Szybko, prawie bieg

Cz. 1.

Rozdział 1

Biegła, a droga wydawała się jej nieskończona.

-Byle na stację, byle tylko zdążyć… - Myślała i w głębi jej walącego jak dzwon serca tliła się nadzieja, że zdąży jednak na pociąg, który planowo miał odjechać ze stacji Rybakowo za kilka minut. Dzień był brzydki, deszcz padał od kilku godzin a jej ubranie całe było przemoczone.

Czy planowała tę ucieczkę? Sama tego nie wiedziała. Jedyne, co planowała to nic nie planować, dać się ponieść. Ciężkie doświadczenia jej krótkiego życia nie pozwalały łudzić się, że szczęście czy chociaż stabilizację da się w jakikolwiek sposób zaplanować, nakreślić w głowie albo na kawałku papieru.

- Jeszcze tylko kawałek. Pięćset, góra siedemset metrów i będę. Wsiądę do obojętnie jakiego pociągu. Żeby mnie tylko nie dogonili. Już nigdy tu nie wrócę. - Motywowała się w myśli.

Dlaczego uciekała? Z tego samego powodu, z jakiego bite i kopane zwierze chowa się i ucieka od właściciela. Ona nie miała właściciela, ale całe życie czuła się niewolnicą. Matka piła. Właściwie nie pamiętała tej wychudzonej kobiety o zżółkłych od papierosów dłoniach trzeźwej. Ojciec pojawiał się w domu tylko wtedy, gdy żadna z sąsiadek nie mogła lub nie chciała uraczyć go ciepłem swojej sypialni, a żaden z kolegów nie zaprosił na wspólną, wielodniową libację.

Czy było jej żal zostawiać to miejsce? Ten dom rodzinny, który nigdy domem nie był? Bała się… Poddawała się się temu koszmarowi kolejne dni, miesiące i lata, bo bała się postawić grubą kreskę pomiędzy przeszłością, a przyszłością. Zresztą, jakie szanse na wyrwanie sie stąd miała, gdy była niepełnoletnia? Ale wiedziała, że jeżeli tego nie zrobi, żadna przyszłość jej nie czeka. Dlatego musiała pokonać żal, który, choć płytki i raczej w zalążkowej formie, ale istniał.

Miała 18 lat, jakże jednak inne było jej życie od życia rówieśników. Brakowało w nim miłości, szczęścia i pięknych planów na przyszłość. Skończyła liceum, zdała dobrze maturę, ale wiedziała, że nie będzie mogła iść na studia. Czuła przy tym żal tak ogromny, jakby traciła najbliższą osobę. Nauka była jej jedyną nadzieją. To na niej najbardziej w świecie się skupiała. Przez wiele lat obiecywała sobie, że gdy skończy osiemnaście lat i zda maturę, wyjedzie stąd. Zabrakło jej odwagi i pewnie nadal nie zrobiłaby tego, gdyby nie ten okropny, a zarazem piękny dzień.

Trwały już wtedy wakacje. Znalazła sobie nawet pracę na lipiec i sierpień, by zarobić trochę, chociaż sama nie wiedziała na co. Wróciła do domu po pierwszej zmianie. Zmęczona trudnym dniem w fabryce chciała zjeść kupioną po drodze drożdżówkę z makiem i rozpłynąć się razem z bohaterami pięknej powieści, którą aktualnie czytała. Weszła do kuchni, gdzie siedziała pijana matka, rozprawiająca bełkotliwie z jakimś facetem ze złotym łańcuchem na szyi, ubranym w czarny dres.

- Nie mam pieniędzy! - krzyczała do niego.

- Nie obchodzi mnie to, pijaczko! Pożyczyłaś na chlanie, to oddaj. Jesteś mi winna 300 złotych. - odparł.

- Nie mam! - próbowała jeszcze przekonać rozmówcę.

- Tak, to może wezmę fanty? Co my tu mamy? Telewizor wygląda całkiem dobrze, mikrofala też. - powiedział, odłączając ukochanego Philipsa matki.

- Czekaj. Weź ją, ale telewizor zostaw. - matka pokazała palcem na Joasię. Jedyną córkę chciała w tym momencie sprzedać za dług zaciągnięty na wódkę. Dziewczyna nie wiedziała, co zrobić. Zamurowało ją, nie mogła się ruszyć, ani odezwać. Zresztą i tak nie miała nic do powiedzenia. Serce pękło jej na pół. Nie spodziewała się po matce szczerych i głębokich uczuć. Wiedziała, że miłością jest ona w stanie obdarzyć tylko jedno – pół litra najtańszej wódki ze sklepiku osiedlowego, ale nie sądziła, że jest w stanie posunąć się tak daleko.

Dresiarz podszedł do niej i przejechał wielką dłonią po policzku. Dziewczyna drgnęła i instynktownie odsunęła się od podejrzanego bandziora. Nie wiedziała, jak się ratować. I pewnie nie dałaby rady, gdyby niespodziewanie drzwi od mieszkania nie otworzył pijany ojciec, który wtoczył się do środka. Joasia skorzystała z chwili nieuwagi i wybiegła z domu.

 

Zabrała ze sobą tylko to, co miała w torebce. Szczęśliwie było tam trochę gotówki, bo jak co piątek otrzymała swoje wynagrodzenie za cały tydzień pracy.

- Wystarczy na bilet – myślała – a może nawet na jakiś nocleg kilka dni. Jakoś dam radę. Byle jak najdalej stąd… Pogrążona w myślach, początkowo nie słyszała nawoływania, które stawało się coraz głośniejsze. Zatrzymała się i zboczyła wgłąb lasku. Nie wiedziała, co to za lament, ale podążała za nim. Czuła, że musi, chociaż szanse na to, że zdąży jeszcze na którykolwiek pociąg drastycznie zmalały.

Po kilkuset metrach zobaczyła go. Był bezbronny, miał może kilka dni. Podeszła bliżej, zatrzymała sie i nie wiedziała, jak się zachować w obliczu takiego znaleziska. Tego dnia nie tylko, Asia, ale też mały szczeniak, rudy piesek o przeraźliwie smutnym spojrzeniu pełnym błagania o pomoc stracili rodzinę i dom. Dzięki sobie mogli zacząć zupełnie nowe życie. Asia dzięki szczeniakowi, szczeniak dzięki Asi. Wzięła go na ręce i przytuliła. Nie wiedziała, czy takim zachowaniem nie zrobi mu krzywdy. Był taki kruchy i bezbronny. - Jakim trzeba być człowiekiem, żeby wyrzucić szczenię do lasu? - Myślała, głaszcząc go po malutkiej główce.

Gdyby dziewczyna nie usłyszała jego szlochu, pogrążona w myślach, pewnie nie zauważyłaby, że z oddali biegną w jej stronę trzy postacie. Dresiarz, którego poznała w mieszkaniu rodziców i jego dwóch kolegów postanowili gonić uciekającą spłatę długu matki – alkoholiczki. Asia zauważyła ich dopiero, gdy z wynędzniałym szczeniakiem postanowiła spróbować jeszcze powalczyć o ostatni pociąg. Schowała się za drzewem i czekała aż przejdą. W myślach błagała tylko psa, by nie wydał z siebie żadnego dźwięku, który mógłby zdradzić ich kryjówkę. Szczeniak jednak nie miał takiego zamiaru. Zasnął, otulony jedyną suchą częścią garderoby dziewczyny – chustki, którą wyjeła z torebki. Czuł się bezpieczny. Siedzieli tak kilka godzin, aż się ściemniło. Dziewczyna nie wiedziała, jak uciekać, by nikt jej nie zauważył. Była odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale też za to stworzenie, które postanowiła uratować. I wiedziała, że zrobi wszystko, by za wszelką cenę pies przeżył. - Szkoda, że nie mam smartfona. Mogłabym sprawdzić rozkład jazdy autobusów. Rybakowo – jej rodzinna miejscowość była tak mała, że na pewno ktoś by ją zobaczył, gdyby poszła sprawdzić plan odjazdów na dworzec, a wtedy nie miałaby szans uciec. Bała się tych ludzi, a nie miała nikogo, kto mógłby ją obronić. Spojrzała na psa. Oddychał bardzo płytko, był osłabiony. - Pewnie nie jadł od wielu godzin. - zamyśliła się i zdała sobie sprawę, że zwierzę trzeba jak najszybciej nakarmić, inaczej zdechnie na jej rękach. Ruszyła przez noc w stronę szosy.

- Może uda nam się złapać okazję – powiedziała cicho do psa.

Stała przy drodze ponad godzinę, ale w tym czasie przejechał tylko jeden samochód, którego kierowca nawet jej nie zauważył. Straciła już nadzieję, że przemoczona, z osłabionym psem na rękach opuści tej nocy Rybakowo, gdy obok niej zatrzymał się autobus. Na jego boku widniał napis “POZNAŃ”. Wsiadła, a za nim to zrobiła, uszczypnęła się, by sprawdzić, czy przypadkiem nie śni. Ale nie, autobus był tak prawdziwy, jak miasto, do którego podążał.

- Dokąd pani tak po nocy? - spytał kierowca, otwierając wielkie drzwi.

- Zgubiłam się, nie mogę trafić na dworzec, a już późno. - skłamała Asia. - Sprzeda mi pan bilet do Poznania?

- Proszę wsiadać. - odparł.

Dziewczyna kupiła bilet i ruszyła w poszukiwaniu wolnego miejsca. Było ich dużo. O tej godzinie mało kto decyduje się na podróż. Asia wybrała jednak nieprzypadkowo miejsce zaraz za kobietą z małym dzieckiem, śpiącym obok niej. Położyła psa na siedzeniu i przykryła chustką. Zwróciła się do kobiety:

- Przepraszam, mam do Pani ogromną prośbę. Znalazłam tego szczeniaka w lesie. Jest wychudzony, nie mam dla niego nic do jedzenia. Widzę, że pani jest z dzieckiem. Błagam panią o chociaż kilka kropelek mleka.

Kobieta obróciła się do Asi, wyjęła z torby butelkę, nalała wody z termosu, nasypała niewielką ilość proszku i wstrząsnęła. Podała przemoczonej dziewczynie.

- Proszę, weź z butelką. Mam jeszcze jedną w torbie. - odpowiedziała.

Asia próbowała nakarmić psa butelką, ale początkowo nie chciał pić. Jednak, gdy kropelka ciepłego płynu spłynęła do jego ust, zaczął ssać smoczek aż wychłeptał prawie wszystko. Dziewczyna poczuła się spokojniej. Zdjęła przemoczoną kurtkę rozwiesiła na haczyku przy siedzeniu. Następnie sama próbowała pójść w ślady szczeniaka i zasnąć. Miała za sobą bardzo trudny dzień. Wyłożyła się na tyle, na ile daje możliwość siedzenie w autobusie i zasnęła.

 

Rozdział 2

 

Obudziła się tzrydzieści minut przed końcem podróży. Nie mogła uwierzyć, że przespała sześć godzin jazdy autobusem. Niewygoda snu na siedząco przyniosła dziewczynie sztywność w całym ciele, ale nawet tego nie zauważyła. Była szczęśliwa, że udało jej się uciec. Spojrzała na śpiącego obok psa I pomyślała, co teraz zrobi. Znalezienie miejsca dla siebie byłoby dla niej ogromnym wyzwaniem, a co dopiero z psem. Sięgnęła po torebkę – jedyną rzecz, którą udało jej się zachować ze starego życia i wyjęła portmonetkę. Przeliczyła całą jej zawartość. Nie było tego dużo, ale na nocleg i jedzenie starczy. - Jutro będę martwić się dalej. - Pomyślała.

Wysiadła na Dworcu Głównym i udała się w niewiadomym kierunku. Nie znała tego dużego, ruchliwego miasta. Szła przed siebie dość długo aż trafiła na rynek. Wywarł na niej wielkie wrażenie. Rynek Rybakowa – miasteczka, w którym mieszkała – był brzydki i zaniedbany. Całe miasto wyglądało, jakby czas zatrzymał się w nim trzydzieści lat temu. Przeszła wolnym krokiem wokół I zauważyła tłum, który jakby na coś czekał. Podeszła bliżej i razem wtopiła się w niego. Postała tak kilka minut, po których z okienka wyjrzały w stronę gapiów koziołki. - No tak – pomyślała – przecież to symbol Poznania. Widziałam je kiedyś w telewizji.

Joasia nie opuszczała rodzinnej miejscowości. Nie jeździła nawet na wycieczki klasowe, bo rodzice uważali, że płacić za coś takiego to największa na świecie głupota. - Bzdury i tyle. - mawiał zawsze ojciec. Jej jedyne okno na świat to Philips matki, którego kupiła od jakiegoś kolegi od kieliszka, gdy ten potrzebował na szybko gotówki na alkohol. Trudno się więc dziwić, że dziewczyna zakochała się od razu w tym miejscu. Oznaczało ono wolność i piękno, z którego mogła korzystać w przyszłości do woli.

Usiadła na ławce i zauważyła, że pies nie śpi. Patrzył na nią tym spojerzeniem pełnym miłości. - Zapomniałam, że muszę go nakarmić. Poszukam jakiegoś sklepu i kupię takie mleko jak wczoraj. - postanowiła i ruszyła w jedną z uliczek, które stanowiły wyjście z rynku. Nie musiała długo szukać. Jej oczom ukazała się galeria, w której znajdował się również market spożywczy. Schowała psa pod kurtką, która lekko przeschła w trakcie podróży, weszła do środka i wzięła koszyk. Wybrała najtańsze mleko w proszku dla małych dzieci, kilka bułek, wodę, szczoteczkę do zębów i pastę. Czuła się brudna. Ostatni raz kąpała się dwa dni temu, a ciężka, fizyczna praca w rozgrzanej od maszyn fabryce, bieg na dworzec i deszcz, który przeszył ją do suchej nitki spowodowały, że czuła się nieświeżo. Czuła potrzebę zminimalizowania tego uczucia. Zapłaciła za zakupy, na które wydała ćwierć całej swojej gotówki. Stanął przed nią jednak kolejny problem. Co prawda miała w torebce butelkę ze smoczkiem, którą podarowała jej miła kobieta z autobusu, jednak skąd wziąć ciepłą wodę, by nakarmić psa? Wyszła ze sklepu i rozejrzała się wokół. Pomyślała, że najlepszym pomysłem jest zamówić herbatę w kawiarni. Tak też zrobiła. Połowę wody wlała do butelki i przygotowała posiłek dla szczeniaka, drugą zaś zaparzyła i posłodziła, bo czuła, że cała przemarznięta i głodna również opada z sił, a przed nią stały kolejne ważne wyzwania. Wypiła ciepły napój, zapłaciła i wyszła. Usiadła na murku, by spokojnie nakarmić psa.

- No i jak ja cię mam nazwać, przyjacielu? - zwróciła się do chłeptającego łapczywie zwierzęcia. - Może Bruno, co? Podoba ci się? - pies spojrzał na nią tak, jakby rozumiał, co do niego mówi i nie sprzeciwił się. - No dobra, to będziesz Bruno. - skończyła.

- Pies nakarmiony, ja też trochę się wzmocniłam po wybiciu herbaty. Ale co dalej? Musimy znaleźć sobie jakieś miejsce do spania. Tylko jak to zrobić bez internetu? Może poszukam jakiejś kawiarenki internetowej? - rozważała w myśli. - Tak, chyba tak będzie najłatwiej. Ludzie raczej rzadko dodają ogłoszenia w gazetach, a w internecie jest na pewno dużo ofert.

Przeliczyła jeszcze raz, ile zostało jej gotówki i ruszyła w poszukiwaniu kawiarenki. Znalazła ją po dwóch godzinach chodzenia po zupełnie nieznanych jej ulicach. Już straciła nadzieję, że znajdzie, ale dziesiąta pytana osoba w końcu wskazała jej drogę. Schowała psa jak poprzednio przed sklepem i weszła.

-Pokój ze wspólną łazienką i kuchnią 450 zł – czytała i wiedziała, że nie stać ją na taki wydatek z góry. Po kupieniu biletu i jedzenia zostało jej trochę ponad 300 złotych. Przejrzała wszystkie oferty i znalazła jeszcze jedno, trochę dziwne i podejrzane ogłoszenie, ale nie miała nic do stracenia. A dzień nie był przecież z gumy, w ciągu kilku godzin musiała coś znaleźć. Spisała numer do administratora, poszukała jeszcze ogłoszeń pracy. Spisała wszystkie, które wydały jej się rozsądne, zapłaciła za skorzystanie z komputera i ruszyła dalej. Poszukała drobnych i weszła do budki telefonicznej. W dzisiejszych czasach ciężko jakąś znaleźć, wszyscy korzystają raczej ze smartfonów, które nie służą już tylko do dzwonienia. Można dzięki nim znaleźć drogę, poszukać pracy, nagrać film, czy zamówić ukochaną książkę. Asia nie miała smartfona. Nie miała nawet zwykłej komórki, bo pijany ojciec rozbił jej starą Nokię w ataku szału. Budka znalazła się jednak i to niespodziewanie. Wrzuciła pieniążek, wykręciła numer i oczekiwała. Telefon odebrała miła Pani z agecji nieruchomości. Umówiły się za godzinę przy ulicy Fredry. Asia nie wiedziała, gdzie to, ale kobieta poinstruowała ją, jak dostać się tam z parku przy Wieniawskiego, gdzie dziewczyna znalazła telefon. Poszła w umówionym kierunku. Okazało się, że to zaledwie pięć minut drogi. Nie pozostało jej nic innego jak czekać. Usiadła na ławce przy przystanku, wyjęła z torebki kupioną w markecie bułkę i zjadła. Chciała doprowadzić się jakoś do ładu, by wyglądać jak człowiek, ale nie miała zbyt wiele możliwości. Przeczesała tylko włosy ręką i związała w kucyk. Kobieta zjawiła się o umówionej godzinie. Zaprosiła ją do środka kamienicy, gdzie znajdowało się owe lokum.

- Mieszkanie kosztuje 300 złotych miesięcznie, do tego trzeba doliczyć rachunek za prąd. - poinformowała Asię.

- Dlaczego jest takie tanie? - spytała dziewczyna.

- Zaraz pani zobaczy. To nie żaden Wersal. Ale jak się posprząta, to nie jest tak źle.

Ruszyły schodami w kierunku mieszkania, które okazało się znajdować na poddaszu. Dziewczyna zmęczyła się już w połowie drogi. Musiały przystanąć na chwilę, by odsapnąć. Nie to było jednak najgorsze. Aby dostać się do mieszkania trzeba było przejść przez ciemny korytarz pełen starych materacy, szafek I innych śmieci, które lokatorzy wyrzucili z mieszkań, a których nie chciało im się znieść do śmietnika. Mieszkanie okazało się mieć dziesięć metrów kwadratowych. Nie było w nim kuchni, ale za to za ścianą urządzono prowizoryczną łazienkę. Między pokojem a toaletą nie było drzwi. Asia zastanawiała się, czy ktoś je ukradł, czy może mieszkał tu wcześniej człowiek, któremu owy brak nie przeszkadzał. - No tak, nie jest to Wersal – pomyślała dziewczyna, ale przywyczajona w życiu do takich warunków, nie przestraszyła się wcale podrapanymi ścianami, pajęczynami, brakiem mebli, czy starą, trzeszczącą i pomalowaną chyba ostatni raz dwadzieścia lat temu podłogą.

- Sama pani widzi. Cena niska, ale za to nie ma wielu wygód. - Powiedziała do Asi kobieta.

- Nie widze grzejnika. Jak ogrzewa się to lokum? - dopytała dziewczyna.

- Rzeczywiście, grzejników nie ma. Ciepłej wody też. Inni lokatorzy ogrzewali pomieszczenie grzejnikiem elektrycznym.

- A gdzie on jest? - zdziwiła się Asia.

- Problem w tym, że mężczyzna, który tu mieszkał, wyprowadzając się postanowił przywłaszczyć sobie grzejnik. Jeśli się pani zdecyduje, będzie musiała pani sama sobie coś zorganizować.

- Jak wygląda rozliczenie? Z góry?

- Tak, jednak w tym miesiącu zostało już tylko 10 dni. Najłatwiej będzie, jeśli wynajmie je pani od następnego miesiąca.

- To niemożliwe. Szukam czegoś od zaraz. Nie mam znajomych ani rodziny w Poznaniu, a hotel jest za drogi, żebym mogła w nim mieszkać do końca miesiąca.

- Dobrze, zadzwonię do szefowej i spytam, czy może pani wynająć od dziś.

Kobieta wyszła na korytarz, a Joasia rozejrzała się po tym miejscu, które może już dziś będzie jej domem. Wszystko było brudne i klejące. Odrażał dziewczynę brud, który zostawili po sobie poprzedni lokatorzy. Na jednej ze ścian wisiała szafka kuchenna. Zajrzała do środka. Znalazła tam brudny kubek z łyżeczką, widelcem i nożem w środku. Na połce niżej stała miseczka. - Chociaż tyle. - pomyślała dziewczyna. Oprócz kilku naczyć w mieszkaniu był jeszcze brudny koc i nadtopiony lekko czajnik elektryczny.

Kobieta wróciła z uśmiechem na twarzy i oznajmiła Joasi:

- Może pani dziś tu zostać, ale musimy podpisac umowę. Opłata do końca miesiąca wyniesie sto złotych. Kaucja kolejne sto. Umowę mam przy sobie. Podpisujemy?

- Chyba nie mam wyjścia – odpowiedziała dziewczyna, przytulając do siebie przestraszonego obcym głosem kobiety psa.

 

Kobieta wyszła, a Asia zaczęła myśleć, co zrobić, żeby to miejsce uporządkować. Wstawiła wodę. Czajnik wyłączał się co chwile, trzeba była trzymać przycisk, by mógł dokończyć swoją pracę. Przygotowała pokarm dla psa, odstawiła do wystygnięcia I zabrała się za porządki.

W mieszkaniu brak było jakichkolwiek mebli, a spanie na podłoce nie było miłą wizją, dlatego dziewczyna nakarmiła psa i poszła na korytarz w poszukiwaniu najmniej zniszczonego materaca. Wybrała jeden z wielu, wzięła też małą lampkę i szafkę słupek. Zataszczyła to wszystko do swojego miniaturowego nowego domu. Umyła okno, wszystkie meble, podłogę i wyparzyła naczynia, które znalazła w szafce. Wyprała koc i spojrzała na zegarek. Była godzina 21.30. Przytuliła do siebie Bruna I zasnęła, zmęczona przeżyciami dwóch ostatnich dni.

Obudziła się dopiero rano. Wstała, podgrzała w czajniku wodę, wlała do wyczyszczonej dzień wcześniej wanny i wykąpała się. Nigdy jeszcze nie cieszyła się tak bardzo z kąpieli, chcoiaż nie miała do dyspozycji nic oprócz suchego mydła, które znalazła w łazience. -To nic – pocieszała się – ważne, że mamy dach nad głową i jedzenie. Znajdę pracę, kupię jakieś ciuchy i zaczniemy z Brunkiem nowe życie. Tylko musze kupić jakąś zasłonę, bo to straszne korzystać z łazienki bez drzwi.

Zjadła wyschniętą bułkę, popiła wodą i zajęła się psem. Czysta i najedzona postanowiła dzwonić w sprawie ogłoszeń o pracę, które znalazła. Nie były to morze zawody marzeń, ale co zrobić? Roznoszenie gazet, czy praca w magazynie były jedynymi, które w tej sytuacji były dla niej możliwe do zdobycia.

Udała się budki, z której korzystała dzień wcześniej i zadzwoniła pod spisane numery. Trzy ofert były już nieaktualne. Reszta rozmówców poleciła jej przynieść CV. - No tak, podanie o pracę. Będę musiała napisać. Ale najpierw muszę załatwić kilka spraw. Muszę zacząć planować. Teraz, gdy wszystko zależy ode mnie, tylko plany mogą mnie uratować.

Wybrała się do nabliższego marketu, kupiła zapas zupek chińskich, paczkę kapanosów, kilka jabłek, herbatę, szampon, zeszyt A4 w linie i czarny długopis. W drodze powrotnej natrafiła na wielki second hand. Masa ludzi w środku przerażała ją, jednak musiała kupić sobie jakieś ubrania na zmianę. Wybrała kilka bluzek, dżinsową spódnicę, chociaż zawsze nosiła spodnie I kocyk. - Wezmę dla Brunka. - pomyślała. Podchodząc do kasy wybrała jeszcze sfatygowanego misia. Kupiła też używany telefon bez aparatu i innych pożytecznych funkcji w lomabrdzie obok. Nie stać jej było na lepszy, bo skromny budżet wynosił już tylko pięćdziesiąt złotych. Zakup telefonu i karty sim pozbawił jej czterdziestu pięciu złotych.

- Świetnie – pomyślała. Zostało mi pięć złotych, a nie wiem, kiedy coś zarobię. Szkoda, że wcześniejsze wypłaty schowałam pod łóżkiem ojca. Gdybym miała te dodatkowe kilkaset złotych, byłoby mi dużo łatwiej. Wróciła do mieszkania. Wyprany wczoraj koc był już zupełnie suchy. Otworzyła okno, bo w małym mieszkanku było tak gorąco, że ciężko było wytrzymać. - W końcu poddasze. - stwierdziła w myślach. Tylko Bruno wydawał się być zadowolony z gorąca, jakie rozlewało się po pokoju. Pewnie przypominało mu ciepło, bijące od przytulającej go matki, zanim został porzucony w lesie.

Asia usiadła i zaczęła tworzyć swoje CV. Nie wyglądło ono profesjonalnie na kartce w linie i pisane długopisem, ale lepsze takie niż żadne. Gdy skończyła, zrobiła pięćdziesiąt kopii. Postanowiła roznieść je w miejsca, do których dzwoniła i do jeszcze kilku sklepów.

Ułożyła zakupy do szafki, nakarmiła i wyprowdziła na spacer Bruna, po czym wyszła, by roznieść CV. Udało jej się trafić do wszystkich firm, ale podróż musiała pokonać pieszo, bo nie było jej stać na bilet miesięczny. Wróciła, wyprała zkaupione wcześniej ubrania i zjadła zupkę chińską. Dopiero teraz, gdy zmęczona usiadła obok psa, zaczęły do niej dochodzić emocje. Łzy same spłynęły po rozgrzanych policzkach, dziewczyna skuliła się w kłębek i zasnęła.

 

Rozdział 3

 

- Prosze pani, czy może mi pani wyszukać “Lalkę” Prusa? - spytała klientka.

- Oczywiście, zaraz do pani wrócę. - odpowiedziała Asia, kierując się w stronę odpowiedniej półki.

Jak znalazła się w tej księgarni? Zwyczajnie, jedno z pisanych odręcznie CV zaniosła właśnie tam. Z całego pliku podań o pracę, to właśnie CV Asi spodobało się właścicielce księgarni najbardziej. - Jakie ładne pismo! - pomyślała – jeżeli będzie pracować tak samo dokładnie, jak kreśli litery, to może zagrzeje u mnie miejsce na dłużej.

Kobieta w ostatnim czasie zatrudniła pięć osób. Żadna z nich nie sprawdziła się. Asia wypadła dobrze na rozmowie kwalifikacyjnej. Szefową ujęła szczerość i skromność dziewczyny. Pracę mogła zacząć od początku sierpnia. Właścicielka nie zawiodła się na nowej pracownicy, bo potrafiła nie tylko grzecznie zwracać się do klientów, świetnie doradzić każdemu odpowiednią książkę, ale ogólnie biło od niej coś miłego i przyciągała do siebie ludzi, co poprawiło utargi księgarni.

Asia była szczęśliwa. Od zawsze kochała czytać. Dobrze czuła się w pracy. Po pierwszej wypłacie kupiła sobie kilka niezbędnych rzeczy – małą, używaną lodówkę turystyczną, jednopalnikową kuchenkę elektryczną, mały garnek, patelnię, trochę bielizny, zasłonę zamiast drzwi do łazienki, smycz i śliczną miskę dla Bruna, który nie musiał już pić mleka z dziecięcej butelki, tylko jadł posiłki z talerzyka Asi. Postanowiła pomalować też mieszkanie, bo podrapane i brudne ściany przypominały jej dawne życie, o którym chciała zapomnieć. Kupiła już nawet farbę, wałek i pędzel, ale nie znalazła czasu na malowanie, bo brała każdą sobotę i niedzielę w pracy, żeby jak najszybciej stanąć na nogi finansowo.

Nie brakowało jej teraz pieniędzy na jedzenie czy bilet miesięczny, jednak ciągle czuła pustkę. Miała Bruna, który kochał ją najbardziej na świecie. Chodził za nią krok w krok, żeby czasem nowa właścicielka nie uciekła mu gdzieś daleko. Asia nie wiedziała, dlaczego odczuwa pustkę. W końcu porzuciła stare, wyniszczające życie, miała pracę, mieszkanie, kochanego psa. Czegoś jej jednak brakowało. Nie potrafiła określić czego. Aż podczas jednego ze spacerów z Brunem zobaczyła reklamę jakiejś uczelni wyższej. Wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo chciałaby studiować. Wcześniej to było niemożliwe, ale teraz, gdy jest w dużym mieście i pracuje, to może mogłaby zacząć studia, chociaż zaocznie.

Wybrała się na uniwersytet, który znajdował się na tej samej ulicy, co kamienica, w której mieszkała, by dowiedzieć się, jakie są warunki przyjęcia na filologię polską. Niesympatyczna kobieta w dziekanacie poinformowała ją, że papiery należy złożyć do 25 września najpóźniej, a jest to rekrutacja uzupełniająca, więc jeśli nie zdąży, to przepadnie jej rok.

- Jak ja mam zdobyć dokumenty? Wszystko zostało w mieszkaniu rodziców, a tam wrócić nie mogę.

Postanowiła zadzwonić do szkoły, którą skończyła. Sekretarka powiedziała jej, że kopie dokumentów można uzyskać, ale tylko osobiście lub przez osobę upoważnioną. Pocztowo dokumentów nie wysyłają. Dziewczyna wiedziała, że nie może pojechać do Rybakowa. To zbyt niebezpieczne. Nie miała jeszcze przyjaciółek. Poznała kilka osób w pracy, ale z żadną nie potrafiła się zaprzyjaźnić, więc nie miała kogo poprosić o pojechanie po dokumenty. - Wszystko przepadło – myślała.

Chodziła strapiona, nie mogła jeść ani spać, a do końca rekrutacji zostało tylko pięć dni.

-Pojadę tam. Niech mnie zabiją nawet, ale zdobętę te świadectwa. - postanowiła i poprosiła szefową o dwa dni wolnego.

 

Wysiadła z autobusu na dworcu w Rybakowie i starała się zachowywać spokojnie. Serce waliło jej jak oszalałe. Obok niej szedł na smyczy pies. Całą podróż Joasia zaplanowała w najmniejszych szczegółach. Pofarbowała włosy na jasny blond. Kupiła okulary przyciemniane w sklepie z tanimi akcesoriami, założyła buty na koturnie i spódniczkę. Miała nadzieję, że nikt nie pozna jej tak odmienionej. Zrobiła sobie nawet makijaż. Kiedyś nosiła tylko spodnie i trampki. Gdy tak odmieniona przejrzała się w lustrze, sama nie mogła się poznać.

- Będzie dobrze – powiedziała do psa, który jakby rozumiał, że przed nim długa podróż, stał przy drzwiach i czekał na swoją panią. - Sama bym siebie nie poznała, to może uda mi się nie przejść niezauważoną.

Udała się do szkoły i weszła do sekretariatu. Sekretarka wiedziała, że Asia przyjedzie po odbiór i miała już przygotowane duplikaty świadectw.

- Każda kopa kosztuje dwadzieścia siedem złotych. Jest pani przygotowana? - spyatła.

Asia podała jej sześćdziesiąt złotych, chwyciła dokumenty, psa i wybiegła ze szkoły, kierując się na dworzec. Udało jej się. Wsiadła do pociągu jadącego do Gdańska. Tam przesiadła się do innego – relacji Gdańsk – Zielona Góra, który zatrzymywał się też w Poznaniu. Odnalazła swoje miejsce i posadziła psa obok siebie. Zasnęła. Podróż do Rybakowa całkowicie pozbawiła ją sił. Wróciły do niej wszystkie złe emocje tego miejsca. Ale udało się. Nikt jej nie poznał. W ręce trzymała swoje świadectwa. Obudził ją lekko zachrypnięty męski głos:

- Przepraszam, siedzi pani na moim miejscu.

Asia spojrzała na bilet, na oznaczenie swojego siedzenia i zwróciła się do przystojnego, na oko dwudziestokilkoletniego mężczyzny:

- To moje miejsce. Proszę spojrzeć.

Mężczyzna pokazał jej swój bilet. Był na nim ten sam numer.

- Dziwne. - stwierdziła Asia. - Ale mogę wziąć psa na kolana.

- Dziękuję – odparł mężczyzna, siadając obok.

Przez kilka minut nie odzywali się do siebie. Asia głaskała Bruna, który wyłożył się na jej kolanach i przytulał.

- Jestem Jacek – odezwał się mężczyzna po chwili.

- Asia – odpowiedziała dziewczyna.

- Dokąd jedziesz, Asiu?

- Do Poznania.

- To naprawdę piękne miasto. Byłem tam kilka razy zawodowo.

- A gdzie mieszkasz? - spytała dziewczyna.

- W Bydgoszczy. - odparł nieznajomy.

- Dużo podróżujesz? - ciągnęła rozmowę.

- Prowadzę własną firmę i mam wielu kontrahentów poza Bydgoszczą. Czasami jest taka konieczność. - odpowiedział.

- Zawsze chciałam podróżować. To piękne poznawać tyle wspaniałych miejsc…

Ciągnęli tę rozmowę aż do Bydgoszczy, gdzie towarzysz podróży wysiadł, a Asia na powrót została sama z Brunem. - Szkoda, że nie wymieniliśmy się numerami. - pomyślała.

Dziewczyna nie zauważyła, jak Jacek wrzuca do jej torebki wizytówkę. Zorientowała się dopiero w domu, ale nie miała śmiałości, by zadzwonić, czy chociaż napisać smsa. Wykąpała się, nakarmiła psa i położyła się spać. Ustawiła budzik na siódmą rano, żeby zdążyć zrobić zdjęcia legitymacyjne u fotografa i zanieść je razem z dokumentami do dziekanatu. Od tego momentu pozostawało jej tylko czekać na wyniki.

Był to nerwowy tydzień, ale w końcu nadeszła odpowiedź. Dostała się na studia. Tak bardzo cieszyła się z tego, że nie mogła usiedzieć na miejscu. Wzięła Bruna i wyszła z nim do parku.

- Widzisz, Brunusiu? Jesteś jedynym stworzeniem, które cieszy się razem ze mną. - zwróciła się do psa. Ten spojrzał na nią swoimi mądrymi oczami i szczeknął dwa razy, jakby na potwierdzenie tego, że cieszy się z sukcesu swojej właścicielki.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania