Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Szumią drzewa

Czas nigdy nie miał dla mnie szczególnego znaczenia. Był potrzebny do ustalania faktów, godzin zgonów, statystyk. Korzystałem z niego jedynie podczas pracy, i przestawałem przejmować się, gdy stawiałem ostatnią kropkę w raporcie. Wówczas stawał mi się całkowicie obojętny. Wiedziałem o nim wszystko, co człowiek jest w stanie pojąć umysłem. Wiedziałem, że jest linearny, i nigdy nie zmienia swojego biegu. W tej rzeczywistości nie istniała żadna siła, która mogłaby na niego wpłynąć, ani żaden rozum, który mógłby go objąć.

Czas. Spektrum całkowicie wykluczone spoza naszej kontroli. Podejmujemy jedynie wysiłki, by zdobyć jego sympatię, robimy to jednak w podły sposób: chcemy go kontrolować. Potęga o niewypowiedzianej sile. Przekleństwo. Błogosławieństwo.

A jednak…

A jednak coś zmusiło mnie, aby na dwie sekundy przed dźwiękiem telefonu zerknąć na tarczę zegarka na lewym nadgarstku – pamiątki, po kimś ważnym. Była trzecia osiemnaście.

Zanim podniosłem słuchawkę wypuściłem dym papierosa. Oczywiście nie spałem, ale musiałem stwarzać pozory. Musiałem sprawiać wrażenie człowieka wyrwanego ze snu, aby ktoś po drugiej stronie nawet przez chwilę nie zastanowił się, dlaczego tak łatwo przychodzi mi rozbudzenie się. Nie mogłem dopuścić do sytuacji, w której ktoś wykazałby się wyjątkowo zakłamanym odruchem, będącym lichym, chwilowym usprawiedliwieniem zła wyrządzanego w każdej sekundzie marnego życia, zwanym dobrotliwie empatią. Nie, nie mogłem.

Poczekałem jeszcze chwilę i zmieniłem głos tak, aby udawać ekstremalnie wycieńczonego człowieka. W końcu odebrałem.

– Ha-halo? – spytałem z chrypą.

– Tony? – usłyszałem znajomy głos. To był Jacob; ludzie patrzący z boku mogliby określić naszą relację mianem koleżeństwa. Ja tak tego nie postrzegałem.

– Nikt inny – odparłem z westchnięciem i zgasiłem papierosa. Powinienem szykować się do wyjścia.

– Kojarzysz ten stary hotel? „Diament”? – czułem drganie jego strun głosowych.

– Ruderę, której nikt nie chce kupić? Kojarzę – odparłem, zapinając jednocześnie guziki koszuli.

– Siedemset metrów dalej, po prawej stronie zobaczysz zjazd w stronę lasu. Potem już zauważysz światła. Tony… to naprawdę popierdolone. Pierwszy raz widzę coś takiego na oczy. Czekamy na ciebie.

 

Odłożyłem słuchawkę i przetarłem oczy. Brak snu sprawiał, że zaczynałem czuć piasek pod powiekami. Czasami udawało mi się odpłynąć na godzinę, ale to tyle. Na szczęście nie doskwierało mi zmęczenie, przynajmniej jeszcze.

Zawiązałem krawat i dopiłem dawno wygazowane piwo z puszki. Zamknąłem mieszkanie i poszedłem do samochodu.

Szczerze mówiąc, nie było we mnie ciekawości. Nie zarzucałem Jacobowi kłamstwa, ale czułem, że jego przerażenie nie odbije się na mnie. Przywykłem do obrazów śmierci: rozczłonkowanych zwłok, postrzelonych wędkarzy wyłowionych z jeziora, zasztyletowanych dziwek. Czy było coś co mogło mnie jeszcze zaskoczyć? Śmierć była dla mnie tak samo naturalna jak życie. Rodzimy się, nakładamy maskę komedii lub tragedii i umieramy. Między tym znajdują się przestrzenie, które staramy się wypełnić za wszelką cenę. Mało kto jednak potrafi zakleić całą powłokę życia. Takich zazwyczaj określa się jako szczęśliwych. Inni z kolei, ci, którzy błądzą od jednej pustki do drugiej, prowadzą nędzną wegetację. Wegetację naznaczoną niemijającą nudą i brakiem celu. Dla mnie jedni i drudzy dążą do tego samego - samozniszczenia.

Mijałem dogasające latarnie, zardzewiałe, powoli wtapiające się w nędzny krajobraz. Podczas takiej jazdy, marzyłem o tym, żeby czerń nieba zwaliła się na ten odrażający widok, i pochłonęła to wszystko. Byłem jednak pewien, że nawet gdyby tak się stało, najgorsze szumowiny i tak znalazłyby prześwity i wypełzły na powierzchnię. Choćby miały przecisnąć się przez same gwiazdy.

Zgodnie z instrukcjami, minąłem coś, co w dawnym życiu nazywano hotelem, i znalazłem właściwy zjazd. Światła samochodu nie radziły sobie zbyt dobrze z tak gęstą mgłą i ponurymi drzewami. Wreszcie zauważyłem kilka aut, w tym radiowozy z włączonymi kogutami. Im dłużej się przyglądałem, tym więcej postaci byłem w stanie zobaczyć.

Wyszedłem na zewnątrz i skierowałem się przed siebie. Kolejni policjanci kiwali głową na znak powitania, a jednocześnie patrzyli na mnie z dziwnym strachem. Inni z kolei mieli na twarzy wymalowaną wyraźną pogardę. Jak sobie chcą. Wreszcie znalazłem Jacoba, który rozmawiał z szeryfem.

– Dobry wieczór – zacząłem cicho, gdy znalazłem się w ich pobliżu – Co tym razem?

– Tony, cholera – odparł momentalnie szeryf Watkins – Przestraszyłeś mnie. Zawsze musisz się tak skradać?

Spojrzałem na niego jedynie przymrużonymi oczyma.

– Dobrze cię widzieć – powiedział zmartwiony Jacob i podał mi dłoń. – No chodź, pokażę ci o co chodzi.

Skinąłem krótko i ruszyłem za nim.

– Znalazł to jakiś pijak – zaczął, gdy przemierzaliśmy kolejne zarośla. – Biedak musiał trafić do szpitala, to był dla niego prawdziwy szok – mówił ciągle niespokojnym głosem.

– Jak dla każdego, kto pierwszy raz widzi zwłoki – powiedziałem spokojnie.

Jacob zatrzymał się nagle i spojrzał mi w oczy. Nie wyglądał tak samo.

– Idź, i to zobacz – pokazał ręką kierunek. Wpatrywałem się w jego twarz jeszcze przez chwilę, aż wreszcie poszedłem tam, gdzie wskazywał. Gdy przecisnąłem się przez gałęzie, moim oczom ukazało się ogromne drzewo i to, co było na nim.

Żaden z mięśni mojej twarzy nie drgnął. Przez zaledwie kilka lat pracy, nauczyłem się nie reagować. Gliniarze twierdzili, że nie ma we mnie żadnych emocji, ale byli w błędzie. Oczywiście, że posiadałem emocje; potrafiłem jednak je wyłączać w dowolnym momencie. I dopiero po tym mogłem obserwować ich powolny, stopniowy zanik.

– Kurwa… – szepnął Jacob. Widać, że robiło to na nim spore wrażenie.

Do grubego drzewa przybite były zwłoki kobiety. Ciało zostało ułożone w taki sposób, że przypominało ukrzyżowanie Jezusa. Nadgarstki i nogi kobiety przebite były grubymi, żelaznymi gwoździami. Ponadto, jej wnętrzności wydostały się poprzez głęboką ranę ciętą w poprzek brzucha. Pod drzewem stała zapalona świeca.

Nie powiedziałem nic. Jedynie wpatrywałem się w widok, który miałem przed sobą. W mojej głowie pojawiały się różne pytania.

– Przy ciele było jeszcze… to – powiedział cicho Jacob i wręczył mi kopertę. Widniał na niej napis: „Do prokuratora Anthony’ego Kane’a”

Średnia ocena: 3.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania