Targ - Dzień V - Rozdział XVII
W ostatnich latach jedynie w Osadzie Wyrzutków Zielonka czuł się jak w domu. Na Targu był niechcianym intruzem zbyt ubogim, żeby mógł tam choć wejść i poszukać swojej szansy. Tutaj natomiast nie potrzebował niczego, bo nikt niczego nie miał. Osada była w rzeczywistości sporą dziurą w ziemi, rozpadliną pozostałą po Skażeniu, której postrzępione brzegi wskazywały jakby z wyrzutem w stronę szarych chmur wiecznie zakrywających nieboskłon. Była to mniejsza odnoga większego wąwozu znajdującego się nieopodal, który służył za składowisko odpadów wynoszonych z Targu przez odpadowych. Okoliczni mieszkańcy, których nie było wielu, dzień w dzień przeczsywali to miejsce w nadziei odkrycia czegokolwiek wartościowego. Właściwie poza Brudem i kilkoma kalekami o których się troszczył, nikt nie mieszkał tu na stałe. Trafiali tu ci, którzy nic nie mieli i na jakiś czas utracili chęć pogoni za lepszym losem, jednak jeżeli tylko mogli, w końcu odchodzili przynajmniej na jakiś czas. Nikt nie lubił czuć się jak jeden z tych śmieci gnijących w wąwozie nieopodal. Szczurołap przybywał w Osadzie Wyrzutków zazwyczaj wówczas, gdy po raz kolejny wyrzucono go z Targu i musiał gdzieś przeczekać kilka dni.
Teraz siedział skulony przy ognisku i wpatrywał się w Trumnę, którego opatrywał Niewierny. Patrzył tępo jak mag przemywa wodą poparzenia ciemnoskórego wojownika, który mężnie znosił swój los.
-Wystarczyłaby sól –stwierdził siedzący nieopodal Zima.
-To ty jesteś bogaczem –powiedział sucho Niewierny. –Mogłeś o tym pomyśleć.
-Zaskoczył nas wszystkich –odparł przybysz.
-Właśnie –Trumna mówił z wyraźnym wysiłkiem. –My nie robimy tobie wymówek.
Po tych słowach pogrążyli się w posępnym milczeniu. Z Siłowni udało im się uciec bez większych komplikacji, jeśli nie liczyć słaniającego się na nogach Trumny. Niewierny z Zimą musieli podpierać go z obu stron, gdyż nie był w stanie samodzielnie zrobić kroku a jego skrzynia ledwie snuła się za nimi po ziemi. Na szczęście szkielety się więcej nie pojawiły, prawdopodobnie nie spostrzegły nawet pojawienia się cienia. Gdy znaleźli się już na zewnątrz, Zima uznał, że nocny powrót na Targ wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem, wobec czego będący na skraju załamania Zielonka bardziej w przebłysku instynktu niż świadomej myśli zaproponował Osadę Wyrzutków. Mimo wszystko to miejsce zawsze kojarzyło mu się z bezpieczeństwem, a tego właśnie teraz potrzebował, aby nie pogrążyć się w panice, jaka owładnęła nim wcześniej wewnątrz Siłowni.
Brud przyjął ich życzliwie. Jak zwykle nie zadawał zbędnych pytań, skrzywił się jedynie pod resztką swojej maski, gdy powiedzieli, że byli w Siłowni. Wskazał jednak miejsce, gdzie mogli usiąść, aby choć trochę odpocząć. Przyniósł również trochę drewna na ognisko i wodę w podniszczonym garnku.
-Czegoś wam potrzeba? –spytał teraz swym cichym głosem podchodząc do ich ogniska.
-Wystarczy nam spokój, który zaoferowałeś –odparł Zima. -Jesteśmy wdzięczni za okazaną dobroć.
Brud skinął głową i się oddalił. Spojrzał jedynie przelotnie na Zielonkę, który unikał jego wzroku. Samozwańczy przywódca Osady Wyrzutków zawsze był dla niego dobry, ale chłopak nie mogąc sobie poradzić z tym co zobaczył, próbował uciekać w głąb siebie.
-Jak myślisz, co się tam wydarzyło? –spytał nagle Niewierny kończąc opatrywać Trumnę.
Zielonka nie od razu się zorientował, że pytanie zostało skierowane do niego. Usłyszał jedynie, że coś zostało powiedziane, gdy jednak przy ich ognisku zapadła nabrzmiała oczekiwaniem cisza, uniósł głowę. Wówczas spostrzegł, że Zima z Trumną się w niego wpatrywali, czekając jakiej odpowiedzi udzieli. Niewierny natomiast jakby nie zwracał na niego uwagi, zajęty teraz opatrywaniem własnej zranionej nogi.
-Zaatakowały nas upiory –wychrypiał chłopak.
-Upiory nie istnieją –stwierdził spokojnie Niewierny. –Są jedynie wygodnym tłumaczeniem. Łatwiej jest udawać, że boisz się jakiejś mrocznej nienazwanej siły, której być może nigdy nie spotkasz, niż przyznać, że tak naprawdę boisz się drugiego człowieka, którego możesz spotykać nawet kilka razy dziennie. Nienazwanej sile musiałbyś się poddać, z człowiekiem powinieneś się zmierzyć. A ponieważ nie zawsze możesz znaleźć w sobie siłę bądź ochotę do takiej walki, mroczna potęga jest wygodniejszym wytłumaczeniem.
-Byliście tam, widzieliście to samo co ja! -wybuchnął Zielonka na tyle głośno, że ludzie rozsiani po całej rozpadlinie, którzy już wcześniej ciekawie zerkali w ich stronę, poczęli się im przyglądać z jeszcze większym zainteresowaniem. –To nie byli ludzie.
-Nie –przyznał spokojnie Zima. –To był jeden człowiek i zupełnie nie spodziewaliśmy się go tam spotkać.
-To był mag –oznajmił Niewierny. –Cholernie potężny.
Trumna tylko powoli skinął głową. Siedział zgarbiony nad ogniem i wpatrywał się w płomienie. Poparzenia na jego skórze tworzyły brzydkie place podrażnionej skóry, które mieszały się z licznymi śladami skażenia widocznymi na jego ramionach i klatce piersiowej. Choć biorąc pod uwagę, że przeżył kąpiel w strugach ognia, wyglądał nienajgorzej.
-Potraficie ożywiać umarłych? –spytał Zielonka.
-Nikt tego nie potrafi –stwierdził mag. –To jedynie sztuczka obliczona na efekt psychologiczny. Nie będę Tobie teraz tłumaczył wszystkich zawiłości magii, ale wiedz, że w swojej najbardziej podstawowej formie polega ona na poruszaniu materią nieożywioną. Chodzi o narzucenie swojej woli innemu obiektowi, a ponieważ kamień czy kość nie mają własnej woli, jest to dosyć łatwe. Widziałeś mnie na Mokradłach, wówczas to właśnie robiłem, narzucałem kamieniom swoją wolę. Jednak każdy obiekt, który chcesz poruszyć, wymaga osobnej myśli. Jeżeli chcesz podnieść z ziemi dziesięć kamieni naraz, każdemu z nich musisz poświęcić osobną myśl, skoncentrować się na nim i zmusić do uniesienia się w górę. Mag, który ukrywa się w Siłowni, musi być niezwykle potężny, gdyż poruszał naraz kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy kości. I to nie w przypadkowy sposób. On nadał im konkretny kształt i pozór życia. Poruszały się, atakowały i ścigały nas. A jednak musisz pamiętać, że były to tylko bezwolne kukły.
-Wszyscy potrafiliście takie rzeczy? –spytał Zielonka.
-Wielu z nas, choć rzadko który na taką skalę.
-Ale w takim razie dlaczego nie zdecydowaliście się na podbój świata, zamiast go niszczyć? -spytał Zielonka z wyrzutem.
Niewierny rzucił mu długie spojrzenie. Nawet pomimo maski na jego twarzy szczurołap wiedział, że mag jest na niego zły. Zima pokręcił głową z dezaprobatą.
-Posłuchaj... –zaczął.
-Nie –przerwał mu Niewierny. –Opowiem mu. Zapewne to i tak niczego nie zmieni, ale jeżeli zechce mnie wysłuchać, to chociaż on będzie wiedział.
Po tych słowach mag zapatrzył się w płomienie. Zielonka go nie popędzał. Podskórnie wyczuwał, że Niewierny zechce się teraz tłumaczyć, a nie bardzo miał ochotę tego wysłuchiwać. Od małego wpajano mu nienawiść do magów i nie sądził, aby cokolwiek mogło to zmienić. Zima z Trumną również zapatrzyli się w płomienie. Oni też czekali.
-Nie chcieliśmy władać światem, ani tym bardziej go niszczyć. Próbowaliśmy go ocalić.
-Akurat –parsknął Zielonka.
Zima zgromił go wzrokiem.
-Nie musisz mu wierzyć –powiedział. –Ale przynajmniej go wysłuchaj. O ile wiem, nigdy wcześniej nie spotkałeś maga.
Szczurołap zaciął usta w grymasie, który jak miał nadzieję, dawał do zrozumienia, że nie uwierzy w ani jedno słowo, ale skinął głową.
-To prawda, że przed Skażeniem nasza cywilizacja był niezwykle rozwinięta –mag podjął opowieść, jakby szczurołap w ogóle mu nie przerywał. –Pozyskiwaliśmy energię z siłowni, wyręczaliśmy się nizmami,, doprowadzaliśmy do naszych domów wodę z odległych miejsc. Życie było wówczas o wiele prostsze. Ale miało to swoją cenę, z istnienia której początkowo nikt nie zdawał sobie sprawy, bowiem tak długo jak coś działa dobrze i możemy czerpać z tego korzyści, nikt z nas nie zastanowi się naprawdę nad tym, czy za jego powodzeniem nie kryją się nieprzewidziane konsekwencje. Ja również się nad tym nie zastanawiałem, jako młody mag świeżo po akademii służyłem na dworze lorda Gerela, którego szykowano na nową głowę rodu Ośmiokąta. Żyło mi się dobrze, obowiązki miałem lekkie, wynagrodzenie godziwe i sporo wolnego czasu do dyspozycji. Zainteresowała się mną nawet jedna z dwórek...
Któż by wtedy pomyślał nad tym, że energia produkowana przez siłownie była brudna? Że hałdy popiołów i żużlu wzrastające latami na polach w pobliżu siłowni były szkodliwe a ich wpływ na zdrowie ludzi i okoliczne lasy katastrofalny? Nikt nie zawracał sobie tym głowy, a odpady po prostu usypywano w coraz większe stosy z braku pomysłu co z nimi robić. Zawsze zaczynało się niewinnie. Większa osada, jeżeli było ją na to stać, sprowadzała grupę inżynierów ze stolicy. Następnie wybierali oni odpowiednie miejsce, siłownia szybko rosła, instalacje podłączano do domostw i w stosunkowo krótkim czasie wszyscy mogli się cieszyć z udogodnień jakie dawało chociażby porządne oświetlenie o każdej porze dnia i nocy. Nikt nie myślał wówczas o tym, że już pierwszego dnia gdzieś w pobliżu siłowni zaczęto usypywać hałdę popiołu, która rosła z czasem, a już po paru latach nikt nie chodził na spacery w tamtym kierunku, bo hałda szpeciła krajobraz. Wielu jednak nadal myślało, że jest to jedynie problem estetyczny, a cena pozyskiwanej energii niewielka...
Ale nie tylko Siłownie stanowiły problem. Były też nizmy, nasi wspaniali pomocnicy do wszystkiego. Wprawiali w ruch nasze młyny, podawali nam posiłki, niektórzy nawet za nas walczyli. Jedynie pomysłowość i talent konstruktora wyznaczały granicę ich możliwości. To były doprawdy cudowne maszyny, lord Gerel miał kilka. Ileż czasu spędziłem próbując rozwikłać tajemnicę ich funkcjonowania! Trudno było ją odkryć, gdyż konstruktorzy zawistnie strzegli swoich sekretów i niechętnie dzielili się nimi z kimkolwiek, choćby ze sobą nawzajem. A te ich blaszane cudy były doprawdy niezwykłe, każdy kto żył w tamtych czasach, powie tobie to samo. Tylko że działały na perin –Niewierny zamilkł na chwilę i z zamyśleniem zapatrzył się w płomienie. –To ciekawa substancja. Przez długi czas z uwagi na jej wygląd w stanie surowym wykorzystywano ją jedynie do ozdoby. To są na ogół małe kamyczki o wielu krawędziach, czarne, są bardzo matowe, zdają się wręcz pochłaniać całe otaczające je światło. O ile mi wiadomo w tym stanie perin jest zupełnie niegroźny. Jednak jakieś sto lat temu odkryto jego wysokie właściwości energetyczne. Okazało się, że jeden niewielki kamień, może przez tydzień zasilać cały nizm, co przyczyniło się do gwałtownego rozwoju branży konstrukcyjnej. Widzisz nizmy znano już wcześniej, jednak były wówczas zasilane na węgiel, co znacznie ograniczało ich popularność, gdyż zużywały go dużo, a poza tym żeby trzymać taki mechanizm w domu, potrzebna była znakomita wentylacja, która nieustannie usuwała dym z pomieszczenia, wobec czego przez długi czas pracowały one głównie w kopalniach.
A później pojawił się perin. Energii z niego nie pozyskiwano w procesie spalania, tylko rozpuszczania w kwasie, jednostka napędowa stanowiła ciekawą konstrukcję, do której trzeba był co tydzień dodawać perin, kwas uzupełniało się rzadziej. Trzeba tylko było pamiętać o usuwaniu z nizmu przerobionego perinu, żeby nie zapchał on jednostki napędowej, co prowadziłoby do poważnych zniszczeń. Powstające w ten sposób odpady trzeba było gdzieś składować, więc zaczęto budować magazyny. Jeden z nich widziałeś na Mokradłach. Jak okazało się po latach, były na ogół źle zaprojektowane i kiepsko zabezpieczone. Wrzucano tam jedynie beczki, a później zapominano o problemie. Jednak szkodliwe substancje nadal działały. Z wolna przeżerały beczki i wydostawały się na zewnątrz. Przesiąkały do gleby, dostawały się do rzek... Z resztą nie wszystkie nawet trafiały do magazynów, niektórzy bowiem woleli zaoszczędzić na ich budowie, a odpady utylizowali gdzie popadło.
Ale nie tylko same odpady były groźne. Sam perin w działaniu również oddziaływał na ludzki organizm. Oczywiście nie zbadano tego dokładnie. Dopiero my –magowie –wiele lat później odkryliśmy, że perin wykorzystywany jako źródło energii w procesie przetapiania kwasem wytwarza pole zakłóceń, które wpływa na ludzki organizm. Ten wpływ jednorazowo jest niewielki, ale przy długoletniej ekspozycji dewastujący. Spójrz na swoje dłonie –Zielonka odruchowo zacisnął pięści, nie spojrzał na nie jednak -właśnie tak zewnętrznie objawiały się efekty działania perinu. Trwałe zasinienia, wiecznie pękająca skóra. Dotykało to bez wyjątku wszystkich ludzi, którzy przez lata korzystali z nizmów, najgorsze jednak działo się wewnątrz, organy traciły wydolność, u niektórych wręcz przestawały pracować. A jeżeli kogoś raz dotknęła ta zaraza, to nie umierała wraz z nim, lecz przechodziła na jego dzieci, perin bowiem z niewiadomych względów szczególnie atakował układy rozrodcze.
Niewierny zamilkł na dłuższą chwilę. Nie patrzył teraz w płomienie, uciekł wzrokiem gdzieś w mrok. Zima przysunął się bliżej niego i chwycił go za rękę. Mag nie zareagował od razu, wpatrywał się poza krawędź wąwozu, w którym siedzieli. Gdy cisza się przedłużała, nieruchomy dotąd Trumna spróbował się wyprostować i głośno jęknął przy tym z bólu. Wówczas Niewierny znów spojrzał na Zielonkę, w jego wilgotnych oczach odbijały się płomienie ogniska.
-My magowie z jakiegoś powodu byliśmy odporni na perin. Jak podejrzewaliśmy miało to związek z tym, że wola każdego z nas przez większość czasu jest napięta, musimy nauczyć się doskonale kontrolować samych siebie, zanim zaczniemy naszymi umysłami kontrolować otoczenie. Poza tym mało korzystaliśmy z nizmów, a później gdy odkryliśmy niszczące działanie perinu w ogóle zaprzestaliśmy ich używania.
Jednak moja dwórka nie była nań odporna, a jak już mówiłem nizmów u lorda Gerela nie brakowało. Wtedy dopiero zaczynaliśmy podejrzewać jaką rolę odgrywają w zauważanej już przez nas degeneracji naszego świata. Wyrażaliśmy jedynie podejrzenia. -Znów przerwał na chwilę, Zima mocniej ścisnął jego dłoń. -Wybacz, że opowiadam tak chaotycznie. Zmierzam do tego, że moja słodka Esme, moja pierwsza miłość zachorowała. Choroba nie była poważna, ale przez próżność, której nie była pozbawiona, znosiła ją z trudem, ja oczywiście bagatelizowałem problem. Dopóki nie stało się jasne, że zostaniemy rodzicami. Wraz z upływem kolejnych miesięcy ciąży stan Esme zaczął się gwałtownie pogarszać, dziecko urodziła przedwcześnie, martwe... -cisza i kolejny uścisk dłoni Zimy -...z wyraźnymi oznakami choroby, sama zmarła krótko potem.
Niewierny znów zamilkł. Zielonka dostrzegł łzy w jego oczach i uciekł spojrzeniem w bok. Ten objaw rozpaczy maga czynił go zbyt ludzkim, przez co chłopakowi trudno było myśleć o nim jak o jednym z wrogów, którzy doprowadzili do zagłady świata. Te łzy sprawiły, że przez chwilę dostrzegł w nim po prostu człowieka, osobę która tak jak on odczuwała, marzyła i cierpiała. Niewierny nie był w tej chwili złowrogą postacią z opowieści Chabra, a to czyniło świat Zielonki o wiele bardziej skomplikowanym, niżby sobie życzył. Dlatego nie chciał patrzeć jak mag płacze na wspomnienie ukochanej osoby. Potwory nie powinny płakać.
-Jakimś cudem się nie załamałem. -Niewierny podjął swą opowieść jeszcze rozedrganym od emocji głosem, jednak z każdym kolejnym słowem się uspokajał. -Początkowo było mi trudno, ale niedługo potem na dwór Gerela zawitał Hubertus, największy z magów –nauczał mnie przed laty –gdy usłyszał o mojej tragedii dał mi nowy cel w życiu. Miałem badać perin i jego wpływ na ludzki organizm, żeby uczcić moich bliskich oraz aby pomóc tym, którym jeszcze można było pomóc. Opierałem się, walczyłem z nim, wielokrotnie kazałem mu się wynosić. Ale on przyjmował moje wybuchy ze spokojem i każdego dnia wracał. Zawsze z pocieszeniem i zrozumieniem ale również z determinacją. To wspaniały człowiek. I wreszcie udało mu się wyciągnąć mnie z rozpaczy. Porzuciłem służbę u Gerela i wyruszyłem wraz z nim. Reszta tej historii jest w tej chwili nieistotna.
Co jest ważniejsze, to że siłownie i perin nie stanowiły jedynego źródła problemu. One w największym stopniu niszczyły nas samych, zwłaszcza perin, jednak my tymczasem niszczyliśmy wszystko wokół. Ludzie prowadzili wówczas prawdziwie rabunkową gospodarkę w celu pozyskiwania zasobów naturalnych. Na potęgę karczowano lasy, co drastycznie ograniczyło liczbę dzikiej zwierzyny, zanieczyszczano powietrze nadmiernym wykorzystaniem węgla. Łupiliśmy wszystko co tylko było do złupienia. Ludzkość żyła zdecydowanie ponad stan, ale niewielu dostrzegało ten problem. My magowie również spostrzegliśmy go niezwykle późno. Prawdopodobnie zbyt późno. Właściwie dopiero wówczas, gdy ludzie zaczęli chorować, a ziemia niszczeć.
Uwierz mi, że gdy ten głupiec Drean wstępował na tron, zwierzyny w lasach nie było wiele więcej niż teraz. Tak naprawdę odziedziczył po ojcu chorą krainę, ale była jeszcze nadzieja. My ją mieliśmy wbrew wszystkim znakom i zdrowemu rozsądkowi. Naiwnie liczyliśmy na to, że ludzie podobnie jak my dostrzegą co się dzieje i dokąd to wszystko prowadzi. Myliliśmy się. Kiedy przyszło Skażenie, wszyscy ochoczo zrzucili na nas winę, ale wtedy, kiedy trzeba było działać, nie kiwnęli nawet palcem.
Działaliśmy my. Hubertus, zebrał wokół siebie sporą grupę magów i rozpoczął podróż po kraju. Próbował nauczać, tłumaczyć, starał się pokazywać ludziom alternatywę dla ich dotychczasowego sposobu życia, jednak niewielu go słuchało... Chętnie przychodzili, aby oglądać uzdrowicieli, patrzyli jak oczyszczamy pola, ale gdy mówiliśmy, że usuwamy jedynie objawy choroby, kręcili głowami i odchodzili zniechęceni. –Niewierny znów przerwał i odwrócił wzrok od ognia. Zapatrzył się w przestrzeń gdzieś ponad głową Trumny. Trwał tak dość długo, aż wreszcie z zamyślenia wyrwał go krzyk jakiegoś zbłąkanego ptaka. –Był również Weles -arcymag. Odznaczał się wielką potęgą, ale naszym przywódcą został tylko dlatego, że Hubertus nie wykazał zainteresowania.
W każdym razie Weles uznał, że więcej zdziała pozyskując dla naszej sprawy króla. Ale jak już powiedziałem, Drean był głupcem. Nie był wprawdzie ślepy, doskonale widział, co się dzieje, ale nie zamierzał podejmować niepopularnych decyzji. Nie ograniczył wydobycia, ani eksploatacji perinu, czy węgla. Nie wprowadził zakazu polowań, wycinki. Nie zrobił nic, a ludzie coraz bardziej pogrążali się w chorobie, kraj niszczał, a on maskował to rozdając złoto. Wtedy już nikt nie chciał nas słuchać, bo przecież dobry król dbał o poddanych. Co z tego, że złoto, które otrzymywali traciło na wartości, a ceny niebotycznie rosły. Ludzie mieli pieniądze i nie musieli słuchać jakichś magów -zapewne wrogów szykujących inwazję demonów z innego wymiaru. Tym się staliśmy dzięki bardom opłacanym przez Dreana. Ludzie sprzedali swoją wolność, swój świat, ale to my byliśmy winni. Jedyni, którzy wtedy mówili prawdę –Niewierny znów zamilkł na dłużej, a jego wzrok tym razem powędrował wprost do płomieni ogniska. –Wtedy zrozumieliśmy, że jesteśmy sami, jeżeli chcieliśmy uratować świat, pomimo wszystko musieliśmy podjąć walkę. Weles stwierdził, że jest tylko jeden sposób, wszyscy, absolutnie wszyscy musieliśmy się zjednoczyć. Zebrać w jednym miejscu i skupić całą naszą wolę, aby w jednym twórczym akcie odnowić nasz świat. Hubertus uznał to za szaleństwo. Twierdził, że żaden z nas nie jest w stanie tego kontrolować i miał sporo zwolenników, z którymi kontynuował swoją krucjatę. Wędrował po świecie i naprawiał go metodą małych kroków uzdrawiając kolejne niewielkie obszary. Twierdził, że ludzie muszą zrozumieć, inaczej zawsze będziemy żyli w zgniłym świecie, bo nawet jeśli uda nam się go naprawić, ludzie niczego się nie nauczą i znów go zniszczą. Weles nie mógł się z tym pogodzić, uparł się aby przeprowadzić swój plan, ale nie chciał tego robić nie mając przy sobie wszystkich magów. Zaczął więc polować na Hubertusa i jego zwolenników, łapać ich i trzymać w klatkach. „Wszystko dla dobra sprawy” mawiał. Nie wierzyłem w to, jak już mówiłem dużo wcześniej pracowałem z Hubertusem nad zbadaniem właściwości perinu. Znałem go i bezgranicznie mu ufałem, a on długo unikał konfrontacji. Podróżował od wsi do wsi i dalej robił swoje, choć jego nauki z reguły nie trafiały na podatny grunt i z czasem magowie, którzy byli przy nim, zaczynali w niego wątpić, co zwiększyło szanse Welesa. Dopadł on wreszcie mojego mistrza, który miał zdecydowanie mniej magów po swojej stronie i przegrał.
Niewierny znów przerwał opowieść i powrócił wzrokiem do płomieni ogniska, które znacznie się skurczyło od czasu, gdy zaczął swoją opowieść. Zima podniósł się z ziemi i podszedł do niewielkiego stosiku drewna znajdującego się parę metrów dalej. Przyniósł z niego trzy szczapki i jedną włożył do ogniska, a pozostałe położył obok siebie.
-Arcymag złapał Hubertusa -podjął Niewierny nieco zduszonym głosem -a później również wszystkich jego rozproszonych zwolenników i wcielił w życie swój wielki plan, zebrał nas wszystkich w jednym miejscu i użył naszej woli do odtworzenia świata. Niektórzy twierdzą, że gdyby Hubertus wszystkim wtedy pokierował, to by się udało. Być może tak by się stało. Ale Weles sobie nie poradził, uwolnił moc, która zadziałała niezależnie od nas, rozpełzła się po całej naszej krainie, tylko przyspieszyła rozkład i pogłębiła choroby... A nawet jak zapewne słyszałeś –choć możliwe że nie wierzysz w to jak wielu innych -wyrwała naszą krainę poza granice znanego świata...
Ostatecznie jesteśmy więc winni, faktycznie zniszczyliśmy świat próbując go naprawić. A jednak nie było nikogo, kto chociaż kiwnąłby palcem, żeby zrobić więcej. My przynajmniej próbowaliśmy.

Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania