Targ - Dzień III - Rozdział X
-Dlaczego Stado? –spytał Zima, gdy schodzili po schodach Sanctum. –Widziałem jakie spojrzenia rzucałeś w stronę tamtej kaplicy.
Zielonka nie odpowiedział od razu. Nie miał ochoty rozmawiać o swoich uczuciach religijnych, gdyż uważał je za swoją prywatną sprawę. Chociaż tyle miał w życiu. Poza tym nie bardzo wiedział co odpowiedzieć. Nigdy nie był wyznawcą przesadnie gorliwym, czy choćby zainteresowanym, jeśli nie liczyć fascynacji ogólną ideą Stada. Do tej pory właściwie nawet nie wiedział na czym polegają rytuały wyznawców tego bóstwa. Kiedy błąkał się samotnie pośród lasów, między namiotami, czy też w najgorszym razie w Osadzie Wyrzutków desperacko poszukiwał poczucia jakiejkolwiek przynależności. Religia nie interesowała go jako wiara w jakikolwiek ponadnaturalny byt czy w prawdę wykraczającą swym ogromem ponad wszelkie istnienie.
Owszem modlił się czasem w duchu do Stada, głównie w potrzebie, ale chyba nigdy nie traktował go jako realną istotę – osobę – kogoś z kim mógłby porozmawiać i dzielić niedolę oraz rzadkie chwile radości. Imię Stada traktował raczej jak zaklęcie mające uchronić go przed złym losem.
O wiele ważniejsza od samej wiary była świadomość jaką ona dawała, że nie jest sam na tym świecie. Że są również inni tacy jak on i to nie gdzieś daleko poza zasięgiem ale tutaj na Targu. Inni wyznawcy Stada, którzy gromadzili się w Sanctum lub spotykali na ulicach i placach. O ile wiedział, ich wiara nie polegała wprawdzie na rozmowie z drugim człowiekiem, jednak niewątpliwie doświadczali kontaktu z innymi. Do tej pory nie wiedział, że jednoczyli się ściśle jedynie na poziomie czysto fizycznym w dzikiej kotłowaninie ciał, a potem rozchodzili. Jednak niewątpliwie żyli w przeświadczeniu, że nie są na świecie sami. On był.
Stado miało tę przewagę nad innymi wyznaniami, że nie patronowało niczemu, więc każdy mógł się do niego zwrócić w dowolnej sprawie. I właśnie ta powierzchowność i prostota stanowiły filar wiary Zielonki, który nie szukał tak naprawdę boga, lecz po prostu czegokolwiek, czego mógłby się chwycić gdy życie, które wybrał – albo raczej którego nie miał odwagi porzucić, stawało się nie do zniesienia.
-Nie musimy o tym rozmawiać –stwierdził Zima, gdy cisza się przedłużała. -Choć muszę przyznać, że po młodym chłopaku spodziewałbym się raczej fascynacji Dziećmi Niepokoju.
-To nudne -prychnął Zielonka. -Każdy chłopak u Matki ich czcił. Strachu krocz przede mną, Rozpaczy ogarnij mych wrogów! -wyrecytował szczurołap z przesadnym zadęciem. -Ile można się w to bawić? Zwłaszcza w miejscu, w którym żyjemy.
-Tutaj faktycznie jest dość spokojnie -przyznał Zima. -Ale wierz mi, że w wielu zakątkach Orezji nie brakuje wyznawców Dzieci Niepokoju i nie jest to jedynie fascynacja chojraków znudzonych życiem. Swoją drogą skoro już mowa o patronach wojowników powiedz mi, jakim cudem przeżyłeś tak długo nie nosząc przy sobie broni.
-Wiesz, że nie stać mnie choćby na porządny posiłek –odpowiedział zmieszany Zielonka. -Słuszna uwaga –stwierdził przybysz. -Ale nie możesz pracować dla mnie i nie posiadać co najmniej sztyletu do obrony –Zima rozejrzał się wokół. -O ile dobrze pamiętam, gdzieś tutaj jest Brzytwa. Prowadź.
Zielonka spojrzał na niego z błyskiem w oku. Wiedział, że nierealnym jest, aby ziściło się to, o czym właśnie pomyślał, jednak nie potrafił powstrzymać się przed zadaniem tego pytania.
-Czy idziemy do namiotu Szynki?
-Do Szynki? -zaśmiał się Zima. -Potrzebna tobie prawdziwa broń. Chodźmy.
Na Brzytwie nigdy nie kręciło się zbyt wielu ludzi, tutejsi kupcy i wytwórcy na ogół oferowali dobrej jakości towar, który zapewniał spokojną egzystencję na Targu i obiecywał dłuższe życie poza nim. Takie uzbrojenie miało jednak swoją cenę, dlatego z reguły jeśli ktoś potrzebował broni szukał jej raczej w Dole, bądź na Trójkątach jeśli miał więcej precli. Jedyną walutą uznawaną na Brzytwie były bochny.
-Interesowałeś się kiedyś historią Targu? –spytał Zima, gdy krążyli między namiotami.
-Nieszczególnie –Zielonka z lekkim roztargnieniem oglądał broń. Asortyment nie był obfity, ale nawet on widział, że broń była solidna. –Wiem tyle co wszyscy. Przed Skażeniem stało tutaj potężne miasto, główny punkt na mapie między Dawnością a Lipan. Miało nawet swoją siłownię, a całością zarządzał jakiś wielki lord. Po Skażeniu większość budynków legła w gruzach poza jedną ulicą i siedzibą lorda, którego przegnano. Przetrwała też siłownia, ale nikt nie wiedział jak z niej korzystać. To właściwie tyle.
-Rzeczywiście niewiele –stwierdził Zima, podczas gdy zbliżali się do namiotu Szynki. –Spójrz na ten sztylet.
Zielonka gwałtownie odwrócił głowę w stronę straganu, przy którym zatrzymał się jego pracodawca. Nie był zachwycony tym, co tamten trzymał w ręce. Rękojeść zwykła do przesady, owinięta jedynie pasem brązowej skóry. Niezbyt długie ostrze, cienkie i smukłe, ale przeciętne jak przydrożny kamień. Zielonka nie spojrzałby na ten nóż po raz drugi, tymczasem Zima uważnie go oglądał.
Chłopak z niejakim rozczarowaniem rzucił okiem w kierunku nieodległego namiotu Szynki. Zdziwiło go, że ujrzał opasłego kowala w demonicznej masce wysadzanej błyszczącymi kamieniami. O tej porze powinien być już w Tencie, gdzie na ogół osobiście sprzedawał swoje najcenniejsze wytwory. Tymczasem stał przed swoim namiotem niespokojnie rozglądając się na boki. Gdy tak czekał podeszła do niego jakaś kobieta odziana w zielony płaszcz. Na plecach miała zawieszony krótki kołczan z łukiem i strzałami, a na twarzy skórzaną maskę. Zamieniła z kowalem kilka słów, po czym oboje zniknęli we wnętrzu namiotu. Zielonka pomyślał, że to dziwna pora na schadzkę.
-Będzie odpowiedni –orzekł tymczasem Zima. –Jeden bochen jak sądzę?
-Dwa –odparł kupiec.
Ostatecznie stanęło na półtorej, co o ile Zielonka zdążył się zorientować satysfakcjonowało obie strony. Wraz ze sztyletem otrzymał prostą skórzaną pochwę, którą przypiął do paska. Początkowe rozczarowanie minęło bez śladu, gdy zobaczył broń przytroczoną do swego boku.
Ruszyli w dalszą drogę, a Zima znów zaczął wypytywać o historię Targu, szczególnie interesowała go siłownia. Zielonka jednak z coraz większą bezradnością odpowiadał, że więcej nie wie. Wpadł jednak na pomysł, aby odwiedzić namiot Utraconego.
-Utracony... –powiedział cicho Zima. –Pamiętam go... Chodźmy.
Tego dnia na Kwadracie było o wiele więcej ludzi niż poprzedniego. Już od samego rana rozpoczęły się występy artystów. Bardowie snuli swe opowieści, akrobaci prezentowali umiejętności, a żonglerzy wywijali wszystkim, co wpadło im w ręce. Zielonka bywał w przeszłości uczestnikiem obchodów Dnia Oczyszczenia, było to jednak przed wielu laty i już niewiele z tego pamiętał. W późniejszych czasach obserwował jedynie wszystko z ukrycia i być może właśnie dlatego wydawało mu się, że tegoroczne obchody są wyjątkowo obfite i różnorodne. Z fascynacją obserwował dwóch obnażonych do pasa mężczyzn, którzy synchronicznie wykonywali akrobatyczne figury stając na dwóch rękach, potem unosząc jedną w powietrze, a drugą uginając w łokciu, a następnie wracając do poprzedniej pozycji. Następnie przeskakiwali na nogi i uginali je mocno w kolanach, aby już po chwili wyskoczyć wysoko w powietrze robiąc potrójne salta. Obaj nosili na ciele liczne ślady Skażenia, jednak byli atletycznie umięśnieni, co sprawiało, że bruzdy na plecach i zsiniała skóra nie szpeciły ich aż tak bardzo. Zielonka obserwował ich z zainteresowaniem, gdy mijali Tent, przed którym tamci występowali. Kawałek dalej tłum zabawiał połykacz ognia, który trzymał w rękach dwie niewielkie pochodnie. Unosił w górę raz jedną raz drugą i wydmuchiwał w niebo ogromny płomień, a zgromadzeni wokół gapie bili mu brawo za każdym razem, gdy od jego ust tryskała struga ognia.
-Ludzie zdają się świetnie bawić -stwierdził Zima.
-To jeszcze nic, poczekaj do Dnia Oczyszczenia, wtedy zobaczysz prawdziwą zabawę -odpowiedział Zielonka.
-Nie mogę się doczekać.
Tymczasem dotarli pod namiot Utraconego. Sprawiał on dość posępne wrażenie przez swój wyjątkowo strzelisty szczyt i ponure, niezwykle ciemne żółto-zielone ściany. Wejście było wprawdzie rozsznurowane, jednak ledwie uchylone. W środku panował półmrok i dopiero po dłuższej chwili Zielonka zaczął orientować się w rozkładzie pomieszczenia, które urządzone było dość skromnie. Pod ścianami stało ledwie kilka regałów zastawionych schludnie ułożonymi księgami i zwojami. Natomiast na wprost wejścia ustawiono rzeźbiony kontuar, za którym stał Utracony. Odziany był w długą powłóczystą szatę z kapturem, którego podobno nigdy nie ściągał i skrywającą całą twarz czarną maskę. Nie zaszczycił ich choćby słowem, tylko patrzył jak wolnym krokiem podchodzą do regałów.
Szczurołapa niezbyt interesowały księgi. Wprawdzie Matka uczyła go kiedyś czytać, jednak nigdy nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do tej umiejętności. Księgi były rzadkie i drogie, a do tego strasznie go nużyły. Natomiast Zima z żywym zainteresowaniem przeglądał asortyment Utraconego, sięgał po kolejne tomy, uważnie oglądał i próbował czytać fragmenty w kiepskim świetle namiotu.
-Poszukuję czegoś o historii Targu, o czasach przed Skażeniem –zwrócił się wreszcie do księgarza.
-Pierścień –Zielonka nie był pewien, czy rzeczywiście usłyszał księgarza, jego głos dochodził jakby z daleka, drżał przy tym, jakby jego właściciel z wysiłkiem przypominał sobie dźwięki. –Trzeci regał, czwarta półka.
Zima skinął głową i wrócił do wertowania ksiąg. Nie trwało z resztą długo nim znalazł stosunkowo cienki tom z poprzecieranymi wytłoczeniami. Napis na okładce głosił Pierścień – przewodnik po Wielości. Znajdujące się poniżej nazwisko autora było tak zatarte, że aż nieczytelne. Zima przekartkował swoje znalezisko i z uznaniem skinął głową.
-Wezmę tę księgę –powiedział podchodząc do kontuaru.
Utracony skinął głową.
-Dwadzieścia bochnów –i znów ten niepokojący głos.
-Myślę, że warta jest co najwyżej dziesięć –stwierdził Zima wyciągając przy tym z zanadrza bryłkę soli.
-Nie sól –Utracony jakby się delikatnie zatrząsł. –I nie dziesięć. Dwadzieścia.
Zima uważniej przyjrzał się księgarzowi. Przez dłuższą chwilę ci dwaj jedynie mierzyli się wzrokiem, choć Zielonka nie był pewien, czy przybysz jest w stanie w ogóle dostrzec oczy księgarza. On sam ich nie widział z miejsca, w którym stał.
Zima tymczasem skinął głową i schował sól. Następnie otworzył księgę i uważnie ją przewertował. Zastanawiał się długo, lecz zamiast dalej się targować, po prostu odniósł ją na miejsce.
-Nie jest tyle warta –skwitował wychodząc.
Utracony nie skomentował. Odprowadzał ich wzrokiem nieruchomy jak posąg.
Gdy znów znaleźli się na Kwadracie Zielonka ze zdziwieniem stwierdził, że na zewnątrz pomimo gęstej powłoki chmur zakrywającej niebo jest całkiem jasno. Odwrócił głowę w stronę wejścia do namiotu księgarza, którego wnętrze tonęło w mroku.
-Myślę, że czas odwiedzić Czwartego -stwierdził dziarsko przybysz.
-A co tobie właściwie dolega Zimo? -spytał Zielonka zwracając głowę w jego stronę.
-Jeszcze nie wiem, ale zanim dojdziemy na Kocioł, z pewnością coś wymyślę.
Namiot Utraconego znajdował się w pobliżu wyjścia z Kwadratu, wobec czego zaledwie po kilku krokach znaleźli się w przejściu prowadzącym na Trójkąt, a już po chwili doszli do samego placu. Miał on podobną wielkość do Drugiego Trójkąta. Przy wielu okalających go namiotach rozstawiono stragany, a stojący przy nich kupcy oferowali rozmaite towary. Być może różnorodność oferty nie mogła się równać z towarami sprzedawanymi na Kwadracie, jednak tutejsi kupcy również wysoko się cenili, choć na szczęście ceny częściej ustalali w kromkach niż w bochnach.
Kiedy przechodzili przez plac, Zielonka zauważył, że sporo przechodniów utworzyło krąg wokół grupy postaci stojących nieco na uboczu.
-Zimo -zagadnął przybysza. -Czy możemy zobaczyć co się tam dzieje?
Człowiek w bieli uniósł głowę i spojrzał we wskazanym kierunku.
-Myślę, że moja przypadłość może trochę zaczekać -stwierdził.
Kiedy zbliżali się do kręgu gapiów, szczurołap spostrzegł, że pośrodku stoi trójka ludzi. Mężczyzna odziany w granatową szatę wyszywaną białą nicią w taki sposób, że gdy się poruszał zdawała się imitować legendarne rozgwieżdżone niebo. Twarz skrywał za maską utrzymaną w kolorystyce pozostałej części ubioru. Towarzyszyli mu mężczyzna i kobieta oboje w prostych szarych szatach i takich samych maskach na twarzach. W odróżnieniu od rozgwieżdżonego mężczyzny, ich odzienie było krótsze i gdzieniegdzie lekko rozdarte ukazując widoczne na ich ciałach ślady skażenia.
-Zwiodła mnie Panie -mówił właśnie mężczyzna w szarej szacie. -To ta kobieta doprowadziła mnie do magów.
-Czy tak właśnie było? -rozgwieżdżony zwrócił się do drugiej z postaci.
-Nie protestował, gdy chwyciłam go za rękę -odparła. -Nie wyrzekł ni słowa, gdy razem kroczyliśmy ku nim.
-Zatem wina spada na was oboje -stwierdził rozgwieżdżony. -To wasza niewierność sprowadziła na was ten los. Zamiast uparcie trwać przy mnie, poszliście szukać ratunku u magów. Przekonacie się teraz, co spotyka tych, którzy zachwieją się w uporze. Idźcie, wracajcie do magów, wraz z nimi wasz los. Świat który oni urządzili, jest teraz waszym światem. Odejdźcie. Wiedźcie jednak, że choć teraz musicie udać się na wygnanie, nie zamykam przed wami swego serca. Po kres czasu uparcie będę czekał na wasz powrót i nigdy nie porzucę nadziei, że kiedyś się on dokona.
Po tych słowach rozgwieżdżonego cała trójka postaci stanęła w linii i ukłoniła się ludziom obserwującym przedstawienie. Niektórzy zaczęli klaskać, inni tylko pokręcili głowami, a kilku rzuciło jakieś sarkastyczne uwagi. Zielonka dostrzegł, że przed trójką aktorów stoi na ziemi otwarty worek, do którego niektórzy z gapiów wrzucali drobne przedmioty.
-Chodźmy dalej -powiedział Zima. -Podobało się tobie przedstawienie? -spytał chwilę później, gdy wchodzili już na przejście do Kotła.
-Mistrz Chaber bardziej mnie porwał swą opowieścią -stwierdził Zielonka.
-O tak, potrafi to robić. Jest doprawdy znakomity -Zima z uznaniem pokiwał głową. -Jednak osobiście wolę, gdy ktoś opowiada mi historię bez narzucania konkretnych emocji.
-Uważasz, że ci aktorzy tego nie robili?
-Myślę, że nie byli wystarczająco biegli.
Tymczasem znaleźli się już na Kotle. Był to jeden z mniejszych placów, jego mieszkańcy specjalizowali się głównie w przygotowywaniu rozmaitych mikstur i wywarów, stąd wzięła się zresztą jego nazwa. Tradycją było również, że nie wystawiali straganów przed namiotami, jeżeli ktoś miał interes do któregoś z kupców lub po prostu prowadził poszukiwania konkretnego specyfiku, musiał pofatygować się do wnętrza jego domostwa.
-Który z namiotów należy do Czwartego? -spytał Zima.
-Tamten ciemnozielony -wskazał chłopak.
-A ten czarny w czerwone pasy zapewne należy do Brata?
-Tak.
Zima nie pytał o nic więcej i ruszył prosto w kierunku namiotu donosiciela. Zielonka podążył za nim, gdy przybysz odsłonił kotarę zasłaniającą wejście i wszedł do środka ignorując dzwonek zawieszony przed wejściem.
Nie mogli gorzej trafić. Brata akurat nie było na miejscu. Był za to Spłata i jeszcze dwóch osiłków z nożami przy pasach, którzy właśnie trzymali między sobą mężczyznę z zadartą koszulą. Plecy tamtego nosiły liczne ślady skażenia, skóra była zaczerwieniona a w niektórych miejscach wręcz fioletowa. Do tego wzdłuż żeber biegły głębokie bruzdy. Obrazu dopełniały świeże rany, z których sączyły się strugi krwi. Mężczyzna jęczał i sapał trzęsąc się między trzymającymi go osiłkami, a jego jęki przechodziły w cichy krzyk, gdy po plecach smagała go rózga Spłaty.
-Zdaje się, że przyszliśmy nie w porę -stwierdził Zima konwersacyjnym tonem. -Najmocniej panów przepraszam, przewodnik wskazał mi błędny namiot -spojrzał na Zielonkę gromiąc go wzrokiem.-Skoro się tu już jednak znalazłem, mogę zapytać, co właściwie panowie robią?
-Nie twój interes -warknął Spłata przerywając okładanie mężczyzny i wychodząc im naprzeciw. -Skoro nie szukacie Brata, po prostu stąd wyjdźcie.
-Chętnie to uczynimy, być może nawet zaraz -odparł przybysz. -Nie mogę jednak nie zauważyć, że ów człowiek nie czuje się najlepiej -wskazał ręką okładanego mężczyznę.
-Mógł o tym pomyśleć, zanim wziął pożyczkę, której nie jest w stanie spłacić.
-A czy spłaci ją, jeśli zamęczycie go na śmierć?
-Nikt tu nikogo nie zamęczy -odezwał się głos za ich plecami, gdy Zima z Zielonką odwrócili głowy, ujrzeli wchodzącego do namiotu Brata. -Spłata zapewne źle zrozumiał moje instrukcje, gdy mówiłem, że pracując dla mnie ma starać się aż do krwi. Wypuśćcie proszę naszego klienta -zwrócił się do osiłków. -Myślę, że zrozumiał już, czego od niego oczekujemy.
Obaj mężczyźni natychmiast puścili biczowanego, który z trudem utrzymał się na nogach, jednak korzystając z okazji zwrócił się w stronę wyjścia z namiotu i po dłuższej chwili chwiejnie wyminął Brata znikając za kotarą.
-Proszę wybaczyć ten incydent -po jego wyjściu Brat zwrócił się do Zimy. -Czego pan ode mnie potrzebuje Zimo?
-Właściwie niczego, mój przewodnik pomylił namioty -przybysz znów zgromił Zielonkę wzrokiem. -Zamierzaliśmy właśnie udać się do Czwartego.
-Ach tak -Brat pokiwał głową. -To znakomity alchemik, choć bywa okropnym sąsiadem. Skarży się na hałasy dochodzące rzekomo z mojego namiotu a sam nieraz o późnych godzinach nocnych zakłóca mój spokój, gdy jego mikstury wybuchają mu w kotle.
-To faktycznie przykre, lecz jak rozumiem sąsiadów się nie wybiera -skomentował Zima.
-Ależ można, oczywiście że można. Jeśli się ma odpowiedni status, ale gdzie mnie biednemu człowiekowi interesu do takich znakomitości jak Szynka, Aksamitna, czy też Odwrócony Uśmiech.
-Nie mnie to oceniać.
Zielonka podziwiał takt Zimy. Sam zauważył wewnątrz namiotu zdobiony drewniany stół i dwa krzesła jak się zdaje od kompletu, aksamitne przepierzenie oddzielające zapewne od reszty część sypialną oraz niewysoki regał, na którym stało kilka książek.
-Oczywiście, oczywiście -Brat ponownie pokiwał głową. -Skoro jednak nie ma pan do mnie żadnego interesu, nie pozwolę sobie dłużej pana zatrzymywać.
-Dziękuję. Proszę mi wybaczyć to niefortunne najście.
-Nie ma o czym mówić.
-Siostra go toleruje? -Zima spytał Zielonkę, gdy wyszli już z namiotu Brata.
-Wszędzie go pełno i prowadzi rozległe interesy, na pewno jest znakomitym informatorem -odparł chłopak.
-Nie wiem, czy to jest tego warte -powiedział przybysz.
Tymczasem dotarli już do namiotu Czwartego. Zima bez zastanowienia wszedł do środka, a szczurołap podążył za nim. Alchemik stał właśnie za stołem w głębi pomieszczenia. Powoli dodawał jakieś zioła do niewielkiego garnuszka stojącego na równie małym palniku. Nawet nie zauważył, że weszli. Dosypywał składniki do naczynia szczypta za szczyptą i uważnie obserwował efekty swoich działań.
-Przepraszam -powiedział cicho Zima, jednak nie doczekał się żadnej reakcji. -Przepraszam -dodał nieco głośniej, a wówczas Czwarty drgnął i odwrócił się w ich stronę.
-Zaraz, zaraz -burknął gderliwie i wrócił do swojego eksperymentu.
Czekali cierpliwie patrząc, jak alchemik to dosypuje czegoś do garnuszka, to znów miesza w nim, by po chwili znowu czegoś dosypać. Wreszcie wygasił ogień i zapatrzył się na uwarzoną miksturę.
-No nie wiem, nie wiem -zamruczał do siebie.
-Przepraszam -znów zagaił Zima.
Czwarty drgnął i ponownie odwrócił się w ich stronę.
-Długo tu jesteście panowie? -spytał.
-Raptem kilka chwil -odparł Zima. -Przyszedłem w sprawie mojej dolegliwości.
-Tak? -Czwarty wyraźnie się zdziwił. -A byliśmy umówieni?
-Rozmawialiśmy wczoraj w Tencie -stwierdził przybysz. -Mówiłem wówczas, że to nie najlepsze miejsce, żeby rozmawiać o takich sprawach.
-A rzeczywiście mówił pan, mówił -Czwarty pokiwał głową zbliżając się do nich. -A cóż to za dolegliwość... -zamarł w pół zdania bezradnie patrząc na przybysza.
-Zimo -padła podpowiedź.
-Zimo, oczywiście... -alchemik nie dokończył tego co chciał powiedzieć i bacznie przypatrzył się przybyszowi. -Zaraz, zaraz czy to przypadkiem nie pan pobił dziś w nocy tego zgniłka?
-Jeżeli mówi pan o pojedynku na Zadziorze to owszem, zdarzyło mi się go wygrać.
-Ależ pan skromny! To była wspaniała walka. Wspaniała! -wykrzyknął Czwarty. -Z radością patrzyłem jak pan go wczoraj okładał, muszę wyznać, że nie cierpię skażonych. Powinni mieć chociaż tyle przyzwoitości, żeby nie pojawiać się w miejscach publicznych.
-Doskonale to rozumiem –przytaknął Zima. -Mam zresztą podobny pogląd na tę sprawę. Gdybyśmy jednak mogli wrócić do moich problemów, poszukuję jakiejś mikstury na włosy i skórę głowy.
-A co też panu dolega?
-Głównie swędzenie i pieczenie.
-Wszy? -spytał rzeczowo alchemik.
-Mam nadzieję, że nie -odparł Zima. -Nie są to również objawy skażenia, te... występują gdzie indziej.
-Rozumie, rozumiem -stwierdził Czwarty. -Spróbuję coś wymyślić, jednak to nie będzie tak od ręki, proszę przyjść jutro bądź pojutrze.
-Przyjdę, albo przyślę chłopaka -Zima wskazał na Zielonkę.
-Chłopaka, naturalnie -odparł alchemik. -Myślę, że odpowiedni preparat nie powinien kosztować więcej niż trzy kromki.
-Trzy kromki, zapamiętam -powiedział Zima sposobiąc się do wyjścia. -Proszę wybaczyć ciekawość -zagaił jeszcze -jednak nim tu przyszliśmy trafiliśmy przez pomyłkę do namiotu Brata.
-Ach tak?
-Owszem, gdy dowiedział się, dokąd zmierzamy chwalił pana jako znakomitego alchemika, jednak skarżył się, że czasem dochodzą z pańskiego namiotu odgłosy jakby eksplozji.
-Możliwe, możliwe -Czwarty wyraźnie się zmieszał. -Niestety nie każdy eksperyment przebiega po mojej myśli.
-Rozumiem -Zima skinął głową. -Nie będziemy dłużej zajmować pańskiego czasu.
Gdy oddalili się trochę od namiotu alchemika Zielonka spojrzał na przybysza.
-Po co to właściwie zrobiłeś? -spytał. -Chodziło tylko o pretekst, żeby zajrzeć do namiotu Brata?
-Ktokolwiek śmie się nazywać Bratem w miejscu rządzonym przez Siostrę, wzbudza uzasadnioną ciekawość -stwierdził Zima. -Poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy człowiekowi przyda się znajomość z uzdolnionym alchemikiem.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania