Pani, to jeszcze nie powód, aby nas wzywać – powiedział z wyuczoną dezaprobatą w głosie.

- Przepraszam, nigdy wcześniej… – pauza – Tak… rozumiem, też myślałam, że to szalone – odpowiedziała z konsternacją trochę głośniej, choć na dźwięk swoich słów, znowu przyciszyła głos do szeptu. - Pobiegłam sprawdzić, czy zamek jest na pewno zamknięty, nie mogłam przestać o tym myśleć. Siedziałam cicho i nasłuchiwałam. W pewnym momencie klamka od drzwi się poruszyła. Proszę mi wierzyć serce mi zamarło. Ktoś próbował dostać się do środka. Chwilę później uderzył parę razy w drzwi. Potem była cisza, ale jestem pewna, że kręcił się po korytarzu. Starałam się nie dawać znaku życia. Bałam się. To był moment, gdy wybrałam numer alarmowy i zadzwoniłam do was.

Może rzeczywiście coś jej groziło – pomyślał – w tak dużym mieście nie brakowało kryminalistów szukających łatwej ofiary.

Zrobiło mu się przykro na myśl o tej biednej dziewczynie, ukrywającej się przed jakimś zwyrodnialcem.

- Czy grozi Ci teraz niebezpieczeństwo – zapytał zupełnie poważnie zmieniając postawę?

- Nie, chyba nie, mam nadzieję, że nie – szeptała przejęta – Od jakiegoś czasu już go nie słyszę. Czy… czy możesz tu przyjechać?

- Spokojnie Saro za chwilę u Ciebie będę. Proszę pozostań w ukryciu. Gdy tylko dotrę na miejsce zadzwonię. Nic nie rób do tego czasu, nie próbuj wyglądać na zewnątrz, a najlepiej nawet zbliżać się do drzwi. Gdyby coś się działo, dzwoń od razu, dobrze. – mówił uspokajającym głosem.

Usłyszał jak odetchnęła z ulgą i pociągnęła nosem.

- Tak, tak zrobię, dziękuję.

Zakończył rozmowę. Pomyślał o niej - słabej istocie uwięzionej we własnym mieszkaniu. Jakaż trafna analogia otaczającej rzeczywistości.

Spojrzał przez szybę na pogrążone w ciemnościach, oblewane strumieniami wody miasto, celnie nazwane Nowym Szilongiem. Od czasu swojego przeniesienia nadal nie potrafił się w nim odnaleźć. To nie było miejsce dla niego. Przygnębiało go. Umierająca metropolia, w której zawsze padało, a światło Gautamy, gwiazdy układu było wiecznie schowane za grubymi, ponurymi chmurami. Jakże apatycznym i smutnym koszmarkiem się stała. Czerpiąca niegdyś swą wielkość i żywotność z tysięcy fabryk i zakładów pracy. Bazy produkcyjnej i usługowej dla gigantycznych konglomeratów w centrum wyspy produkujących podzespoły dla wszystkich znanych systemów. Do czasu. Podczas wojny większość została kompletnie zniszczona i zamieniona w setki hektarów złomowisk, pokaleczonych hal i martwych osiedli. Z zamarłym sercem umarł cały industrialny organizm niegdyś dumnej prowincji. Masa szarych, prostych w konstrukcji bloków, wieżowców i baraków zasiedlona w większości przez zmęczonych, złamanych autochtonów podbitej planety. Obecnie najczęstszym produktem eksportowym na wyspie było ubóstwo i brak nadziei.

Lud Kamma wybrał niewłaściwą stronę, stawiając na archaiczny ustrój, zatwardziale wybierając przeszłość. W nagrodę otrzymując brak przyszłości. Wszelka wiara została wykorzeniona. Przesądy i zabobony, niebezpieczne filozofie nie miały miejsca w oświeconym społeczeństwie. Należało się od nich uwolnić lub pomóc w zerwaniu tych okowów. Tylko jednomyślność kodeksu zasad i celu dawała szansę na uniwersalny pokój.

 

Jednak, czy dobro ogółu było warte zapłacenia tej ceny?

 

Służył w korporacji Assagaj od wielu lat, strzegąc prawa i porządku, zapewniając bezpieczeństwo na nowych ziemiach. Tak jak mówili im podczas szkoleń, każdy z nich jest nie tylko ostrzem i tarczą, ale również ambasadorem. Tym samym ich uczynki rzucały światło lub cień na Ród Ganda na czele z gubernatorem planety, pierwszym doskonałym Ojcem – Kwanza Kibuką. To jego wola przenosiła jeziora i góry. Jednym słowem zamieniał biegi rzek lub pustynie w moczary. Pomimo oporu i niewdzięczności tubylców, Szilong również może się zmienić dzięki jego łaskawości.

To czy lud Kamma będzie miał w tym udział, będzie zależało głównie od nich samych. Ich postawy i chęci do integracji. Co roku ich populacja zauważalnie kurczyła się, co wzniecało duże niepokoje. Kontrolę nad urodzeniami sprawuje rząd. Limity urodzeń przydzielane na sektory są bardzo restrykcyjne, a ceny na kreację nowych dzieci poszybowały bardzo wysoko.

 

Ciekawe czy podczas tworzenia sztucznego łona projektantom przyszło na myśl, że w przyszłości może posłużyć jako narzędzie unicestwiania całych cywilizacji.

 

Nie, poprawił się w myślach. Nikt nie projektował systemu w tym celu. Najważniejsze było dobro tych dzieci. Na jaką lepszą przyszłość mogły liczyć. Czyż choć smutne nie było to równocześnie właściwe. Pozbawione wad i złych mutacji genetycznych, ponieważ ich familie stać na wykupienie najlepszych pakietów perinatologicznych. Arystokraci prześcigali się w dążeniu do potomków o najczystszych genach, najpiękniejszych ciałach i nadzwyczajnych cechach. Ominie ich bieda oraz troski nędznego życia. Będą miały szerokie możliwości, uczęszczały na najlepsze uczelnie i tworzyły lepszy Świat w przyszłości. Czy nie o to właśnie chodzi, aby zamieniać niedoskonałość w perfekcję. Czy nie jest to właściwa ścieżka.

 

Czy nie tak właśnie brzmi rządowa propaganda, czy to rzeczywiście jego szczere myśli?

 

Naturalnie w tym nieidealnym Świecie nie brakowało i takich, którzy próbowali się buntować przeciw aparatowi porządku. Terroryści. Choć większość trzymała się niezamieszkałych terenów, czasem przenikali do ośrodków miejskich. Stróże prawa mieli nie mało roboty walcząc ze skutkami zamachów i przestępstw popełnianych przez dywersantów. Toczą bój o stary świat, broniąc zaciekle swoich fałszywych wzorców.

 

Globalna sieć jasno określała, kto jest kim na podstawie szeregu cech i zachowań. Jaki jest jego stosunek do rządu, jaką wartość daje społeczeństwu, jakie są jego wyniki w pracy czy nauce. Przydzielane do nich punkty na wykresach w czasie wskazywały trendy zmian. Na tej podstawie przydzielano odpowiednią kategorię oraz związane z nią przywileje lub ograniczenia. Nawet w najbardziej pokojowym narodzie należy wprowadzić wentyl, na wypadek, gdyby czara goryczy i frustracji przepełniała się zbyt szybko. System awansu społecznego był takim wentylem dając możliwość oddanym ludziom, aby dzięki swej wartości i lojalności mogli dosłużyć się pozycji Prawdziwie Wiernych.

 

Jakże cudowne w swej prostocie rozwiązanie.

 

W polu widzenia pojawiło się docelowe blokowisko. Wichura przybrała na sile, a krople deszczu zaczęły mocniej zacinać w jego porywach. Daren sięgnął do pokładowego sejfu i wyciągnął z niego służbowy pistolet Beretta. Do komory wcisnął magazynek z amunicją paraliżującą. Auto obniżało już pułap schodząc do lądowania. Przed budynkiem było trochę wolnego miejsca, wybrał więc te najbliżej właściwej klatki schodowej.

 

Auto zatrzymało się na miejscu. Daren miał już wysiadać, gdy przyszła mu do głowy niepokojąca myśl.

A co, jeśli to pułapka – zmartwił się – Co, jeżeli cała akcja została zaaranżowana tylko po to, aby go porwać lub zabić. Być może tylko czekają, aby opuścił chroniony pojazd.

Wyłączył wewnętrzne światła. Rozejrzał się bacznie obserwując okolicę. Strugi wody zalewały szyby, jego ulepszone zmysły badały otoczenie. Wspomaganie optyczne pomagało łatwiej i szybciej rozpoznawać obiekty w zasięgu wzroku. Źrenice momentalnie rozszerzyły się, aby łapać najdrobniejsze odbicia światła. Rozszerzona rzeczywistość nadawała obiektom ostrości. Drzewa, budynki, szereg pojazdów, nic niezwykłego. Potoki rwącej wody w burzowych kanałach, cała zamieszkana część wyspy była nimi usiana.

 

Nagłym impulsem, otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz z pistoletem w dłoni. Schował się pod drzewem, w ciemności, aby nie moknąć i pozostać niezauważonym. Przyjrzał się wieżowcowi. Poszukał wzrokiem dziewiątego piętra. Większość układów mieszkań była bliźniaczo podobna, można było z dużym przybliżeniem określić, które okna należą do mieszkania. Na wszystkich klatkach panowała ciemność. W nielicznych oknach paliło się światło. Zdecydowana większość spała o tej porze.

Jeżeli ktoś kręcił by się po korytarzu, czujki ruchu zapalałyby tam światła – rozważał.

Poczuł się nieswojo. Do głowy zaczęło napływać mnóstwo myśli na raz. Skrzywił się lekko z bólu, gdy poczuł jakby setki igieł jednocześnie zaczęło wbijać się mu do mózgu. Szczęśliwie wrażenie w lot go opuściło. Niepotrzebnie się nadwyręża, jeśli okaże się, że uroił sobie to zagrożenie. Z drugiej strony lepiej być przygotowanym na każdą okazję. Nie mniej wzywanie wsparcia w tym momencie byłoby zdecydowanie przedwczesne. Był dobrze uzbrojony. Wszczepy zwiększały jego wydajność, siłę i percepcję. Nawet bez nich był genetycznie lepiej uwarunkowany i zdecydowanie lepiej przeszkolony niż jakikolwiek miejscowy terrorysta. Członkowie Rodu Ganda dominowali wielkością i tężyzną.

Usłyszał za sobą szelest. Obrócił się momentalnie, celując bronią w nieznajomego.

Stary, zgarbiony człowiek, poruszający się o lasce wszedł w snop światła rzucany przez lampę.

- Nie ruszaj się – rzucił groźnie funkcjonariusz – na ziemię!

Starzec zatrzymał się i spojrzał na niego spod krzaczastych, siwych brwi.

- Z uznaniem przychodzi koniec walki - powiedział zmęczonym głosem i wyszczerzył się ukazując nieliczne zęby.

- Co tutaj robisz?

- Zawsze tu byłem, niezmiennie towarzysząc Ci w trudnościach stary przyjacielu – uśmiechnął się boleśnie – wybacz, to twoje oczekiwania, nie miej do mnie żalu.

Detektyw opuścił broń, stary nie wyglądał na zagrożenie, którego się spodziewał.

- Jesteś lokalnym dziwakiem, prawda? Jak masz na imię?

- Ooo rozgryzłeś mnie – zakłopotał się dziadek – różnie na mnie wołają. Głupiec, ignorant, ale Ty możesz mówić mi Duk.

Daren poczuł kolejne mrowienie tym razem rozlewające się po całym ciele, gdy niespodziewanie otrzymał połączenie od Sary. Odebrał niezwłocznie. Pierwsze co usłyszał to huk uderzenia dochodzący z transmisji.

- Halo, halo jesteś tam – szeptała zdenerwowana dziewczyna łamiącym się głosem – On znów tu jest. Próbuje wyważyć drzwi, proszę pomóż mi.

Daren odwrócił się od starca ruszył biegiem w kierunku bloku, przeskakując nad kałużami.

- Jestem już na dole – odkrzyknął – Za moment tam będę. Spokojnie. Weź coś ostrego i schowaj się.

W nawałnicy gwałtownych myśli, sam bieg wydał mu się strasznie powolny, jakby brnął przez kleistą smołę.

W końcu wpadł na klatkę schodową, spojrzał na windy, ale żadna nie była na parterze. Ruszył pędem na schody starając się przeskakiwać po kilka na raz.

Intensywność i częstotliwość docierających uderzeń w drzwi zwiększyła się. Oddech dziewczyny stał się bardzo głęboki i nierówny. Po krótkim momencie uderzenia stały się mniej wyraźne.

- Jestem w łazience – szeptała przerażonym głosem. Oddychała płytko i bardzo szybko. Wyczuwał jej panikę jakby stała zaraz obok niego.

Dobiegał już do szóstego piętra. Był przepełniony adrenaliną, nie czuł przebiegniętej odległości.

Usłyszał trzask wyłamywanego zamka, gruchot uderzenia i rwetes różnych dźwięków. Zduszony okrzyk Sary i powstrzymywany szloch.

Szlag – przeklął i zaciskając zęby jeszcze przyśpieszył, praktycznie przelatując w pędzie nad stopniami. Gdy zobaczył dziewiątkę na ścianie, złapał głębszy wdech, chyba po raz pierwszy od parteru. Noga zahaczyła się niefortunnie o stopień i runął na ostatnim podejściu, solidnie obijając sobie kolana. Bez zwłoki wybił się z tej pozycji i chwytając barierki przeskoczył ostatni stopień. Nie odczuwał bólu, chemia pracowała teraz dla niego. Kolanami martwić będzie się później.

Które to było mieszkanie? – zastanowił się przebiegając pomiędzy zamkniętymi drzwiami – sto dziewięć? Tak zdecydowanie to ten numer – dobiegł patrząc na wybity obok wizjera numer.

 

Zatrzymał się osłupiały. Nie tak je sobie wyobrażał. Drzwi były zamknięte i nie sprawiały wrażenia poobijanych. Przeciwnie były w całkiem dobrym stanie, wyglądały na nowe. Wyciągnął rękę do klamki. Zamek powinien być rozbity. Spoconą dłonią nacisnął i pchnął. Drzwi były zamknięte, rygiel pewnie trzymał.

Wypuścił z niedowierzaniem powietrze. Nacisnął jeszcze raz i jeszcze raz. Pchnął mocniej. Gdyby ktoś trzymał je z drugiej strony przesunęły by się choć na chwilę o kawałek. Nic - nie drgnęło nawet o jotę.

Uderzyło go nagła myśl, że może numer został źle podany lub przekazany. A jeśli to nie ten blok, zmroziła go świadomość, że to on mógł popełnić błąd. Nie słyszał, żadnych odgłosów ze środka. Uderzył kilka razy w drzwi z bezsilności.

Być może jest w niewłaściwym miejscu. Numer mieszkania na zleceniu, które wywołał dla przypomnienia zgadzał się. Podbiegł drzwi dalej.

Numer sto jedenaście, prawidłowo, kolejność jest zachowana – myślał gorączkowo. – To musi być inny budynek.

Podbiegł szybko do małego okna na końcu korytarza, aby spojrzeć na okolicę. W ciemności przy tej pogodzie numery na piętrowcach były ciężki do odczytania, ale po chwili wysilania wzroku odczytał je. Włączył aplikację mapy z aktualnym położeniem. Powiększył maksymalnie obraz i odczytał numery na szarym prostokącie, w którym system pokazywał jego lokalizację.

To ten numer. Jestem we właściwym miejscu – pomyślał.

Pot na skórze zrobił się nagle przeraźliwie zimny. Obrócił się z wahaniem w kierunku korytarza. Wszystko wydawało się obce i niepokojące. Głucha cisza oraz jednorodny mdły blask świateł pogłębiał aurę niepewności. Palce na rękojeści pistoletu zaczęły drętwieć.

 

Prawie ogłuszył go nagły łomot, głośny kobiecy krzyk, pomieszany z trzaskami. Odgłosy gwałtownej szarpaniny, stuk rozbijanego szkła.

- Sara! – krzyknął ledwo rozpoznając swój głos. – Jestem tu, wytrzymaj!

Dobiegł do drzwi sto dziewięć i naparł na nie z całej siły. Uderzył kilka razy barkiem, odbiegł kawałek i z rozpędem skoczył na nie. Bezskutecznie, zamek i rygiel trzymały mocno. Odgłosy jego jednostronnej walki odbijały się echem po całym bloku.

Co raz słabszy płacz, skamlenie i jęki, przerywane uderzeniami docierały do jego umysłu.

Mięśnie, zwłaszcza ramion paliły go, pomimo napompowania epinefryną. Serce waliło jak oszalałe, oskrzela i źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Nie ustawał. Uderzał z mocą pięściami, kopał nogami. Drzwi lekko ustąpiły.

Dobry Ojcze daj mi siły - odbił się od przeciwległej ściany i naparł jak taran siłą rozpędu i masy własnego ciała na wejście.

Ustąpiły wymęczone zawiasy puszczając na śrubach Zamek i rygiel trzymały by zapewne do końca.

Detektyw wleciał wraz z drzwiami do środka, siłą pędu niszcząc ich inercję i przetaczając się po nich z niespecjalną gracją. Błędnik nie zdążył jeszcze przywrócić mu równowagi, gdy mimo amoku jednym ruchem wstał, przyjmując pozycję obrony przed atakiem. Jak na szkoleniu.

W pokoju było ciemno. Zaskrzypiały nienaoliwione łożyska. Na krawędzi prostokątnego snopu światła rzucanego z korytarza w półcieniu zatrzymała się starsza kobieta na wózku. Siwe, prawie białe włosy, poznaczona bruzdami i zmarszczkami starcza twarz, chude, poskręcane, żylaste ręce. Ubrana w białawą podomkę i frędzlowaną narzutę na ramiona.

- Jesteś – odezwała się słabym, schrypniętym głosem – Tak długo czekałam.

Pierwszą myśl jaka przyszła mu do głowy była zupełnie niedorzeczna.

- To nie możliwe – ledwo wydusił cofając się o dwa kroki – Co tu się dzieje? Kim jesteś? Gdzie jest Sara? – wyrzucał z siebie nerwowo.

Dopiero co słyszał jej krzyki, przecież musi tu być – zreflektował się.

Przyjrzał się pomieszczeniu i jego zakamarkom. W tym miejscu wydarzyło się coś strasznego, czuł to całym swoim ciałem. Nie potrafił dopatrzeć się jednak niczego niezwykłego, nic co mogłoby sugerować nieczystą zagrywkę.

Kobieta potarła blizny na swoich przedramionach.

- Spodziewaliście się łatwej ofiary. Nawet bezbronne zwierzę w chwili kryzysu, gdy jest dostatecznie zdesperowane potrafi dopuścić się do aktów sprzecznych jego naturze. Oni nie są zwierzętami nie robią tego dla przetrwania. Robią to z zemsty. Otwierają wrota najgorszym demonom, aby mogły pożywić się waszym i ich ciałem.

- Wasze diabły i bożkowie nie są nam straszni – odpowiedział gniewnie i szorstko Dawno już ich uśmierciliśmy. Nie ma dla nich miejsca w Imperium człowieka.

- Nie jesteś wstanie nawet ich pojąć – westchnęła - Nadal możesz się wycofać. Już dawno przestałeś żyć w zgodzie z sobą prawda? Teraz nawet, gdy każda komórka mówi Ci abyś tego nie robił. – wodziła za nim spojrzeniem - Jedno za drugim Imperia upadają. Ta walka jest starsza niż jakiekolwiek z nich, toczy się od zarania dziejów.

Rosła w nim nieskrywana złość. Starucha ewidentnie grała na czas.

- Za kogo ty się uważasz wiedźmo - za jakąś wieszczkę?

Pochyliła głowę.

- Wiesz kim jestem. Z kim rozmawiałeś przez całą drogę? Przypomnij sobie.

Podbiegł do niej z furią. Chwycił za ramiona.

- Co z nią zrobiłaś! – krzyknął rozjuszony prosto w jej twarz.

Wzdrygnęła się. Spojrzała na niego pustym wzrokiem.

- Dawno już jej tu nie ma – stwierdziła smutno – biedna, poświęciła całe swe życie, aby dawać nadzieję, tylko po to, aby zostać zamordowaną.

- Dlaczego? Jak to się stało? – zapytał, mocno nią potrząsając.

- W okropny sposób – odrzekła zgrzytliwie – Zabiliście ją.

- Nie! – odkrzyknął z wściekłością. Spojrzał na staruchę z obrzydzeniem. – Jesteś szalona. Choroba i starość odebrały Ci umysł.

- Jedyna droga do niej prowadzi przez śmierć. Widziałeś to.

Z dźwiękiem rozbijanego szkła w pokoju na szybie pojawiło się znikąd długie pęknięcie.

Przeszedł go dreszcz, puścił kobietę.

Przyglądała mu się z troską.

- Jeszcze się nie zatraciłeś. Czuje w tobie opór. Czy zdajesz sobie sprawę czemu tu zawędrowałeś?

- Na pewno nie po to, aby odpowiadać na twoje pytania – poczuł wzbierającą w nim nienawiść – Za tymi drzwiami są zwłoki Sary, prawda? Ty oraz twoi wspólnicy zabiliście ją. Jaki był wasz cel? Kim jesteście?

- Właściwszym byłoby zapytać – zawahała się, obniżyła głos do ledwo słyszalnego szeptu – czy wiesz kim Ty jesteś?

Z trzaskami na szybie pojawiały się nowe rysy. Pajęczynki na jego oczach układały się w niezrozumiałe dla niego wzory.

- Zawiodłam Cię. Szkoda, że nie mamy więcej czasu – westchnęła z żalem – strasznie mi przykro. Ostatecznie wszyscy musimy odgrywać swoje role.

Walczył z ogarniającym go paraliżem, podjudzał gniew doprowadzając się prawie do amoku.

- Dosyć tych bzdur – powiedział przez zaciśnięte zęby wyraźnie cedząc każde słowo – jestem ostrzem Assagaja, wykonawcą woli Ojca.

Zacisnął pięść aż pobielały knykcie, a paznokcie wbiły się w skórę. Zęby zazgrzytały, czoło pokryły głębokie bruzdy.

- Jestem jego gniewem i pomstą! Żadna poczwara nie złamie mojej woli – wrzasnął.

Z szałem w oczach doskoczył do łazienki i szarpnął za klamkę z taką siłą, że prawie wyrwał kruche drzwi. Miał teraz więcej sił niż kiedykolwiek wcześniej. W głowie miał tylko jeden cel, jedno pragnienie, cała wcześniejsza niepewność zniknęła.

Usłyszał czyjś krzyk, trzask tłuczonego szkła i zamęt, a następnie… odgłos fal.

- Sto dwadzieścia osiem zgłoś się – zadźwięczało mu w głowie.

Docierał do niego szmer kropli rozbijających się o szybę oraz cichy kobiecy głos z podcastu. Był spocony i zmęczony. Rozmasował palcami skronie, otworzył lekko szybę, aby wpuścić trochę zimnego, rześkiego powietrza.

Ikona trójkąta migała w rogu jego wizji. Czas pokazywał godzinę 3:30.

Prychnął sceptycznie na myśl o ledwo pamiętanym śnie. To pewnie przez pobudzanie gnębiących go rozterek doprowadzało go do nerwicy. Zbyt intensywnie o tym myśli – ciągle przytłaczając się dysonansem Świata. Musi przestać zadręczać się problemami innych i skupić się bardziej na własnym życiu.

Niechętnie otworzył przesłane do niego zgłoszenie.

Nie zdążył dobrze spojrzeć na protokół, gdy odezwało się przychodzące połączenie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania