Targ - Dzień III - Rozdział IX
Kiedy Zielonka zbudził się następnego ranka, Zima stał przy oknie i spoglądał na rozpościerający się pod nim Targ. Chłopak obserwował go w milczeniu, mimo wczesnej pory przybysz odziany był w swój zwyczajowy rynsztunek. Jego płaszcz widziany z tej perspektywy, na tle zasnutego gęstymi szarymi chmurami nieba, wydawał się niemal czysty. Szczurołap zastanawiał się, czy Zima w ogóle się kładł. Na pewno nie spał jeszcze, gdy Zielonka zasypiał, a teraz wyglądał już na gotowego do drogi.
-Ranny ptaszek z ciebie –stwierdził Zima odwróciwszy się od okna. –Bardzo dobrze, chodźmy na śniadanie.
Zjedli w milczeniu. Sala była jeszcze pusta a Mak nie zaszczyciła ich swoją obecnością. Nie pokazała się odkąd poprzedniej nocy dowiedziała się co świętują w jej karczmie. Po posiłku Zima kazał się zaprowadzić do Sanctum, co zdziwiło Zielonkę, jednak nic nie powiedział.
Tym razem poszli skrótem między Trójkątami, minęli więc wejścia do Zadziory i na Dupę. Zima spojrzał ciekawie w tamtym kierunku, jednak nie zboczył w tę stronę.
-Polujesz tam czasem? –spytał Zielonkę.
-Raczej unikam tego miejsca –odparł chłopak.
W rzeczywistości zdarzało mu się polować na tym terenie, ale jedynie w ostateczności, gdy nigdzie indziej nie mógł znaleźć szczurów lub jadalnych odpadków. Na Dupie i wokół niej zawsze czuł się nieswojo. Jej mieszkańców zwano ogólnie znachorami, cokolwiek termin ten miał oznaczać. Specjalizowali się w ziołolecznictwie, talizmanach i urokach. Zielonka nie był pewien, czym właściwie różnili się od magów, ale w przeciwieństwie do tamtych cieszyli się społeczną akceptacją a nawet pewną dozą szacunku. Zwłaszcza Studnia, która z tego co Zielonka o niej wiedział, traktowała Dupę niemal jak swoją własność, a często też można ją było spotkać w innych rejonach Targu, gdy pomagała potrzebującym lub po prostu włóczyła się bez celu, jak chociażby podczas procesji inaugurującej obchody Dnia Oczyszczenia, czy wówczas, gdy spotkali ją na Dole. Tymniemniej wszyscy woleli unikać tego miejsca, przynajmniej dopóki nie potrzebowali usług któregoś ze znachorów, stąd jego skryta lokalizacja i mało szlachetna nazwa.
Tymczasem dotarli już na Drugi Trójkąt. Przed namiotem Odwróconego Uśmiechu krzątali się jego pomocnicy. Rozładowywali właśnie jakieś skrzynie ze stojącego nieopodal wozu. Akurat gdy Zielonka z Zimą przechodzili obok, sam kupiec wyjrzał z namiotu. Gdy ich spostrzegł, ledwie dostrzegalnie skinął Zimie głową, na co przybysz odpowiedział takim samym gestem. Nie wymienili jednak żadnych słów, a przybysz nawet nie prosił szczurołapa, aby ten zwolnił kroku.
Pod Sanctum było pusto. Zwykle w trakcie obchodów Dnia Oczyszczenia ktoś zawsze kręcił się po okolicy i zaglądał do środka. Był to właściwie jedyny okres w roku, kiedy obserwowano wyraźny wzrost pobożności zarówno wśród stałych bywalców Targu jak i przyjezdnych. Zima z Zielonką weszli do sanktuarium po podniszczonych marmurowych schodach. Chłopak nie po raz pierwszy pomyślał, że pomimo dziur w ścianach i zawalonej części dachu budynek wygląda imponująco i wyobraził go sobie w pełnej chwale. Wszystkie te strzeliste sklepienia i łukowate przejścia musiały w dawnych czasach wprawiać w zachwyt każdego, kto odwiedzał to miejsce.
W środku powitały ich surowe ściany i wybrakowane sufity. Główna nawa tonęła w cienistym półmroku. W centralnej części świątyni dwie osoby rozmawiały coraz bardziej podniesionymi głosami. Zima nie zwrócił na nich uwagi, skierował się do lewej nawy i począł się nią powoli przechadzać lustrując wzrokiem wnętrze.
Zielonka poszedł za nim. Bywał kiedyś w Sanctum i teraz z żalem stwierdził, że wyglądało dokładnie tak jak je zapamiętał, brak jakichkolwiek ozdób na ścianach, czy chociażby jednej rzeźby. W wielu miejscach brakowało nie tylko pochodni, lecz nawet uchwytów, w których mogłyby one wisieć rozświetlając wnętrze świątyni.
Wciąż trwały spory dla którego bóstwa wzniesiono ją w dawnych czasach. Zwolennicy Ojca twierdzili, że Sanctum zbudowano dla Upartego, większość kupców twierdziła, że skoro Targ nawet przed Skażeniem był jednym z głównych ośrodków handlowych Orezji, to niewątpliwie świątynię poświęcono Sześciopalczastemu, natomiast strażnicy uważali, że oddawano tutaj cześć Dzieciom Niepokoju. Jakkolwiek sprawy miały się przed laty, obecnie Sanctum otwarte było dla wszystkich bóstw i ich wyznawców, stąd brak jakichkolwiek znamion konkretnego wyznania. Wprawdzie pieczę nad świątynią sprawował Ojciec, który był kapłanem Upartego, jednak nigdy nie próbował zawłaszczyć Sanctum jedynie dla swego boga, przez co cieszył się pewną dozą powszechnego szacunku, nawet jeśli wielu ludzi stroiło sobie z niego żarty.
Podczas tych rozważań Zielonka minął niewielką kaplicę przyległą do lewej nawy. Niezbyt liczna grupka kobiet i mężczyzn rozsypywała tam właśnie drobne owoce wydając przy tym zwierzęce odgłosy. Chłopak cofnął się i zaczął zafascynowany obserwować jak spazmatycznie próbowali naśladować ruchy dzikich zwierząt. Wyznawcy Stada. Zielonka dawno temu sam wybrał Stado na swoje bóstwo opiekuńcze, niewiele jednak o nim wiedział, bo nie miał kto go uczyć. Znał jedynie ogólną ideę Stada jako bóstwa wieloosobowego i wielopostaciowego, które nikogo nie odrzuca i zajmuje się wszystkim co dotyczy jego wyznawców. Podobała mu się ta idea. Jednak żyjąc w ukryciu nie miał kontaktu z innymi wyznawcami tego bóstwa. Nie znał żadnych nauk ani rytuałów. Dlatego teraz z zainteresowaniem obserwował tę grupę.
Rytuał przeszedł tymczasem w kolejną fazę, a biorący w nim udział stanęli w kręgu zwróceni do siebie twarzami i opadli na czworaki. Następnie powolnie zaczęli się skradać w kierunku centrum utworzonego przez siebie kręgu. Po drodze tratowali rozsypane wcześniej owoce, jednak nie zwracali na to uwagi.
Zielonka uważnie obserwował jak powolnymi ruchami, wciąż pozostając w tym dzikim transie poczęli zrywać z siebie ubrania, przypomniał sobie jednak o Zimie i rzucił roztargnione spojrzenie w prawo. Przybysz pokonał już nieomal całą długość nawy i zwrócił się teraz w prawo podążając do głównej części Sanctum. Chłopak z żalem rzucił ostatnie spojrzenie na wyznawców Stada i pobiegł za swoim pracodawcą. Po drodze zerknął na dwie postacie sprzeczające się w głównej nawie. Teraz gdy jego wzrok przyzwyczaił się już do panującego wewnątrz półmroku, rozpoznał w jednej z nich Pięknego, dowódcę straży, którego dwa dni wcześniej widzieli na Kwadracie jak stał u boku Siostry otwierającej obchody Dnia Oczyszczenia. Mężczyzna zasłużył na swój przydomek dzięki pociągłym policzkom oraz kwadratowej szczęce, a także perfekcyjnym zębom, którymi się szczycił. Nikt nie wiedział, czy cała jego twarz jest równie urodziwa jak widoczna jej część, gdyż jej górną połowę skrywała obowiązkowa drewniana maska strażnika.
-Ojciec musi się podporządkować! –wykrzyknął Piękny. –Siostra rządzi Targiem.
-I jeżeli przyśle tutaj zbrojnych, wtedy rzeczywiście będzie musiał to zrobić –odparł spokojnie jego rozmówca w długiej szacie i materiałowej masce na twarzy. –Dopóki jedynie prosi, jak to ująłeś na początku naszej rozmowy, Ojciec ma wybór. I w tej chwili zgodnie z uświęconym zwyczajem wybiera całodzienne czuwanie przy Wodzie Oczyszczenia.
-To dziecinada! -pieklił się Piękny. -Zostaliście napadnięci w trakcie oficjalnego święta. Zginęli ludzie i to nie tylko kapłani! Ojciec nie ma prawa odmawiać Siostrze tego spotkania.
-Ma i właśnie to robi -stwierdził spokojnie kapłan. -Nie znam motywów jego działania, ale je szanuję i proszę ciebie oraz Siostrę o to samo.
-Wrócę! -rzucił dobitnie Piękny nim odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.
Jego rozmówca nie odpowiedział, jedynie odprowadził tamtego wzrokiem. Zielonka również spoglądał za odchodzącym Pięknym i ujrzał Brata siedzącego w jednej z ław w środkowej części świątyni. Rubin w jego masce wydawał się być niemal czarny w półmroku panującym w Sanctum. Szczurołap nie poświęcił mu jednak większej uwagi i ponownie podążył wzrokiem za kapitanem straży. Ten wychodząc zetknął się z innym kapłanem, który go zatrzymał i wdał się z nim w dyskusję.
Chłopak stracił zainteresowanie i rozejrzał się w poszukiwaniu swego pracodawcy. Zima uważnie oglądał stojący u szczytu nawy pęknięty na pół kamienny ołtarz. Zielonka podszedł do niego, jednak swoją uwagę skupił na tym, co działo się w środkowej nawie. Kapłan który odprawił Pięknego cały czas stał w tym samym miejscu i czekał na tego, który zatrzymał kapitana przy wyjściu z Sanctum. Nie minęło wiele czasu nim Piękny wyszedł, a kapłan kiwając ze zrezygnowaniem głową wszedł do świątyni i podszedł do tego stojącego w środkowej nawie. Obaj razem ruszyli w stronę ołtarza.
-Nie traktują tego z należytą powagą –mówił nowo przybyły, a po szarej szacie i takiej samej gładkiej masce Zielonka rozpoznał w nim Kamienia, opiekuna nekropolii. -Dzisiejszej nocy wykradli Łasucha, pamiętasz go?
- Tak... tak pamiętam go –przytaknął drugi kapłan. -Często gościł u Złotoustego, zmarł na tę dziwną chorobę... ale to było kilka lat temu.
- Tak. Takich rzeczy się nie zapomina, kiedy go otworzyłem cuchnęło, jakby cały zgnił w środku –przytaknął Kamień. -A dziś ktoś wykradł jego szczątki. To już piąty w ciągu ostatnich kilku dni.
-I mówisz, że Siostra nie zamierza oddelegować dodatkowych strażników do pilnowania nekropolii? A ilu już wysłała?
-Wcześniej czterech a wczoraj niespodziewanie jeszcze czwórkę, ale kradzieże stają się coraz bardziej zuchwałe -rozmawiając w ten sposób obaj kapłani podeszli pod sam ołtarz.
-Przepraszam, że przeszkadzam –Zima wtrącił się do ich rozmowy, gdy go mijali - Jak rozumiem Ojciec nikogo dziś nie przyjmuje.
Obaj kapłani się zatrzymali, a ten, który wcześniej rozmawiał z Pięknym uważnie zlustrował przybysza wzrokiem.
-Masz do niego jakąś sprawę panie? –spytał.
-Wystarczy Zimo –odparł. –A ta sprawa to zaledwie kilka pytań.
-Zatem będą musiały poczekać dzień czy dwa.
-Rozumiem –odparł Zima sięgając do zanadrza. –Proszę mu zatem przekazać w moim imieniu darowiznę na utrzymanie tego miejsca.
To mówiąc wręczył zdumionemu kapłanowi sporą bryłkę soli, która ledwo mieściła się w dłoni, po czym nie czekając na jego reakcję przeszedł do sąsiedniej nawy. Zielonka poszedł za nim, obejrzał się jednak ciekawie na kapłana. Tamten przez chwilę przypatrywał się jedynie trzymanej w dłoni bryłce, po czym wraz z Kamieniem pospiesznie zniknął za drzwiami prowadzącymi do tylnych i podziemnych części świątyni.
-Znasz tych kapłanów? -spytał Zima.
-Ten w szarej masce to Kamień opiekun nekropolii.
-Ach ten z problemami –przybysz pokiwał głową. -A drugi?
-Rzadko zaglądam do Sanctum –odparł chłopak. -Kamienia kojarzę, bo włóczę się czasem w okolicach nekropolii. Znam też oczywiście Ojca i Tkacza, ale ich znają wszyscy.
-Tkacza?
-Nie pamiętasz? Przedwczoraj pokazywałem go tobie przed procesją –Zielonka spojrzał czujnie na Zimę. -Z resztą nawet jeśli go nie pamiętasz, to na pewno poznasz go prędzej czy później to kapłan Przewrotnego.
-No tak, Sześciopalczasty potrzebuje swojego przedstawiciela w takim miejscu jak Targ. Chodźmy dalej.
Prawa nawa właściwie niczym nie różniła się od lewej, była jedynie bardziej od niej zniszczona. W przyległej do niej kaplicy klęczało kilka osób. Każda z nich miała przed sobą zapaloną świeczkę, a przed niektórymi leżały też pojedyncze świeżo zerwane kwiaty. Oddawano tu właśnie cześć Nadobnym Pannom bóstwu szczególnie bliskiemu wychowankom Matki. Każdy z nich marzył skrycie o prawdziwym uczuciu, nawet niekoniecznie miłości, jednak jedyne na co mogli liczyć to matczyna troska. Matka była z resztą główną kapłanką Nadobnych Panien, przez co kilka razy do roku osobiście zjawiała się w tej kaplicy, aby przewodniczyć uroczystościom na ich cześć. Zielonka od dłuższego czasu zastanawiał się, czy była faktyczną wyznawczynią, czy też przejęła to bóstwo jako najbardziej pasujące do jej profesji.
Snując te rozmyślania obserwował przez chwilę zgromadzonych w kaplicy, którzy co jakiś czas odwracali z dezaprobatą głowy, gdy z przeciwnej strony Sanctum docierały odgłosy wydawane przez wyznawców Stada. Wówczas Zielonka ją spostrzegł.
Miała schludną szatę w czerwonym kolorze, a na głowie prosty brązowy czepek. Jej twarz skrywała biała maska ukształtowana na podobieństwo ludzkiej twarzy, Zielonka od razu poszukał wzrokiem czerwonego pocałunku wymalowanego na prawym policzku, znaku że była jednym ze specjalnych dzieci Matki, ale odetchnął w duchu, gdy go nie znalazł. Chłopak nie potrafił powiedzieć po czym ją poznał, a jednak był pewien, że wie, kim była owa dziewczyna. Ona również musiała go rozpoznać, bowiem gdy jej wzrok spotkał się z jego, wpatrzyła się w niego intensywnie i kilkakrotnie zamrugała skrytymi za maską oczami. W pierwszej chwili szczurołap chciał wejść do kaplicy i chociaż się przywitać, jednak w tym momencie zawołał go Zima, więc tylko skinął jej głową i pospiesznie ruszył na koniec nawy.
Przybysz sposobił się już do wyjścia. Zielonka podbiegł do niego i wybąkał przeprosiny, gdy wracali do głównej nawy. Zanim zdążyli opuścić świątynię, podszedł do nich mężczyzna odziany w kosztowny kubrak i z żółtą maską na twarzy.
-Przepraszam, że niepokoję -odezwał się do Zimy. -Ale nie mogłem nie zauważyć hojnego datku na rzecz świątyni Zimo.
-Sądząc po wystroju, potrzeba wiele takich datków -odparł przybysz. -Ma pan jednak nade mną przewagę.
-Rzeczywiście, nie przedstawiłem się. Nazywają mnie Tkaczem, jestem głównym kapłanem Sześciopalczastego na Targu -mężczyzna w żółtej masce skłonił się delikatnie.
-To musi być dochodowe zajęcie... ekscelencjo -skwitował Zima, po chwili namysłu dodając przestarzały tytuł.
-Owszem, nasi kupcy zdecydowanie wolą boga, który jakby to powiedzieć osłania ich kieszenie od takiego, który się do nich wpycha. -skwitował Tkacz.
-Jestem o tym przekonany, czym jednak zasłużyłem na uwagę ekscelencji?
-Jak już mówiłem, nie mogłem nie zauważyć hojnego datku -kapłan ponownie delikatnie się skłonił. -I chciałem za niego podziękować. Nie sądzę bowiem, by Ojciec należycie go docenił.
-Proszę mi wybaczyć, nie jestem specjalistą i meandry teologii jakoś mi się wymykają, jednak miałem wrażenie, że kult Przewrotnego nie podlega zwierzchności Upartego.
-Oczywiście. Nie żeby zachowały się jeszcze jakieś zwierzchności -Tkacz zaśmiał się krótko. -Jednak jestem współodpowiedzialny za to miejsce, a jako lepiej rozumiejący stosunki międzyludzkie uznałem, że muszę podziękować w imieniu Sanctum.
-Rozumiem.
Zielonka początkowo z zaciekawieniem przysłuchiwał się tej rozmowie, jednak już po krótkiej wymianie zdań nieco się zniecierpliwił. W roztargnieniu spojrzał w kierunku ołtarza i dostrzegł wówczas dwóch kapłanów idących w ich stronę. Jeden z nich nie miał na twarzy maski i wspierał się na ramieniu drugiego, bowiem utykał przy każdym kroku. Chłopak pociągnął za ramię Zimy i wskazał mu co zobaczył.
-Jak się zdaje ekscelencjo, pomylił się pan co do Ojca.
-W istocie -odparł Tkacz obejrzawszy się przez ramię. -W takim razie nie będę już dłużej przeszkadzał. -skłonił się raz jeszcze i wyszedł ze świątyni.
Wówczas Zima wraz z Zielonką ruszyli naprzeciw idącym w ich stronę. Spotkali się mniej więcej pośrodku głównej nawy, w miejscu gdzie wcześniej Piękny spierał się z kapłanem.
Z bliska twarz Ojca wyglądała wręcz odpychająco. Głębokie czerwone bruzdy na czole, szare złuszczone policzki oraz podbródek wyglądający jak jedna wielka rana sprawiały, że zniesienie jego widoku było naprawdę trudne. Zielonka wytrzymał jedynie chwilę nim odwrócił wzrok.
-Jestem aż tak odrażający? –zapytał Ojciec spokojnym głosem. –Przecież tak naprawdę wszyscy wyglądamy tak samo, czyż nie dlatego nosimy maski?
Chłopak nie wiedział co na to odpowiedzieć. Uciekł wzrokiem w kierunku Zimy, który spokojnie patrzył na Ojca.
-Większość z nas nie jest w stanie znieść prawdy –stwierdził przybysz.
Ojciec ze smutkiem pokiwał głową.
-Prawda jest okrutna, jednak dopóki jej nie zaakceptujemy, nie będziemy potrafili jej zmienić.
-Zatem po co te zabawy z Wodą Oczyszczenia? –bezpośredniość pytania Zimy zaskoczyła Zielonkę.
Ojciec nie odpowiedział od razu. Długo jakby z zaciekawieniem wpatrywał się w niebieskie oczy Zimy skryte za białą maską. Wreszcie uśmiechnął się słabo i powiedział.
-Moją rolą jest dawać nadzieję tym, którzy jej potrzebują. Sami muszą zrozumieć, że to jedynie pierwszy krok, ten jeden mogę wykonać za nich, kolejne muszą już zrobić sami.
-Hubertus –Zima z uznaniem pokiwał głową. –Podziwiam erudycję Ojca, choć nie wiem, czy Uparty byłby zadowolony z takiej inspiracji.
Tym razem Ojciec uśmiechnął się szerzej. Rzucił też krótkie spojrzenie ku sklepieniu Sanctum, a Zielonka dostrzegł w jego oku dziwny błysk.
-Stworzył ten świat, bo uparł się, żeby nie spędzać wieczności samotnie w bezkresnej pustce. Następnie przez kolejne stulecia upierał się przy tym, aby dawać nam szansę, aby czynić wszystkie krainy lepszym miejscem –Ojciec ponownie przeniósł spojrzenie na Zimę. –Mój bóg ceni ludzi upartych, a zwłaszcza tych, którzy starają się zmienić świat na lepsze, więc myślę, że docenia Hubertusa równie mocno jak ja, a pewnie nawet bardziej. Jednak jak mniemam nie po to złożył pan tak hojny dar na świątynię...
-Zima –wszedł mu w słowo przybysz. –Wystarczy Zima.
-Jednak nie po to złożył pan tak hojny dar na świątynię –powtórzył Ojciec. –Aby rozprawiać ze mną o teologii.
-Taka dysputa nie byłaby marnotrawstwem ani mojego czasu, ani tej soli –stwierdził Zima. –Jednak istotnie nie po to przyszedłem. Interesuje mnie co się wydarzyło wczoraj na Mokradłach.
Ojciec westchnął ciężko.
-Dopiero co odprawiłem dowódcę straży, który przyszedł o to pytać.
-I zapewne miał Ojciec swoje powody –stwierdził Zima. –Ja jednak nie należę do jej ludzi, a planowałem samemu udać się na Mokradła.
Po twarzy Ojca przemknął wyraz bezbrzeżnego zdumienia, który pogłębił bruzdy na jego czole.
-A czegóż miałby pan tam szukać? –spytał.
Nim Zima zdążył odpowiedzieć od strony kaplicy, w której wyznawcy Stada odprawiali swoje rytuały, doleciały dzikie jęki i posapywania. Oblicze Ojca wyraźnie się zmarszczyło.
-Wspaniała akustyka –stwierdził Zima.
-Przejdźmy może bliżej ołtarza –zaproponował Ojciec i poszedł w tamtą stronę.
-To moja rzecz po co tam pójdę –kiedy podeszli pod ołtarz, Zima wrócił do poprzedniego wątku. –Jeżeli w ogóle się tam wybiorę. Ale gdyby tak było, mógłbym się rozejrzeć za waszymi kapłanami...
-To byli ochotnicy –wtrącił Ojciec. –W Sanctum jest tylko trzech kapłanów Upartego. Ja, Prosty –wskazał mężczyznę u swego boku. –I Miotła. Pozostali aktywni uczestnicy obchodów to mężczyźni i kobiety spośród mieszkańców Targu i przyjezdnych, co roku wielu pragnie się znaleźć jak najbliżej Wody Oczyszczenia, jednak po wczorajszych wydarzeniach większość zrezygnowała, pozostało ledwie dwóch.
-Co to były za bestie? –spytał Zima.
-Nie przyglądaliśmy im się dokładnie, panował półmrok, zrobiło się wietrznie, a my byliśmy już zmęczeni. Kompletnie nas zaskoczyły, bezszelestnie rzuciły się na nas spomiędzy drzew i dopiero wówczas zaczęły warczeć –Ojciec patrzył szklistym wzorkiem w stronę wejścia do Sanctum.
-Były podobne do wilków –wtrącił Prosty. –I jakby błyszczały, miały taką zielonkawą poświatę.
-Rzeczywiście –przytaknął Ojciec.
-Jak daleko to było?
-Jeszcze w głębokim lesie, może w połowie drogi między źródłem a Targiem. Weszliśmy już na trakt, kiedy doszło do ataku.
-Dużo było tych bestii?
-Naliczyłem trzy –powiedział Prosty.
-Dziękuję –Zima skinął im głową. –Gdybym wybrał się na Mokradła, będę wypatrywał waszych ochotników. Chodźmy –te ostatnie słowa skierował do Zielonki, który stał jak sparaliżowany myśląc o czekającej go wyprawie na Mokradła.
-Zanim pan odejdzie, czy ja również mogę mieć pytanie? -zatrzymał go Ojciec.
-Oczywiście -odparł Zima.
-Nie mogłem nie zauważyć, że rozmawialiście z Tkaczem...
-Owszem -wszedł mu w słowo Zima. -Chciał jedynie podziękować za złożenie datku na potrzeby Sanctum. Obawiał się, że Ojciec nie zaszczyci nas audiencją.
-Rozumiem. Błyskawicznie wyczuł interes.
-Musi mieć znakomity węch -skwitował Zima. -Przy okazji nasunęło mi się jeszcze jedno pytanie.
-Proszę pytać.
-Czy ufa Ojciec Siostrze?
-Siostrze tak -odpowiedział stary kapłan bez chwili wahania.
-A czy są jakieś powody, żeby nie ufać jej strażnikom?
-Różne rzeczy się dzieją -stwierdził filozoficznie Ojciec. -Lepiej zachować ostrożność.
-Dziękuję -Zima skinął mu głową i ruszył w stronę wyjścia.
Zielonka nie od razu ruszył za nim. Myśl o Mokradłach wypełniła jego umysł przerażeniem, gdy jednak dostrzegł, że przybysz jest już w połowie głównej nawy, ruszył za nim. Dogonił Zimę i razem skierowali się do wyjścia, jednak chłopak co jakiś czas spoglądał na Ojca, który odprowadzał ich wzrokiem przy akompaniamencie niesłabnących jęków wyznawców Stada.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania