Niebieskie oczy Quasimodo

Właśnie miesiąc temu skończyłem studia z medycyny, teraz mam wakacje, ale za dwa miesiące muszę rozpocząć prace zawodowa. Ponieważ brakowało mi pieniędzy, co jest sprawą powszechną po studiach, więc postanowiłem, zanim rozpocznę pracę coś niecoś dodatkowo zarobić. Dlatego przeglądałem różne ogłoszenia ofert pracy i znalazłem jedno takie: "Poszukuję na kilka dni lekarza, który interesuje się historią sztuki. Dobre honorarium. Kontakt telefoniczny nr. (.......)". Krótkie i dziwne to ogłoszenie, bo rzadko zdarza się takie połączenie w ofertach jak medycyna i historia sztuki.

W rzeczywistości, mimo że jestem z wykształcenia lekarzem, to zajmowałem się historią sztuki, a nawet chciałem to studiować. Odradziła mi matka, twierdziła, że to raczej wykształcenie, a nie zawód i nigdy nie zarobię na chleb, więc pozostały mi tylko marzenia i zainteresowania.

Zadzwoniłem na podany numer i zostałem zaproszony na spotkanie pod wskazany adres. Była to prywatna, dosyć duża praktyka lekarską, której właściciel okazał się ogłoszeniodawcą. To on mnie przywitał, był to starszy mężczyzna, z zawodu lekarz, doktor Walczak.

- Może to pana dziwi, że szukam lekarza i historyka sztuki jednocześnie, ale wymaga tego sprawa. Proszę więc nie zadawać pytań, otrzyma pan dobre honorarium, to jest trzy tysiące za każdy dzień plus koszty pobytu. Sprawa jest delikatna, ale dla pana bezpieczna, jednakże szczegóły podam później - powiedział stanowczo. - Czy zgadza się pan?

Oczywiście, że się zgodziłem, bo w grę wchodziło około trzech lub czterech dni, a zarobiona kwota sfinansowałaby moje wakacje, a że jestem lekarzem, więc ryzyko mam we krwi.

- Zatem niech pan spakuje swoje rzeczy na kilka dni, spotkamy się na dworcu kolejowym jutro o dziesiątej, przy pierwszej kasie - powiedział mój zleceniodawca i podał mi rękę na pożegnanie.

Następnego dnia o wyznaczonej godzinie spotkaliśmy się na dworcu, zleceniodawca miał dla mnie już kupiony bilet i poszliśmy na peron. Tak się złożyło, że w przedziale nie było nikogo, zatem sprzyjało to temu, że powoli i spokojnie wyjaśnił częściowo sprawę.

- Jedziemy, jak pan zauważył, w stronę Międzylesia, ale wysiadamy w Gorzanowie. Tam w pobliżu dworca kolejowego stoi pensjonat, a właściwie to klinika psychiatryczna, zatem miejsce publiczne, proszę się niczego nie obawiać - powiedział doktor Walczak.

Po chwili w milczeniu dotarliśmy do tej kliniki. Była to dużych rozmiarów kamienna z czarnym dachem, ale zabytkowa budowla, którą okrywał bluszcz. Brama do niej, też z kamienia, miała żelazne kraty. Z budynku wyszła kobieta w białym typowym szpitalnym ubraniu. W milczeniu zaprowadziła nas do wnętrza, doktor Walczak postał w holu, a mnie skierowano do pokoju na pierwszym pietrze. Jego wnętrze było skromne, ale wyposażone w starodawne meble, ozdabiały obrazy w drewnianych ramach. Jeden z nich przedstawiał portret starszego mężczyzny o twarzy przypominającej trochę postać Quasimodo z powieści Wiktora Hugo. "Ludzi byli i są różni" pomyślałem sobie, ale pewien szczegół zwrócił moją uwagę.

Ten poczerniały od lat portret smutnego mężczyzny miał niebieskie, jakby żywe oczy. Może to jakiś retusz konserwatora, a może jego żart, w każdym razie wiele zwiedziłem muzeów i nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Te oczy dawały złudzenie, że się poruszają. Złudzenie pojawiało się właściwe, gdy się poruszałem, patrząc na ten obraz. To taki chwyt iluzjonistyczny w malarstwie, zwany "punto stabile", celowo był wprowadzony, aby nadać portretowi, najczęściej osoby już zmarłej, cechy żywe, gdyż jak wiemy, wierzono, życie prawdziwe zaczyna się dopiero po śmierci.

Pomyślałem sobie, że to chyba nie przypadek, że zakwaterowano mnie w tym pokoju z portretem o niebieskich oczach.

Po jakimś czasie zaproszono mnie na obiad i wtedy doktor Walczak wyjaśnił mi więcej.

- To jest specjalna klinika, bo tu mamy przypadki, które zwykle są traktowane jako łagodne, ale czasami stają się skrajnie niebezpieczne. Właśnie jednym z nich jest przypadek Augustyna Kasprzaka. To ten mężczyzna, przy tym niewielkim stoliku w kącie - wskazał na niego ręką. -To historyk sztuki, tak uzależniony od tej dziedziny, jeśli można tak powiedzieć, że nic poza sztuką nie widzi. Nie można z nim nawiązać kontaktu, jeśli nie rozmawia się o sztuce. Co prawda każdy może, ale nie każdy ma wiedzę na temat historii sztuki i też nie wielu jest takich, którzy mogą z nim rozmawiać. Mógłbym zaangażować jakiegoś uczonego z tej dziedziny, ale w przypadku osoby chorej lub podejrzanej o chorobę w grę wchodzi jedynie kontakt z lekarzem. Jak sobie pan zdaje sprawę, to naprawę rzadko zdarza spotkać takie połączenie jak zawodu lekarza z hobbystą historii sztuki - powiedział doktor Walczak.

- Na czym ma polegać moja misja? - zapytałem.

- Ten pacjent otworzy się przed panem, jeśli nawiązana będzie poważna rozmowa o sztuce. On nigdy nie rozmawia z kimkolwiek, jeśli nie ma odpowiedniego dla niego tematu, może przebywać wśród ludzi godzinami, ale bez kontaktu z nimi. Jedynie budzi się z tego stanu, jeśli coś dotyczy sztuki, jednakże musi to być wysoki poziom. To rodzaj schizofrenicznej katatonii. Śmiesznie to brzmi, ale 'ego' tej osoby jest tak wysokie, że zablokowało mu kontakt z rzeczywistością. Jego marzenia i wyobraźnia stały się jedyną rzeczywistością. On żyje w świecie złudzenia. Kiedyś stwierdził, że człowiek jest powołany do znalezienia drogi do prawdy, ale ta droga prowadzi przez kreację, czyli tworzenie sztuki. Za podstawę tej tezy przyjął coś z tradycji religijnej, że skoro jesteśmy stworzeni na obraz Boga, to znaczy jesteśmy twórcami podobnymi do Absolutu, który jest Najwyższym Twórcą dzieła sztuki, jakim jest kosmos. Być może gdyby żył on kilkaset lat wcześniej, to nazwano by go mistykiem, a jego ekstazę uznano by za boskie objawienie. W kartotece pacjenta jest napisane, że wierzy on w przemianę rzeczywistości przez kontemplację sztuki, bo ona właśnie jest mocą Stwórcy. To takie dziwactwo, podobne do przekonania, że istnieją cuda wskutek czystej wiary. Zapewne korzeniami sięga to religijnej kultury baroku, czasu iluzyjnej sztuki. Naczytał się biedak dzieł mistyków, naoglądał się różnych ekstatycznych dzieł sztuki i przewróciło się mu w głowie - dodał spokojnie Walczak.

Po kolacji udałem się do pokoju i tam siedząc samotnie w zabytkowym fotelu, co jakiś czas spoglądałem na ten portret z niebieskimi oczami. One mnie wciągały w coś tajemniczego, nieznanego - takie miałem uczucie.

Późnym wieczorem przyszedł odwiedzić mnie doktor Walczak.

- Teraz czekam pana najważniejsze. Ten pacjent Rosiński przebywał kiedyś w tym pokoju. Wpatrywał się godzinami właśnie w ten portret mężczyzny z niebieskimi oczami - powiedział Walczak.

W tejże chwili ogarnął mnie lek, pomyślałem sobie, chociaż nie wierzę w magię, że ten przeklęty portret przyciągał on uwagę szaleńca, ale też i moją. "Przecież nie jest szaleńcem" - pomyślałem sobie.

- Pana zadaniem będzie nawiązanie z Rosińskim rozmowy, wierzymy, że się on otworzy. On tu przyjdzie, zapewne dziś w nocy, a może jutro. W każdym razie ciągnie go do tego portretu. Wiemy o tym dobrze, bo kilka razy w ostatnim czasie zauważono go, jak stał przed drzwiami tego pokoju - dodał Walczak. - Będziemy kontrolować sprawę i każdy ruch i hałas zauważymy, niech się pan nie martwi.

Położyłem się spać, ale nie mogłem zasnąć. Czekałem w napięciu, uspakajało mnie tylko jedno, że nie będę sam, że Walczak i inni będą też czuwać.

Po północy, kiedy już wygaszono na korytarzu światła, usłyszałem ciche otwieranie drzwi. Pojawił się Rosiński, wszedł spokojnie do środka, być może nie zdążył zauważyć, że tu jestem. Wyjął z kieszeni kawałek świeczkę i zapałki. Zapalił świeczkę i podszedł do portretu. Stal tam prawie przez kwadrans, a mnie biło serce coraz mocniej, aż nie wytrzymałem. Po prostu się załamałem i zacząłem krzyczeć: "Ratunku!". Wtedy do pokoju wpadł Walczak i dwóch pielęgniarzy. Zarzucili na Rosińskiego kaftan i zwinnymi typowymi dla pielęgniarzy psychiatrycznych zakładów ruchami wyprowadzili pacjenta z pokoju.

- A więc nie udało się! Po co pan krzyczał? Przestraszył pan pacjenta. Teraz to on zamknie się na długi czas - powiedział zrozpaczony Walczak.

Prosilem go, aby opuścił pokój. Zamknąłem się na klucz. Wczesnym rankiem obudziłem się, zapaliłem światło w pokoju i niechcący spojrzałem na portret z niebieskimi oczami. Niebieskie oczy były tak samo mocno widoczne, ale twarz tego mężczyzny z portretu była zupełnie inna niż poprzednio. To był wizerunek przypominający Rosińskiego. Wystraszyłem się i postanowiłem bez powiadomienia kogokolwiek opuścić ten pensjonat.

Spakowałem swoje rzeczy i poszedłem wczesnym rankiem na dworzec kolejowy. Ciągle męczyły mnie te niebieskie oczy, tak jakby na stałe z wielkim bólem zagnieździły się w mojej głowie.

Na dworcu czekałem na pociąg, gdy już nadjechał, wsiadając do wagonu, spojrzałem w stronę tego pensjonatu i ku mojej zgrozie, zauważyłem, że na peronie stoi mężczyzna tego samego wzrostu i postawy, co Rosiński i podobnie ubrany, ale o twarzy trochę przypominającej tego Quasimodo z portretu. Wystraszyłem się, a intuicja mi podpowiadała, że to mógł być zapewne zbiegły z pensjonatu Rosiński. Jednak nie wiem, czy wsiadł do wagonu.

Dziwne dla mnie było to, że spoglądał na mnie życzliwie, a nawet się uśmiechnął, jakby chciał podziękować za coś, chociaż przypominał trochę potwora. Do dziś prześladuje mnie lęk i myśl, że kiedyś spotkam tego szaleńca i boję się tego. Oto moja tajemnica!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Trzy Cztery 22.01.2021
    Fajne opowiadanko. Nawet wciągające. Początkowe zdania mógłbyś chyba trochę skrócić. No i może niepotrzebnie już w pierwszym bohater informuje, że skończył medycynę. Wspomina o tym później i to by wystarczyło. Po co powtarzać to samo? Ogólnie - taki sprawozdawczy styl pasuje do tych niesamowitości.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania