Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Tajemnice Hodgkina Rozdział 2
Andrew był w szoku. Adam nie wyglądał lepiej od niego. Stali ramię w ramię wpatrując się w obcego, ale tak naprawdę znajomego chłopaka, który rzucił niedopałek papierosa za bramę. Dobrze znał to miejsce. Wiedział, że nauczyciele nie tolerują palenia na widoku a co dopiero zostawiania papierosów na terenie szkoły. Przyjął do siebie tę zasadę i rzucił go na chodnik brudnej ulicy Nowego Jorku. Chłopak odszedł od muru, wsadził obie ręce do kieszeni i poszedł w stronę wejścia do szkoły. Andrew i Adam ruszyli się z drogi, będąc pewnymi, że Chris ich nie zauważył. Christopher Hodgkin właśnie przekroczył próg Szkoły Artystycznej wzbudzając strach i niepokój w oczach i umysłach młodszej młodzieży. Wyminął dziewczyny stojące przy szafkach, które dobrze znał. Nie przywitał się z nimi, nawet nie rzucił im spojrzenia. Ignorując całą resztę uczniów skierował się do gabinetu dyrektora, chcąc zapewne odebrać swój plan lekcji i listę książek. Dobrze znał zasady, bo uczył się tu wcześniej, ale dyrektor nie zawaha się mu o nich przypomnieć. Zabrania się terroryzmu w szkole, straszenia, szantażów, kradzieży, plagiatu, ściągania. Nie powie nic na temat jego wyglądu, bo w tej kwestii nauczyciele byli obojętni. Młodzi, kreatywni ludzie zazwyczaj chcą ubierać się po swojemu, malować tak jak im się podoba i farbować włosy na kolor, który ich odzwierciedla. Stary Chris wysłuchałby wszystkiego jak należy, z szacunkiem odnosząc się do dyrektora, ale Andrew nie wiedział, jak zachowa się ten Chris. Bo wiedział, że kompletnie nie zna nowego Chrisa, który wyjechał nie wiadomo gdzie i nigdy nie odpowiedział na żaden list czy nie oddzwonił. Andrew wiedział, że ten ktoś, łudząco podobny do Chrisa chłopak tak naprawdę nim nie był.
"On umarł dla nas wszystkich" - przypomniały mu się słowa Morine w dniu, w którym Chris wyjechał bez pożegnania. Andrew dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Morine tak naprawdę miała rację.
Wraz z Adamem podszedł do dziewczyn i nie spuszczając wzroku z Chrisa, póki nie zniknął za zakrętem korytarza, nic nie powiedział. Pierwsza odezwała się Andrea.
- Czy to był....
- ... Chris - dokończył za nią Andrew. Opuścił na chwilę spojrzenie niebieskich oczu i zdając sobie sprawę, że może wzbudzać w niej niepokój podniósł je znowu i uśmiechnął się smutno do siostry. - Chodźmy na lekcje.
Andrew tylko na zewnątrz był taki opanowany. Tak naprawdę miał ochotę kopać we wszystkich i wszystko, co stało mu na drodze, żeby w końcu dotrzeć do Chrisa, złapać go za ramiona i krzyknąć mu w twarz, gdzie był do kurwy nędzy i dlaczego się nie odzywał. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, bo albo tylko by go wkurzył albo rozbawił - zależy, którym Chrisem był dzisiaj.
Andrew odprowadził siostrę i jej dwie koleżanki pod salę historyczną a sam poszedł na zajęcia z literatury angielskiej. Młody Windsor usiadł na swoim miejscu i spojrzał na książkę, którą dzisiaj przygotowała dla nich nauczycielka. "Opowieść o dwóch miastach" czyli powtórzenie z drugiej klasy. Andrew bardzo lubił tę opowieść, ale dzisiaj nie miał głowy do zachwycania się książkami i tym, co w sobie zawierają. Kiedy podniósł spojrzenie zauważył, że do sali wkroczył Chris. Rozglądał się po klasie. W Sali było tylko jedno wolne miejsce - ta ławka zawsze należała do Chrisa, zawsze w niej siedział, więc przez ostatni rok stała pusta. Andrew, kiedy się odwracał jeszcze rok temu miał wrażenie, że nigdy nie mogłaby być bardziej samotna, a tymczasem marzył, żeby zajął ją ktoś inny, bo znajdowała się tuż za nim. Nie był pewien, czego może się spodziewać po tym Chrisie. Może podpalenia włosów? Gdy Hodgkin zbliżył się do swojej ławki i w niej usiadł, Andrew sięgnął lewą ręką do krawata i poluzował węzeł, który nagle zaczął go mocno uciskać. Odchrzaknął, serce zabiło mu nieco szybciej i już prawie się odwrócił, żeby spojrzeć w zielone oczy byłego przyjaciela i powiedzieć mu, co o nim myśli, ale wszystko zepsuła profesor Roth. Że też ci cholerni nauczyciele zjawiali się w najmniej odpowiednim czasie!
- Co on sobie teraz kurwa wyobraża?! - krzyknęła Andrea odwrócona tyłem do tablicy i przodem do dwóch swoich przyjaciółek - Znika na rok, nie daje znaku życia i nagle pojawia się w tych super ciuchach, zielonych włosach i z tatuażami? Widziałyście go w ogóle?! - krzyknęła znowu młoda Windsor patrząc na swoje jakże kolorowe przyjaciółki.
Eve, rudowłosa dziewczyna z długimi nogami, pokiwała energicznie głową, a jej zielone oczy wskazywały jedynie na to, że była podekscytowana i nieco zaniepokojona. Ciągle bawiła się czarnym długopisem przekładając go z ręki do ręki, zakładając go za ucho czy nawijając na niego rude, długie kosmyki. April, która zaskoczyła wszystkich w klasie swoimi morskimi włosami, siedziała dużo spokojniej od przyjaciółki. Podpierała głowę dłonią i patrzyła na nie obie niezdecydowanym spojrzeniem. Zapewne ona też nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.
- No właśnie, o co chodzi w tym jego Wielkim Powrocie? W ogóle dlaczego on wyjechał? - zapytała April patrząc to na Eve to na Andreę. Ta pierwsza wzruszyła ramionami, bo na prawdę nie wiedziała, a ta druga pokręciła głową, bo tak naprawdę nie mogła powiedzieć, że wie. Otworzyła już usta, ale wtem do klasy wpadła Morine Despain. Jej długie, blond włosy wyglądały wręcz dziwnie w śród tak wielu kolorowych kosmyków czy nawet całych włosów, Eve także wyróżniała się ze swoimi pomarańczowymi włosami. Morine nigdy nie farbowała włosów, czego Andrea zawsze jej zazdrościła - była na tyle zadowolona ze swojego wyglądu, że nie stosowała żadnych ulepszaczy. Miała jednego kolczyka w nosie i dwa w jednym uchu, poza tym wyglądała dość zwyczajnie. Długie, proste włosy właściwie nigdy nie były związane, a dzisiaj miała na sobie krótkie spodenki i koszulkę z odkrytym brzuchem, na to zarzuciła czarną, skórzaną kurtkę, do której miała przypięte różnego rodzaju znaczki ze śmiesznymi i gorszącymi zakonnice napisami. Morine w ogóle lubiła gorszyć zakonnice, to było jedno z wielu jej hobby. Na głowie miała czapkę z daszkiem, który odwróciła do tyłu i wyglądała jak prawdziwa chłopczyca. Jednak Morine wyglądająca jak chłopczyca nadal była bardziej kobieca od Andreii ubranej w najlepszą sukienkę. Windsor nie była pewna, czy jej tego zazdrości - lubiła swój styl i nie starała się na siłę zmieniać.
- Dziewczyny! - kiedy jasnowłosa piękność podeszła do grupki swoich przyjaciółek cała zadyszana szybko usiadła w ławce obok Andreii i tak jak ona odwróciła się tyłem do tablicy. - Słyszałyście o powrocie marnotrawnego? - zapytała a one wszystkie pokiwały głowami. Andrea zauważyła, że Morine ma pomalowane paznokcie na ciemny fiolet, który był jej ulubionym kolorem. Tak czy siak, Windsor nigdy nie zauważyła, żeby Despain miała pomalowane paznokcie. Co się dzieje? Jedna farbuje włosy na morski, druga maluje paznokcie, nagle wraca niegdyś grzeczny chłopak z teraz zieloną grzywką i tatuażami, co jeszcze?
Poza tym Andrea nieco współczuła Morine. Wiedziała, że swego czasu była zauroczona Chrisem. Ciekawa była, czy jej to minęło. Dawno nie rozmawiały o Hodgkinie, w końcu stał się tematem tabu w ich grupie. Przy bliższym spotkaniu Andrea będzie musiała wypytać przyjaciółkę, jak to jest z jej uczuciami do Chrisa. Coś jednak jej podpowiadało, że nic z tego nie będzie.
- Dobry Boże, coś ty zrobiła z włosami? - zapytała Morine patrząc teraz zafascynowana na włosy April. Wzięła jeden kosmyk w drobne palce, jakby nie wierzyła własnym oczom i musiała dotknąć tego morskiego koloru.
- A co Ty zrobiłaś z twarzą? - zapytała i roześmiała się, kiedy uniknęła uderzenia w głowę od Despain.
- Proszę zdjąć z głów wszelkie nakrycia, odwrócić się do tablicy, wyrzucić gumy, WYRZUCIĆ a nie przyklejać je pod ławki panno Despain. Zaczynamy lekcję - powiedziała panna Weatherly, która wchodząc do klasy nigdy nie patrzyła na uczniów, tylko kierowała się wprost do biurka. Uczyła historii sztuki, Andrea bardzo ją lubiła, ale nie okazywała tego w towarzystwie. Była surową nauczycielką, ale skuteczną. U niej w klasie właściwie nikt nie rozmawiał ani nie wyciągał telefonów, a to już był duży wyczyn, jeżeli chodziło o panowanie nad młodzieżą w takiej szkole.
- Despain, czapki z głów! - krzyknęła Weatherly wyrywając tym samym Andreę z zamysłu.
Po czterech godzinach lekcji, nastała przerwa lunchu. Wszyscy uczniowie skierowali się do wielkiej stołówki, która teraz stała się miejscem pełnym pięknych, oryginalnych, kolorowych i głodnych nastolatków. Wszyscy razem poszli na lunch, ale nie byli jak zawsze roześmiani i rozgadani. Adam trzymał się z tyłu z Andrew a dziewczyny szły pierwsze co chwilę mamrocząc coś pod nosem. Andrea prawie w ogóle się nie odzywała, tylko rozglądała się w poszukiwaniu zielonej grzywki. Młoda Windsor miała szczerą nadzieję, że nie spotka się twarzą twarz z Christopherem Hodgkinem.
Kiedy weszli na stołówkę przestali się rozglądać. Andrea poczuła zapach parzonych warzyw, więc od razu wzięła tacę i nałożyła sobie porcję, która starczyłaby jej na cały dzień. Odkąd pamiętała była wegetarianką, ale to nic dziwnego u artystów - zwykle są wrażliwi na te sprawy. Andrea nigdy nie buntowała się w domu, gdy cała rodzina zajadała się kurczakiem. Sam Andrew lubił przegryźć hamburgera czy super-mięsną pizzę. Mimo tego, że rodzeństwo Windsor było bliźniakami, to różnili się od siebie jak dwie odległe od siebie planety. A potrafili pogodzić swoje odmienne charaktery i świetnie się rozumieli.
Morine, która była na wiecznej diecie, wzięła sobie tylko jabłko i poszła do stolika jako ostatnia. Kiedy Adam, April, Eve i rodzeństwo Windsor już siedziało ona była jeszcze w drodze. Kiedy podchodziła do stolika poczuła, że potyka się o czyjąś nogę. Zaczęła lecieć do przodu i już zdawała sobie sprawę z kilkudziesięciu par oczu skierowanych akurat na nią i jabłko, które wyleciało jej z ręki. Zastanawiała się, gdzie upadło i kiedy, bo ani go nie widziała, ani nie słyszała jego uderzenia o podłogę. Pisnęła cicho, kiedy ten ktoś, o kogo się potknęła chwycił ją za nadgarstek i brzuch i mocno pociągnął do pionu. Morine zrobiła zirytowaną minę.
- Uważaj jak chodzisz jebany pokurwie! - krzyknęła niemalże na całą stołówkę spotykając się tym samym z kilkoma nie śmiałymi chichotami albo westchnieniami dezaprobaty. Kiedy Despain podniosła spojrzenie na tego niezdarnego chłopaka zdała sobie sprawę, że wpadła w ramiona tego, którego cały dzień chciała unikać. I prawie jej się to udało.
Stała oko w oko z Christopherem Hodgkinem. Zielone oczy przeciw zielonym. Zdziwienie i przerażenie przeciw rozbawieniu i arogancji. Serce zaczęło bić jej tak szybko, że bała się, że Chris je usłyszy. Ten tylko podniósł lewy kącik ust, tym samym podnosząc kolczyk przy wardze. Uśmiechnął się i odezwał tylko nieco zachrypniętym głosem.
- Nic się nie zmieniłaś, Despain - jeszcze przez krótkie pięć sekund ich twarze dzieliło zaledwie pół centymetra. Wtedy postawił ją na jej własnych nogach, które teraz zwykle silne i twardo stąpające po ziemi wydawały się jej takie słabe i kruche. Oddał jej czerwone jabłko i wyszedł ze stołówki. Morine dopiero teraz zorientowała się, że wytrzeszczyła oczy i miała lekko otwarte usta. Zastygła w pozie, w której ją zostawił. Dopiero, gdy April do niej podeszła ruszyła się do stołu. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich, jakby jeszcze spadała.

Komentarze (5)
Dziękuję za wszelkie pozytywne słowa i zapraszam do dalszej lektury :) Rozdziały są w przód przygotowane, przynajmniej raz w tygodniu będę dodawać jeden :) Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za komentarz
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania