Tam gdzie dzień spotyka noc - Prolog

Była sobie dziewczynka...

 

Której matka znów lunatykowała.

 

Dziewczynka spała jak mysz pod miotłą, śniąc o lepszych miejscach, i pełnych nadziei ludziach, gdy obudził ją znienawidzony odgłos skrzypiących drzwi leśniczówki.

 

Patrząc jednym okiem na gwiadzy przyczepione do czarnego nieba za oknem, próbowała ponownie zakopać się pod kołdrą. Przez chwilę przyglądała się postaciom wyciętym na abażurze jej lampki nocnej. Otaczały ją tańcząc na zielonych ścianach jej pokoju. Jedna z nich trzymając w rękach flet przygrywała innym do tańca, druga próbowała złapać ptaka przelatującego nad jej głową, a jeszcze inna prowadziła za rękę czwartą postać. W ich towarzystwie, mała czuła się mniej samotna.

 

Wiedziała, że musi jak najszybciej wstać i złapać swoją półprzytomną matkę zanim ta zrobi jakieś głupstwo. Mimo tego iż ta czynność stała się dla niej rutyną, za każdym razem napawała ją niepokojem. Nie powiedziała o tym nikomu, ponieważ bała się, że ona i jej niespełna 3-letnia siostrzyczka zostaną zabrane z domu, a potem rozdzielone. Nie chciała by jej rodzina jeszcze bardziej się rozpadła.

 

Ziewając lekko rzuciła z siebie kołdrę sięgając po buty i sweter które trzymała przy łóżku na wszelki wypadek. Po zawiązaniu butów na palcach wyszła z domu przy okazji zaglądając do pokoju swojej siostrzyczki, która spała sopkojnie wtulona w swojego czarnego pluszowego kotka. Wybiegła na wydeptaną błotnistą ścieżkę kierując się w stronę leżącego przy pobliskiej wiosce cmentarza na który co noc próbowała dostać się jej matka.

 

Patrząc na góry pokryte lasem po raz kolejny zatęskniła za swoim ojcem. Gdyby tu był wiedziałby co zrobić. Wszystko potrafił naprawić. Idąc przypominała sobie, jego piosenki i opowieści. Pomyślała sobie, że jej ojciec był kimś kogo nie można było nie kochać.

 

A teraz go nie było. Nigdy nie odnaleziono jego ciała. Zaginął. Zmarł. A razem z nim zmarła też jej matka. Kobieta siedziała całymi dniami obracając obrączką na palcu, zbyt zajęta byciem wdową, by pamiętać, że jest też matką. Jej serce kurczyło się z każdym dniem, aż w końcu wyschło całkowicie.

 

Kobieta, siadała czasami na ganku tuląc do siebie swoje dzieci, lecz tak naprawdę ich nie widziała. Cierpienie ogłuszyło i oślepiło ją tak mocno, że nawet prośby, groźby, a nawet błagania jej córek nie mogły wyciągnąć jej z letargu.

 

Życie starszej córki stało się cięższe. Przerażała ją opieka nad całą rodziną. Była przecież tylko dzieckiem. zwykłą sześciolatką parzącą sobie ręce za każdym razem gdy rozpalała w piecu, oraz niezgrabnie obierającą ziemniaki, by nakarmić nimi młodszą siostrę oraz matkę zrobioną za szkła.

 

A napady podczas snu i lunatykowanie jej matki rosło na sile z każdym dniem.

Mijając wieś, mała pomyślała sobie, że tak naprawdę sprawiedliwość wymyśili ludzie. Nie wiedziała po co, ale wiedziała za to że jest ona pojęciem fikcyjnym i nieprawdziwym. Nie ma czegoś takiego jak "Sprawiedliwość".

 

Z zamyślenia wyrwał ją słaby, lecz żywy odgłos skrzypiec i otaczający ją zapach. Gdyby zamykając oczy wyobraziła sobie jego źródło, przed jej oczami pojawiłby się niebieski kwiat.

 

Usłyszała czyjś szczery i zaraźliwy śmiech, lecz rozglądając się nikogo nie zobaczyła.

Pomyślała, że być może idą za nią jej sny.

 

Dogoniła wreszcie swoją matkę, gdy ta owinięta tylko w fioletowy szlafrok mechanicznym krokiem przechodziła przez bramę cmentarza gdzie znajdował się pusty grób jej ojca. Patrzac w jej zaślepione snem oczy, chwyciła ją za nadgarstki, a zapach i muzyka które czuła wcześniej zniknęły.

-Proszę.- wyszeptała- Mamo, proszę wróć do domu,- Próbowała przyciągnąć ją w swoją stronę, lecz kobieta mocno zaparła się mocno przywierając stopami do ziemi. Gdy mała była bliska płaczu, usłyszała za sobą jego lekki głos.

-Zaśpiewaj jej-powiedział.

 

 

***

 

I był też chłopiec...

 

Który stał tuż obok nich opierając się o bramę cmentarza. Gdy mała odwóciła się, zobaczyła parę wielkich jasnobrązowych oczu, które w świetle księżyca wydawały się żółte. Przyglądały się jej uważnie jakby to co zaskoczyło je to co zobaczyły.

 

Sama też była lekko zaskoczona widokiem, gęstych blond włosów przykrywjących małe uszy, zbyt dużych spodni których nogawki "pływały" wokół kostek chłopca oraz ubrudzonych rąk ze zdartymi kłykciami.

Lecz największą jej uwagę przykuły oczywiście jego oczy. Pomyślała, że pewnie nigdy nie widział swojej mamy w takiej sytuacji.

-Kim jesteś?-wysyczała- Co tu robisz? Szpiegujesz nas?- wypluła z siebie unosząc brew.- Idź stąd. Spadaj. Już.

Chłopiec ani myślał ruszyć się z miejsca.

-Na co się gapisz?- Zapytała.

-Jestem nikim. Jestem tu, bo nie chcę być w moim domu. Usłyszałem was przypadkiem,wydawałaś się wystraszona, więc poszedłem za wami. I gapię się na ciebie.

Zdenerwowało ją to. Ścisnęłą mocniej swoją matkę znów próbując odciągnąć ją od bramy, lecz kobieta wydała z siebie dziecięcy odgłos niezadowolenia.

-Czego chcesz?- spytała chłopca,spoglądając w jego stronę.

-Już mówiłem. Chcę, żebyś jej zaśpiewała.

-A ja mówiłam,że chce żebyś sobie poszedł!

-Śpiewanie zawsze pomaga.

-Moja mama...- Powiedziała nagle powstrzymując płacz.-... ona nie zwariowała.

-Wiem.-odpowiedział.- Jest tylko smutna. Tak jak ty.

Mała zamrugała powiekami próbując powstrzymać łzy które zaczęły spływać po jej drobnej twarzy.

-Zaśpiewaj jej.- powtórzył.

 

Na jedną małą chwilę, dziweczynka poczuła ulgę. Ulgę, że przed nią stoi ktoś, kto nie musi zadawać pytań, Ktoś,kto poprostu wie, rozumie rozmiar jej smutku.

 

Przełykając ślinę, cicho zaśpiewała pierwsze wersy ich ulubionej piosenki. Jej głos umocnił się, gdy spojrzała na chłopca. Wsłuchała się w swój własny,śpiew który teraz pewnie odbijał się od otaczjących ich gór, mącąc nocną ciszę.

W środku drugiej zwrotki piosenka nareszcie dotarła do jej matki. Rysy kobiety złagodniały, gdy zaczęła nucić razem z córką. Stawiając powolne kroki, pozwoliła prowadzić się dziewczynce.Gdy mała trzymała ramię kobiety z prawej strony, chłopiec chwycił jej lewą stronę, Bez słów ruszyli po zboczu w stronę leśniczówki. Uczucie ulgi które czuła wcześniej przez krótką chwilę, rozpłynęło się teraz po całym jej ciele. Pomyślała, że być może znalazła w chłopcu oparcie.

Po ułożeniu matki do snu, zeszła na dół by podziękować chłopcu.

-Dziękuję-powiedziała- Jestem ci winna przysługę.

-Dlaczego?- spytał przechylając głowę.

 

No właśnie. Dlaczego?

 

-Bo chyba tak to działa.-wzruszyła ramionami- Przysługa za przysługę.

Zaśmiał się lekko na dźwięk jej ostatnich słów.

-Śmiejesz się ze mnie?- zdziwiła się.

-Jesteś Księżyc.- powiedział nagle.- Czemu miałbym się śmiać z Księżyca?

Nie rozumiała. Nie rozumiała jego ciepłych oczu, ani głosu, świerzego jak kropla rosy, ani dlaczego nazwał ją Księżycem. A przede wszystkim nie rozumiała dlaczego z każdym słowem oczarowywał ją jeszcze bardziej.

 

-Chyba wiem jaką przysługę możesz mi wyświadczyć,-powiedział po chwili zamyślonym tonem.- Chce się z tobą zaprzyjaźnić, Z tobą i z twoim głosem.

-Z moim głosem?

- Chcę go jeszcze kiedyś usłyszeć.

Pomyślała wtedy,że może był trochę dziwny. Może właśnie dlatego go polubiła. Nigdy wcześniej nie lubiła chłopców. Chłopcy byli głupi. A dziewczyny jeszcze bardziej.

Bez uprzedzenia ścisnął jej rękę. Patrząc na jego rysy, pomyślała,że jeśli ona jest Księżycem, to on jest Słońcem. Powiedziała mu to.

Słysząc jej wyznanie uśmiechnął się głupkowato.-Możesz nazywać mnie Słońcem.

-A ty mnie Księżycem.-odpowiedziała ściskają jego rękę jeszcze mocniej.

W tym momencie oboje poczuli,że wpadli po uszy.

 

***

A potem była pewna zabawa...

 

W którą bawili się codziennie. Zabawa w chowanego w lesie, Zabawa w rozmowę o wszystkim i o niczym. Zabawa w której wymieniali się swoimi nieszczęściami. Dziewczynka opowiadała o tym jak to jej tata pewnego dnia wyszedł zapolować i nigdy nie wrócił, a w lesie znaleziono tylko jego broń. Chłopiec opowiadał o rodzicach których nigdy nie poznał, o nie interesującej się nim rodzinie zastępczej, oraz o "kawiarni" w której po szkole pracował.

-Lubię uciekać w nocy.-mówił jej.- Mogę wtedy chodzić gdzie chcę i robić co chcę i nikt mnie nie powstrzymuje.

- To właśnie robiłeś, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam?- zapytała.

-Tak.Gdy to robię, lubię wyobrażać sobie, że żyję w jakimś innym świecie, tam gdzie nikt z nich mnie nie znajdzie.

-Mogę to robić z tobą.- zaoferowała.

 

I to właśnie stało się ich nową zabawą. Wymyślali światy i krainy, gdzie dzieci mogły wiecznie się bawić, gdzie wszystko było możliwe i nikt nigdy nie był smutny. Gdy bawili się razem, dziewczynka ciągle słyszała cichą muzykę oraz czuła ten sam zapach który towarzyszył jej w drodze na cmentarz, w nocy kiedy poznała Słońce. Nie chciała mu o tym mówić, ponieważ bała się,że wtedy znikną.

Zamiast tego opowiedziała mu o lasach z jej snów, a on opowiedział jej o mieszkających w nich istotach, porywających ludzi do ich świata.

-Moja matka mówi, że stajesz się wtedy jedną z nich, po tym jak zabiorą ci pamięć.- powiedział zamyślony

-To bujda.- roześmiała się Księżyc.

-Nie chciałbym cię zapomnieć.

-Powiedziała ci tak, żebyś nie wychodził w nocy.

-Nie. Chciała poprostu mnie nastraszyć. Gdybym uciekł, nie dostawałaby mojej pensji, ale nie sądzę żeby ją to obchodziło, bo i tak dostaję mało pieniędzy.- westchnął.- Nie jestem jej potrzebny.

-Ale mi jesteś potrzebny.-pomyślała, lecz nie powiedziała tego głośno.

Nie spotkała go, gdy jej matka znowu wyszła w nocy z domu. Czuła się bezsilna mimo tego, iż śpiew znowu pomógł. Wyznała mu to następnego dnia. Przytulił ją wtedy mocno i od tego czasu, nocą często przychodził do jej domu. Dzielili łóżko tuląc się do siebie i na zmianę nasłuchując kroków jej matki.

Po szkole, kiedy nie pracował pomagał jej też gotować obiad a potem bawili się, rysowali, oraz uczyli mówić jej młodszą siostrę Zelal, która mimo swojego wieku, jeszcze się tego nie nauczyła.

-Buzi Buzi!- śmiała się często patrząc to na swoją starszą siostrę to na Słońce.

Tradycją stało się, że za każdym atakiem śmiechu Zelal, twarze Słońca i Księżyca równomiernie stawały się purpurowe.

 

-Czemu nazywasz mnie Księżycem?- spytałą go pewnej nocy gdy oboje, nie mogąc spać siedzieli na jej łóżku.

-To tajemnica- odpowiedział tylko.

-Niech ci będzie.- powiedziała patrząc na niego spode łba.- A ja ci nigdy nie powiem dlaczego nazywam cię Słońcem.

-Ooooo. Jaka szkoda.- zaśmiał się udając rozczarowanie i sprawnie ominął kuksańca którego próbawała mu dać.

Obydwoje byli zbyt zajęci śmianiem się, by usłyszeć kroki i dźwięk zamykanych drzwi. Ostrzegła ich dopiero Zelal, która wstała z łóżka po szklankę wody.

-Maaamooooo!- płakała.-Mamy nie ma!

Cała trójka wybiegła natychmiast z domu, lecz nie znaleźli kobiety ani na cmentarzu ani przy szkole, rondzie na środku wioski, ani nigdzie indziej. Dziewzynkę oblał zimny pot gdy objęła wzrokiem otaczjący ich górzysty teren. Nie miała ochoty bawić się w taką zabawę.

Gdy staneli na linii lasu, poprawiła Zelal, która zaczęła zsuwać się z biodra na którym ją niosła i niespodziewanie zaczęła płakać.

-Znajdziemy ją. Nie płacz.- usłyszała głos Słońca przy uchu.

Las był jedynym miejscem w którym nie szukali. Im Bliżej do niego podchodzili,tym bardziej nasilały się zapachy oraz dźwięki ktore zawsze im towarzyszyły, lecz teraz stały się tam intensywne, że aż irytujące.

-Musimy się rozdzielić.- powiedział gdy stanęli przy kwitnącej różowymi kwiatami jabłonce. Gdy się zawachała dotknął jej policzka.- Spotkamy się tu. Zaraz wrócę. Obiecuję.

Zanim zniknął w krzakach, pacałował lekko jej małe ustka. Gdy zniknął z zasięgu jej wzroku, wtuliła się mocniej w Zelal przysypiającą na jej ramieniu, by zgłuszyć złe przeczucie które zamroziło ją kompletnie.

 

Po godzinie krążenia po ciemnym lesie z siostrą śpiącą na jej ramieniu, znalazła swoją matkę kołyszącą się w przód i w tył na polanie w środku lasu. Natychmiast przylgnęła to kobiety i zaprowadziła ją pod jabłonkę, gdzie miała spotkać się ze Słońcem.

Czekały, dopóki niespokojne zachowanie jej matki zmusiło dziewzynkę do powrotu do domu. Gdy dotarły na miejsce mała zorientowała się, że towarzyszące im zawsze zapachy zniknęły całkowicie. Po chwili zrozumiała, że nie towarzyszyły one im tylko jemu.

 

Nad ranem, jeszcze raz wróciła pod jabłonkę. Łzy spływały z jej oczu, upadając na ziemię razem z jej pytaniami oraz płatkami różowych kwiatów spadających z gałęzi drzewa.

 

Mijał dzień za dniem. Ludzie z wioski spekulowali o tym, że mógł uciec. Alboo tym, że zaatakowało go jakieś leśne zwierzę. Pojawiały się też teorie, że poprostu utopił się w rzece. Mała całkowicie odrzuciła od siebie te założenia. Wieczorami szukała go w lesie oraz na ścierzkach którimi chodził na swoje nocne spacery.

 

Po tygodniu poszukiwań, ludzie z sąsiedniej wsi znaleźli jego zaplamiony krwią sweter.

 

Był to dzień w którym płuca dziewczynki odmówiły jej posłuszeństwa, nie chcąc rozszerzyć się by wpuścić do nich powietrze.

 

Nie miał nawet pogrzebu. Jego rodzina zastępcza była za biedna by pochować w ziemi pustą trumnę.

Natomiast dziewczynka pochowała związane z nim wspomnienia pod jabłonką. Postawiła pod nią największy płaski kamień, jaki znalazła oraz jaki dała radę udźwignąć. Kładąc obok niego dmuchawce, napisała na nim kawałkiem białej kredy;

 

Słońce

Lubił się bawić i rysować. Zasługiwał na rodzinę. Był moim przyjacielem.

 

"-Chodź już do domu skarbie."

Mała odwróciła piekące oczy by spojrzeć na matkę stojącą za nią, oraz na siostrę tulącą do siebie swoją pluszową zabawkę. Stały cicho chcąc dać jej trochę prywatności, czekając aż się uspokoi. Po raz pierwszy od miesięcy spojrzenie kobiety było trzeźwe. Cierpienie jej dziecka przywróciło ją do życia i wreszcie przypomniała sobie o swoich pociechach.

Kobieta klęknęła przy szlochającej córce odgarniając jej ciemnie włosy z twarzy. -Chodź do domu Shireen. - wyszeptała.

-Jeszce tylko chwilkę. - poprosiła niewyraźnie dziewczynka.

Kobieta odeszła zostawiając zanoszącą się wstrząsami cichego płaczu Shireen. Palce małej zacisnęły się na chłodnej powierzchni kamienia. Próbowała przypomnieć sobie jego twarz, zdajac sobie sprawę, że jedyne jego zdjęcie jest teraz w policyjnych archiwach w mieście w dolinie.

Zostały po nim tylko wspomnienia. Musiało jej to wystarczyć.

Tęskniła za jego zawsze utytłanymi złotymi włosami oraz za tak samo ubrudzonymi rękami które ciągnęły ją czasami za warkocze. Opuściła główkę, pozwalając czołu zetknąć się z zimną i twardą powierzchnią kamienia.

 

Kocham cię

 

...Wiatr uniósł wtedy jej niekształcone płaczem słowa i nigdy już ich nie oddał.

 

Nikt nigdy mu tego nie powiedział, pomyślała. Gdyby tylko mogła cofnąć czas, zrobiła by to natychmiast.

 

Jej płuca błagały o powietrze kiedy łkając skuliła się pod drzewem, mając nadzieję, że to wszystko okaże się snem i obudzi się w swoim pokoju ze Słońcem cicho pochrapującym przy niej.

 

Przez następne miesiące, twarz Shireen zamieniła się w kamień a jej zdolność do okazywania emocji skurczyła się do rozmiaru ziarnka piasku. Mimo tego ciągle śniła o dalekich miejscach. O jasnofioletowym niebie, o szmaragdowym mchu pokrywającym pnie drzew, odgłosie skrzypiec oraz o jeziorach szepczących sekrety gdy zbliży się ucho do ich tafli.

Lata później,gdy zmeniła swoja starą potarganą pościel na nową, swoje książki z bajkami na zeszyty a swoją niewinność oddała komuś kogo nie był tego wart, sny zaczęły kusić ją słowami.

 

-Podejdź bliżej- mówiły.

 

-Czeka tu na ciebie

 

-Zawsze będzie czekał.

 

Starała się je ignorować. Mimo tego, że te sny wywiercały ranę w jej sercu, ignorowała je, ponieważ pochodziły z dziwnego miejsca, jakby z drugiej strony lustra. Nie wierzyła już w fantazję. Nie ufała jej.

 

Fantazja przypominała jej o Słońcu. O jej Słońcu, przyjacielu który zniknął tak samo jak jej ojciec, o osobie którą mogła nazwać swoją pierwszą miłością i której twarz rozmyła się w jej pamięci przez te wszystkie lata. Nie znała nawet jego prawdziwego imienia. Wszystko to przez te durne zabawy w które się bawili.

 

Shireen nienawidziła iluzjii oraz ich natarczywego nawoływania. Ignorowała je dopóki nie odpuściły... lub poprostu straciły cierpliwość. To było prawdzie życie. Miejsce gdzie niebo było niebieskie, lub szare, gdzie las był tylko lasem a ludzie obiecywali, że "Zaraz wrócą" i najczęściej naprawdę wracali. Miejsce gdzie zabawy nie były już takie zabawne jak wcześniej.

 

Był to świat w którym tacy chłopcy jak Słońce nie byli prawdziwi. Tak samo jak sny.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Chealse 16.11.2014
    Fajne , ale troszkę długie :)
  • Prue 30.11.2014
    No i dobrze, że długie. Podoba mi się. Ode mnie 4
  • moi, l'histoire 07.12.2014
    Magiczne... Zasłużone 5.
  • NataliaO 10.01.2015
    Bardzo ciekawe opowiadanie. Ma naprawdę coś pięknego w sobie. Czytam dalej. 5:)
  • Ina 10.01.2015
    Spodobało mi się! :) Nie sądziłam, by jakiekolwiek opowiadanie urzekło mnie równo mocno jak Twoje! LD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania