Tajemnica Poczęcia.
Dzień mnie wywraca, jednak nocą znów wstaję, i idę dalej, tuż obok kształtuje się księżyc, kula brylantowa, słowiczy trel, i na tą chwilę jestem już mocno urodzony: cały proces stworzenia jest za mną. Jak to się ma więc do mnie? Cóż, istnieję.
No dobra, zdradzę wam tę tajemnicę, choć nie powinienem. Otóż nie urodziłem się na porodówce w szpitalu, między innymi dziećmi. Ja wyszedłem z szafy, ot tak zwyczajnie. Myślę, że to było zimą, myślę, że to było nad ranem. Pompka do roweru wisiała za blisko hula-hop, albo krawat wisiał za blisko sukienki. Tak musiało dojść do zapłodnienia. Więc wyszedłem całkiem nagi, bo tak rodzą się ludzie i zwierzęta, tak na świat przychodzą gwiazdy i globusy. Zupełnie bez ubrania, zupełnie bez hamulców moje nogi dotknęły dywanu, i tak poczułem pierwszą w życiu miękkość. Ja- bękart rzeczy przypadkowych, omyłkowo zesłany na planetę Ziemia. Nigdy bym nie zgadł, że jestem człowiekiem, gdyby nie pobliskie lustro zamieszkujące tamte tereny. Ach! Ciało! Ujrzeć się chłopcem. To, ile miałem lat w chwili narodzin, pozostaje jednak zagadką.
Niech będzie, że dokładna godzina moich narodzin to szósta rano. O tej godzinie kobiety zaczynają wypluwać z siebie pociechy, o tej porze wybuchają pierwsze pożary. To czas, kiedy święty spokój szczerbacieje pod ciosami barbarzyńców. Wszystkie zmiany, które zachodzą na ziemi, dzieją się o tej godzinie. Wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, przejścia huraganów.
Stałem więc w miękkim dywanie, patrząc w lustro. Wtedy pierwszy raz zapłakałem. Jak zwykle, nie wiedziałem do końca czemu. Wzruszenie, żal ? Smutek, który gnieździł się we mnie był jak pazur, mocno zahaczony w ciele ofiary. Chciałem krzyknąć „tato, pompko, czemuś mi to zrobił” ? Czy nie było innych kół do dmuchania ? Widocznie nie było. Cóż, powietrze się już wdmuchało.
Poczułem pragnienie silniejsze od chęci samounicestwienia, poczułem głód mocniejszy niż potrzeba dematerializacji, i tak już zostało. Zawsze jadłem i piłem. Zawsze kładłem się i wstawałem. Po południu wróciła właścicielka mieszkania i została moją mamą. Grzecznie ją o to poprosiłem, a ona, przez wzgląd na mój wiek, zgodziła się bez chwili namysłu. Dzieciom się nie odmawia, choćby miały ze sto lat. Kocham ją za to bardzo mocno.
Zupełność stała się słowem przeze mnie najczęściej powtarzanym. Zupełność życia, myślałem, to nie jego pełnia. Słowa, jak piosenki, gnieździły się w mojej głowie. Ćwierkały wróble, jaskółki zataczały koła, a moja głowa musiała to znieść. Krążyły odrzutowce, czołgi klęczały przed ołtarzami wojen, a ja i moja głowa, kiwaliśmy się tylko ze zrozumieniem. Ile pomieści w sobie jeden człowiek ? Ile spamięta natchnień ? Chwil uniesień ?
Moją szafę wyniosło dwóch osiłków- jeden był pijany, drugi narzekał, że ciężko. Ciężko, to być słońcem, albo drugim podbródkiem.. Ech. To tylko szafa, a wspominam ją jakby była macicą. Trochę drewna, ale jaka historia. W zasadzie to już do niej nie wrócę. Raz, że jej nie ma, dwa, że mnie już też coraz mniej. Gubię się i odrastam niczym ucięty ogon jaszczurki.
Braciszkowie moi najmilsi, to już wszystko z tego, co mi zostało na dnie języka. Deszcze ani słońca, nic mnie tak nie rozpieszcza ja wasze mnie posłuchanie. Czujcie się mocni, gdyż poezja zrobiła mi fryzurę, przed którą klęczą narody. Jeszcze nie raz stanę przed lustrem z grzebieniem, i to będzie jak zachód słońca oglądany do późnego rana. Jak jego wschód, północ i południe razem wzięte.
Komentarze (7)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania