Poprzednie częściTarg - Dzień I - Rozdział I

Targ - Dzień II - Rozdział VIII

Zbliżała się trzecia godzina nocy. Zielonka zatrząsł się i potarł ramiona. Znajdował się na Zadziorze, niewielkim placyku wciśniętym między namioty Kwadratu i obu Trójkątów. Zmęczonym wzrokiem obserwował Zimę stojącego pośrodku kręgu gapiów stłoczonych na obwodzie, niemal wtulonych w ściany namiotów okalających ten mały skrawek przestrzeni. Żadne widowisko nie mogło się bez nich obyć. Targ dostarczał w tych dniach wielu rozrywek, ale ta najbardziej pierwotna dostępna była tylko na Zadziorze, jedynym miejscu, którego nie patrolowała straż Siostry. A przynajmniej nie robili tego zbyt często. Zwykle zaglądali na plac raz, bądź dwa razy w tygodniu, aby uprzątnąć ewentualnych pechowców. Tutaj prawa Targu nie obowiązywały, Siostra nie wtrącała się do porachunków rozstrzyganych na Zadziorze, dzięki czemu na pozostałych placach panował względny spokój.

Zielonka pomimo rosnącego zmęczenia, z zainteresowaniem obserwował zgromadzonych, gdyż stanowili pełen przekrój osobistości, jakie można było spotkać na Targu. Od zbytkownie odzianych, skrywających twarze za lśniącymi, ekstrawaganckimi maskami kupców, poprzez ubranych może skromniej, ale niewątpliwie solidnie mniej zamożnych rzemieślników i odwiedzających, aż do nędzarzy w połatanych szmatach i z pasami postrzępionego materiału zastępującymi maski, z których tylko niektórzy przepasani byli szarfami. Wśród zgromadzonego tłumu nie brakowało również znamienitych osobistości. Zielonka z podziwem przypatrywał się stojącemu niemal naprzeciw niego Szynce. Kowal miał na sobie skórzany strój i swoją nieodłączną czarną maskę. Przy jego pasie pyszniła się zdobiona barwionym szkłem pochwa, z której wystawała również zbytkowna rękojeść miecza. W innym miejscu wypatrzył Czwartego, który stał nieco zgarbiony i jakby zagubiony. Co jakiś czas rozglądał się na boki, jakby nie do końca pewny, czy przyjście w nocy na Zadziorę było dobrym pomysłem. Nieopodal był również Spłata, który niecierpliwie wodził dłonią po rękojeści swej rózgi. Zielonce wydawało się, że wśród zgromadzonego tłumu dostrzegł nawet Chochlę. Wprawdzie kapitan nie występował tutaj w drewnianej masce oraz mundurze strażnika, jednak zdradzała go tusza, potężniejsza niż u Szynki oraz zbytkowny miecz przy pasie. Szczurołap nie zdziwił się specjalnie, gdy dostrzegł jak tamten obstawia zakłady nie tylko na zwycięzce pojedynku, ale również czy przeciwnik Zimy w ogóle się pojawi.

Jednak ze szczególnym zainteresowaniem szczurołap przyglądał się nie znamienitym osobistościom, ale zgromadzonym tu i ówdzie żebrakom odzianym w łachmany, jak w migotliwym świetle trzech niewielkich pochodni rozglądali się czujnie na boki. W panującym na placyku półmroku widział ich marne stroje, w najlepszym razie podobne do tego, co sam nosił. Jedynie nieliczni przepasali się szarfami, a pozostali ewidentnie nie opłacili wstępu na Targ, jednak pokusa krwawej rozrywki była zbyt silna, aby pozostali w norach, w których kryli się na co dzień. Rozpoznawał część z nich, gdyż zdarzało mu się ich widywać w Osadzie Wyrzutków, gdzie podobnie jak on korzystali czasem z gościnności Bruda. Chłopak zaobserwował również z pewnym zdziwieniem kapelusz z szerokim rondem i przytroczonym do niego czerwonym piórkiem wystający ponad głowy tych biedniejszych spośród zgromadzonych tej nocy na Zadziorze.

-Minęła trzecia godzina nocy –mruknął z dezaprobatą jeden z kupców zerknąwszy na stojącą pośrodku kręgu świecę podzieloną na segmenty wyznaczające kolejne godziny.

Nieznajomy nie nadchodził, a Zielonce znudziło się obserwowanie zgromadzonych. Uciekł myślami do momentu, w którym Mistrz Chaber skończył swą opowieść. Wówczas wśród tłumu słuchaczy podziwiających jego opowieść zapanowała konsternacja. Do chłopaka nie dotarło ukryte znaczenie słów barda, ale po reakcji tłumu zorientował się, że wielu zrozumiało go bardzo dobrze. Gdzieniegdzie odezwały się pojedyncze buczenia i oznaki niezadowolenia, ale zostały szybko zagłuszone głośnymi wiwatami i oklaskami. Wielu ludzi wręcz zaśmiewało się nieprzyjemnie, oklaskując barda i wykrzykując pochwały na cześć jego opowieści.

-Interesujące –skwitował wówczas Zima.

Zielonka zerknął na niego, jednak przybysz nie wypowiedział już nic więcej, z wyraźnym skupieniem obserwując reakcję tłumu.

Bard zakończył grać na lutni i powolnym ruchem zawiesił ją sobie na plecach. Następnie uniósł rękę z otwartą dłonią w geście ni to tryumfu, ni to uciszenia. Zielonka odniósł wrażenie, że bard chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak zanim zdążył się odezwać, do uszu zgromadzonych na Kwadracie dobiegł głośny krzyk. Dobiegał on od strony przejścia na Mokradła. Krzyczała jakaś kobieta wskazując ręką w tamtym kierunku. Po chwili dołączyły do niej kolejne przerażone głosy.

To wracała grupa Ojca. Nie bili jednak tryumfalnie w gongi. Nawet ich nie mieli. Znak Upartego nie kroczył dumnie na czele procesji. Zamiast tego wspierał się na nim sam Ojciec idący gdzieś pośrodku grupy. Wszyscy byli wybrudzeni, a ich postrzępione szaty znaczyła krew. Zielonka w pośpiechu zaczął liczyć członków procesji. O ile był w stanie to dokładnie stwierdzić w zgiełku i zamieszaniu jakie zapanowały na Kwadracie, brakowało trójki ludzi i co ważniejsze dwóch kotłów z wodą, która miała stać się Wodą Oczyszczenia. Wracający nieśli ze sobą tylko jeden, przychodziło im to jednak na tyle łatwo, że nie mógł być zbyt wypełniony.

W całym zgiełku jaki zapanował wówczas na Kwadracie, trudno było zorientować się co zaszło. Zima chwycił Zielonkę za ramię i umiejętnie przepchnął się przez tłum w pobliże grupy Ojca. Zgromadzeni wokół niej ludzie skutecznie blokowali przejście, jednocześnie głośno lamentowali i wykrzykiwali chaotyczne pytania. Zielonkę cała ta scena zdumiewała. Na co dzień większość mieszkańców Targu jak i odwiedzających pokpiwała z Ojca, mimo iż wszyscy liczyli na nadejście tego mitycznego Dnia Oczyszczenia. Natomiast teraz, gdy coś zakłóciło obchody święta, ci sami ludzie, którzy go wyśmiewali, drżeli z niepokoju, oto bowiem wydarzyło się coś nieoczekiwanego, co wtargnęło gwałtownie do ich świadomości wywracając ukształtowany w ich umysłach porządek rzeczy.

Powracający próbowali torować sobie drogę przez tłum jednak bezskutecznie. Nie byli w stanie przebrnąć przez spanikowanych ludzi, którzy wykrzykiwali nerwowe pytania. Atakowani zewsząd żądaniami udzielenia jakichkolwiek informacji powracający zdali chaotyczną relację stanowiącą zbiór raczej bełkotliwych odpowiedzi na powracające wciąż te same zapytania. Z tej gmatwaniny informacji Zielonka dowiedział się tyle, że udało im się dotrzeć do sadzawki i jak co roku napełnili kotły wodą. Wracali już na Targ, gdy wtem padli ofiarą ataku dzikich bestii, jakich nigdy wcześniej nie widziano w tej części lasu. Jednego z członków orszaku rozszarpały one na ich oczach, a dwaj pozostali zniknęli im z oczu podczas bezładnej ucieczki. Tyle udało się od nich uzyskać.

-Parszywiec stchórzył. Nie przyjdzie –ochrypły głos stojącego nieopodal jegomościa wyrwał Zielonkę z rozmyślań.

Zgromadzeni na Zadziorze wyraźnie się niecierpliwili. Niektórzy jakby zbierali się do odejścia. Do uszu Zielonki dotarło kilka wykłócań o to czy przyjęte zakłady należy anulować, czy też uznać tych, którzy postawili na skażonego za przegranych, skoro wielkolud się nie pojawił. Natomiast Zima wciąż stał nieruchomo pośrodku placu ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt. Czekał.

-Drodzy panowie! -coraz ostrzejsze kłótnie o poczynione już zakłady przerwał aksamitny głos Chabra nieoczekiwanie wchodzącego do kręgu. Zielonka zauważył, że bard nie miał ze sobą swojej lutni. -Czcigodne panie –drugie powitanie miało zdaniem szczurołapa wyłącznie kurtuazyjny charakter, bowiem pośród zgromadzonych na Zadziorze ludzi, nie wypatrzył żadnej kobiety. -Pora wprawdzie już późna i rozumiem wasze zniecierpliwienie, skoro już jednak zebraliśmy się w tym miejscu w oczekiwaniu na interesującą rozrywkę, to moim skromnym zdaniem jakaś nam się należy. Jeden z uczestników pojedynku się spóźnia, być może stchórzył, osobiście nigdy nie miałem zbyt wysokiego mniemania o odwadze skażonych –część zgromadzonych parsknęła śmiechem słysząc te słowa. –Zatem jeśli pozwolicie, postaram się zapewnić wam choć marny substytut tego, po co tu dzisiaj tak tłumnie przybyliście.

-Prosimy! -krzyknął ktoś spośród zgromadzonych, a okrzyk podchwyciło sporo innych osób.

-Oczywiście jeżeli pan Zima pozwoli -Chaber zwrócił się w stronę przybysza, który nieznacznie skinął głową. -Wobec tego chętnie opowiem pewną historię –bard skłonił się nisko przed słuchaczami. -Proszę jednak o wybaczenie, wybierając się tu dzisiaj nie spodziewałem się, że będę występował i nie zabrałem ze sobą lutni. Natomiast tuszę, że nie przeszkodzi mi to w opowiedzeniu satysfakcjonującej historii. A zatem –bard rozpostarł szeroko ręce –wyobraźmy sobie Targ nie taki jakim znamy go teraz, nie jako wielką osadę słynącą z wielkiej ilości przestronnych placów handlowych. Wróćmy wszyscy do czasów po Skażeniu, gdy to miejsce dopiero wykuwało swą świetność a jego granice wyznaczały namioty Kwadratu z jednej i oba Trójkąty z drugiej strony. Centrum osady i jej bijące serce już wówczas stanowił Tent, jednak nad wszystkim czuwał i zarządzał tym miejscem Borsuk.

Czy pamiętacie Borsuka? Wyznam wam, że nie znałem go osobiście. W tych trudnych czasach mieszkałem w innej części Orezji i dopiero uczyłem się swego fachu, próbując przetrwać wśród zgliszczy starego świata i wykuwającego się nowego porządku. Ale słyszałem o nim wiele. Odwiedzam Targ regularnie od ponad dziesięciu lat i nie zdarzyło się jeszcze, żeby w czasie obchodów Dnia Oczyszczenia ktoś nie wspomniał w mej obecności o Borsuku. Był to człek niełatwy w obejściu, ale też przyjął na siebie niełatwe zadanie. Wszyscy wiemy jak w latach, które nastąpiły po Skażeniu świat pogrążył się w chaosie. Jak zdezorientowani ludzie często pozbawieni wszystkiego co mieli, ograbiali się i mordowali nawzajem. Jak rozprawiono się z czternastoma rodami. To były doprawdy parszywe czasy, gdy do tego wszystkiego nastał wielki głód, dziko przetrzebiono populację zwierząt hodowlanych, nie oszczędzano również koni, osłów, wołów i innych. A gdy później świat nieco się uspokoił, zabrakło tych, które mogłyby ułatwić pracę przy jego odbudowie.

W takim to okresie Borsuk zamieszkał w zrujnowanym pałacu. Zorganizował pierwsze uprawy, spisał prawa i dał początek targowej straży, która miała pilnować ich przestrzegania. Targ stał się wówczas wyspą spokoju na oceanie chaosu jaki szalał wszędzie wokół. Zaczął przyciągać ocalałych z okolicy, a jego sława sprawiła, że zaczęli tu również przybywać osadnicy z dalszych zakątków Orezji. To w tamtych czasach należy upatrywać początków świetności tego miejsca.

Niestety. Borsuk pośród swych licznych zalet miał jedną poważną wadę. Mianowicie był mężczyzną, a jak dobrze wiemy mężczyzna ma pewną słabość i tą słabością jest kobieta. Także ten mądry i światły przywódca nie był pozbawiony tej cechy. Starał się wprawdzie zachować czujność, zdawał sobie bowiem sprawę z tego jakim łakomym kąskiem jest on sam i to co udało mu się zbudować. Jednak pewnego dnia, na Targ przybyła Gracja. Nikt nie wie skąd pochodziła i jaką miała przeszłość. Dziś wiemy jedynie, że była zimna, nikczemna i wyrachowana. Przybyła wprawdzie jak wszyscy w poszukiwaniu lepszego losu, jednak jej plan nie zakładał powolnego budowania własnego szczęścia. O nie. Ona od razu chciała zagarnąć pełną pulę, a droga do niej wiodła właśnie przez Borsuka...

Opowieść barda przerwało pojawienie się skażonego, którego skrzynia bezceremonialnie roztrąciła gapiów a przejście od strony Kwadratu wypełniła jego masywna sylwetka. Nieznajomy pewnie wszedł do Kręgu, za swą błyszczącą delikatnym błękitnym światłem towarzyszką.

-Wybaczcie mi to spóźnienie –zahuczał swym tubalnym basem stając naprzeciw Zimy. –Wstrzymała mnie pilna potrzeba.

-Lepiej się walczy z opróżnionymi kiszkami –skwitował przybysz. –Będziesz jednak musiał poczekać na swą lekcję, mamy tu bowiem opowieść do dokończenia.

-Ależ nic podobnego –Chaber stanowczo pokręcił głową. -Chciałem jedynie umilić czas oczekiwania, skoro gwiazda wieczoru raczyła się wreszcie zjawić, pokornie usunę się w cień –z tymi słowami na ustach bard wmieszał się z powrotem w tłum.

-Zatem mam tylko jedno pytanie –Zima zwrócił się bezpośrednio do nieznajomego. -Masz swój wkład plugawcze?

Kolos bez słowa sięgnął do kieszeni na piersi i ukazał wszystkim flakon perfum. Odbite światło pochodni rozbłysło w fasetkach rżniętych w szkle buteleczki. Zgromadzeni bez słowa podziwiali kunszt rzemieślnika, który stworzył ów przedmiot. Nieznajomy nie pozwolił im jednak napawać się nim zbyt długo i schował przedmiot z powrotem do kieszeni na piersi.

-Wspaniale –teraz z kolei Zima sięgnął do zanadrza i wyciągnął z niego bryłki soli. –A oto mój.

Nieznajomy skinął głową, następnie sięgnął rękoma do pasa pod płaszczem, a po chwili uniósł dłonie przed siebie. W każdej z nich ściskał krótki miecz. Jednocześnie jego skrzynia zajaśniała delikatnym błękitnym blaskiem i odsunęła się na krawędź kręgu. Zima nie skomentował, uchwycił swoje własne noże i dobył ich powolnym ruchem. Klingi zalśniły pomarańczowo odbijając światło pochodni. Przybysz skrzyżował je przed sobą i spojrzał wprost na skażonego.

Kolos nie kalkulował, jednym skokiem dopadł do Zimy i wyprowadził dwa mocarne cięcia od góry. Wojownik w bieli nie próbował parować, wykręcił zgrabny piruet, dzięki któremu znalazł się poza zasięgiem tamtego. Nieznajomy ponowił atak, tym razem wyprowadził pchnięcie prawą ręką, lewą pozostawiając przy ciele dla osłony. Zima jakby tylko na to czekał, zanurkował pod ręką tamtego i z impetem uniósł w górę oba sztylety celując w łokieć przeciwnika, który sparował cios mieczem trzymanym w lewej ręce.

Przeciwnicy odskoczyli od siebie i czujnie zmierzyli się wzrokiem. Pierwszy znów natarł nieznajomy. Tym razem jednak trzymał ręce bliżej ciała i wyprowadził serię agresywnych cięć. Zima kolejno zbijał jego ciosy oszczędnymi ruchami, jednocześnie cały czas przemieszczając się w lewo po obwodzie placu. Zielonka obserwował ten pojedynek z mieszaniną fascynacji i niepokoju. Ruchy nieznajomego były szybkie, a ciosy które wyprowadzał precyzyjne. Czasem w kiepskim świetle świec porozstawianych na Zadziorze Chłopakowi wydawało się wręcz, że ręce kolosa stanowią tylko ciemnosrebrzyste smugi zmierzające wprost do celu. A jednak Zimie zawsze udawało się zdążyć. Sobie tylko znanym sposobem dokładnie przewidywał gdzie uderzy ostrze jego przeciwnika i często w ostatniej chwili któryś z jego własnych sztyletów znajdował się w odpowiednim miejscu, aby odbić cios. Teraz obchodząc nieznajomego wokół czujnie go obserwował.

Kolos zorientował się, że przeciwnik próbuje go wymanewrować, zaprzestał więc natarcia i zrobił kilka korków w tył. Wówczas zaatakował Zima, niedbale pchnął lewą ręką, a gdy nieznajomy sparował, ciął od dołu prawą. Wielkolud nie zdążył zareagować i ostrze noża przejechało po jego płaszczu. Zielonka aż podskoczył, gdy przybyszowi udało się przebić przez zaciekłą obronę przeciwnika. Jednak tamten w odpowiedzi wściekle ciął od boku z prawej strony. Tylko błyskawiczne odchylenie na piętach pozwoliło Zimie uniknąć tego morderczego ciosu, jednak kompletnie się przy tym odsłonił. Kolos korzystając z okazji z impetem grzmotnął od góry. Widząc to Zielonka z przerażeniem zamknął oczy, jednak pełne uznania pomruki zgromadzonej widowni i szczęk stali powiedziały mu, że wojownik w bieli zdążył zasłonić się nożami. Szczurołap otworzył oczy i zobaczył jak Zima gruchną o ziemię. Może i uniknął zabójczego pchnięcia, ale ogromna siła ciosu zrobiła swoje. Nieznajomy jakby tylko na to czekając natychmiast wyprowadził kolejne uderzenie od góry, jednak Zima przeturlał się po ziemi unikając go. Zielonka odetchnął z ulgą, gdy przybysz poderwał się do biegu. Jego przeciwnik ruszył za nim, myśląc zapewne, że szale w tej walce przechyliły się na jego rzecz.

Tymczasem wojownik w bieli podbiegł do Skrzyni tamtego i używając jej jak podwyższenia wybił się w powietrze. Zielonka z podziwem obserwował jak Zima wykonuje salto w tył lądując za plecami ścigającego go kolosa. Zgromadzeni niemal jednogłośnie zakrzyknęli z zachwytem widząc ten popis akrobatycznej sztuki. A wojownik w bieli nie czekając na reakcję przeciwnika kopnął go pod kolanem i gdy tamten przysiadł ciężko, grzmotnął go rękojeścią sztyletu w podstawę czaszki, po czym błyskawicznie poprawił uderzenie. Kolos gruchnął ciężko o ziemię, z jękiem wypuszczając powietrze z płuc, a wówczas Zima rozbroił go dwoma szybkimi kopnięciami.

-Rozumiem, że te jęki to oznaka poddania –powiedział mężczyzna w bieli.

Tamten tylko słabo skinął głową, a wówczas przybysz bezceremonialnie sięgnął do kieszeni na jego piersi i wyjął flakon, który niezwłocznie ukrył w zanadrzu.

Tłum wiwatował. Jak zwykle przy takich okazjach rozmaita ilość wszelkich dóbr zmieniła właścicieli, jednak koniec końców ogólna niechęć do skażonych była silniejsza od innych uczuć, więc nawet ci którzy przegrali swe zakłady, byli zadowoleni chociaż z tego, że plugawy skażony przegrał pojedynek. Ktoś nawet wpadł na pomysł, że tak wspaniałe zwycięstwo należy godnie uczcić i większość gapiów udała się do Ściętej, aby zgodnie to oblać. Oczywiście poza tymi, których nie było na to stać i którzy musieli wracać do nor, z których wyleźli aby obserwować ten pojedynek.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania