Szybka akcja
Plan był prosty: podjechać, przekazać towar, odebrać kasę, zwiać i później zapomnieć o całej akcji. Pospolita transakcja niebudząca podejrzeń, żadnych komplikacji. Chuck miał rozmawiać, a Neil robić za kierowcę. Obaj siedzieli po uszy w tym gównie od dawna, nie, żeby chcieli, tylko tak jakoś po prostu życie się ułożyło, ale bądź co bądź sami byli sobie winni. Tak to jest, jak się w głowie ma tylko łatwy zysk. Na tę akcję zabrali się starym fiatem, bo radiowóz mógłby nie wzbudzić zaufania kontrahentów. Jeszcze przed wyjazdem obiecali sobie, że to już ostatni raz i tym razem rzekomo naprawdę zamierzali dotrzymać słowa.
Człowiek od Pabla już czekał. Krążył niecierpliwie, okazjonalnie kopiąc do puszki. Nie wzbudziło ich podejrzeń, że jest sam, chociaż zazwyczaj było ich kilku.
– Nie gadamy z nim za długo, nie prowokujemy – powtórzył sobie Chuck.
– Jak za pół godziny nie będę w domu, żona ma wezwać gliny – dodał na pocieszenie Neil. Szkoda, że nie zauważył, że to marna otucha. Po pierwsze, to oni są glinami, a po drugie i ważniejsze, post factum pomoc nie przyda.
– Jest towar? – zapytał ostro odbiorca.
– Jest kasa? – odbąknął Neil.
Nieznajomy podał mu torbę na laptopa. W środku rzecz jasna nie było elektroniki, tylko banknoty. Chuckowi oczy zabłysnęły jak dwie złote monety. Jeszcze nigdy nie widział tyle kasy. Pierwszy i – miał nadzieję – ostatni raz brał udział w tak dużym przedsięwzięciu. A potem jeszcze tylko kilka miesięcy i emerytura. Za tą kasę wyjedzie z kraju gdzieś na karaibskie wysepki i będzie bujał się w hamaku, łowił ryby i oczywiście popijał drinki. Szkoda, że oferowana cena nie wzbudziła jego podejrzeń, być może wtedy dołożyłby większej staranności do zadania.
– Dragi – upomniał się klient, ściągając go brutalnie na ziemię.
Chuck nerwowo wysiadł z auta i podszedł do bagażnika. Wyciągnął z niego ciężki karton oklejony szarą taśmą i postawił go na chodniku. Chciał się czym prędzej zmyć, ale obcy zatrzymał go władczym gestem.
– Poczekacie, aż wszystko sprawdzę. – Wyciągnąwszy wielgachny nóż zza pasa, rozciął karton. Skosztował trochę białego proszku i splunął z niesmakiem. – To na pewno ta pozycja z magazynu?
– Jak Boga kocham – zapewnił Chuck, zadeklarowany ateista.
– Spójrzcie, jaki mamy dziś ładny księżyc. Pełnia.
Rzeczywiście, księżyc ładny był tej nocy. Otaczało go wiele gwiazd, taki łagodny hipnotyzujący widok. Chuck i Neil zapatrzyli się przez zdecydowanie zbyt długi moment, a gdy znów rzucili okiem na kolesia, nie zobaczyli już człowieka. Owłosiona gęba, wielkie kły i dwoje wściekłych oczu. Daleko mu było do urodziwych wilkołaków z filmów. Bardziej przypominał człowieka-małpę albo poprawniej małpę-człowieka.
– Zły towar – zacharczał złowrogo. Eksperta nie trzeba, żeby zrozumieć, że mieli kłopoty.
– Chyba nie zabijesz gliniarzy...? – wyjąkał Neil, ciągle wlepiając przerażone gały w kły niezadowolonego klienta.
– Miał być towar skonfiskowany kurierowi Pabla w zeszłym tygodniu, a wy mi tu podstawiacie pierwsze lepsze prochy z policyjnego magazynu. Nie tego szukam. I co teraz wymyślicie?
Chwilę pomyśleli, albo raczej spróbowali, ale jak na skorumpowanych policjantów przystało, nie byli mistrzami intelektu. Fakt, że nawet nie ogarniali, co się działo, w niczym nie pomagał. Wmawiali sobie, że to chyba jakiś żart. Neilowi jeszcze przyszło do głowy, żeby zwiać, póki siedzi w samochodzie. Nie wiedział, że dogonienie ich będzie dla przeciwnika błahostką. Chuck klął na siebie w głębi duszy, że nie sprawdził dobrze numeru dowodu, zanim wyniósł go z magazynu. Narkotyki to narkotyki, o co to zamieszanie! Jakie to ma znaczenie, czy konkretnie jest to towar od Pabla, czy jakaś inna amfa?
– Pewnie zaszła jakaś pomyłka... – Neil spróbował nieprzekonującej sugestii.
– Macie prawdziwego pecha – warknął potwór, gotów do właściwej roboty.
– To ty masz dziś pecha – niespodziewanie wyszedłszy zza rogu, rzekł czwarty mężczyzna. Był to prawdziwy wielkolud, przypominał posturą zawodników kombinacji sztuk walki, z tym że był znacznie wyższy. W ręku miał gruby łańcuch, a za pasem pistolet.
Potwór wrzasnął i chyba chciał odskoczyć. Łańcuch jednak w porę oplótł jego szyję i zacisnął się na niej. Włochata dłoń pociągnęła za żelazo, a nieznajomy zaszorował butami po asfalcie. Błyskawicznie sięgnął po gnata i oddał kilka głośnych strzałów. Jeszcze tylko przeciągły skowyt i po sprawie – bestia leżała nieżywa z wywalonym językiem na wierzchu. Na wszelki wypadek majstrował chwilę przy truchle, wycinając pożyczonym nożem serce.
– O kurwa – jęknął Chuck, osuwając się na ziemię. Przetarł zmęczone oczy. W duszy obiecał sobie, że już nie będzie pił, a w najbliższą niedzielę pójdzie do spowiedzi.
– Dzięki za ratunek – odetchnął z ulgą Neil. Przygotowywał się do ruszenia, ale Chuck ciągle siedział poza pojazdem. Chętnie zostawiłby kamrata w tyle, ale nie był stanie przekręcić kluczyka, tak drżały mu ręce. – Jakby co, to my nic nie widzieliśmy.
– To nieporozumienie – odpowiedział chłodno nieznajomy z sarkastycznym uśmiechem.
Dwie minuty później skorumpowani policjanci mieli dodatkową dziurę między oczami, z której powolutku ciekła krew. Chociaż strzały nie należały do cichych, nie znalazł się żaden żywy świadek. Cóż za przypadek...
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania