Targ - Dzień II - Rozdział VII
Kiedy wyszli z Zarazy Zima rzucił głośną uwagę na temat bobrzych ogonów, stwierdzając, że nie są one zbyt sycące. Nie patrzył przy tym ani na odźwiernego, ani na ochroniarzy stojących przy drzwiach. Natomiast Zielonka nerwowo zerknął w ich stronę, ale ku jego uldze nie sprawiali oni wrażenia zbyt zainteresowanych tym co ma do powiedzenia ktokolwiek wychodzący z karczmy.
-Gdzie moglibyśmy sensownie dojeść? -zwrócił się do niego Zima.
-Nieopodal znajduje się Spichlerz, plac na którym handluje się żywnością –odparł szczurołap.
-Zatem prowadź.
Zielonka skinął głową i poszli w tamtym kierunku. Po drodze mijali dom Chleba, piętrowy murowany budynek z zawartymi odrzwiami i zamkniętymi wyblakłymi okiennicami. Sprawiał on dość ponure wrażenie, wyglądał wręcz na opuszczony, co niemiło kontrastowało ze zwykłym wyglądem tego miejsca. Szczurołap wprawdzie rzadko zapuszczał się w te rejony Targu, ale zawsze gdy mijał dom Chleba, okiennice i drzwi były szeroko rozwarte, nawet w godzinach nocnych, panował tu również nieustanny ruch i gwar, bowiem gospodarz tego miejsca zawsze chętnie przyjmował wielu gości - kupców, myśliwych, czy zarządców. Z tego co Zielonka o nim słyszał, dla każdego potrafił znaleźć czas i dobre słowo.
-Zimo –odezwał się nieśmiało szczurołap, próbując zająć myśli innym tematem. –Dlaczego tak nienawidzisz skażonych?
-A ty co o nich myślisz? –spytał przybysz, zamiast udzielić odpowiedzi.
Zielonka nie odpowiedział od razu. Doszli akurat do rozstaja i chłopak gwałtownie przyspieszył wskazując przybyszowi właściwy kierunek. Po kilku krokach weszli już na Spichlerz. Szczurołap uciekł wzrokiem w stronę najbliższych namiotów. Pierwszym, co zwróciło jego uwagę, był niewielki ruch. Rozpoczęły się już obchody Dnia Oczyszczenia, więc kupcy powinni sprzedawać więcej jadła, czy to okazjonalnych wyrobów przygotowanych na święto, czy to zapasów zboża, warzyw, bądź suszonego mięsa, tymczasem obserwując stragany Zielonka zauważył, że sporo z nich nie było wypełnionych, jak również że asortyment był mało zróżnicowany. A przecież byli na Spichlerzu, placu który zawsze dostawał to co najlepsze w jak się zdawało nieograniczonej ilości.
-Nie odpowiedziałeś –ponaglił go spokojnie Zima.
-Nie wiem co –przyznał Zielonka. –Mało się nad tym zastanawiałem. Każdy mój dzień to jedynie zmagania z głodem i próby przechytrzenia straży –chłopak spojrzał na Zimę. –Z pustym brzuchem trudno się myśli o czymkolwiek, ale właściwie nie mam powodu, żeby ich nienawidzić, nie doznałem od nich żadnej krzywdy.
-Ich zdolności są wbrew naturze –stwierdził rzeczowo Zima.
-A nasze choroby, nasz wygląd? –Zielonka uniósł dłonie i pomachał Zimie przed oczami. –Czy to wszystko nie jest wbrew naturze?
-Jest –przyznał Zima. -Jednak pamiętaj, że to co dzieje się z nami jest naturalną konsekwencją tego, jak świat funkcjonował przed Skażeniem. To co się z nami dzieje i tak by się wydarzyło.
-Przecież to wszystko wina magów! -zaoponował gwałtownie Zielonka.-To wszystko -wskazał na swoje ręce i twarz, a później szerokim gestem cały plac -nie wydarzyłoby się, gdyby nie oni.
W odpowiedzi Zima jedynie powoli pokręcił głową i na tym zakończyli temat. Przybysz podszedł następnie do jednego ze straganów i kupił Zielonce niewielki płat suszonego mięsa, nie przez oszczędność, żadna z porcji wystawionych do sprzedaży nie zachwycała rozmiarem. Zima nie wziął natomiast niczego dla siebie. Pomimo niewielkiego ruchu wśród ludzi obecnych na Spichlerzu słychać było wyraźnie szemrania, głównie przeciwko Siostrze, ale Zielonka wyłapał również kilka głosów niezadowolenia wymierzonych w Chleba.
-Zastanawiające jak wielu ludzi jest dziś niezadowolonych -rzucił Zima, gdy przechodzili przez plac w stronę Kwadratu. -Orientujesz się właściwie jak to jest z tymi dostawami?
-Wiem ledwie tyle co wszyscy a pewnie i mniej -stwierdził Zielonka. -Za dostarczanie żywności na Targ odpowiada Chleb. Sprawuje nadzór nad myśliwymi, którzy nie tylko polują w lasach, ale są również czymś na kształt jego prywatnej armii. Jednocześnie zarządza polami uprawnymi, które rozciągają się wzdłuż traktu prowadzącego do Dawności i zbieraczami. Wszystko co pozyskają ludzie Chleba stanowi własność Targu i rozporządza tym Siostra, która decyduje o podziale towarów między oficjalnych dostawców na placach. Oczywiście część żywności Chleb zachowuje dla siebie i swych ludzi jako zapłatę, a część odsprzedaje się również niezależnym dostawcom, głównie tym, którzy transportują żywność poza Targ.
-Chcesz mi powiedzieć, że cała sprzedawana tutaj żywność pochodzi od Chleba?
-O ile wiem, to byłoby niemożliwe. Na tutejszych terenach działają również niezależni myśliwi i hodowcy, część z nich pozyskuje prawo do produkcji żywności bezpośrednio od Siostry, część dogaduje się z Chlebem. Są też tacy, którzy dostarczają pożywienie z dalszych zakątków Orezji. Ale o ile wiem, co najmniej połowa sprzedawanej żywności pochodzi bezpośrednio od Chleba.
-To spora władza w ręku tylko jednego człowieka -stwierdził Zima. -Zastanawiam się jak udało mu się ją zdobyć.
-Pytasz o zbyt wiele Zimo, nic na ten temat nie wiem -gdy skończyli rozmowę, byli już na Kwadracie, gdzie panowało spore ożywienie.
Obecnie na placu przebywało o wiele więcej osób niż od rana. Ludzie tłumnie gromadzili się przy straganach, podziwiając towary wystawiane przez kupców. Wielu spośród nich było odzianych w porządne a nawet zbytkowne szaty i maski. Ci przechadzali się powoli między stoiskami, pozornie nie poświęcając zbyt wiele uwagi wystawionym na nim towarom. Tego typu klientela nie była przyzwyczajona do pospiesznych zakupów, na takich jak oni towary zawsze czekały.
Jednak Kwadrat wypełniali nie tylko potencjalni klienci. Kiedy wkroczyli na plac Zielonka wypatrzył w tłumie kilka ekip robotników, którzy kończyli rozstawianie pomniejszych scen, a także dostawców ciągnących za sobą dwukołowe wózki z długimi dyszlami, którzy próbowali torować sobie drogę przez tłum. Tu i ówdzie na tyle dyskretnie na ile to możliwe w takich okolicznościach przemykali również odpadowi. Szczurołap nie mógł również przeoczyć przechadzających się z wolna dwóch dziewcząt i wysokiego chłopaka odzianych w proste szaty oraz czarne maski z wymalowanym na policzku czerwonym pocałunkiem. Dzieci Matki spacerowały pojedynczo zachowując pewien dystans od siebie, ale jednocześnie na tyle blisko jedno drugiego, że przez cały czas miały się w zasięgu wzroku.
-Nie uważasz, że jest tutaj zbyt głośno? -zagadnął go Zima.
-Nie bardziej niż zwykle -odparł Zielonka. -Poza tym teraz to jeszcze nic. Mógłbym iść o zakład, że kiedy wieczorem będzie przemawiał mistrz Chaber, zgromadzą się tutaj prawdziwe tłumy.
-No tak... Chaber. Być może zaszczycimy go naszą obecnością -stwierdził przybysz. -Teraz jednak wolałbym znaleźć się w jakimś spokojniejszym miejscu.
-Któryś z Trójkątów? -spytał szczurołap.
-Myślałem o czymś jeszcze spokojniejszym, jakiś mniejszy plac na uboczu.
-Moglibyśmy iść na Kluchę lub Szczynę -zaproponował niechętnie Zielonka.
-Czy te place można zidentyfikować po ich zapachach? Bo jeżeli tak to wolałbym coś mniej inwazyjnego.
-Możemy się przejść na Dół -zaproponował bez przekonania Zielonka.
-Chodźmy.
Szczurołap bez przekonania poprowadził go w stronę wyjścia z Kwadratu. Ponieważ jedyne przejście na Dół znajdowało się na Drugim Trójkącie, poszli w stronę Późnej Godziny. Gdy znaleźli się na rozstaju naprzeciw karczmy spostrzegli trójkę ludzi w zielonych płaszczach i z łukami przewieszonymi przez plecy, którzy wchodzili właśnie do środka.
-Czy to owi osławieni myśliwi Chleba? -spytał Zima.
-Tak -odparł Zielonka. -Wszyscy noszą zielone płaszcze i łuki. Siostra nie zezwala im na inną broń.
-Ostrożna kobieta.
-O ile wiem, żaden z poprzednich władców Targu nie rozstał się z władzą w sposób pokojowy.
-Fascynujące.
W trakcie tej wymiany zdań dotarli pod Sanctum, pod którym panował wzmożony ruch. Kilkoro ludzi wychodziło właśnie ze świątyni, a w tym czasie liczniejsza grupa zmierzała właśnie po schodach w przeciwnym kierunku. Wśród wchodzących Zielonka rozpoznał Tkacza.
Tymczasem znaleźli się już na Drugim Trójkącie. Wchodząc na plac Zielonka spojrzał w stronę namiotu Odwróconego Uśmiechu, ale nie wypatrzył ani kupca ani też jego pomocników. Natomiast na samym placu panował ożywiony ruch. Tutaj również kończono stawiać sceny, jedną większą pośrodku i drugą mniejszą ustawioną w pobliżu przejścia na Dół. Na placu znajdowało się sporo osób, głównie odwiedzających przeglądających wystawiane towary, ale Zielonka wypatrzył tutaj również dostawców i odpadowych, a także dwójkę starszych dzieci Matki. W tym momencie pomyślał o Drugim Trójkącie jako miniaturze Kwadratu. Uderzyła go ta myśl, gdy uświadomił sobie, że właśnie w tym miejscu znajduje się przejście na jeden z najmniej znamienitych placów na Targu. Poprowadził Zimę w tę stronę i już po chwili znaleźli się na Dole.
-Spory ten plac -stwierdził Zima, co było prawdopodobnie jedyną pozytywną rzeczą, jaką można było powiedzieć o tym miejscu.
Namioty porozstawiane wokół na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie, jakby stały tam jeszcze od czasów poprzedzających Skażenie. Kolory wyblakły już dawno, a materiały na wielu ścianach były spłowiałe i poprzecierane. Ponadto większość namiotów była niewielka, a skromne towary wyłożone na nieatrakcyjnych straganach nie przyciągały wzroku. Również znajdujący się tutaj przechodnie w większości odziani byli co najwyżej solidnie, a często niewiele lepiej od Zielonki.
-Niesamowite -powiedział Zima, gdy przechadzali się wolno po obrzeżach Dołu. -Zaledwie kilkaset kroków od Kwadratu i tuż przy Drugim Trójkącie.
-W obecnych czasach niewielu ludzi może pozwolić sobie na zakupy na tamtych placach, zwłaszcza na Kwadracie -stwierdził Zielonka.
-Naprawdę myślisz, że świat wyglądał kiedyś inaczej?
Szczurołap zastanowił się nad tym, co usłyszał. Targ jaki znał był miejscem, w którym tak naprawdę niewielu ludzi miało bardzo wiele. Najznamienitsi kupcy zajmowali wystawne główne place, mieszkali w murowanych domach, które przetrwały Skażenie i trudne czasy jakie po nim przyszły oraz zarządzali wielkimi majątkami. W tym nowym świecie nie brakowało im wygód, pożywienia czy rozrywek. Największym symbolem ich potęgi był oczywiście Tent, gdzie wstęp mieli jedynie najbogatsi, a zakupy tam kosztowały tyle, ile zwykłemu człowiekowi starczyłoby na kilka miesięcy spokojnego życia. Tymczasem na tych mniej znamienitych placach toczyła się trudna walka o przetrwanie. Ich mieszkańcy z dnia na dzień musieli się troszczyć o zabezpieczenie swych podstawowych potrzeb, cały czas mając na względzie, że w każdej chwili może się przydarzyć coś, co sprawi, że nie będzie ich już stać na zamieszkiwanie na Targu. Wówczas w perspektywie pozostawał już tylko niepewny los w którejś z mniejszych osad rozsianych po okolicy, albo też próba życia na własną rękę. W skrajnych przypadkach można było liczyć już tylko na Osadę Wyrzutków. Życie w czasach po Skażeniu było trudne i uciążliwe, ale do tej pory Zielonka zawsze znajdował pocieszenie w myśli, że kiedyś stosunki społeczne wyglądały lepiej.
Tymczasem przechadzając się wśród lichych straganów i smętnych namiotów Dołu natknęli się na niewielkie zgromadzenie wokół jednego z nich. Tłum gapiów cisnął się przy skromnym straganie, a ludzie wyciągali głowy, aby dojrzeć co znajdowało się za nim.
Zima przystanął wśród nich, a Zielonka uczynił to samo. Po chwili udało im się przepchnąć na tyle, że ujrzeli przyczynę całego zgromadzenia. Poły namiotu były rozsunięte, a w środku na sfatygowanym sienniku leżał chłopak prawdopodobnie nieco młodszy od Zielonki. Nogawkę spodni miał na prawej nodze podwiniętą aż nad kolano, zdjęto mu również but z nogi, nad którą pochylała się właśnie starsza kobieta o krótkich siwych włosach obwiązując ją mocno długim kawałkiem szarego płótna, pod którym szczurołap wypatrzył dwie deski przyłożone z dwóch stron nogi. Nad kobietą stał wysoki, szczupły jegomość w sfatygowanym kubraku i szarej masce, który kiwał się niespokojnie z boku na bok. Gdy wreszcie kobieta skończyła obwiązywać nogę chłopca odwróciła głowę w stronę tłumu i wówczas Zielonka ujrzał, iż miała na twarzy błękitną materiałową maskę.
-Możecie się rozejść, przedstawienie skończone -powiedziała nieco gderliwie Studnia, a część tłumu faktycznie poczęła się rozchodzić.
Tymczasem kobieta wstała i sięgnęła po leżącą nieopodal torbę. Wyjęła z niej niewielką sakiewkę, którą wręczyła mężczyźnie.
-Podawaj mu trzy razy dziennie wodę zaprawioną szczyptą tych ziół, najlepiej, gdyby była wcześniej zagotowana nad ogniem -powiedziała. -Chłopak powinien teraz dużo leżeć i odpoczywać.
-Akurat teraz -wymamrotał mężczyzna. -Że też ta skrzynia musiała mu się zwalić na nogę akurat teraz.
-Ciesz się lepiej, że skończyło się tylko na skręceniu i otarciach -zganiła go kobieta. -Gdyby twój syn inaczej stanął, to mógłby już nie mieć nogi. Zajrzę do was po Dniu Oczyszczenia i sprawdzę, czy można już zdjąć usztywnienie -po tych słowach zaczęła zbierać się do odejścia.
-Dziękuję Studnio -powiedział za nią mężczyzna, po czym pochylił się nad chłopakiem.
-Niezwykłe -zagadnął Zima, gdy znachorka ich mijała.
Studnia nawet się nie zatrzymała, rzuciła mu jedynie przelotne spojrzenie.
-Cóż jest takie niezwykłe młodzieńcze? -spytała idąc dalej.
-Wiele rzeczy -odparł wesoło Zima. -A w szczególności, poza faktem, że ktoś w dzisiejszych czasach decyduje się na potomstwo, że na dodatek się nim opiekuje i o nie troszczy.
-Nie jest to wcale takie rzadkie, jak się tobie zdaje -stwierdziła Studnia. -Zwłaszcza w tych biedniejszych dzielnicach.
-Być może -odparł Zima. -A jednak istnieje przybytek Matki...
-Nie twierdzę, że wszyscy troszczą się o swoje dzieci, a jedynie, że nie jest to wcale tak rzadkie, jak mogłoby się wydawać. -Studnia przystanęła na chwilę poprawiając torbę na ramieniu. -Dlaczego właściwie zawracasz mi głowę?
-Najmocniej przepraszam. Wybrałem się tutaj z moim przewodnikiem próbując zgłębić, jakie jest prawdziwe oblicze Targu, gdyż do tej pory widziałem raczej piękniejszą jego twarz i wprawiło mnie w niemałe zdumienie, że ktoś jeszcze jest w stanie nieść bezinteresowną pomoc innym.
-Choć tyle mogę zrobić -powiedziała Studnia ruszając w dalszą drogę. -Cokolwiek by nie mówić o magach - to moje pokolenie zostawiło po sobie dziedzictwo w postaci skażonego świata - moja posługa to doprawdy marna odpłata.
Przybysz pokiwał głową jakby na potwierdzenie tych słów. Tymczasem Zielonka coś sobie przypomniał i pociągnął go za rękaw.
-Zimo, mistrz Chaber -powiedział.
-A tak, przepraszam najmocniej, zdaje się, że musimy wracać na Kwadrat.
Szybko się pożegnali i ruszyli w drogę powrotną. Wracali również obok Sanctum i Późnej Godziny. Kiedy znaleźli się z powrotem na Kwadracie Zielonka od razu spostrzegł, że pod sceną na tyłach Tentu zgromadził się spory tłum.
-Zaraz się zacznie –powiedział.
-Zatem przybyliśmy w samą porę –odparł Zima.
Podążyli w stronę sceny. Zgromadzonych było tak wielu, że musieli stanąć w sporym oddaleniu od niej. Zielonka rozejrzał się ciekawie i dostrzegł w tłumie Czwartego, a także stojącą nieco na uboczu Matkę z kilkorgiem swych dzieci. Wypatrzył również Odwrócony Uśmiech. Kupiec także go dostrzegł i skinął mu głową, po czym zorientował się, że chłopak stoi obok Zimy, patrzył na nich dłuższą chwilę w zamyśleniu, wzruszył jednak ramionami i powrócił wzrokiem w stronę sceny.
Tymczasem stanął już na niej mistrz Chaber. Odziany był w tą samą lśniącą aksamitną koszulę, eleganckie spodnie i długi do ziemi płaszcz, które miał na sobie w Zarazie. Bard skłonił się publiczności ściągając z głowy kapelusz z piórkiem i zamiatając nim zamaszyście po scenie, a następnie pewnie uchwycił w dwie ręce swą lutnię.
-Ma na sobie z kilkadziesiąt bochnów –skomentowała z podziwem stojącą nieopodal kobieta.
-Bo to najprawdziwszy geniusz –skwitował jakiś mężczyzna, a Zielonka rozpoznał w nim Lisa ze Ściętej.
Mistrz Chaber tymczasem poprawił kapelusz, wzruszył ramionami, co sprawiło, że jego drogocenny płaszcz zafalował i delikatnie musnął palcami struny lutni, która wydała z siebie cichy, melodyjny dźwięk.
-Witajcie obywatele Targu –przemówił mocnym, czystym głosem. –Witajcie czcigodni kupcy, szacowni ludzie wszelkich profesji i wy wszyscy, którzy dla tych kilku świątecznych dni zdążaliście tutaj z najdalszych zakątków tego zniszczonego świata. Kolejny już rok przyznano mi ten zaszczyt, iż to moja opowieść zainauguruje popisy bardów w tym szczególnym czasie. A o czym wam opowiem? Posłuchajcie.
Chaber uchwycił szyjkę lutni lewą ręką, a prawą znów delikatnie musnął struny. Subtelne tony powołane do życia dotknięciem jego ręki wyrwały się z pudła rezonansowego i poszybowały nad głowami zgromadzonych. Cóż to były za dźwięki! Zielonka od pierwszych chwil dał się w pełni oczarować ich magicznemu brzmieniu.
-Trzeba mu oddać, że zna się na rzeczy –skomentował cicho Zima.
-Jest najlepszy –zawtórował mu Lis.
Tymczasem mistrz Chaber nie przestając grać i wciąż dobywając ze swej lutni tę słodką muzykę przemówił powoli głębokim głosem.
-W dawnych czasach nasi przodkowie nie znali obecnych problemów. Za panowania Dreana V świat wyglądał inaczej. W całej Orezji wznosiły się dumne, wspaniałe miasta. Rozległe pałace i przysadziste pasaże dumnie zaświadczały o naszej potędze, a strzeliste wieże rzucały wyzwanie samym bogom –wysoki akord dobyty nagle z lutni podkreślił ostatnie słowa Chabra. –A lasy, ach cóż to były za lasy! Gęste, soczyście zielone i wypełnione tłustą, lecz zdrową zwierzyną. Spróbować choć kęs tamtych mięs! Zakosztować łyk najczystszej źródlanej wody! –zachwyt w głosie barda kontrastował teraz z dobytym z lutni płaczliwym akordem. –A to ledwie okruch ówczesnego dobrobytu. Nasi przodkowie byli mocarzami, prawdziwymi gigantami intelektu. Wówczas każdy, nawet najmniejszy murowany dom nie musiał się troszczyć o światło, opał czy wodę. Każdy! -kolejny wysoki akord podkreślający słowa barda. -Każdy człowiek miał pod dostatkiem wszystkiego, wystarczyło jedynie podejść do odpowiedniej instalacji w ścianie i można było wszystko ustawić wedle własnego uznania, a z kranów tryskała owa najczystsza woda. Nikt nie musiał martwić się o przyszłość, a ludzie zakładali normalne rodziny troszcząc się o coś więcej niż zaspokajanie pierwotnych potrzeb –melodia przeszła niespodziewanie od spokojnej delikatnie melancholijnej do ostrej podszytej gniewem. –Jednak jak wszyscy dobrze wiemy, świat od lat już tak nie wygląda, a zniszczyły go te same uczucia, które od wieków burzą najwspanialsze idee. To zazdrość i żądza władzy pozostawiły nam w spadku zgliszcza dawnej chwały. Magowie –paskudny wrogi akord zlał się w jedno z całą mocą pogardy włożonej przez Chabra w to jedno słowo. –Przeklęci magowie nie byli w stanie znieść wszechobecnego dostatku. Pycha, najpodlejsze z uczuć, sprawiała, iż ze wstrętem patrzyli na to, jak ludzie rządzeni przez mądrego króla bez jakiejkolwiek pomocy z ich strony żyli w dostatku i opływali w luksusy. Zazdrościli Dreanowi powszechnej miłości i szacunku, wierzyli, że lepiej wiedzą czego nam potrzeba i to oni chcieli rządzić –dźwięki dobywane obecnie z lutni przez Chabra były drażniące i nieprzyjemne, tworzyły jednak spójną melodię, która cały czas płynęła pomiędzy słuchaczy. –Długo spiskowali, słali poselstwa do króla, aby ten zakończył eksploatację siłowni, aby ograniczył polowania i wyręby lasów, na wszelkie sposoby starali się go zmusić do działań na szkodę ludzi, aby poddani go znienawidzili. Ale Drean był mądry, dostrzegł pychę i obłudę magów. Pomimo gróźb nie ustąpił –Chaber zamilkł i znów dobył z lutni przyjemne dla ucha dźwięki, jakby chciał aby instrument sam oddał hołd niezłomności dawnego władcy.
-Wówczas to magowie dowodzeni przez zaślepionego rządzą władzy Welesa zdecydowali się na rozwiązanie ostateczne -podjął wreszcie, jednocześnie ponownie dobywając ze swego instrumentu owe drażniące dźwięki. -Uznali, że skoro nie dopuszcza się ich do władzy nad światem dobrobytu, to nikt nie będzie nim władał. Zebrali się wszyscy razem w swej twierdzy – Zmierzchu – i opracowali straszliwą klątwę, którą dziś znamy jako Skażenie. W jednej chwili całą Orezję okryły ciemności, szarość zakryła nieboskłon, wystąpiły trzęsienia ziemi, które skruszyły większość budynków, a ludzie, zwierzęta, a nawet rośliny wszyscy zapadli na wszelkie choroby. Wielu z nich umarło, czy to na skutek wszelkich plag, które w całej swej gwałtowności objawiły się w trakcie Skażenia, czy to na skutek chorób, czy też zamieszek, jakie stały się naturalnym następstwem tamtych wydarzeń. Przeżyli nieliczni. Wszyscy jednak na skutek Skażenia zmienili się. Każdy z nas nosi dziś na ciele plugawe pamiątki tamtych wydarzeń, choć minęło już tak wiele lat. Stary porządek runął, a my wszyscy dzisiaj dogorywamy na jego ruinach. Pozostały nam jedynie smętne resztki dawnej chwały – melodia znów stała się melancholijna. –Ledwie garstka murowanych domów, z czego większość w ruinie. Niedziałające siłownie i martwe latarnie. Rdzewiejące nizmy, których nikt nie jest dziś w stanie ponownie ożywić. Niedostatek pożywienia i skażona zwierzyna w dogorywających lasach. A jakby tego było mało, padła większość zwierząt jucznych i pociągowych, byki, woły, osły czy konie. Z winy magów ten wszechobecny rozkład stał się naszym udziałem –Chaber ponownie zamilkł oddając głoś swojej lutni.
Ludzie zgromadzeni na tyłach Tentu słuchali w zamyśleniu. Nikt się nie odzywał, nie złorzeczył. Wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w stojącego na scenie barda, który swym głosem i zręcznymi palcami zabierał ich w podróż do przeszłości, którą niewielu z nich w ogóle pamiętało. Zielonka, który przyszedł na świat już po Skażeniu, mógł sobie jedynie wyobrażać jak wspaniale wcześniej wyglądał świat.
-Nie traćmy jednak nadziei –Chaber znów żywiej poruszył struny swej lutni. -Tak jak dawniej nastał Dzień Skażenia, tak musi wreszcie nadejść Dzień Oczyszczenia –melodia stała się teraz brzemienna nadzieją i oczekiwaniem. –Przyjdzie czas, gdy znów będziemy zdrowi i silni, lasy zaroją się od dorodnej zwierzyny, a pola przyniosą obfite plony. Wówczas odbudujemy dawną chwałę –nagle melodia stała się znów jakby ostrzejsza i podszyta niepokojem. -Strzeżcie się jednak. Także i dziś są wśród nas ludzie pyszni, zazdrośni i żądni władzy, a kiedy Dzień Oczyszczenia faktycznie nastąpi, będą chcieli wami rządzić, zdaje im się bowiem, że tylko oni wiedzą, co jest dla was najlepsze i jedynie ona może rozdzielać wszelkie dobra -Zielonka rozejrzał się wokół dostrzegając skonsternowane spojrzenia pozostałych członków tłumu. Zastanawiał się, czy bard celowo się pomylił. -Zachowajcie czujność. Ci ludzie są wśród nas cały czas i nawet w tej chwili robią wszystko, aby odebrać wam radość z zasłużonego święta. Bądźcie ostrożni.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania