Taniec derwiszów

Ciemny pokój na strychu, pod dachem, z małym oknem szczytowym był jej królestwem, które udostępniła jej ciotka Henryka. To małe pomieszczenie było rodzajem azylu po pracy. Tam zapominała o wszystkich troskach i smutkach, tam marzyła o innym świecie, który znała z opowieści ojca. 

------------------

Ojca wspomina bardzo mile i cieplutko. Rzadko bywał w domu, ku niezadowoleniu jej matki, ale wykorzystywał te chwile, te rzadkie momenty, intensywnie poświęcając ten czas jej edukacji.

Zawsze powtarzał, że jego córeczka powinna być przygotowana do życia.  

W wieku sześć lat mała Sophie umiała już czytać. W tamtych czasach, kiedy tylko chłopcom dostępna była droga do edukacji, było to rzadkością. 

Od dzieciństwa miała nieograniczony dostęp do wielu książek w pokoju ojca. Na początku była zafascynowana mitologią. Szczególnie mity greckie budziły jej zainteresowanie. W wieku 14 lat odkryła mistycyzm. 

Może dlatego żyła w swoim własnym świecie. Często wyśmiewana przez członków rodziny, nawet uważana przez niektórych kuzynów za nienormalną. 

Mimo to była szczęśliwym dzieckiem.

Jej matkę absolutnie nie interesowało, w jakim świecie żyje jej córka. Miała wystarczająco dużo problemów z samą sobą. Dwie kobiety, dwa pokolenia pod jednym dachem, niby razem, a jednak osobno. Sophie była z takiego stanu rzeczy całkiem zadowolona. 

Okazjonalne wizyty ojca były mile widzianą odmianą i cudownym czasem, w którym miała okazję poznać wiele osobistości goszczących w ich domu. 

Jej ojciec był geologiem, odkrywcą i podróżnikiem. Znał wiele krajów i utrzymywał kontakty na całym świecie. Prawdopodobnie był kupcem, gdyż niektóre eksponaty proponował swoim gościom, ale nie miała pewności. Zawsze miał coś interesującego do opowiedzenia, jakaś barwną i ekscytującą historię. Mogła jego opowieści słuchać godzinami. 

Helena, jej matka miała inne zainteresowana. Jej światem była muzyka. Harmonium brzdąkało przez cały dzień, aż do późnej nocy. 

Pewnego dnia zaprzestała muzykować i coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, nie dopuszczając nawet Sophie do siebie.

Mniej więcej od tego czasu urwał się także kontakt z jej ojcem. Zaprzestał nawet telegrafować. Minęło Boże Narodzenie, Wielkanoc, jedna, następna, ale od ojca nie było żadnych wiadomości. Nikt nie potrafił albo nie chciał wyjaśnić Sophie tej sytuacji. W domu panowała przygnębiająca atmosfera. Posiłki spożywała często sama lub tylko z gosposią, a Helena coraz częściej zostawała w łóżku, gdyż w ostatnich latach bardzo podupadła na zdrowiu.

Aż nadszedł dzień, w którym Sophie życie zmieniło się całkowicie. Tego dnia jej cały dziewczęcy świat się rozpadł.  

Zaraz po śniadaniu Sophie udała się do sypialni na piętrze, by odwiedzić matkę. Już sam zapach w pomieszczeniu był inny. Pospiesznie otworzyła okno i spojrzała na chorą. Helena leżała w nienaturalnie przekręconej pozycji i była niezwykle blada. Dziewczynka mimowolnie odgarnęła ręką wijące się włosy na czole śpiącej.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Helena nie żyje. 

Z rodziny pozostała jej tylko ciotka Henryka, starsza siostra ojca i jej trzej synowie. To oni stali u jej boku w tych trudnych chwilach. Dokonali również wszystkich niezbędnych kroków związanych z pogrzebem. Wkrótce stało się jasne, Helena nie umiała gospodarzyć. Posiadłość była zadłużona. Należało podjąć konkretne kroki. 

Ciotka nakłaniała ją do małżeństwa. Nawet w wieku 16 lat, jeśli to konieczne. Ale panna młoda bez posagu nie jest zbyt mile widziana. Tak więc wszystko, co można było sprzedać, zostało spieniężone, a mądra Sophie zamieszkała z ciotką Henryką, której właściwie nie znała. 

Henryka była drobną, ale cierpliwą osobą. Nie sposób było oszacować jej wieku, musiała mieć ponad 60 lat. Wraz z synami prowadziła małą posiadłość, bardziej przypominającą duże gospodarstwo, które odziedziczyła po zmarłym mężu. Ona zajmowała się domem, ogrodem i drobiem, jej synowie zajmowali się rolnictwem, a od czasu do czasu także pobliską karczmą. 

Dla Sophie było to wszystko nowe i obce. Gosposia została natychmiast zwolniona, a ciotka postanowiła wspaniałomyślnie przekazać jej obowiązki na Sophię. W ten sposób rodzina zaoszczędziła na pensji i zyskała dodatkowego pracownika, darmowego. Niczego niepodejrzewająca Sophie przejęła z biegiem czasu także obowiązki Henryki. Z wieloma zadaniami trudno było jej sobie poradzić. Nie była przyzwyczajona do ciężkiej pracy i często gorzko płakała w swoim maleńkim pokoju, zanim całkowicie wyczerpana zasnęła. 

Życie codzienne było żmudne i nudne. Rozmowy przy stole obracały się wokół wydatków, problemów ze zbiorami, konfliktów z chłopami i sąsiadami. 

Po okresie zapoznawczym Sophie zdała sobie również sprawę, że krewni absolutnie nie kontrolują finansów. Wszystkiego im brakowało. Minęły dwa lata, kiedy powoli odnalazła się w roli jakby zarządcy. 

Okres od wiosny do jesieni był trudny. Musiała pomagać w domu, ogrodzie i coraz  częściej w gospodarstwie. Henryka bardzo podupadła na zdrowiu i jej stan pogarszał się z dnia na dzień. 

Zima była dla młodej kobiety czasem odpoczynku. Często spędzała przy kominku całe wieczory, do późnych godzin nocnych, przy studiowaniu ojcowskich książek.

W jednym z drewnianych skrzyń, które znalazła w pokoju ojca, natknęła się na książkę o nieznanej jej  kulturze. Egzemplarz był dosyć sfatygowany i opatrzony dedykacją. Niestety, nie mogła jej odczytać, ponieważ była napisana w innym języku. Jedynie podpis był czytelny - MALIK. Wyglądało na to, że książka przeszła przez wiele rąk. Brakowało pół strony tytułowej, a nazwisko autora było nieczytelne. Zaczęła więc ją przeglądać, mając nadzieję, że dowie się czegoś więcej o autorze lub wspomnianym panu Maliku, a może nawet o samym ojcu. 

Już w prologu było jasne, że została przetłumaczona z arabskiego przez pana Malika al Safisa. 

Istniały więc tylko dwie możliwości, w jaki sposób książka znalazła się w pudełku jej ojca. Albo otrzymał ją w podarunku, lub sam ją gdzie na jakimś bazarze kupił. Szybko ten egzemplarz ją zainteresował. Książka była kosztowna i dlatego miała duże wątpliwości, czy ojciec byłby w stanie wydać tyle pieniędzy. Musiałby zapłacić fortunę. 

Po prawej stronie teksty były starannie napisane odręcznie w obcym języku, na lewej znajdowało się drukowane tłumaczenie. Wewnętrzne marginesy były nakreślone równiutko, jakby za pomocą linijki. Po prawej stronie znajdowało się mnóstwo dziwnych znaków. 

Między tekstami było wiele kolorowych ilustracji. Niektóre dosyć osobliwe, jak na przykład tańczący mężczyźni, ubrani na biało w obszerne stroje i dziwne nakrycia głowy. Z szeroko rozpostartymi ramionami podobni byli do aniołów, a ich szaty trzepotały w widoczny sposób jak na wietrze. Obrazy były bardzo żywe, a tańczący mężczyźni krążyli jak gwiazdy i planety wokół słońca. Tłumacz nazwał tych tancerzy derwiszami. Derwisz to inaczej żebrzący mnich. Zgodnie z tekstem, żyli oni ubogo, w harmonii z naturą i nie dążyli do posiadania dóbr. Poprzez ten taniec doświadczali najwyższej prawdy. Niektórzy twierdzili nawet, że osiągnęli połączenie z Bogiem. Wśród ilustracji znajdowały się również wiersze, z których nie wszystkie rozumiała. Mimo to czytała teksty z uwagą i wielkim zainteresowaniem, niektóre po kilka razy. Jej kuzyni przyzwyczaili się do Sophie, czytającej teksty w salonie do późnej nocy. Teraz było to całkiem normalne i nikomu nie przeszkadzało. 

Ciotka Henryka pozostawała w łóżku całymi dniami.  Widać było, jak bardzo słabła z każdym dniem. Jej trzej synowie, teraz już młodzi mężczyźni, lubili zimą odwiedzać wiejską karczmę, by, jak mawiali, cieszyć się odrobiną życia.

Sophie te układy jak najbardziej odpowiadały. Z radością oddawała się studiowaniu obcej księgi. Była zafascynowana tańczącymi derwiszami. Te ilustracje nie dawały jej spokoju. Tak narodził się pomysł wypróbowania tego tańca. Pewnego wieczoru postanowiła więc założyć przygotowane wcześniej szaty, by mentalnie przenieść się do tego innego świata. Nie czuła w tym nic niezwykłego. 

„Prawdopodobnie ma to coś wspólnego z muzyką. Brakuje więc tylko orkiestry” - doszła do wniosku.

Znalazła też szybko rozwiązanie. Musiała tylko cały projekt odłożyć do Święta Plonów czyli po prostu do dożynek. 

W ogrodzie, pod wiekową lipą, już kilka dni wcześniej narysowała krąg i starannie wygrabiła pożółkłe liście. Oczywiście w tym dniu razem z kuzynami poszła najpierw na mszę. Po kościele przyrządziła dla wszystkich obiad i zaopiekowała się chorą. Kuzynom dała do zrozumienia, że wieczorem nie pójdzie z nimi na tańce, lecz zostanie w domu, gdyż Henryka ją potrzebuje. 

Jak co roku niosła się muzyka ponad polami i lasami. Słychać ją było w sąsiednich wsiach, przez całą noc, aż do rana. 

Około północy Sophie ubrała się we wcześniej przygotowane białe szaty. Cichutko wymknęła się z domu, znikając w ogrodzie.

Wiejska kapela grała różne skoczne melodie tak głośno, że aż ziemia pod starą lipą się trzęsła.    

Na początku krążyła trochę nieśmiało w rytm muzyki, potem coraz odważniej, szybciej i szybciej. 

Po chwili muzyka stała się bardziej odległa w jej percepcji, ale wyraźniej czuła rytmiczne uderzenia bębna. W rytm bębna krążyła zagubiona w sobie, jakby sama była częścią wszechświata. 

Czuła się lekko i cudownie, jak bogini, a bicie serca i oddech pulsowały tym samym rytmem. Nie czuła nawet zawrotów głowy. To były nowe przeżycia, dotychczas nieznane emocje. Miała wrażenie, że unosi się nad trawnikiem. Ogarnęła ją nadziemska błogość. Wpadła w ekstazę i nie miała pojęcia o swoim stanie duchowym. 

Lekki powiew wiatru od sadzawki unosił jej kaftan i bufiaste rękawy. Różne obrazy krążyły przed oczami wraz z nią. Widziała ten inny świat z obcej książki, czuła go. Nie, ona sama podróżowała po tym świecie. Widziała siebie jako jedną z niewielu kobiet przedstawionych w książce. Było też wiele nieznanych zwierząt z dwoma pagórkami na grzbiecie lub z niewiarygodnie długą szyją. Po ziemi pełzały różne rodzaje węży i chodziły kolorowe ptaki. Inne szybowały w powietrzu, z szeroko rozpostartymi skrzydłami, czasami przerażały ją, gdy podchodziły zbyt blisko. Widziała rozlegle piaskowe przestrzenie, ludzi okrywających swoją piękną brązową skórę białymi szatami. Pośrodku piaszczystego krajobrazu widoczna jakby zielona wyspa z wysokimi drzewami. Tak, nigdy nigdzie nie widziała czegoś podobnego. Zobaczyła też małą dziewczynkę z mężczyzną. Oboje uśmiechali się, unosząc się w powietrzu. Mężczyzna podniósł dziewczę i przytulił mocno do swojej piersi. Tak mocno, że nie mogła już oddychać. 

Pomimo wielu wrażeń, obrazów i głosów, była bardzo skoncentrowana, by nie opuszczać naznaczonego kręgu, w przeciwnym razie skończyłaby w sadzawce. 

To była jej ostatnia myśl. Reszty nie pamiętała.

Promienie słońca nieśmiało przebijały się przez zasłonę mgły, muskając ciepło jej twarz. Głęboka cisza. Tak się obudziła. Była przemarznięta, a jej ubranie przemoczone od porannej rosy. 

To przeżycie zmieniło ją. Często udawała się do swojego małego pokoiku pod dachem, aby przez okno popatrzyć bezpośrednio na wieczystą lipę i jeszcze widoczny krąg na trawie. W ten sposób przenosiła się mentalnie w ten inny świat, który ją tak oczarował.  

Przymykając oczy, widziała tańczącego, samotnego derwisza, siebie i mężczyznę, który tak bardzo przypominał jej ojca.

Wtedy czuła intensywną więź z naturą, a także bliskość sił nadprzyrodzonych. W cieniu starego drzewa przesuwał się cień mężczyzny, tak dobrze jej znany – cień ojca.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • vacia 5 miesięcy temu
    Potrzebne jeszcze dobre zakończenie jak w bajce.
  • LydiaDel 5 miesięcy temu
    Więź z naturą poprzez postać ojca. Takie były moje przemyślenia. Dziękuję, przemyślę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania