Tajna Misja Jaxona. Początek. część I
Otworzyłeś oczy. Pomału i ociężale wróciła świadomość. Siedzisz. Prawdopodobnie na krześle. Nie ruszając głową, Twoje gałki oczne świdrują ciemność, szukając wokół jakiegoś jasnego punktu zaczepienia. Nic z tego. Widzisz jedynie ciemność…
Po chwili próbujesz się poruszyć. Dociera do Ciebie, iż ręce masz przykute kajdankami – z tyłu krzesła – do oparcia. Nogi ? Nogami również nie jesteś w stanie wykonać żadnego, choćby drobnego ruchu. Doświadczenie jakie posiadasz, podpowiada Ci, iż są przykute do podłogi – nie do krzesła.
- ale… jak to ? – pomyślałeś – przecież to metody naszych elitarnych oddziałów specjalnych … to ich działanie, nie ma wtedy możliwości ucieczki z krzesłem, przewrócenia się, czegokolwiek… agenci mają głowy pełne pomysłów…
Twoje przemyślenia zostają przerwane przez odgłos kroków, które słyszysz gdzieś za sobą.
Wyczuwasz, jak wokół Ciebie zebrało się kilka osób. W tej samej chwili, ktoś uruchamia chyba klimatyzację, bo po Twoim ciele wędruje chłodny dreszcz. A może po prostu wzdrygnąłeś się z niepewności jaka na moment Cię ogarnęła. Jedna z postaci włączyła lampę, która stała na wprost Ciebie. Halogenowe światło dużej mocy, oślepia, Twój i tak zmęczony wzrok. Odruchowo zamykasz szybko i szczelnie powieki.
- nazwisko ! – ktoś doniosłym, męskim głosem przeciął ciszę panującą w pomieszczeniu
- NAZWISKO ! – powtórzył, jednak w głosie wyraźnie wyczuwasz zniecierpliwienie
- całuj mnie gdzieś – cedzisz przez zaciśnięte zęby
- nie mam ani czasu, ani ochoty na zabawę. Nazwisko – albo za chwilę, będziesz śpiewał swój życiorys przez godzinę – usłyszałeś poważnie i tym razem już groźnie
- pani doktor, proszę przygotować serum prawdy – dotarła do Ciebie komenda wydana przez przesłuchującego Cię mężczyznę
Perspektywa, iż jesteś przykuty bez możliwości ruchu, a także zapowiedź zastrzyku, który tak czy inaczej rozwiąże Twój język, sprawia, iż postanawiasz jednak odrobinę odpuścić i poczekać na rozwój zdarzeń.
- Jaxon. Red. Jaxon Red – odpowiadasz pokornie
- doobrze, więc problemów z głową już nie masz i jak mniemam, nowych nie chcesz mieć – usłyszałeś
Mężczyzna powoli nachylił się nad Tobą. Przesłonił światło lampy. Mogłeś przyglądnąć się jego twarzy.
- Edwards… - wyszeptałeś - pułkownik Edwards – dodałeś po chwili
- w porządku. Możecie go rozkuć, już do nas wrócił i jest wśród nas – usłyszałeś wydany rozkaz
- wiesz gdzie jesteś ? – kontynuował w Twoim kierunku pułkownik
- w domu świętego Mikołaja – odpaliłeś, a po pomieszczeniu rozległ się cichy śmiech
Dwie osoby uwolniły Cię z łańcuchów i podniosły pod ramiona z krzesła.
- humor Ci wrócił… wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Tymczasem musi Ci wystarczyć fakt, iż jesteśmy we wschodniej Europie, w jednym z centrów szkoleniowych.
Teraz dotarło do Ciebie, że koleś, którego nazwałeś Edwards, to pułkownik, który prowadził jedną z Twoich misji w Syrii.
- zabierzcie go na badania – pułkownik zwrócił się do strażników, którzy cały czas Cię trzymali – a z Tobą jeszcze się zobaczę – dodał do Ciebie, już jakby bardziej miękkim głosem.
Strażnicy powlekli Cię w stronę wyjścia. Niestety, pozycja w jakiej spędziłeś chyba dość długi czas, wywołała u Ciebie skurcz nóg, a krążenie jeszcze nie zdążyło przywrócić Ci pełnej w nich władzy. Byłeś zdany na kolegów, którzy wypełniali wydany rozkaz. Po kilku, powiedzmy, krokach znalazłeś się na korytarzu. Wreszcie mogłeś samodzielnie stanąć na nogach. Nie zwracając niczyjej uwagi, rozglądnąłeś się wokół. Betonowa, przemysłowa posadzka, z odpływami liniowymi po bokach. Hydranty co kilka kroków, przytłumione, ale dość jasne światło dobiegało spod sufitu. Całe wnętrze sprawiało wrażenie, raczej rzeźni, niż bazy szkoleniowej… Po jednej i po drugiej stronie korytarza dostrzegłeś sporo drzwi oznaczonych różnymi literami i cyframi.
Nagle zatrzymaliście się przed jednymi z nich. Kątem oka zwróciłeś uwagę, iż oznaczenie na nich zdecydowanie sugerowało, iż znajduje się tutaj pomoc medyczna. Jeden ze strażników towarzyszących Twojej wędrówce, nacisnął klamkę i uchylił lekko drzwi. Drugi, lekko, acz stanowczo, pchnął Cię w ich kierunku dodając przy okazji burkliwym głosem – wchodź.
Nie widząc innego wyjścia, zrobiłeś krok do przodu. Pchnąłeś drzwi i pewnie wszedłeś do środka. Usłyszałeś za sobą gwałtowne ich zamknięcie przez strażników, którzy pozostali po drugiej stronie, dając Ci jakby odrobinę prywatności. Rozglądnąłeś się. Tym razem – ostentacyjnie i metodycznie. Wystrój pomieszczenia był typowo medyczny: metalowa prycza z cienkim gumowym materacem i zielonkawym prześcieradłem, parawan z równie paskudnego, zielonego materiału, obrotowe krzesełko bez oparcia. Pod jedną ze ścian stało białe biurko, a przy nim siedział lekarz. Chociaż nie. Sądząc po długości włosów to była raczej Pani doktor.
Jakby wyczuła, iż się jej przyglądasz i podniosła powoli głowę znad sterty dokumentów, przy których pracowała. Zamaszyście zamknęła tekturową teczkę. Zwróciłeś uwagę, iż widniało na niej Twoje nazwisko, oraz sporo różnych pieczęci, w tym takie, które świadczyły, iż są to tajne dokumenty. Lekarka bez pośpiechu, jakby celowo, odpychając się delikatnie nogą, wręcz filuternie, obróciła się na krześle w Twoją stronę. Przyglądnąłeś się kobiecie w białym kitlu. Azjatycka uroda, bardzo szczupła sylwetka, obfite piersi. Mimowolnie na Twojej twarzy pojawił się lubieżny uśmiech.
- Jaxon, nie śmiej się głupio. Zaraz zobaczymy ile jesteś w stanie wytrzymać. To ja sprawdzam próg bólu u kandydatów. To ja się śmieję kiedy jęczycie z bólu, mięczaki – syknęła nagle kobieta. Natychmiast spoważniałeś. Te słowa w jednej chwili rozwiały cały jej seksapil, odkrywając jednocześnie wredny charakter.
Lekarka wstała z krzesła i wolnym krokiem, niczym modelka na wybiegu, podeszła do drzwi. Wprawnym ruchem przekręciła klucz w zamku, odcinając Ci ewentualną, szybką drogę ucieczki. Kiwnęła lekko głową w Twoim kierunku, rzucając jakby standardową regułkę:
- koszulka na krzesło, Ty na wyrko, sprawdzę Twoją wytrzymałość – wycedziła ostatni wyraz przez zaciśnięte zęby, podnosząc ze szklanej komody sporej wielkości strzykawkę.
Nie masz pojęcia ile czasu minęło. Jednak czujesz się ogromnie wyczerpany po badaniach jakie przeprowadzała azjatycka pani doktor. Nie spodziewałeś się, że takie badania mogą aż tak męczyć.
- nieźle Jaxon – sapnęła doktorka, zapinając guziki swojego kitla – masz ponad standardową wytrzymałość. Zaglądnij jeszcze kiedyś, to zrobimy badania kontrolne – uśmiechnęła się szelmowsko, puszczając jednocześnie do Ciebie oko
- z mojej strony to wszystko czego potrzebowałam, teraz już idź – burknęła w Twoim kierunku jak do pacjenta i kiwnęła głową w stronę drzwi.
Podszedłeś do drzwi, przekręciłeś klucz i wyszedłeś na zewnątrz. Strażnicy, niestety, stali i czekali na Ciebie.
- długo kazałeś na siebie czekać. Pójdziesz z nami – warknęli z nieukrywaną złością do Ciebie.
Podążyłeś pomiędzy nimi korytarzem, dalej do przodu. Po kilkunastu krokach, korytarz zakończył się potężnymi, metalowymi drzwiami. Jeden z Twoich towarzyszy otworzył je mówiąc bezczelnie
- właź tam
Nie miałeś zamiaru z nimi dyskutować i przekroczyłeś próg pomieszczenia. Twoim oczom ukazał się dziwny widok. To był magazyn. A przynajmniej tak wyglądało wnętrze. Wysokie pomieszczenie zabudowane od sufitu do ziemi regałami i półkami. Na wszystkich stały skrzynie wojskowe. Z amunicją, bronią nie wiadomo z czym jeszcze.
- co tam ? – zostałeś zauważony przez jakąś postać, która wyszła wprost na Ciebie spomiędzy regałów.
- nie wiem po cholerę tu jestem, ale zapewne zaraz się dowiem – warknąłeś prostacko do osobnika
- spokojnie, wołają na mnie Ammoniak – wyjechał do Ciebie koleś, wyraźnie akcentując człon ammo
- Ammo-niak, rozumiesz ? jak amunicja, bo tu jestem królem, a amoniak, bo ciągle i na okrągło się pocę i czuć mnie na odległość, hehe… - rozgadał się do Ciebie, dodając – nikt oprócz mnie nie wie co, gdzie i jak w tym magazynie. Co mogę dla Ciebie zrobić – zapytał
Magazynier podszedł do Ciebie bardzo blisko. Był przynajmniej o 2 głowy niższy od Ciebie, ale zapachem faktycznie przewyższał wszystkich.
- skoro tu jestem, to pewnie nie po buraki – odpowiedziałeś, starając się uniknąć smrodu jaki emanował od Twojego rozmówcy.
- kolejny twardziel – żachnął się Ammoniak – chodź za mną – grzecznie poprosił
Podszedłeś za nim do jednego z regałów. Widniały na nim różne sprzęty wojskowe, broń i amunicja.
- masz wybrać sobie to, co będziesz w stanie ze sobą zabrać na akcję, ale powiem Ci jedno Twardzielu – rozgadał się – zawsze będziesz żałował, że wziąłeś TO, a nie coś innego, więc zagraj w moją grę. Zamknij oczy i wybierz cokolwiek na chybił trafił. Takie losowanie pozbawi Cię tego uczucia żalu później, hehe…
Wysłuchawszy durnej wypowiedzi śmierdziela, wybierasz standardowy sprzęt oraz broń biała i karabin, taki jak zawsze do każdej akcji.
Koleś z pewnym niedowierzaniem patrzy na Twój wybór i kręci głową z dezaprobatą.
- słuchaj, dam Ci od siebie jeszcze kilka rzeczy – powiedział i sięgnął do skrzyni na podłodze. Wyciągnął stamtąd latarkę, kompas i lornetkę.
- wspomnisz mnie jeszcze, jak te rzeczy uratują Ci życie, a teraz idź już, zmęczyłeś mnie…- powiedział magazynier i oddalił się między regały.
Hmm, dziwny facet, ale jednak ma trochę oleju w głowie – pomyślałeś, chowając do znalezionego plecaka wszystkie przedmioty. Jedyne czego nie wziąłeś, to jakakolwiek amunicja. Nigdzie jej wzrokiem nie namierzyłeś. Być może ze względów bezpieczeństwa…
Odwracasz się na pięcie i zarzucając plecak na ramię, wychodzisz z magazynu. Niestety na zewnątrz w dalszym ciągu czekały obydwie przyzwoitki. Jednak tym razem byli jakby bardziej mili i ruchem dłoni wskazali Ci kierunek dalszej drogi.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania