Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tango

Andrzej był ponad trzydziestoletnim singlem. Ze swoja ostatnia dziewczyna rozstał się parę lat temu i od tamtego czasu nie wiązał się z nikim. Finansowo powodziło mu się dobrze. Miał stałą i dobrze płatną prace i małe mieszkanie w Warszawie. Ale czuł w sobie nieustającą wewnętrzną pustkę i ciągle szukał czegoś nowego, choć tak naprawdę nie wiedział dokładnie czego. Pewnego lipcowego dnia zdecydował się pójść na pokaz tanga argentyńskiego. Sam nie wiedział dobrze skąd ten pomysł u niego, bo pojęcie o tangu miał niewielkie, i szczerze mówiąc, miałby kłopoty z odróżnieniem tanga od walca. Jednak coś go tam ciągnęło i postanowił spróbować. Tym bardziej, że miały się tam odbywać równolegle lekcje dla początkujących.

 

Pod wskazanym adresem pojawił się w niedzielę wieczorem. Był spóźniony. Gdy wszedł do kameralnej kawiarni na starówce, to impreza już się odbywała. Wewnątrz nie było dużo ludzi. Na środku parkietu tańczyła tylko jakaś para, zgrabnie poruszając się po scenie. Reszta rozsiana była przy stolikach dookoła i obserwowała. Andrzej usiadł przy jednym z nich i zamówił wodę mineralną. Światło wewnątrz było przyciemnione, jednak wyraźnie widział twarze i sylwetki ludzi siedzących przy pozostałych stolikach. Wśród obecnych dostrzegł atrakcyjną kobietę, która siedziała nieopodal. Uśmiechnęła się do niego, a on odpowiedział jej tym samym. Gdy tango się skończyło, to pomieszczenie wypełniło się jasnym światłem i większość ludzi poszła na parkiet. Przy stolikach pozostali tylko Andrzej i ta atrakcyjna kobieta nieopodal. Andrzej postanowił podejść do niej i zapytać, czy może się dosiąść. Nie miała nic przeciwko temu , wiec się dosiadł. Przedstawili się sobie. Na imię miała Ewa, i była trochę starsza od niego. Była ładna i seksowna jednocześnie. Miała duże zielone oczy i delikatne ramiona. Okazało się, że ze Ewa mieszka w Łodzi. Tańczy tango już wiele lat i robi to z nieustającą pasją. Powiedziała mu, że przyjechała dzisiaj specjalnie do Warszawy żeby zobaczyć argentyńskich mistrzów, tych, którzy właśnie przed momentem skończyli tańczyć. Ewa była trochę rozdarta pomiędzy rozmową z Andrzejem, a chęcią pójścia na parkiet. Po chwili zapytała go czy nie poszedł by z nią zatańczyć, a on odparł jej, że chętnie by to zrobił, ale nie umie tańczyć tanga. Odpowiedziała mu, że nie szkodzi, bo ona pokaże mu kroki. Andrzej był spięty, gdy poruszali się niezgrabnie po scenie pomiędzy wirującymi parami. Gdy skończyli, to podziękował jej za tą krótką lekcję, i powiedział, że chce wrócić do stolika. Obiecał, że będzie tam na nią czekał. Uśmiechnęła się tylko i wróciła tańczyć. Po chwili podszedł do niej argentyński mistrz i poprosił ją do tańca. Zatańczyli. Była niewątpliwie królową parkietu. Swoim urokiem oczarowywała tańczących wokół niej mężczyzn, a kobiety z trudem ukrywały w sobie zazdrość na jej widok. Argentyński mistrz zatańczył z nią kilka razy pod rząd. A ona tańczyła z pasją ciesząc się każdym krokiem i każdą chwilą na parkiecie. Jednak tańcząc, nie zapomniała o Andrzeju, i pozdrawiała go zalotnie, a on odpowiadał jej tym samym.

 

Andrzej ucieszył się, gdy wróciła do stolika. Sącząc powoli wodę mineralna zapytała go skąd u niego pomysł przyjścia tutaj. A on zażartował, że wiedział, że ona tu będzie więc przyszedł. Uśmiechnęła się ciepło słysząc to. Ewa powiedziała też parę słów od siebie, że nie zawsze dobrze się czuje na tego typu imprezach, szczególnie, tutaj, w Warszawie, gdzie ma poczucie, że ludzie starają się ciągle jej, i wszystkim dookoła coś udowadniać. Znacznie lepiej czuła się winnych miastach, gdzie miała okazję tańczyć wielokrotnie na podobnych imprezach. Andrzej rozumiał ją doskonale, bo znał to miasto jak własną kieszeń. Dobrze im się wtedy rozmawiało ze sobą. Dużo żartowali, i mieli ochotę mówić o sobie coraz więcej i więcej. Byli trochę na uboczu tego całego tanecznego towarzystwa dookoła. W końcu zdecydowali się opuścić lokal i udać się na spacer po starówce. Po wyjściu Ewy argentyński mistrz usiadł samotnie przy stoliku, ze smutna mina sączył czerwone wino. Tamtego wieczora nie zatańczył już ani razu.

 

Był ciepły, lipcowy wieczór, gdy spacerowali po Placu Zamkowym na Warszawskiej Starówce. Otaczały ich kolorowe światła, które odbijały się jasnym blaskiem od wypolerowanych chodników. Kontury dachów pobliskich kamienic tonęły w ciemnościach. Było już późno, wiec nie było tam dużo ludzi. Czasami ktoś tylko przemknął w pośpiechu. Znieruchomiały, zawiany facet z flaszką w ręku patrzył w dal i co chwila z niej pociągał. Andrzej poczuł w sobie nagły przypływ entuzjazmu, złapał Ewę za rękę i zatańczyli na tym świecącym się parkiecie. Andrzej zaskoczony był własną śmiałością i tym, że potrafi prowadzić Ewę jak zawodowy tancerz. A jej podobał się ten klimat dookoła i jego fantazja. Była po raz kolejny tego wieczora królową tańca. Kołysali się miarowo wokół Pomnika Zygmunta. Ich taniec wyrwał z amoku nawet tego zawianego faceta, który patrzył zdumiony na ten niezwykły, nocny spektakl. Gdy skończyli, to zaczął klaskać, a oni pozdrowili go rozbawieni i poszli dalej. Szli pustymi ulicami starego miasta i rozmawiali o sobie. Ewa czuła się bezpiecznie przy nim, choć znała go zaledwie chwilę. Zerkała na niego zalotnie, a on widząc to czul w sobie ciepło i pragnął jej. Podobali się sobie wzajemnie. Ich nocna wędrówka powoli dobiegała końca. Ewa powiedziała, ze musi wracać.

 

Samochód miała zaparkowany nieopodal starówki na strzeżonym parkingu. Andrzej odprowadził ja tam. Pożegnali się. Ucałowała go w policzek zanim wsiadła do auta, a on powiedział jej, że chciałby ja jeszcze spotkać. Uśmiechnęła się. Wymienili się numerami telefonów. Podziękowała mu za miły wieczór i odjechała. Andrzej długo patrzył na znikające światła jej auta, a gdy już zniknęły zupełnie, to ruszył w stronę pustej starówki. Tamtej nocy długo nie mógł zasnąć, dużo myślał o Ewie, i o tym, czy będzie miał jeszcze okazje ją spotkać.

Następnego dnia obudził się niewyspany, ale szczęśliwy. Cały czas miał w pamięci wydarzenia poprzedniego wieczora. Jakimś cudem udało mu się umyć, zrobić kawę i wyjść do pracy. W pracy cały dzień gapił się bezproduktywnie w ekran komputera, aż jego współpracowniczka Jola spytała go, czy dobrze się czuje. Powiedział, że OK, tylko jest trochę niewyspany. Z utęsknieniem czekał na godzinę 15, by moc wreszcie dać nogę. Po pracy udał się prosto na Plac Zamkowy, który w blasku Słońca stracił swój wyjątkowy wymiar. Dookoła niego kręciło się mnóstwo turystów, którzy co chwila robili sobie zdjęcia. Andrzej stanął dokładnie w miejscu, gdzie poprzedniej nocy tańczył z Ewą, i tanecznym krokiem ruszył w stronę Pomnika Zygmunta. Japońscy turyści widząc to, uśmiechnęli się do niego, a on pozdrowił ich i poszedł dalej. Bardzo chciał przeżywać jeszcze raz podobne chwile jak te wczoraj. Wiedział, że zrobi wszystko żeby móc ponownie spotkać się z Ewą.

 

Gdy się rozstawali Ewa powiedziała mu , że napisze, wiec nie pisał do niej, choć miał na to wielka ochotę. Z niecierpliwością czekał na jakiś znak od niej. I gdy po kilku dniach zaczął pisać smsa żeby przypomnieć o sobie, dokładnie w tym samym momencie, długo oczekiwana wiadomość nadeszła. Ewa zapytała go w niej czy nie miał by ochoty wybrać się z nią gdzieś na parę dni. Zadzwonił do niej. Gdy rozmawiali cieszył się, że znowu może ją słyszeć. Okazało się, że Ewa podobnie jak on uwielbia Tatry, wiec postanowili, ze spędzą tam wspólnie kilka najbliższych dni. Umówili się, że Andrzej pojedzie do niej do Łodzi, skąd wspólnie, samochodem Ewy, pojadą na południe. Następnego dnia udał się na Dworzec Centralny, skąd pociągi do Lodzi odchodziły z częstotliwością tramwajów komunikacji miejskiej, wiec nie sprawdził nawet wcześniej rozkładu, po prostu, kupił bilet i wsiadł do czerwonego nowoczesnego pociągu. Po chwili był już w drodze. Pociąg jechał szybko nie zatrzymując się często. Gdzieś w połowie drogi za oknem zrobiło się niezwykle zielono. Krajobraz urozmaicały niewielkie wzniesienia, pomiędzy nimi pojawiały się kolorowe domki w malowniczych wsiach. Zielone wzniesienia zaczęły mu się jawić jak ogromne morskie fale, a te kolorowe domki, jak maleńkie łodzie kołyszące się na nich. I gdy już tak odlatywał na dobre, to z tej słodkiej fantazji wyrwał go konduktor, który zapytał o bilet.

 

Po godzinie z kawałkiem pociąg zaczął zbliżać się do Lodzi. Za oknem, w oddali, pojawiło się blokowiska i dwa olbrzymie kominy. Pociąg zatrzymał się na stacji Łódź- Widzew. Andrzej patrzył przez szybę na ten nieznany mu świat. Nie miał okazji często bywać w tym mieście. Właściwie był tam tyko raz, na szkoleniach z pracy, zaledwie przez dwa dni. Jego świadomość na temat tego miasta nie wykraczała więc poza ogólnie panujące stereotypy, że Łódź jest szara, smutna i biedna. No ale teraz patrzył na to miejsce trochę inaczej, raczej z ciekawością niż z niechęcią. Uśmiechnął się w duszy do siebie, gdy pomyślał, jak piękna kobieta może zmienić sposób myślenia, i że za moment to miast może stać się dla niego najpiękniejsze na świecie. Tymczasem pociąg dotarł do Dworca Łódź- Fabryczna, w centrum Łodzi. Andrzej wysiadł z niego i wraz z gęstym tłumem ruszył niepewnie przed siebie. Ewa czekała nieopodal. Ucałowała go w policzek na powitanie i powiedziała, że cieszy się, że go widzi. Na parkingu otworzyła bagażnik swojego auta, a on włożył tam swój plecak. Gdy już to zrobił, to stanął przed nią wziął jej prawa rękę, a następnie, podniósł ją do góry i delikatnie sprowokował do tanecznego obrotu. Ewa zrobiła to z ochota. Powiedziała, że będą tańczyć często, tak często jak to tylko będzie możliwe. Uśmiechnęła się tajemniczo przy okazji.

 

Było już dosyć późno, gdy zostawili za sobą Łódź. Jechali gierkówką. Mijali kolejne miejscowości i wsie. Gdy przejeżdżali przez las rozłożony po obu stronach drogi, Andrzej delikatnie zaczął masować jej ciepłą dłoń, którą trzymała na drążku biegów. Oboje poczuli nagłą falę ogarniającego ich ciepła. Pragnęli dotyków i wzajemnych pocałunków. Ewa zjechała z trasy w leśna drogę i po kilkudziesięciu metrach zatrzymała auto. Zaczęli się całować namiętnie, a następnie kochali się długo i energicznie. Gdy skończyli leżeli w ciszy na tylny siedzeniach. Andrzej delikatnie głaskał ja po głowie. Nie spieszyli się nigdzie, byli wolni i chcieli się cieszyć tą chwilą, którą mieli. Ich podróż z Łodzi do Zakopanego, spokojnie mogła by znaleźć się na Liście Guinnessa, jako najdłuższa podróż pomiędzy tymi dwoma miastami. Pomiędzy Łodzią a Krakowem zatrzymywali się jeszcze wielokrotnie żeby się kochać. Nie mogli i nie chcieli wstrzymywać własnych pragnień, wiec kochali się w rożnych dziwnych miejscach, wśród falującego od wiatru złotego żyta, gdzie pewna przeszkoda były pszczoły i inne owady w wielkich ilościach fruwające im nad głowami, czy tez obok zapomnianego przez ludzi niewielkiego jeziora, które odkryli kolejny raz zjeżdżając z trasy.

 

Nie chcieli jechać w nocy, wiec postanowili spędzić ją w motelu, który znajdował się tuż przed Krakowem. Wzięli przytulny dwuosobowy pokój z wielkim łóżkiem i łazienką. Nie mieli ochoty kochać się tam. Śmiali się, że nie ma to jak polskie krajobrazy, pola i lasy. Po kąpieli położyli się. Przytuleni do siebie długo rozmawiali. Ewa nie chciała za dużo mówić mu o swoim życiu prywatnym. Powiedziała tylko, ze ma córkę, którą bardzo kocha, i męża z którym żyje w separacji. Całując go powiedziała, że pragnie w tym momencie bliskości i odrobinę szaleństwa, i cieszy się, że może być właśnie w tej chwili z takim mężczyzną jak on. A on nie miał wątpliwości, że spotkał niezwykłą osobę. Od dawna żadna kobieta nie pociągała go tak jak Ewa. Czul się przy niej niezwykle swobodnie i ufał jej jak staremu przyjacielowi. Oboje mieli za sobą dobry dzień. Ich sny tamtej nocy były głębokie i spokojne.

 

Następnego dnia wyruszyli w drogę dość wcześnie. ten dzień był bezchmurny i pogodny. Do Zakopanego dotarli po południu. W pierwszym napotkanym kiosku kupili gazetę żeby znaleźć jakieś ogłoszenia o noclegach. Zadzwonili pod pierwszy numer, który znaleźli. Gospodarz którego wybrali sprawnie pokierował ich do chałupy w której mieli spędzić najbliższe dni. Czekał on na nich na podwórku, obok drewnianego domu w stylu zakopiańskim. Wnieśli swoje plecaki na pierwsze piętro, gdzie znajdował się ich pokój. Podłoga skrzypiała gdy po niej stąpali. W ich pokoju znajdowały się tylko dwa jednoosobowe łóżka i drewniany stolik z krzesłami. Z okna widać było Tatry.

 

Gospodarz domu okazał się typowym zakopiańskim gawędziarzem. Przysiadał się do nich gdy siedzieli na ławce przed chałupą i jak gdyby nigdy nic zaczynał rozmowę. A potem gadał nieustannie o pogodzie i o rożnych innych regionalnych ciekawostkach. Andrzej powoli przyzwyczajał się do tego, że większość napotkanych przez nich facetów popisywała się przed Ewą. Nie lubił tego, ale starał się to zaakceptować. Podczas jednej rozmowy z tym gospodarzem, okazało się, że nie był on nigdy na wyprawie w górach, które miał nieomalże na wyciągnięcie ręki.

 

Wieczorem postanowili udać się na spacer na Krupówki. Spacerowali tam wśród wielonarodowego, kolorowego tłumu. Trafili akurat na jakieś regionalne święto, wiec na głównej ulicy Zakopanego odbywały się różnorakie imprezy teatralne i muzyczne. Stragany wypełnione były różnymi regionalnymi duperelami i przysmakami. Ewa czuła się tutaj jak ryba w wodzie, i ciągnęła Andrzeja od jednego miejsca, gdzie ludzie skupiali się żeby zobaczyć jakieś widowisko, do drugiego. Była przy tym jak ognista iskierka żwawo tańcząca nad płomieniami. Stanęli na dłużej przy góralskiej kapeli przy której tańczyli mali górale. Ewa dołączyła do nich próbując tańczyć tak jak oni. Wśród okalającego kapele tłumu rozległy się oklaski i okrzyki zachęty dla niej. W ślad za nią poszedł Andrzej i jeszcze parę innych śmiałków. Wszyscy bawili się wyśmienicie. Okazało się, że wśród paru śmiałków próbujących tańczyć zbójnickiego, była też urocza para Anglików, którzy tak jak Ewa inni wyszli na środek i przyłączyli się do zabawy.

 

Następnie, zatrzymali się przy tajemniczym magiku, który przy stole przykrytym granatowym aksamitem za drobna oplata pokazywał swoje umiejętności. Sztukmistrz w pewnym momencie zdjął z głowy czarny długi cylinder i wyszły z niego dwa białe gołębie, które poszybowały do nieba. Wśród zebranych w około ludzi rozległ się aplauz. Mistrz ceremonii ukłonił się głęboko do publiczności i zaczął się przygotowywać do kolejnego numeru.

Na głównej ulicy Zakopanego było jeszcze wiele innych atrakcji. Ewa chciała być wszędzie gdzie tylko działo się coś ciekawego. Wiec zatrzymywali się tam po kolei. Oglądali przez chwile przedstawienie młodych aktorów z Krakowa, którzy odgrywali nowoczesną wersję Romea i Juli, ubrani w jeansy i luźne bluzy z kapturami. Trochę czasu zajęły im także beznadziejne próby na wywołanie jakiegokolwiek ruchu u aktora przebranego za średniowiecznego rycerza, który stal nieruchomo w swojej zbroi podparty olbrzymim mieczem. Poruszył się dopiero wtedy jak ktoś z przechodniów włożył do tacy monetę. Robili sobie też zdjęcia z gromada uroczych szczeniaków Owczarków Podhalańskich, które za nic nie chciały pozostać w wiklinowym koszu i co chwila wygrzebywały się z niego niezgrabnie ku niezadowoleniu gaździny, która ciągle musiała je cofać z powrotem. Na koniec stanęli przy straganie zawalonym różnymi gadżetami o lokalnym charakterze. Wisiał tam też zwój srebrnych łańcuszków rożnej wielkości i kształtów. Część z krzyżykami, a reszta z rozmaitymi innymi symbolami. Ewa wybrała jeden z nich i założyła Andrzejowi na szyję. Ucałował ja za to. Łańcuszek ten zamiast krzyżyka miał ledwo widoczną, wygrawerowaną parę tancerzy na małej, srebrnej, półkolistej tarczy. Andrzej wybrał dla niej podobny, z małym krzyżykiem, który mocno świecił się w mroku. Oboje byli zadowoleni. Te drobne upominki którymi się właśnie obdarowali, miały być dla nich pamiątką tego wspólnie spędzonego czasu, antidotum na upływający czas, stanowić coś w rodzaju fotografii, która po latach przywołuje wspomnienia.

 

Tymczasem robiło się coraz ciemniej i ciemniej. Góry najpierw pokryła czerwień zachodzącego Słońca, a później prawie kompletna ciemność przez którą z trudem można było dostrzec ich kształty. Krupówki powoli zaczęły się wyludniać. Turyści zaczęli powracać do swoich kwater lub udawali się do licznych góralskich karczm i piwnic, w których przy miejscowej muzyce próbowali lokalnych specjałów. Po mieście roznosił się zapach pieczonego mięsa i dźwięk góralskich skrzypiec. Ten wieczorny gwar wżynał się głęboko w górskie doliny i błądził gdzieś po przepastnych przestrzeniach.

 

Gdy wracali do swojej chałupy, Ewa dostrzegła niebieski neon z napisem dyskoteka i bardzo chciała tam pójść. Andrzej był przeciw. Powiedział jej, że jutro idą w góry i powinni wypocząć. Trzymali się za ręce i każdy ciągnął w swoja stronę. Siłowali się ze sobą śmiejąc się jednocześnie. W końcu złapał ją zdecydowanie i podniósł. Niósł ją jak małą dziewczynkę. Ewa chwyciła go mocniej za szyję, a on postawił ją na ziemi i zaczęli się całować.

 

Rano wstali dość wcześnie, ale pomimo krótkiego snu byli wypoczęci i gotowi do wyprawy. Po umyciu się i porannej kawie zapakowali do samochodu swoje niewielkie plecaki. Wyruszyli późnym rankiem. Pogoda znowu była dla nich niezwykle łaskawa, było ciepło, ale nie upalnie. Słońce świeciło mocno, a jego promieni nie ograniczała żadna chmura. Powietrze było rześkie i świeże, aura bardziej przypominała raczej majową wiosnę, niż pełnię lipcowego lata.

 

Po godzinie jazdy dotarli do Palenicy. Na pobliskim parkingu zostawili auto i powoli zaczęli piąć się w górę. Kierowali się w stronę Morskiego Oka i górujących nad nim Rysów. Minęli Wodogrzmoty Mickiewicza i szli dalej. Po lewej stronie znajdowała się pokryta lasem malownicza dolina, a tuż za nią, skaliste wierzchołki gór, które zasłaniały widok Gerlacha, znajdującego się gdzieś nieopodal, po słowackiej stronie. Po prawej stronie znajdował się gęsty, świerkowy las, który stromo piął się w górę, by w końcu zatrzymać się na pionowej ścianie skalnej, ostro ciągnącej ku niebu.

 

Droga do Morskiego Oka wypełniona była turystami. Ewa z Andrzejem szli wśród tego tłumu wygłupiając się przy okazji w swoim stylu. Napierali na siebie, popychali, po czym uciekali jedno od drugiego. Nie sprawiali wrażenia osób w średnim wieku, przypominali raczej parę nastolatków, na swojej pierwszej samotnej wyprawie bez rodziców. W pewnym momencie Andrzej złapał Ewę i niósł ja tak jak wczorajszego wieczora. A ona powiedziała mu, że to milo z jego strony, że ja niesie i może ja zanieść na Rysy. A on odparł jej, że nie da rady tak daleko, ale zawsze może ją wrzucić ja do Morskiego Oka. Ich śmiechy mieszały się z dźwiękami dzwonków przyczepionych do zaprzęgów konnych wypełnionych turystami, które co chwila ich mijały. W pewnym momencie podszedł do nich jakiś uśmiechnięty starszy pan z kamera, który schodził właśnie z góry, i zaczął im cos tłumaczyć po niemiecku. Pokazał im na małym ekranie swojej kamery scenę w której Andrzej niesie Ewę. Chwile z nim pogadali, potem pozdrowili serdecznie i poszli dalej.

 

Po godzinie marszu dotarli do schroniska przy jeziorze. Nie zatrzymywali się tam na dłużej, bo jak wcześniej ustalili chcieli wspiąć się na Rysy wykorzystując sprzyjającą pogodę. Minęli turkusową toń Morskiego Oka. Przed nimi znajdował się stromy szlak do Czarnego Stawu, a dalej, już tylko ostre wejście na Rysy. Dookoła Czarnego Stawu, na chłodnych olbrzymich kamieniach, siedziało setki ludzi. Z podziwem patrzyli oni na tych, którzy nie zatrzymując się szli dalej. Andrzej wyciągnął z plecaka dwa plastikowe kaski. Założyli je na głowy i żwawo ruszyli dalej. Na górę wspinali się w milczeniu. Szli równym tempem, nie za szybko i nie za wolno. Po godzinie wspinaczki poczuli wyraźne zmęczenie i często się zatrzymywali żeby odpocząć. Podczas postojów patrzyli na świat, który zostawili za sobą. Głęboko w dole znajdowały się dwa turkusowe lutra wody w których odbijały się jak w lustrze pobliskie pasma gór. Złoto Słońca mieszało się z zielonym dywanem pokrywającym doliny . Na błękitnym niebie wciąż nie było żadnej chmury. Widoczność tego dnia była niezwykła, mogli obserwować miejsca oddalone o dziesiątki kilometrów. Byli zdziwieni, że na szlaku było prawie pusto. Po dwóch godzinach dotarli wreszcie na szczyt. Przez chwile podziwiali świat dookoła, a następnie przytulili się do siebie. Objęci obracali się wolno. Lekki wiatr smagał ich po twarzach i płynął dalej w stronę wielkiej nieograniczonej przestrzeni za nimi.

Zejście zajęło mi znacznie więcej czasu niż wejście. Jednak, wszystko odbyło się bez niespodzianek. Było już późno, gdy z powrotem dotarli do schroniska nad Morskim Okiem. Do samochodu jakoś się doczłapali. Jedyna rzeczą jakiej teraz pragnęli była kąpiel i kubek gorącej herbaty.

 

Było już ciemno gdy dotarli do swojej chałupy. Na miejscu okazało się, że ich gospodarz nie wynajął tego dnia żadnego pokoju na piętrze, wiec szczęśliwie nie musieli dzielić się z nikim łazienką. Pomieszczenie z dużą wanną było przestronne. Uroku dodawało mu duże okno poprzedzielane listwami z jasnego drewna. Andrzej poszedł na dół zrobić herbaty, a Ewa nalewała w tym czasie wody do wanny. Zabrała ona ze sobą z Lodzi pachnące świece, które właśnie zapaliła i postawiła przy wannie. Ich slaby blask nastrojowo kołysał się po ścianach. Weszła do wanny i z rozkoszą zanurzyła się w pachnącej, cieplej wodzie. Andrzej przyniósł herbatę i po chwili usiadł za nią. Rozłożyli się wygodnie. Andrzej miał teraz jej wilgotna pachnącą głowę przed sobą. Masował ją delikatnie broda, a ona głaskała jego nogi. Było im dobrze, najchętniej przeciągnęli by ten moment w nieskończoność. Nie mieli siły już żartować. Śmiali się tylko przez chwile, gdy powiedziała, że takiego szczytowania jak dzisiaj nie miała jeszcze nigdy. Potem milczeli i cieszyli się tą chwilą, w sercach mieli spokój i radość.

 

Rano, zaraz po przebudzeniu Ewa przeczytała w telefonie wiadomość. Problemy które zostawiła za sobą w Lodzi dosięgnęły ja także tutaj. Nie mogła zostać w Zakopanem dłużej, musiała wracać. Bardzo żałowała, bo dawno nie spędzała czasu tak dobrze jak obecnie. Powiedziała mu o tym przy śniadaniu. Andrzej poczuł smutek. Nie chciała mu powiedzieć dlaczego musi nagle wracać. Gdy zjedli, ucałowała go w policzek i poszła na górę przygotowywać się do wyjazdu. A on tymczasem patrzył na opary gorącej kawy, które unosiły się znad kawy i żałował, że ten dobry czas tak szybko się kończy.

 

Ich podróż do Łodzi trwała znacznie krócej niż ta w odwrotna stronę. Był środek tygodnia, więc droga była pusta. Ewa co chwile zerkała na swój telefon. Andrzej z mapa w ręku pilotował ją na całej trasie. Do Łodzi dotarli późnym popołudniem. Zatrzymała auto dopiero na Dworcu Fabrycznym. Przeprosiła go, że nie może go odwieźć do Warszawy. Odpowiedział jej, że nie ma sprawy. Na peronie wsiadła z nim do pociągu. Siedzieli obok siebie i patrzyli sobie w oczy. Dziękowali sobie za te wszystkie chwile, które spędzili razem. Spytał, kiedy zadzwoni do niego, a ona nie potrafiła mu na to odpowiedzieć. Wysiadła na chwile przed odjazdem pociągu. Drzwi się zamknęły. Stała na peronie i machała mu ręką na pożegnanie. Patrzyła w ślad za odjeżdżającym pociągiem, aż zniknął zupełnie w oddali. Była wewnętrznie rozdarta i smutna. Wiedziała, że widziała go po raz ostatni.

 

Andrzej czekał na jakiś znak od Ewy przez dwa tygodnie, lecz ona nie dzwoniła do niego i nie pisała, wiec w końcu napisał jej smsa z zapytaniem, co u niej słychać. Tego samego dnia, wieczorem, mu odpowiedziała. Napisała, że go bardzo przeprasza, ale nie może się z nim kontaktować, i to jest ostatnia wiadomość którą mu wysłała. Andrzej nie chciał tego zaakceptować, ale wiedział, że jest w tej sytuacji bezsilny. Ewa nie odbierała jego telefonów i nie odpowiadała na jego semesy. A on nie wiedział o niej właściwie nic, znal jedynie jej numer telefonu i wiedział, że mieszka w Lodzi, oraz że uwielbia tańczyć tango. Pomimo tego przyrzekł sobie, że zrobi wszystko co w jego mocy, aby ją jeszcze zobaczyć.

 

Jesienią zapisał się do szkoły tanga argentyńskiego. Poza zajęciami w grupach wykupił też dodatkowe lekcje z instruktorką, z którą spotykał się kilka razy w tygodniu i z pasja oddawał się nauce. Swoje świeżo nabyte umiejętności sprawdzał na otwartych spotkaniach miłośników tanga. Podobnie jak Ewa nie przepadał za tym środowiskiem. Czul, ze mężczyźni stają się o niego zazdrośni. Z kobietami szło mu znacznie lepiej, ale nie szukał miłosnych przygód. Wciąż myślał o Ewie i wierzył, że spotkają się jeszcze by przeżywać podobne chwile jak te w Zakopanem. Minęła jesień i zima. Andrzej konsekwentnie uczył się tanga i poświęcał temu wiele czasu. Wiosną był nawet na dwutygodniowych warsztatach tanecznych w Berlinie, z których wyniósł nieznane mu dotychczas techniki. Latem, po niespełna roku nauki, był już na zaawansowanym poziomie.

 

Dokładnie w rocznice spotkania Ewy, podobnie ciepłego i pogodnego wieczora jak ten rok wcześniej, poszedł na starówkę do lokalu, gdzie po raz pierwszy ją spotkał. Tym razem w środku lokalu nie było prawie nikogo. Usiadł przy tym samym stoliku co kiedyś i zamówił wodę mineralną. Patrzył na parkiet, gdzie kiedyś tańczyła. Oczami wyobraźni widział jej zgrabna sylwetkę i uśmiech. Poczuł tęsknotę. Postanowił, tego wieczora, że następnego dnia pojedzie do Łodzi i będzie tam tak długo, aż ją spotka.

 

Rano wsiadł do auta i ruszył szukać swojego zaginionego anioła. W Lodzi zatrzymał się w Hotelu Centrum, tuż obok Dworca Fabrycznego, gdzie po raz ostatni ją widział. Wieczorem poszedł na milongę, która miała się odbyć późnym wieczorem w lokalu –kawiarni na ulicy Piotrkowskiej. Wyszedł znacznie wcześniej i spacerował po Piotrkowskiej. Był to pogodny wieczór. Kolorowe ogródki piwne, wypełnione po brzegi młodymi ludźmi tętniły wieczornym życiem.

 

Bez trudu dotarł pod wskazany adres. Lokal ten znajdował się w bramie. Był odrobinę spóźniony. Gdy wszedł do środka, znajdowało się tam kilkanaście osób, głównie kobiet, które z zainteresowaniem mu się przyglądały. Cześć z tych osób siedziała na brązowej sofie, a część przy stolikach. Andrzej jak zwykle zamówił wodę mineralną i usiadł samotnie. Niestety, nie widział Ewy. Po chwili pierwsze dźwięki tanga wypełniły lokal. Podszedł do jednej z kobiet i zaproponował jej taniec. Zatańczyli. Gdy tańczyli spytała go ile lat już tańczy, gdy powiedział, że rok, to spojrzała na niego z niedowierzaniem. Powiedział tylko, że przez ostatni rok uczył się intensywnie. Ciągle nerwowo rozglądał się po lokalu, ale Ewy tam nie było. Następnie zatańczył z kolejna kobieta. I gdy już powoli zaczął tracić nadzieję, że Ewa kiedykolwiek się tutaj pojawi, to katem oka zobaczył jak ktoś nowy pojawił się w wejściu. To była ona, poznał ją od razu. Usiadła samotnie przy stoliku. Miała na sobie czarna obcisłą suknię z dużym dekoltem. Wyglądała jak zwykle uroczo i seksownie, i jak zwykle była uśmiechnięta. Na szyi miała łańcuszek, który Andrzej kupił jej w Zakopanem. Andrzej poczuł radość i podekscytowanie. Nagle, powróciły do niego wszystkie ciepłe uczucia z nią związane, a których tak bardzo mu brakowało. Tak prowadził swoja kolejną partnerkę żeby Ewa go nie zobaczyła. Gdy tango się skończyło, to podziękował jej za taniec i ruszył w stronę Ewy. Rozpiął swoja koszule tak, aby było widać łańcuszek z wygrawerowana tańczącą parą, z którym od roku nie rozstawał się prawie nigdy. Gdy podszedł do jej stolika, to ona początkowo go nie poznała. Dopiero po chwili do niej dotarło, że stoi przed nią facet z którym spędziła upojne chwile rok temu i za którym wielokrotnie tęskniła. Ucieszyła się na jego widok ucałowała go w policzek. Kolejny kawałek tanga wypełnił lokal. Andrzej zaprosił ją do tańca. Zaskoczyło ją to, bo pamiętała, że Andrzej nie tańczy tanga. A później z niedowierzaniem patrzyła na niego gdy tańczyli. Poruszali się po parkiecie jak prawdziwi mistrzowie, tak jakby tańcząc ze sobą spędzili cale życie. I nie myśleli o niczym innym poza sobą. I znowu mieli w sercach spokój i ciepło, dokładnie tak jak rok wcześniej, gdy tańczyli na Placu Zamkowym i w Zakopanem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Zapraszamy do wzięcia udziału w Bitwie na Prozę
    Dwa tematy i ogromny wachlarz twórczej wyobraźni.
    Można umieścić dwa tematy w jednym opowiadaniu lub pisać na jeden.
    # DWA POZIOMY SUMIENIA
    # W SUMIE NIE
    Czas do 28 stycznia 2021, godzina 23:59.
    Liczymy na Ciebie!!!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania