Tam dokąd wszyscy pójdziemy

Ciemne włosy Joanny falowały niesione powiewami subtelnego wietrzyku. Ubrana w ciemny żakiet, z dużą torbą na ramieniu stała przed rozsuwanymi szklanymi drzwiami szpitala. Moment, w którym to mechanizm otwierał drzwi, dla Joanny wydawał się wiecznością. Gdy tylko się rozsunęły młoda kobieta wbiegła do budynku jakby uciekała przed jakimś nieznanym okropieństwem. Minęła znajomą recepcjonistkę. W mgnieniu oka znalazła się przed nowoczesną srebrzystego koloru windą. Jak na złość znajdowała się ona na ostatnim piętrze. Zdenerwowana Joasia kilkakrotnie wcisnęła czerwony przycisk znajdujący się na panelu przymocowanym do ściany. Spojrzała na czarny ekran wyświetlacza umieszczony tuż nad drzwiami windy. Liczba wskazująca piętra zmniejszała się z zadziwiającą szybkością. Po chwili Joanna była już wewnątrz kabiny windy. Wcisnęła przycisk oznaczony numerem „dziewięć”. Dźwig szarpnął i kabina poderwała się w górę. Podróż była naprawdę krótka. Joanna wybiegając z windy potrąciła dwóch czekających na kabinę lekarzy. Rzuciła zdawkowe „Przepraszam !” i szybkim truchtem pobiegła długim korytarzem. Zatrzymała się dopiero, gdy dotarła na sam jego koniec. Przylgnęła do szyby jednej ze szpitalnych sali. W środku pomieszczenia była pielęgniarka, która właśnie uzupełniała płyny w kroplówce. Joanna spojrzała na łóżko. Leżał na nim młody mężczyzna. Sieć przezroczystych rureczek i kabli niczym pajęczyna skrzętnie oplatała jego ciało. Joanna z niewyobrażalnym bólem przyglądała się mężczyźnie, którego tak bardzo dobrze znała. Widok jego twarzy sprawił, że w umyśle kobiety zmaterializowały się wspomnienia. Nie potrafiła ich powstrzymać.

Znalazła się w ciemnym pokoju. Siedziała w kusej różowej spódniczce i małym różowym staniczku na krawędzi łózka przykrytego szkarłatna pościelą. Na regale obok łoża tliły się trzy małe zapachowe kadzidełka. W pomieszczeniu prócz Joanny znajdował się ktoś jeszcze. Mężczyzna. Miał na sobie drogi, elegancki garnitur, czarne spodnie i połyskujące lakierki. Zbliżył się do łózka. Joanna rozłożyła nogi i położyła się. Chwilę potem poczuła jak chłodne ręce powoli przesuwały się po wewnętrznej stronie jej ud. Joanna zamknęła oczy.

Wspomnienie rozwiało się, by ustąpić miejsca innemu.

Długo błąkała się po zaśnieżonej ulicy. „Klient” przekroczył wszelkie granice. Mimo jej donośnych krzyków nikt nie zareagował. Nikt nie przyszedł jej z pomocą. Gdy mężczyzna skończył i wyszedł postanowiła opuścić „dom uciech”. Raz na zawsze. Poobijana, zmarznięta, z piekącymi rękami znalazła się przed plebanią. Zapukała do drzwi. Gdy się otworzyły i ujrzała młodego mężczyznę zemdlała. Następne, co zapamiętała z tamtego mroźnego wieczoru to moment, kiedy siedziała przy stole w obszernym prostokątnym pokoju. W ręku trzymała srebrną łyżkę, którą łapczywie jadła ciepły i pachnący krupnik. Naprzeciw niej siedział młody mężczyzna w sutannie. Pod szyją miał koloratkę. Niepewnym i zatroskanym wzrokiem przyglądał się poobijanej twarzy dziewczyny. Miała liczne siniaki, zadrapania i charakterystyczne ślady dla przypalania papierosem. Joanna skończyła jeść. Patrzyła na młodego księdza, który nie potrafił ukryć szoku jaki wywołała jej pokiereszowana twarz. Wspomnienie zakończyło lekki uśmiech i westchnienie młodego duchowego pasterza.

- Proszę pani. – usłyszała jakby zza sonicznej mgły głos pielęgniarki, która jeszcze przed kilkoma sekundami była w sali. – Może pani wejść.

Joanna obdarzyła pielęgniarkę szczerym uśmiechem i weszła do środka sali. Na łóżku leżał ksiądz ze wspomnienia. Kobieta usiadła na białym drewnianym taboreciku. Mężczyzna spał. Joanna spojrzała na kabelki i maszynerię ilustrującą pracę organizmu księdza. Opuściła głowę. Nagle poczuła wątłe palce mężczyzny usiłujące chwycić jej dłoń. Powolnym niezgrabnym ruchem ręki zdjął maskę dostarczającą tlen.

- Joasiu – wyszeptał charczącym głosem ksiądz. – Powinnaś być teraz w pracy. A nie zajmować się mną.

- Marku – powiedziała zdecydowanym głosem Joanna – Nie martw się o moją pracę. Nie pozbyliby się tak dobrej asystentki księgowej.

Marek uśmiechnął się. Joanna odwzajemniła jego uśmiech.

- Nie chcę, żebyś przeze mnie traciła swoje życie. – rzekł Marek.

- O czym ty mówisz? – rzuciła obruszona kobieta. – Ja niczego nie tracę. Chcę tu być z tobą.

Głos kobiety lekko się załamywał.

- Nie chcę po prostu, abyś widziała mnie w takim stanie. Chcę zostawić po sobie inne wspomnienia niż to.

- W mojej głowie zawsze jesteś pełen energii, uśmiechnięty, zdeterminowany, silny. Nic tego nie zmieni.

Marek mógłby przysiąc, że w jej oku dostrzegł błysk łzy. Objął jej dłoń.

- Dziękuję, że przyszłaś.

- A jak mogłabym nie przyjść? – zaprotestowała załamującym się głosem Joanna.

Nastała chwila milczenia. Ani Marek, ani Joanna nie mogli wypowiedzieć żadnego słowa.

- Jestem z ciebie dumny. – wyszeptał. – Przebyłaś długą i wyboistą drogę. Ale udało ci się.

- Wszystko dzięki tobie. – powiedziała pociągając nosem. – To ty pokazałeś mi odpowiednią ścieżkę.

- Przyznam, że początki naszej znajomości były trudne. Byłaś zbuntowana. Nie chciałaś nikogo słuchać.

- Wiem i przepraszam cię za to.

- Asiu, nie przepraszaj. Nie gniewam się. Ważne, że znalazłaś się w odpowiednim miejscu.

- To był przypadek. Nie szłam specjalnie do plebani. Zauważyłam zapalone światło. A gdy mi otworzyłeś zasłabłam.

- Wiem to, Joasiu. Wiem.

- Dzięki twoim wysiłkom stałam się wartościową osobą. Mam pracę. Mam znajomych. Mam normalne życie.

- Joanno. Zawsze byłaś wartościową osobą. Ja pomogłem ci tylko to dostrzec. Nic więcej.

- Zapisałeś mnie do szkoły dla dorosłych. Zapłaciłeś za moją naukę. A teraz ja nie mogę niczego ci ofiarować. Nie mam jak się odwdzięczyć.

- Nie musisz się odwdzięczać. Tym bardziej, że już to zrobiłaś.

- W jaki sposób? Jak?

- Stałaś się silna, niezależna. Zaczęłaś żyć pełnią żyć. Czy może być piękniejszy dar niż to?

Joanna załkała i przełknęła.

- Joanno. Ja już się z tym pogodziłem. Ty też spróbuj.

- Co? Ja, nigdy się z tym nie pogodzę! Słyszysz! – głos kobiety był teraz podniesiony i pełen rozpaczy.

W oczach Joanny zalśniły łzy spływające dwoma potokami po jej policzkach. Ścisnęła mocniej dłoń Marka.

- Błagam cię! – rzekła spazmatycznym głosikiem – Nie teraz! Jeszcze nie teraz!

Ksiądz popatrzył na Joannę i jej zapłakane oblicze. Próbował również ścisnąć dłoń Joanny. Bezskutecznie. Był za słaby.

- Joanno. – mówił dalej. – Nie płacz, proszę. Nasze życie to tylko przystanek. Tam, po drugiej stronie, nie będzie bólu, cierpienia, zła.

- Ale ja potrzebuję cię tu! Teraz! – Joanna prawie krzyczała z bezradnością w głosie! – Musisz tu ze mną być! Nie poradzę sobie!

- Wierz mi. Bardzo chciałbym tu jeszcze zostać. Jeszcze tylu ludziom trzeba pomóc. Jeszcze tylu.

- Walcz więc! Nie poddawaj się! Rozumiesz?

- Asiu. To już ostatnie stadium. Diagnoza była postawiona za późno. Gdyby nie współczesna medycyna już dawno nie byłoby mnie na tym świecie. Dlatego dziękuję Stwórcy za każdą sekundę, którą mogłem spędzić ze swoimi podopiecznymi. Zwłaszcza z tobą.

- Nie! Nie! Nie! Musi być coś jeszcze! Coś, co można jeszcze zrobić!

- Lekarze zrobili, co było w ich mocy. Naprawdę. Bardzo dobrze się mną opiekują.

- Ale coś musi jeszcze być! Coś musi!

Joanna oparła głowę o łóżko tak, aby jej czubkiem dotknąć boku Marka. Kobieta już nie potrafiła dłużej zapanować nad swoją delikatną i wrażliwą osobowością. Wybuchła histerycznym płaczem tłumionym jedynie przez białą szpitalną pościel.

- Dzięki tobie odejdę spełniony. – mówił Marek przygaszającym głosem – Gdybyś wtedy nie zapukała do drzwi plebani moje życie byłoby puste. Dzięki tobie odnalazłem sens mojego życia. Wszystko dzięki tobie. I pamiętaj. Zawsze będę przy tobie. I najważniejsze. Carpe Diem.

Joanna uniosła głowę. Marek zachrypiał i ostatkami sił ścisnął jej dłoń. Jego oczy zaczęły powolutku się przymykać.

- Marku? Nie! Marku! Ja cię kocham! Słyszysz? Błagam! Pomocy! Lekarza! Pomocy!

Joanna wybiegła z sali krzycząc na całe gardło prośbę o pomoc. Do pomieszczenia wbiegli lekarz, pielęgniarka i dwóch sanitariuszy. Lekarz szybko spojrzał na aparaturę. Maszyna wyświetliła ciągłą linię. Zapłakana Joanna zakryła twarz dłońmi. Nie mogła patrzeć. Nie mogła.

Jakiś czas później asystenci lekarza i pielęgniarka zaczęli odłączać kable od ciała Marka. W trakcie odłączania urządzeń cała trójka zauważyła, że na twarzy zmarłego zagościł delikatny uśmiech. W ostatnich chwilach swojego życia nie był przecież sam. Była przy nim najważniejsza osoba w jego życiu. Szkoda, że do samego końca nie zdawał sobie z tego sprawy.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania