Poprzednie częściTarg - Dzień I - Rozdział I

Targ - Dzień IV - Rozdział XVI

-Niewierny? –spokojny ton głosu Zimy tylko wzmocnił przerażenie Zielonki, wydał mu się zupełnie oderwany od otaczającej ich rzeczywistości.

-Jest mocny –mag odpowiedział rzeczowo, jakby omawiali jakiś teoretyczny problem. –Tych szkieletów jest co najmniej trzydzieści, razy kilkadziesiąt kości... Ale mogę mu trochę poprzeszkadzać.

-Nie ujawniaj się bez potrzeby –powiedział Zima. -Wykorzystamy inne sztuczki.

Przysłuchujący się tej wymianie zdań Trumna skinął głową. Jego skrzynia uniosła się w górę, a on sięgnął do wieka. Niebieskie iskry zamigotały, gdy go dotknął i chwycił fragment rzeźbienia. Przez chwilę trwał nieruchomo, a kiedy skrzynia opadła nieznacznie w dół, trzymał w rękach masywny dwuręczny młot, który niemal dorównywał mu wielkością.

-Panowie –Trumna skinął głową wysokiemu szkieletowi, który stał przed nimi oraz tym tłoczącym się u wylotu korytarza. –Prosimy do tańca.

W tym momencie skrzynia wystrzeliła do przodu, rozbiła wielki szkielet na kawałki i ciasno przylgnęła do otworu drzwi blokując wejście i miażdżąc przy tym tłoczące się tam pozostałe kościeje.

-Zielonka do środka! –krzyknął jeszcze Zima nim natarły na nich pozostałe zgromadzone w hali upiory.

Szczurołap znalazł się pośrodku trójkąta, którego wierzchołki wyznaczali jego towarzysze. Nigdy dotąd nie uczestniczył w prawdziwej bitwie, teraz jednak był zbyt przerażony, aby docenić ich kunszt. Nie potrafił pojąć chłodnego spokoju, z jakim Zima operował swym półtoraręcznym mieczem okaleczając kolejne zmory, które się do niego zbliżały. Trumna ze swoją dziką furią był o wiele bardziej przekonujący. Jego młot śmigał dookoła z taką prędkością, że pozostawiał za sobą srebrzyste powidoki, a wszędzie tam gdzie uderzył kruszył kości i dosłownie miażdżył oręż wroga. Gdzieś pomiędzy tą dwójką plasował się Niewierny, który z imponującym spokojem obserwował nacierające nań szkielety, by w ostatniej chwili wyprowadzać błyskawiczne pchnięcia, które zdejmowały czaszki z tułowi, bądź oddzielały kończyny od korpusów. Czasem też mag używał jak pałki trzymanej w lewej ręce pochodni i uderzał nią nacierające upiory.

Zdecydowanie największe szkody w szeregach wroga wyrządzał Trumna. Po jego ciosach na podłogę siłowni opadał jedynie kostny pył, który już na niej pozostawał. Tymczasem kości odcięte przez Zimę cy Niewiernego po chwili podnosiły się, by połączyć się na powrót ze swymi właścicielami i ponowić natarcie. Szczurołap z trwogą obserwował, jak odcięta przed chwilą przez Zimę czaszka wilka, która odtoczyła się pod samą ścianę pomieszczenia, uniosła się w powietrze i ze sporą prędkością pomknęła z powrotem, by osiąść na szyi ludzkiego szkieletu z nogami kozła, który wcześniej zdobiła. Jednak najgorsze było w tym wszystkim to, że szkielet ani na chwilę nie zaprzestał atakować przybysza, nawet wówczas, gdy był pozbawiony głowy. Pozostałe również niewiele sobie robiły z utraty kończyn.

Pomimo panującego wokół chaosu, chłopakowi zdawało się, że jego przyjaciele mają walkę pod kontrolą. Szybko się jednak okazało, że upiory są potężnymi przeciwnikami. Gdy tradycyjne ataki nie przynosiły efektów nagle ręce jednego ze szkieletów, każda uzbrojona w długi zakrzywiony sztylet, oderwały się od tułowia i natarły na Zimę z dwóch stron. Przybysz sprawnie odparował oba ataki wywijając młyńca mieczem, jednak wówczas szkielet natarł na niego bykiem. Wojownik w bieli nie zdążył się już zasłonić i przyjął cały impet uderzenia na klatkę piersiową, co spowodowało, że zwinął się w pół i cofnął omal nie przewracając Zielonki. Wówczas ręce szkieletu natychmiast powróciły do tułowia, a upiór natychmiast zaatakował swymi szkieletami.

-Zimo! -wykrzyknął Zielonka.

Wówczas Niewierny zorientował się w sytuacji i zasłonił przyjaciela swym mieczem, jednak tym samym odsłonił plecy. Walczył akurat z truchłem psa, które natychmiast wgryzło mu się w udo. Mag krzyknął z bólu, kiedy ostre kły zagłębiały się w jego nodze. Chwilę później ciało psa roztrzaskał na kawałki ciężki młot Trumny, jednak sama czaszka wciąż zaciskała szczęki na udzie Niewiernego.

Zielonka wodził wokół coraz bardziej błędnym wzrokiem. Być może, gdyby nacierały na nich jedynie ludzkie szkielety, zachowałby się inaczej, ale szarżująca horda, do której wciąż dołączały nowe jednostki zeskakujące z tarasów rozpiętych wokół pomieszczenia ponad nimi oraz wyskakujące zza pieców, pełna była zwierzęcych kości i to nie tylko wilków, lisów czy psów, ale również koni i jeleni a Zielonka dostrzegł wśród niej nawet masywną sylwetkę niedźwiedzia. Co więcej atakowały ich również odrażające hybrydy o ludzkich ciałach i czaszkach wilków bądź jeleni, czy też lisy i borsuki, których ciała wieńczyły ludzkie czaszki lub też zupełnie wymieszane jak ta, którą chwilę temu Zima na krótko pozbawił głowy. Cały ten plugawy zwierzyniec potęgował w szczurołapie uczucie paniki i osaczenia. Zwłaszcza, że jego przyjaciele zaczęli odnosić w tej walce obrażenia. Gdy więc na domiar tego co się wokół działo zobaczył jeszcze, jak skrzynia Trumny z wolna odrywa się od otworu drzwiowego, który wcześniej zasłaniała, a zza niej wypełzają kolejne kościane maszkary, popadł w chwilowy obłęd. Zerwał się do biegu i rzucił między piece, gnając na oślep głuchy na nawoływania Zimy i Niewiernego.

Dopadł do jakichś zmurszałych drzwi i przebiegł przez nie znajdując się w długim ciasnym korytarzu. Nie oglądał się za siebie tylko biegł mijając po drodze pozamykane na głucho drzwi i leżące wokół kości, które zaczynały się poruszać, gdy obok nich przebiegał. Zwolnił dopiero wówczas, gdy przestały do niego docierać odgłosy walki. Dalej jednak brnął przed siebie z wolna odzyskując rozum i zastanawiając się jak przetrwa w tym miejscu sam, uzbrojony jedynie w marny sztylet i pochodnię.

Wspomnienie nadeszło nagle, niespodziewanie. W jednej chwili Zielonka znów był małym chłopcem, który ledwo co parę dni wcześniej wymknął się na zawsze z przybytku. Nie znał jeszcze wówczas wszystkich zakamarków Targu, poruszał się pewnie jedynie po tych miejscach, które odwiedzał wcześniej razem z Matką bądź którymś ze starszych dzieci. Wówczas zawsze miał przewodniczkę bądź przewodnika, którzy znali teren i wiedzieli dokąd zmierza. Natomiast teraz został sam. Od kilku dni błąkał się coraz bardziej głodny między namiotami, próbując wymyślić jakikolwiek sposób na przeżycie w tym nieprzyjaznym środowisku.

Pierwsze kroki skierował do kupców handlujących na Kwadracie i okolicznych placach, jednak żaden z nich nie potrzebował pomocnika, a przynajmniej nie takiego, którego trzeba by było wszystkiego przyuczać od zera. Podobnie sprawy się miały z rzemieślnikami, którzy nie chcieli nawet słyszeć o dodatkowym lokatorze i gębie do wykarmienia, która w zamian oferowała niepewną pomoc. Wreszcie po kilkunastu niepowodzeniach Zielonka przełknął dumę i skierował swe kroki na Dół, a nawet Kluchę i Szczynę. Tam jednak spotkał się z jeszcze większa obojętnością i niezrozumieniem swojej sytuacji. Tamtejsi mieszkańcy mieli mało i z niechęcią myśleli o dzieleniu się tym z nieznajomym dzieciakiem, który w zamian oferował absolutny brak doświadczenia i praktycznych umiejętności.

Nie mając dokąd pójść chłopak począł przemieszczać się po okolicy między namiotami oddzielającymi poszczególne place i próbując żywić się resztkami, jakie udało mu się znaleźć. Szybko zaczął głodować, co z kolei doprowadziło go do podważania własnej decyzji o odejściu z przybytku Matki, jednak wrodzony upór nie pozwalał mu tam wrócić, pomimo pogarszającej się sytuacji.

Pewnego dnia szukał resztek gdzieś między namiotami Drugiego Trójkąta. Gdzie wypatrzył go Odwrócony Uśmiech, który akurat zawitał na Targ.

-Gdzie masz szarfę mały -zagadnął go.

-Zgubiłem -odparł bezczelnie chłopak.

-Drogę do domu również?

-Mieszkam gdzie chcę.

Kupiec zaśmiał się słysząc te słowa. Zaprosił go do swego namiotu i nakarmił. Później, gdy obaj popijali wodą posiłek złożony głównie z chleba i rzepy, Odwrócony Uśmiech próbował wypytywać go gdzie mieszka i dlaczego uciekł z domu, jednak nie uzyskał odpowiedzi.

-Planujesz zostać tu na stałe? -spytał wreszcie.

-A dokąd miałbym wyruszyć? -odparł pytaniem Zielonka.

-Dokądkolwiek, świat oferuje nam nieograniczone możliwości.

-Tu mi dobrze.

Kupiec spojrzał na niego z powątpiewaniem w oczach widocznych przez otwór w masce, jednak nie skomentował.

-Jak dobrze znasz Targ? -spytał zamiast tego.

-Całkiem nieźle -odparł, choć wówczas jeszcze wcale się dobrze nie orientował, co gdzie jest.

-Mógłbym dać tobie pracę -powiedział kupiec. -Nie na stałe, bo nie zabawię tutaj długo, ale zajrzyj czasem do mego namiotu, jeżeli będę akurat na miejscu, na pewno znajdę dla ciebie jakieś zajęcie.

-Dziękuję -odpowiedział chłopak.

Nagle wrota znajdujące się tuż za nim po lewej stronie korytarza rozleciały się w drzazgi od silnego uderzenia, co momentalnie przywróciło go do rzeczywistości. Zielonka zmartwiał i skupiając całą siłę woli z wolna odwrócił głowę w tamtym kierunku. Początkowo słyszał jedynie głuche stukanie kopyt o podłogę a potem z otworu wyłonił się ogromny koński szkielet, jednak w miejscu, gdzie powinna wyrastać szyja, znajdował się ludzki tułów uzbrojony w dwie ogromne szable. Zamiast ludzkiej czaszki jego szyję wieńczyła głowa jelenia z rozłożystym porożem. Nie była ona nawet całkowicie oczyszczona, na połowie głowy wciąż jeszcze znajdowała się nadgniła skóra i śmierdzące, pozlepiane krwią futro. Stwór ledwo mieścił się w korytarzu. Szczurołap patrzył zafascynowany jak maszkara unosi szable szykując się do uderzenia, na chwilę zupełnie go zamroczyło i nie był nawet świadomy, że ostrza wymierzone są w niego. Cofnął się jednak odruchowo, potknął o jakąś czaszkę i upadł dokładnie w momencie, gdy szable ze świstem przecięły powietrze.

Wtedy powróciła panika, chłopak poderwał się na nogi i znów pognał na oślep przed siebie, byle dalej od znajdującego się za nim potwora. Po głuchych uderzeniach kopyt o kamień poznał, że szkielet biegnie za nim.

Pogoń nie trwała jednak długo. Zwierzyna i ofiara wpadły do kolejnego magazynu. Wychodziło z niego jeszcze dwoje drzwi, ale blokowały je inne szkielety. Zielonka instynktownie podbiegł do sterty skrzyń stojących w rogu pomieszczenia i wdrapał się na nie z niemałym trudem. Gdy piął się do góry, deski jednej z nich załamały się pod nim i zjechał w dół. Nim się pozbierał zobaczył nad sobą opadający miecz. Nie zdążył nawet zmówić w myślach modlitwy do Stada, gdy stojący nad nim szkielet został dosłownie zmieciony z podłogi przez ogromną skrzynię. Zielonka nie tracił czasu na rozglądanie się, wstał najszybciej jak potrafił, choć poczuł ból w kostce i znów ruszył pod górę sterty skrzyń, jednak tym razem wspinał się już ostrożniej. Dopiero gdy znalazł się już na szczycie stosu, pozwolił sobie na sprawdzenie sytuacji w pomieszczeniu. W korytarzach wokół tłoczyło się sporo szkieletów, jednak ledwie kilka weszło do środka, gdyż skrzynia Trumny miotała się wściekle na boki blokując dojście do Zielonki. Dopiero wówczas chłopak zorientował się, że zgubił gdzieś swoja pochodnię, jednak w ścianie magazynu znajdowały się wysokie okna, a noc należała akurat do jaśniejszych, wobec czego w pomieszczeniu panował jedynie półmrok a nie całkowita ciemność.

Po chwili z korytarza wypadł Trumna wymachując wściekle swym dwuręcznym młotem. Rzucił się wprost na rogacza, który stał na skraju pomieszczenia z szablami uniesionymi do ciosu i potężnym uderzeniem strącił mu głowę z ramion. Następnie olbrzym omiótł pomieszczenie szybkim spojrzeniem, skinął Zielonce głową i podbiegł do niego, po drodze rozbijając dwa kolejne szkielety. Tuż za nim do magazynu wbiegł również Zima, a za nim także Niewierny, który pozbył się wprawdzie z nogi psiej czaszki, ale ewidentnie kulał. Zielonka zauważył, że ubrania obu były częściowo poszarpane, jednak jak się zdawało, poza urazem maga nie doznali poważniejszych obrażeń. Obaj przebili się do pomieszczenia wymachując energicznie swymi mieczami, a w przypadku Niewiernego także pochodnią i szykowali się do obrony skrzyń, na których siedział Zielonka.

Tymczasem do pomieszczenia przybywały kolejne szkielety. Było ich już tak wiele, że spanikowany szczurołap nie był w stanie ich policzyć. Na domiar złego głowa rogacza uniosła się z wolna i osiadła z powrotem na uzbrojonym tułowiu, jedyny ślad po ciosie Trumny stanowił częściowo odłamany róg. Nadszedł koniec. Zielonka wiedział, że znaleźli się w pułapce, a jego przyjaciele, choć dowiedli przed chwilą swego wielkiego kunsztu jako wojownicy, nie mogli wywalczyć im drogi na zewnątrz. Chłopak w przeszłości nieraz marzył o przygodach i bohaterskich czynach, zwłaszcza wówczas, gdy mieszkał jeszcze w przybytku Matki, a ona czasem wieczorami opowiadała im historie z dawnych lat. Ten mały chłopiec, którym wówczas był, nigdy nie myślał o tym, że aby dokonywać bohaterskich czynów, trzeba być również gotowym na bohaterską śmierć. Nie myślał o tym również idąc do Siłowni. Bo czy ktokolwiek wybierając się w drogę do miejsca, które dobrze zna, spodziewa się śmierci?

Rozmyślania o śmierci ponownie sprawiły, że wróciły wspomnienia. Zielonka mimowolnie powrócił myślami do swojej pierwszej wizyty na Zadziorze. Zbliżał się do placu z duszą na ramieniu od strony Dupy. Przejście śmierdziało krwią, choć możliwe, że to jedynie wyobraźnia chłopaka podsuwała mu takie skojarzenia. Najchętniej w ogóle by tam nie szedł, ale wykonywał właśnie zlecenie dla Odwróconego Uśmiechu, który od tamtego dnia już kilkukrotnie ratował go przed głodem. Tym razem chłopak miał dostarczyć sporych rozmiarów worek temu, kto będzie czekał na niego na placu.

Pomny reputacji Zadziory zbliżał się tam ostrożnie, jednak nie mógł się wycofać, aby nie zawieść zaufania kupca. Zdenerwowany młodzieńczy umysł podsuwał mu różne obrazy tego, jak skończy się ta wizyta. Większość wyglądała dość podobnie. Zielonka docierał na Zadziorę w złym momencie i w efekcie ginął, ponieważ widział coś, czego nie powinien był zobaczyć. Wszystkie te wizje miały podłoże w opowieściach, które słyszał wielokrotnie jeszcze mieszkając w przybytku Matki. Później, gdy już stamtąd uciekł, zawsze starał się omijać ten plac, ale teraz nie miał wyjścia.

Jednak gdy dotarł na miejsce, było tam cicho i spokojnie. Czekał na niego tylko klient Odwróconego Uśmiechu. Ubrany jak zwyczajny przechodzień, w zwykłe spodnie i koszulę oraz prostą maskę.

-Wreszcie jesteś -przywitał go.

-Proszę o wybaczenie -odparł chłopak starając się nie szczękać zębami. -Mam dla pana przesyłkę od...

-Wiem, kto ciebie przysłał -przerwał mu tamten. -Daj mi ten worek.

Chłopak drżącymi rękoma wyciągnął w stronę tamtego towar od Odwróconego Uśmiechu, jednak uczynił to tak niezgrabnie, że zanim tamten zdołał go złapać, worek spadł na ziemię i wysypała się z niego część towaru. Przerażony Zielonka natychmiast opadł na kolana, aby go pozbierać, jednak zawahał się, gdy ujrzał leżące na ziemi dziwne czarne dyski. Były tak matowe, że zdawały się wchłaniać całe otaczające je światło.

-Strasznie jesteś niezdarny -klient Odwróconego Uśmiechu również opadł na kolana i szybkimi ruchami wsypał do worka rozsypane kamienie. -To dla twojego pracodawcy, nie zgub po drodze.

Wstając rzucił mu zawiązaną pękatą sakiewkę. Zielonka nawet nie sprawdził jej zawartości. Wciąż jeszcze był w szoku gdy obserwował tamtego, jak szybko oddala się z placu.

Wtedy niebezpieczeństwo w większości tkwiło w jego głowie. Sam je sobie wymyślił, teraz jednak jego życie naprawdę było zagrożone.

-Trumna? –spokojny i opanowany głos Zimy wyrwał go z rozmyślań.

-Odsuńcie się –powiedział olbrzym.

Zima z Niewiernym skinęli głowami, obaj ostrożnie weszli na skrzynie poniżej Zielonki. Trumna tymczasem rozpiął i zrzucił z ramion płaszcz. Szczurołap nie mógł uwierzyć w to, jak szczupły był olbrzym, płachta ciężkiego materiału zwykle okrywająca jego sylwetkę jak się okazało miała za zadanie nie tylko chronić olbrzyma przed zimnem, ale również sprawiać, że wydawał się on bardziej masywny, niż był w rzeczywistości. Tymczasem skrzynia Trumny zbliżyła się do niego i uniosła na wysokość jego pasa. Zalśniła przy tym błękitnym blaskiem i dosłownie rozpadła się na kawałki, które pomknęły w stronę olbrzyma i przez chwilę tworzyły wokół niego oślepiającą świetlistą mozaikę. Gdy światło przygasło Zielonka nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto stał przed nimi dwuipółmetrowy stalowy gigant z masywnymi barami i pięściami wielkości sporych garnców. Młot przylgnął do jego pleców, nie był mu już potrzebny.

-Nie wchodźcie mi w drogę –rzucił przez ramię, jego głos pobrzmiewał teraz głębokim metalicznym echem.

A potem Trumna rzucił się na szkielety. Nie było w tym żadnego ładu ani taktyki, po prostu je taranował i miażdżył w swoich masywnych pięściach. Uderzenia szabel i toporów jedynie ześlizgiwały się po jego pancerzu, zaś kły i rogi same się łamały od siły ciosów. Zima z Niewiernym również rzucili się do walki, ale jedynie asystowali sile stalowego armagedonu. Już ze dwadzieścia szkieletów padło dosłownie startych na proch bezwzględnymi ciosami olbrzyma, gdy reszta zaczęła się pospiesznie wycofywać, a pierwszy tyły podał wielki rogacz. Wkrótce podłogę magazynu zaścielała jedynie mączka kostna.

-Oszczędza ich –stwierdził Niewierny.

-Ale w jaki sposób zamierzają ich użyć? –spytał Trumna, który w bitewnym szale zawędrował niemal na korytarz.

-Zapewne... –Zima spojrzał na niego i urwał w pół słowa.

W korytarzu na tle ciemności zamajaczył jakiś mroczny kształt. Coś jakby płachta mroku wystrzeliło w stronę Trumny i owinęło się ciasno wokół niego, zakrywając stalowego giganta niemal w całości. Olbrzym rzucił się na oślep przed siebie i zderzył ze ścianą, pozostawiając w niej spore wgłębienie. Kształt jednak dalej go oplatał i przylegał coraz ciaśniej do pancerza, jakby chciał wniknąć do środka. Trumna w panice rzucał się po pomieszczeniu raz za razem uderzając o ściany.

-Cień! –wołał przy tym stłumionym głosem.

Zielonka obserwował tę scenę przerażony. Choć słyszał okrzyki olbrzyma, nie do końca uświadamiał sobie przez co ten został zaatakowany, ale świadomość że ten potężny wojownik, który dopiero co gruchotał na miazgę ożywione szkielety, jakby były jedynie kawałkami kredy, miotał się teraz bezradnie w miejscu swego tryumfu, ściskała mu serce lodowymi paluchami. Chłopak całym sobą wyczuwał kolejny atak paniki.

-Niewierny! –ostry, przynaglający głos Zimy wyrwał go z odrętwienia.

Szczurołap spojrzał w stronę maga, który jak mu się zdało również zmagał się z atakiem paniki. Wpatrywał się bowiem intensywnie w płomień trzymanej w lewej ręce pochodni. Zielonka nie rozumiał co się dzieje, Niewierny bowiem nie robił nic, gdy tymczasem Trumna miotał się wokół i wykrzykiwał coraz słabsze prośby. W płomieniu pochodni nie można było dostrzec niczego niezwykłego, choć gdy chłopak przyjrzał mu się nieco uważniej, wydawał się delikatnie rosnąć.

-Błagam –wycharczał słabym głosem olbrzym.

I wtedy płomień wystrzelił. Uniósł się wysokim słupem w górę, po czym zagiął w łuk tuż pod sufitem i pognał w stronę Trumny. Spowił go całego, a wówczas powietrze wokół nich rozdarł nienaturalny wysoki wrzask. Cień jakby się na moment skurczył, po czym oderwał się od olbrzyma i uciekł z powrotem w głąb korytarza. Gdy tylko zniknął w jego czeluści, Niewierny wycofał płomień, który powrócił do główki pochodni, a Trumna padł na kolana.

-Wynośmy się stąd –nakazał Zima.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania