Tajemniczy nieznajomy

Gwizdanie czajnika słychać było w całym mieszkaniu. Maria zmierzała wolnym, ociężałym krokiem w stronę skromnie urządzonej kuchni. Obolałe plecy i zmęczone nogi dokuczały jej od samego poranka. Rozmyślając o swoim życiu, leniwym ruchem dłoni, zalewała wrzątkiem herbatę.

„Starość to same problemy” – pomyślała.

Zażyte po śniadaniu leki rozpuściły się w żołądku, wywołując nieznośną zgagę.

Przyszedł czas na jej codzienny rytuał.

„Herbatka, ciasto i dobra książka. Tego mi właśnie potrzeba” – rozmarzyła się staruszka.

Kierując się w stronę olbrzymiego salonu, powoli odwróciła głowę, aby spojrzeć na spadające za oknem liście.

Na zewnątrz było ciepło. Promyki słońca delikatnie ogrzewały rosnące w ogródku błonczatki oraz dalie. Były to jedyne towarzyszki sędziwej Marii, gdyż w promieniu trzech kilometrów nie było ani jednej żywej duszy.

Maria żyła niczym pustelnik… Z dala od ludzi i cywilizacji. Jedynie młodziutka Franciszka odwiedzała ją dwa razy w tygodniu, aby przynieść zakupy i pomóc w codziennych obowiązkach. Była dla staruszki szczególnym wsparciem, gdyż rodzina odwiedzała Marię tylko raz w roku, na święta Bożego Narodzenia, a i to nie zawsze.

Powojenny zegar z kukułką wskazywał godzinę jedenastą.

Maria usiadła właśnie w wygodnym fotelu, aby umilić sobie wolną chwilę powieścią Kornela Filipowicza, jej ulubionego pisarza. Z chwilą, gdy drobne kobiece dłonie sięgały po leżącą nieopodal na kredensie książkę, do jej uszu dobiegł znajomy dźwięk dzwoniącego telefonu. Niewiele myśląc, kobieta wstała i powolnym krokiem ruszyła do przedpokoju.

Telefon wciąż dzwonił.

- Halo, kto tam? – powiedziała Maria, podnosząc słuchawkę.

Odpowiedziało jej milczenie

- Halo, jest tam ktoś? – ciągnęła staruszka.

Po chwili, wśród szumów i trzasków, można było usłyszeć niewyraźny męski głos.

- Okalecz się… - wyszeptał nieznajomy.

Maria zadrżała.

- Słucham? Kto mówi?

- Weź nóż i oszpeć swoją twarz…

Maria nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ze strachu, nie była w stanie skleić żadnego spójnego zdania.

- Masz rozciąć swoje wargi i wyłupać oczy! – krzyknął tajemniczy rozmówca. – Zrób to! W przeciwnym wypadku zasmakuję krwi twoich najbliższych!

Maria instynktownie pomyślała o Franciszce.

- Co? Jak to? Kim jesteś? – zapytała drżącym głosem kobieta.

Nieznajomy wybuchnął donośnym śmiechem.

- Znasz mnie doskonale… - powiedział. - Chowam się w cieniu twojego nędznego żywota. Leżę tuż obok, gdy śpisz w wygodnym łóżku. Spoglądam na ciebie, gdy ze złożonymi rękami modlisz się do swojego żałosnego stwórcy.

Poczucie grozy zalało Marię nim niczym fale na oceanie. W ułamku chwili poczuła, jak strach ogarnia całe jej ciało.

- Czego ode mnie chcesz? – zapytała, chwytając się za serce.

- Nie słyszałaś, głupia suko? Chcę twojego poświęcenia!

Lęk i obrzydzenie sprawiły, że Maria szybkim ruchem odłożyła słuchawkę. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Czuła dreszcze i uderzający do głowy podmuch gorąca.

- Panie najdroższy – wyszeptała. – Miej mnie w swojej opiece.

 

* * * *

 

Franciszka była młodą, niebieskooką blondynką, mieszkającą trzydzieści minut drogi od domu Marii. Jej bujne, kręcone włosy sprawiły, że stała się obiektem westchnień wszystkich mężczyzn w okolicy. Pomimo młodego wieku, doskonale dogadywała się ze starszą od niej o sześćdziesiąt lat Marią, którą traktowała jak własną babcię.

- Dzień dobry! – krzyknęła Franciszka na powitanie.

- Witaj! Jak miło cię widzieć – odpowiedziała Maria.

- Przyniosłam zakupy dla pani. Wszystko, co było na liście – chleb, jajka, mleko, cukier i wiele innych produktów, o które pani prosiła.

- Jesteś kochanym dzieckiem – powiedziała z radością staruszka, wręczając dziewczynie stuzłotowy banknot. – Reszty nie trzeba.

- Jak się pani dziś czuje? Nie wygląda pani najlepiej…

- Wszystko w porządku moje dziecko. Spotkała mnie tylko dziwna sytuacja przedpołudniem. Jakieś dzieciaki stroiły sobie ze mnie żarty przez telefon. – Na twarzy Marii pojawił się grymas wymuszonego uśmiechu. – Rozwydrzone bachory… Opowiadaj lepiej, kruszynko, co u ciebie.

Południe, spędzone razem, minęło im na sprzątaniu i wspólnym gotowaniu. Franciszka, pomimo młodego wieku, była doskonałą kucharką. Jej kulinarne zdolności napawały dumą sędziwą Marię.

Chwile spędzane z młodą dziewczyną przypominały kobiecie o jej własnych wnukach. O Karolinie i Tomaszu. Pomimo dzielącej ich prawie siedmiuset kilometrowej odległości, kochała je całym sercem. Oddałaby wszystko, aby móc częściej je widywać.

„Ciekawe, co słychać u moich małych brzdąców” – pomyślała.

Pomimo ich dorosłego wieku, wciąż traktowała je jak małe dzieci.

Z chwilą, gdy Maria odpływała myślami, z pokoju obok zadzwonił telefon.

- To pewnie znowu te okropne bachory! – krzyknęła. – Już ja im pokażę, co znaczy zadzierać ze starszą panią!

Szybkim krokiem ruszyła w kierunku przedpokoju. Franciszka mimowolnie oderwała wzrok od gotującej się zupy. Widok żwawo truchtającej Marii rozbawił młodą dziewczynę na tyle, że z założonymi rękami, bacznie obserwowała staruszkę, podnoszącą właśnie słuchawkę.

- Gówniarze, znowu wam się zachciewa żartów! – krzyknęła Maria, głosem pełnym irytacji.

- Halo, babcia? To ja, Tomasz… Masz chwilę? – zapytał mężczyzna, nie kryjąc smutku.

- Tomasz? Ja… Przepraszam… Myślałam, że to ktoś inny. Coś się stało?

Głos w słuchawce milczał.

- Halo, jesteś tam?

- Tak, tak… Jestem. Słuchaj, nie mam zbyt dobrych wiadomości. Dziś rano dostałem telefon od Andrzeja, męża Karoliny. – Mężczyzna delikatnie pociągnął nosem. – Podczas porodu Karoliny, zdarzyły się pewne komplikacje.

- Komplikacje? – zdziwiła się Maria. – Co masz na myśli?

- Babciu, powiem wprost. – Tomasz wziął głęboki wdech. - Dziecko zmarło.

Wiadomość trafiła w kobietę niczym piorun w samotne drzewo.

- Ale jak to? – zapytała drżącym głosem.

- Na razie, nic więcej nie wiem. Zadzwonię, gdy tylko poznam szczegóły. Trzymaj się babciu.

Maria nie odpowiedziała. Powolnym ruchem odłożyła słuchawkę. Starała się coś powiedzieć, lecz szok, w jakim się znalazła, odebrał jej mowę.

- Pani Mario, wszystko w porządku? – zapytała niespokojnie Franciszka.

Staruszka milczała. Jej tętno niebezpiecznie się zwiększyło. Czuła, że kręci się jej w głowie.

Usiadłszy na podłodze, zakryła posmutniałą twarz dłońmi. Powoli, cichutko, zaczęła płakać.

 

* * * *

 

Minęły dwa tygodnie, zanim Maria zdążyła się pozbierać po traumatycznym telefonie od Tomasza. Jej stan zdrowia nie pozwalał na uczestnictwo w pogrzebie dziecka. Pozostała jej tylko modlitwa, której oddawała się każdego ranka.

Śmierć prawnuka odcisnęła piętno na psychice Marii. Przez dwa tygodnie, przepełnione smutkiem i cierpieniem, zdążyła już zapomnieć o tajemniczym telefonie od nieznajomego. Nie wiedziała jednak, że to dopiero początek jej koszmaru.

Staruszka odgadła właśnie ostatnie hasło w krzyżówce. Delikatnym ruchem pióra, wpisała słowo „skowronek”.

- Czuję się taka samotna – powiedziała na głos.

Oprócz sporadycznych telefonów od dzieci i wnuków Maria nie miała za bardzo kontaktu z rodziną. Jej mąż, Zygfryd, zmarł piętnaście lat temu w tragicznym wypadku samochodowym. Czołowe zderzenie z tirem - śmierć na miejscu.

Historia Marii pełna była smutku i cierpienia. Jednakże, z tą samą miłością, którą darzyła własną rodzinę, kochała również Franciszkę. Nie wyobrażała sobie życia bez jej częstych odwiedzin.

Za oknem padał deszcz. Maria wstała z wygodnego fotela, aby skorzystać z toalety. Jej blada, oklapła twarz odbiła się w lustrze wiszącym w przedpokoju.

Czas odcisnął na niej swoje piętno, pozbawiając piękna, które napawało ją dumą za młodu. Chory kręgosłup i niewydolność nerek – oto prezenty, które otrzymała od losu na starość.

Maria pogłaskała się po łysiejącej głowie.

W chwili, gdy złapała za klamkę od łazienki, zadzwonił telefon. Momentalnie stanęła jak wryta. Czuła, że nadchodzi coś złego.

- Halo – powiedziała, podnosząc słuchawkę.

Ktoś po drugiej stronie wyraźnie sapał. Maria zadrżała.

- To znowu ja… - powiedział szyderczo nieznajomy.

- Nie mam ochoty na żarty!

- Ostatnim razem mnie nie posłuchałaś! – przerwał jej krzykiem głos w słuchawce.

Maria przełknęła głośno ślinę.

- Nie wiem, o czym mówisz – wyszeptała ze strachem.

- Ach, tak? Wiesz doskonale, o czym mówię. Zignorowałaś moje polecenie, więc musiałem cię ukarać. Jesteś winna śmierci dziecka, które nie zdążyło nawet zakosztować życia.

Maria poczuła strużkę moczu, spływającą po udzie.

- Czego ode mnie chcesz, szatanie? – zapytała.

- Chcę tego, co wcześniej. Poświęcenia.

Maria poczuła ukłucie w sercu.

- Chcę, abyś włożyła ręce do pieca. Do buchającego ognia – kontynuował nieznajomy. – Chcę, abyś cierpiała, tak jak ja cierpię w piekle. Masz poczuć, jak płomienie rozrywają ci ścięgna. Jak skóra i mięśnie spływają po kościach. Masz czuć ból!

Maria milczała.

- Ignorancja nie będzie tolerowana. Krew za krew! – wrzasnął demon. – Wybieraj. Poświęcenie albo śmierć twoich najbliższych.

Dłonie Marii drżały z przerażenia.

- Dobrze. Zrobię to - wyszeptała po chwili milczenia. – Zrobię to…

Odłożyła słuchawkę. Stała w bezruchu przez kilka minut, serce waliło jej jak młot. Wyciągając przed siebie ręce, spojrzała z przerażeniem na spocone dłonie.

„Zrobię to” – pomyślała.

 

* * * *

 

Żar buchającego ognia ogrzewał jej twarz. Maria czuła zapach palonego drewna. Jej wzrok skupiony był na iskrzących się płomieniach, które wystawały przez otwartą klapę pieca.

„Zrobię to” – powtarzała w myślach bezustannie.

Chciała, tak bardzo chciała, lecz jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Kobieta czuła przerażenie na myśl o nadchodzącym cierpieniu.

Powolnym, drżącym ruchem, zbliżyła dłonie do ognia. Bała się. Wiedziała, że ból, który za chwile poczuje, będzie ogromny, będzie nie do opisania. Staruszka zamknęła oczy, modląc się pod nosem.

- Zdrowaś Maryjo, łaski pełna… - szeptała po cichu.

Koniuszkiem palców czuła buchające płomienie. Centymetr po centymetrze, wkładała dłonie coraz głębiej i głębiej.

Nagle poczuła kłujący ból. Zadrżała. W ułamku sekundy cofnęła ręce. Instynktownie otworzyła oczy.

- Nie dam rady! – wrzasnęła. – Panie Boże, przebacz mi…

 

* * * *

 

O śmierci swoich dzieci, Michała i Anny, Maria dowiedziała się z wiadomości. Wszystkie programy informacyjne huczały o tej tragedii. Rodzeństwo oraz pięcioro innych ludzi zginęli w pożarze kamienicy we Wrocławiu.

- Tak bardzo pani współczuję – powiedziała ze smutkiem Franciszka. – Najpierw nieudany poród Karoliny, teraz to… Mogę pani jakoś pomóc?

Maria milczała. Ślepym spojrzeniem wpatrywała się w kwiaty za oknem. Wiedziała, że to jej wina - śmierć niewinnych ludzi, zwłaszcza jej dzieci. Wiedziała, że z biegiem czasu telefon zadzwoni ponownie. Bała się tylko, co może nastąpić tym razem.

- I pomyśleć, że akurat w ten dzień Michał odwiedził Annę – wtrąciła Franciszka. – Cóż za zrządzenie losu.

- To nie był przypadek – powiedziała Maria, ciągle wpatrując się w dalie.

- Sądzi pani, że to przeznaczenie? Że tak miało być?

- Sądzę, że to wszystko moja wina.

- Masz rację, głupia suko. Zabiłaś ich – powiedziała Franciszka demonicznym głosem.

Marię przeszły ciarki. Instynktownie odwróciła głowę w kierunku dziewczyny.

- Coś ty powiedziała? Powtórz to! – krzyknęła przerażona staruszka, rzucając się na Franciszkę. W przypływie złości, oplotła dłońmi szyję dziewczyny i zaczęła ją dusić. Mocno, z całych sił.

- Ależ pani Mario, co po wyprawia? – wykrztusiła z trudem Franciszka. - Powiedziałam tylko, że nie ma się pani czym przejmować.

- Kłamiesz, szatanie! To ty zabiłeś moje dzieci!

Franciszka czuła, że powoli traci przytomność. Była cała sina. Ostatkiem sił, chwyciła stojący obok niej wazon z kwiatami i rąbnęła staruszkę prosto w skroń. Brzdęk rozbitego szkła rozniósł się echem po całym mieszkaniu.

Maria poluzowała ucisk dłoni. Cofnęła się o krok i pobladła. Krew spływała jej po twarzy.

- Przepraszam. Ja… chyba wariuję. Nie daję już rady – powiedziała, osuwając się na podłogę.

Franciszka odchrząknęła, odzyskując oddech. Niewiele myśląc, chwyciła wiszącą na krześle torebkę i uciekła z mieszkania.

 

* * * *

 

Maria leżała w kałuży krwi dobre dziesięć minut. Ból głowy był nie do wytrzymania. Powoli, wspomagając się stojącym obok krzesłem, dźwignęła się na nogi. Instynktownie wyciągnęła rękę ku głowie, aby sprawdzić jak głęboka jest rana. Spojrzała po chwili na dłoń: była cała we krwi.

Chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku telefonu, aby wezwać pogotowie. Z chwilą, gdy dotknęła słuchawki, telefon zadzwonił. Maria wiedziała, kto dzwoni.

- Jak długo jeszcze będziesz mi się przeciwstawiać? – zapytał głos w słuchawce.

- Ty parszywy demonie! Pomiocie szatana! Bądź przeklęty na wszystkie czasy! – krzyczała staruszka.

Głos w słuchawce się roześmiał.

- Nie ty pierwsza mnie tak nazywasz. Przed tobą było wielu. Nikomu nie udało się wypełnić ostatecznego polecenia.

- Czego chcesz tym razem? – zapytała, płacząc Maria.

- Masz szansę to wszystko skończyć. Właśnie teraz, masz jedyną możliwość, aby odkupić swoje winy. Możesz zrekompensować swoją ignorancję.

Kobiecie było już wszystko jedno. Straciła bliskie jej osoby, straciła Franciszkę, straciła zdrowie psychiczne i wiarę w Boga. Była załamana.

- Co mam zrobić? – zapytała drżącym głosem.

- Zabij się.

Polecenie, które usłyszała, sparaliżowało ją. Była gotowa na wiele, ale nie na to.

Milczała, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.

– Zabij się – powtórzył nieznajomy. – Gdy to zrobisz, żądza krwi zostanie nasycona – będziesz moją ostatnią ofiarą. Jednakże, jeżeli i tym razem zawiedziesz, krąg cierpienia przejdzie na inne osoby. Będę zabijał bez przerwy, wciąż i wciąż…

Maria opadła na kolana. Płakała. Nie chciała umierać, lecz wizja odpowiedzialności za śmierć innych, być może dziesiątek ludzi, przyprawiała ją o mdłości.

Odłożyła słuchawkę. Bała się, że nieznajomy może zadzwonić kiedyś do Franciszki.

Podjęła decyzję. Pogodziła się z własną śmiercią.

Powolnym krokiem ruszyła do drzwi mieszkania. Przekręciła kluczyk i odwróciła się w stronę kuchni. Z najniższej szuflady wyciągnęła stojące w rogu żelazko. Lewą ręką chwyciła ogromny tasak, służący jej do krojenia mięsa. Łzy spływały jej po policzkach. Zgrzytała zębami z przerażenia.

Przełykając ślinę, zamachnęła się i ucięła sznur żelazka. Zamierzała się powiesić.

 

* * * *

 

Dyżurny miejscowej policji odebrał zawiadomienie o dziwnym ataku starszej pani na młodą dziewczynę. Franciszka, po ucieczce z mieszkania, natychmiast zadzwoniła pod numer alarmowy.

Minęło sporo czasu, zanim patrol przyjechał pod dom napastniczki. Dwóch wysokich, dobrze zbudowanych mundurowych wysiadło z radiowozu i popędziło w stronę domu pani Marii. Młody, świeżo upieczony policjant, chwycił klamkę, próbując otworzyć drzwi. Były zamknięte.

– Niech to szlag! – wrzasnął.

Drugi, starszy, podszedł do okna. Jego oczom ukazał się widok stojącej na taborecie kobiety z zaciśniętą pętlą na szyi. Maria, wpatrzona w powojenny zegar z kukułką, stała tak przez dłuższą chwilę. Zauważając w oknie funkcjonariusza policji, powoli zamknęła oczy.

– Przepraszam – wyszeptała.

Silnym ruchem nogi odrzuciła stojący pod nią taboret.

Widząc to, mężczyzna odepchnął nowicjusza, próbującego siłować się z klamką.

– Wyważamy!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Dekaos Dondi 06.04.2020
    Texic→Dobry tekst i dobrze napisany.
    Można by zrobić przerwy, między dialogami a narracją, w sensie formy, ale to szczegół.
    Nawet film na kanwie tekstu, mógłby być:)
    Jedyne co bym zmienił, to zakończenie.
    W sensie, że nie wiadomo, czy zdołano ją uratować...
    Pozdrawiam:)→5
  • Texic 06.04.2020
    Dokładnie o to chodziło w zakończeniu. Zostawiłem otwartą furtkę, aby czytelnik sam zdecydował czy kobieta przeżyła czy nie ;)
  • Dekaos Dondi 06.04.2020
    Ja by zakończył na →"i zawisła na sznurze od żelazka"→Wtedy faktycznie nie wiadomo, czy tak czy siak?
    Ciało znieruchomiało→skłania, że jednak nie przeżyła, rdzeń kręgowy pękł...→ale to jeno subiektywne odczucie me:)
  • Texic 06.04.2020
    Hmmm... Przyznam Ci rację. Poprawiłem zakończenie :)
  • kimstacz 16.04.2020
    Podoba mi się, bardzo dobrze się czyta!
    Końcówka niepewna, ale sami możemy sobie dopowiedzieć, czy przeżyła, czy nie ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania