Takie fazy
Jeśenią tańczę na Krośnie.
Przeznaczenia kropce.
Podle, nieznośnie.
Jak motyla Larwa.
Od dawien dawna.
Od zarania dziejów.
Mogę być burmistrzem, mogę być osłem.
Zawsze cierpiąc, zawsze radośnie.
No pochybel wiosnie.
Tule się do zimy.
Pragnę gorącej dziewczyny.
To żadne kpiny.
Potrzebuje wilgotnej waginy.
By mieć siły.
Dla każdej jestem jedyny.
Jak jakieś świry.
To są moje własne rymy.
Zabieje za luksusowe płyny.
Śmierdzą mi giry.
Jak cipa pijaczki niemytej zdziry.
Huk huczy zapowiada nowiny.
Jak czynione czyny.
Takie Losy zdarzenia.
Czym się karmisz tym pocisz.
Na mroku po prochu.
W barwach śródziemnomorskich plaż.
W pokoju u rodziców wegetuje.
U panienek w głowie sterczące chuje.
Na chuj fatum, na chuj za wszystko bule.
Strzelam z procy w Los, chybił trafił.
By zdobyć szczęśliwe zdarzenie.
Jestem jak amor lub eros.
Jak hades, posejdon, jak biały
Przeźroczysty śnieżny neon.
Błyszczący brokatem welon.
Nie jestem sknerą, czy inną cholerą.
Ni ścierą, życie jest nowelą.
Jestem trochę jak Paweł deląg.
Słucham kartkiego gdy karmie się herą.
Nie wierzę w beton. Nie ruchałem się z kobietą. Nigdy nie chodzę z fetą.
Cuchne zbrodnią, Cuchne tandetą.
Mam w gardzie mleko. Pod nosem krew świeżą. Naćpany jak w kasynie żeton.
Pręty, szalunki, cementu zapach.
Żwiru od zajebania.
Budowa zatrzymana.
Zgięta w pół rama.
Na chama.
Wata na watach.
Bary, lochy, zamki.
Kuriozalne sanki.
Dobitne panki.
Same boże baranki.
Idę Znów w szranki.
Po banki.
Wypatrosze każdą.
Jak zabijam to żyje.
Inaczej me ciało gnije.
Karmi mnie morderstwo.
Mord za mordem gołą ręką.
Nie prędko?
Wruce z tąd tam.
Moja luba woli być posuwana przez osła.
Jest żałosna.
Mam same rany.
Do roboty chodzę pijany.
Jestem załamany.
Szykanowany.
Przez ziomów oczerniany.
Piekłu oddany.
Z demonem w sobie.
Składam hołd diabłu.
Jak jakiś poganin.
Mam liturgiczne szaty.
A w pokoju udawane nawy.
Z kredensu ołtarz.
Święte obrazy.
Album z gołymi babami, z sanah i innymi piosenkarkami.
Mam najebane na bani. Nocami myślę nad pingwinami, nad ich mękami.
Fala zbrodni na fali w oddali.
Nie mami, nie rani.
Ludzie nic mi nie dali.
Jedynie zabrali.
Jak ostatnie chamy.
Jestem posrany.
Oblany kwasem w lawie pływam.
Nie płonę, nie topie sie w niej. Naczyń nie zmywam.
Nie ścigam. Nie daje dyla.
Otwarcie gadam o miwach.
O Żydach, o kiłach, syfilisach, matrixie i grzybach halucynach.
Nigdy nie byłem na rybach.
Dupy gejom nie wypinam.
Ale dziewczynie ładnej chętnie bym językiem odbyt smyrał.
Widzę trzecim Okiem.
Wszystko mi proste jak poker.
Nad pilotem pasażer nad pasażerem
Sanie i płoza się wżyna mu głowę na codzień w wechikule z urojeń.
Nie stoję a siedzę głównie bo tak wolę.
Zawsze na wersalce nigdy na stole.
Przebrzydły matole.
Od Hani wolę ole.
Mi staje od tak sobie.
Wkładać chce Oli. Najlepiej w dupę.
I spuszczać w niej publicznie. Chciał bym pierdolić sie z którąś na filmie.
Było by zwinnie.
W głowie figle migle.
Śprośne teksty.
Fikuśne kredki.
Malowane mam nerki.
Chyba wytne se jedną i wymienię na towar. ma twarz to owal.
Nie jestem nikomu rodak.
Tańczę na waszych przódków grobach.
Karmi mnie luksusowy pokarm.
Jestem jak foka jak mors, jak kurwa morświn. Lekko zniedołężniały a sprytny.
Potwornie bystry.
Smaczny jak lays chipsy.
Dla każdej damy dla każdej pizdy.
Na gonitwie gonie hologram.
Się chełpie z bólu.
Na roju.
Na gnoju.
Resident evil, zombie, wampiry, potwory. Tu są Jak zwykłe krowy.
Nie mam obory. Nie doje.
Może kiedyś miałem pokorę.
Na zdrowie, na chorobe.
Jestem w grobie i płonę jak żołendź.
Wszystko skończone, strawione.
Wypite, zbeszczeszczone, wszystko co przeżyło jakieś wynatużone.
Tu i uwdzie niekturym przybijam Pione. Na stół kostką żucam bity hardkorowe. Mam w sobie ogień.
Postać niczym z filmu.
Byt wyższy od tych zwykłych.
Wybitny. Zawsze mam ekstra pomysły.
Na miski, na igły, KLne jak szewc.
Mi ludzie to przygłupy, biorę każdego kogo spotkam na buty.
Jestem strasznie struty.
Na chuj te Ruchy. Brak pokuty.
W głowie andruty.
Wedy i sury.
Kalambury.
Ja bardziej ponury niż Bury.
Teraz śnią się kangury i inne szczury,
Maniury. Jakieś gbury tandetne chmury.
Jak góry, jak doły.
Jak stumilowe bory.
Napiłbym się coli. Dla ochłody.
Nie cierpię na wżody.
Nie mylę elektrody.
Na spory mam mowy.
Wybitne wywody.
Bo jestem chory nie zdrowy.
Się powtarzam i będę powtarzał bo taka faza. Ona nie rada. Błagalna mażanna utopiona w strumyku na oczekiwaniu wyniku. Wszystko dla picu. Na jakimś słodkim piciu. Skończę w kiciu.
Na wirach na Atlantyku, słów znam bez Liku, nie używam wabiku.
Ni zwrotek refrenów. Bo nie lubię tego. Mój kolego. Mój drogi daje rymy do bitu, teksty zapisuje na kartkach.
Nie lubie bartka nie znam żadnego marka. To nie wybujała fantazja. Zraniła mnie marta.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania