Poprzednie częściTarg - Dzień I - Rozdział I

Targ - Dzień VI - Rozdział XXI

Poczuł na czole chłodny, kojący dotyk delikatnej kobiecej dłoni. Dobrze znał ten dotyk. Zbyt dobrze. Nadal pamiętał jak wiele razy odgarniała mu włosy z czoła właśnie w ten sposób spokojnie go gładząc, jakby chciała powiedzieć, że nie ma się czym przejmować. Że znajduje się pod jej opieką, a żadna troska nie jest zbyt wielka. Teraz jednak wiedział, jak bardzo go tym zwodziła. Powoli otworzył oczy, a gdy tylko to zrobił, kobieta cofnęła dłoń. Nie spojrzał wprost na nią, zamiast tego rozejrzał się po pomieszczeniu. Znajdował się w przytulnym pokoju urządzonym skromnie ale ze smakiem. Ze ścian zwieszały się delikatne draperie, a za umeblowanie oprócz sofy na której leżał, wystarczały dwa krzesła, niewielki stolik, półka z kilkoma książkami i łóżko. To była sypialnia Matki. I to oczywiście ona gładziła go po czole, a teraz stała nad nim z dobrotliwym uśmiechem na ustach. Tutaj w swoim domu zawsze odsłaniała dolną połowę twarzy, pomimo iż nosiła na podbródku ślady Skażenia. Nos i oczy zakrywała jej biała maska z czerwonym pocałunkiem wymalowanym na czole. Zaczęła się tak nosić od dnia, w którym zapłakał odkrywszy skazę na swym obliczu. Zielonka zapatrzył się na ten dobrotliwy grymas, za którym tęsknił i który jednocześnie od dawna budził jego gniew ilekroć go wspominał.

-Ależ wyrosłeś –nadal kochał jej głos i przeklął się za to w duchu.

Gdy tylko poczuł jej dłoń na swoim czole, chciał po prostu zerwać się z kanapy i biec byle dalej przed siebie, po prostu znów uciec od niej i od tego miejsca. Ale teraz, gdy tak na niego patrzyła i czule się uśmiechała, nie potrafił po prostu wstać i wyjść. Nie mógł być wobec niej nieuczciwy, a prawdą było to, że zawsze dobrze go traktowała. Ilekroć o tym myślał, miał wrażenie, że nawet lepiej od pozostałych dzieci. Nie żeby kiedykolwiek źle potraktowała któreś z nich. Nie, jego ucieczka nie miała nic wspólnego z tym czego doświadczył od Matki, bo zawsze obdarowywała go jedynie dobrem.

-Brakowało mi ciebie –powiedziała, gdy pełna napięcia cisza zanadto się przedłużała.

-Co się tam wydarzyło? –spytał żeby uciec od osobistego tematu i nie dać się wpędzić w irracjonalne poczucie winy. Usiadł przy tym na sofie, aby móc spojrzeć Matce prosto w oczy.

-Chleb dopiął swego –stwierdziła krótko kobieta. –Znakomicie zagrał tłumem. Nie spodziewałam się po nim takiego zmysłu taktycznego. Nie doceniłam go.

Zielonka spojrzał teraz na nią tak, jakby ujrzał ją pierwszy raz w życiu. Nie potrafił sobie przypomnieć, aby wcześniej choć raz wspomniała w jego obecności o polityce. Zawsze miał wrażenie, że interesują ją jedynie sprawy związane z przybytkiem, troska o klientów oraz dzieci i że niewiele poza tym ją obchodziło. Nigdy by jej nie podejrzewał o to, że w jakikolwiek sposób interesuje się czymkolwiek związanym ze światem spoza tych czterech ścian. Zaraz jednak zdał sobie sprawę z tego, jak młody był, gdy od niej uciekł. Nie miała powodu, aby prowadzić z nim tego typu dyskusje, a orientację musiała mieć dobrą, skoro od wielu lat jako jedyna prowadziła na Targu przybytek tego typu.

-Zaskoczyłam cię? –Matka znów się do niego uśmiechnęła. –Gdy stąd odchodziłeś, wciąż jeszcze byłeś małym chłopcem. Mało o mnie wiedziałeś.

-Co się stało z... –pytanie zawisło między nimi. Zielonka nie był w stanie go dokończyć.

-Siostrze udało się uciec. Pomógł jej nowy gracz, który się tu ostatnio pojawił –odparła lekko. -Nikt nie wie, gdzie się ukrywają –po wypowiedzeniu tych słów wyraźnie posmutniała. -Niestety kilku strażników nie przetrwało naporu tłumu. Węgorz nie żyje.

Odwróciła się do Zielonki plecami, podeszła do jednego z wolnych krzeseł i powoli na nim usiadła. Chłopak pochylił głowę, zastanawiał się, czy na to wspomnienie w jej oczach pojawiły się łzy i dlatego się odwróciła. Wiedział, że lubiła kapitana, sam również darzył go sympatią. Węgorz zawsze przestrzegał praw Siostry, ale jednocześnie nigdy go nie skrzywdził. To był człowiek honoru, który działając w granicach wyznaczonych praw, jednocześnie na swój sposób dbał o innych, co nie zdarzało się często zwłaszcza wśród strażników. Zielonka wrócił myślami do zdarzenia sprzed kilku dni, gdy Węgorz zastanawiał się, czy powinien oddawać chłopaka pod opiekę obcego mężczyzny. Niewielu znalazłoby w sobie tyle troski o drugiego człowieka i zainteresowania jego losem. Gdy o tym myślał, sam poczuł wilgoć na policzku, a po chwili łza wypłynęła spod maski i skapnęła na podłogę.

W tym momencie rozległo się dyskretne pukanie do drzwi. Matka rzuciła mu krótkie współczujące spojrzenie nim pozwoliła wejść pukającej osobie. Zielonka odwrócił się w stronę okna i otarł twarz dłonią. Usłyszał delikatne kroki i szelest sukni, a gdy gwałtownie odwrócił głowę, ujrzał idącą przez pokój niską dziewczynę z tacą, na której znajdowało się kilka bułek, dzbanek i dwa kubki. Chłopak wpatrywał się w jej białą maskę, na której wciąż jeszcze nie wymalowano czerwonego pocałunku. Doskonale ukrywała czerwone bruzdy na czole oraz prawym policzku. Prawie nie było ich widać, ale on wiedział, że tam były. To musiała być ona...

-Postaw tacę na stole Fiono i zostaw nas samych.

Dziewczyna skłoniła się Matce i postawiła tacę na stole. Wychodząc rzuciła Zielonce szybkie spojrzenie, jednak wyszła bez słowa zamykając za sobą drzwi.

-Fiono? –ton Zielonki zabrzmiał niemal oskarżycielsko.

Matka spojrzała mu prosto w oczy. Wciąż się uśmiechała, jednak jej rysy stężały.

-Jest jedną z moich córek –powiedziała chłodno. –Moi klienci oczekują od nas imion z dawnych czasów. Przychodząc tu chcą przez chwilę znaleźć się w lepszym świecie, nie tylko pod względem fizycznym. Poza tym przypominam, że ty nie byłeś zainteresowany imieniem, które chciałam tobie nadać.

-Nie –powiedział stanowczo. -Ale Fiołek z tego co widziałem, nie osiągnęła jeszcze szesnastu lat.

-To kwestia kilku dni, nim wreszcie doczeka się upragnionego pocałunku.

-Upragnionego? -spytał o wiele bardziej napastliwie niż zamierzał.

-Już dawno temu dała mi znać, w jaki sposób zamierza się zaangażować w moim przybytku.

-Wiem o tym –powiedział cicho i wzburzony ruszył w stronę drzwi.

-Poczekaj –zawołała go nim do nich dotarł. -Zanim znów odejdziesz, powiedz mi chociaż, o co tak naprawdę masz do mnie żal.

Obawiał się tego pytania. Wiedział, że ono padnie, gdy kiedykolwiek znów spotka Matkę. Dlatego przez ostatnie lata unikał jej przybytku nawet wówczas, gdy długimi okresami głodował. Z pewnością nie był gotów na tę konfrontację. A jednak został i powoli odwrócił się w jej stronę.

-Oszukiwałaś mnie przez całe lata –powiedział powoli.

-Nigdy tego nie robiłam –odparła stanowczo. -Każde z moich dzieci oswajam powoli z tym miejscem i jego rolą w moim przybytku. Ciebie również nie okłamywałam, sam powoli dochodziłeś do prawdy.

-Mówiłaś, że darzysz nas miłością –powiedział łamiącym się głosem. -Że mnie kochasz...

-Nadal ciebie kocham-uśmiechnęła się smutno. -Możesz tu zostać, jeśli chcesz.

-Za jaką cenę? -spytał.

-Nigdy nie wymagałam od ciebie zapłaty.

Szykował się już do wzburzonej odpowiedzi, gdy w chłodnym rozbłysku olśnienia, który dosłownie przebiegł dreszczem po jego karku, uzmysłowił sobie, że miała rację. Od Matki doświadczył jedynie dobra nawet już wówczas, gdy stopniowo stawał się coraz bardziej ponury i starał się jej unikać. Ona go nie odtrąciła, to on uciekł. Nie mógł też sobie teraz przypomnieć, by kiedykolwiek rozmawiała z nim o jego roli w przybytku, ani razu nie powiedziała mu, że oczekuje od niego czegoś w zamian, że chce, aby zaczął się odwdzięczać za jej dobroć. Uzmysłowiwszy to sobie, mógł powiedzieć tylko jedno.

-To prawda –jednocześnie patrząc w stronę tacy z jedzeniem zdał sobie nagle sprawę z faktu, że jest głodny.

Podszedł więc do niej i wziął do ręki jedną z bułek. Podniósł ją do ust, jednak zawahał się nim ją ugryzł. Spojrzał niepewnie na Matkę.

-Ten posiłek również nie będzie ciebie nic kosztował –powiedziała z kolejnym smutnym uśmiechem, którego nie odwzajemnił.

Zjadł bułkę, gryząc małymi kęsami i dokładnie przeżuwając. Dawno już nie jadł w ten sposób. Nie odkąd opuścił Matkę i zaczął błąkać się samotnie po okolicy czując nieustanny głód. Cokolwiek dorwał, zawsze łapczywie pożerał odgryzając wielkie kawały jadła. Nawet przy Zimie nie był w stanie się opanować, chociaż gdy mu towarzyszył, nigdy nie brakowało mu pożywienia.

Powoli dokończył bułkę i sięgnął po następną, po czym zajrzał do dzbanka, w którym znajdowało się czerwone wino. Nalał sobie trochę do kubka i zanim odłożył naczynie, spojrzał pytająco na Matkę. Skinęła głową, więc nalał jej również. Następnie podał jej napój. Gdy odbierała od niego wino, ich dłonie przez chwilę zetknęły się ze sobą, a Zielonka poczuł dreszcz. Tak bardzo brakowało mu tej kojącej bliskości. To sprawiło, że znów poczuł złość.

-A co z innymi dziećmi? -spytał wracając do tacy i sięgając po swój kubek.

-Od żadnego z nich niczego nie wymagałam –odparła Matka.

-A Fiołek? -spytał przez ściśnięte gardło Zielonka.

-Sama do mnie przyszła –Matka upiła łyk wina. -Jak większość dzieci, gdy dojrzeją do podjęcia decyzji. Tylko nieliczne odchodzą bez słowa –nie wyczuł w tych słowach żadnego wyrzutu, jedynie smutek.

Zielonka również upił łyk wina.

-A gdybym do ciebie przyszedł? -spytał. -Gdybym powiedział, że wiem, co muszą robić pozostałe dzieci, gdy osiągną szesnaście lat i że ja tego nie chcę? Szesnaście lat! - wykrzyknął nagle. -Skąd w ogóle wiadomo ile naprawdę mają lat? I czy właśnie wtedy są gotowe do podejmowania takich decyzji?

-W obecnych czasach nikt nie może być pewnym swojego wieku, jeżeli urodził się już po Skażeniu -odparła spokojnie. -Zawsze osobiście oceniam wiek każdej sieroty, którą przyjmuję na wychowanie, a potem lata mijają normalnie. Czy po ich upływie dzieci... młodzieńcy i dziewczęta -poprawiła się po krótkim namyśle -są gotowi? Nigdy nie można mieć pewności, jednak ja zawsze widzę w ich oczach gotowość.

-Widzisz, co chcesz widzieć -skwitował gorzko Zielonka.

-Uwierz mi, że decyzję każdego z moich dzieci poddaję pod długą rozwagę -odparła chłodno.

-Nawet jeśli, to biorąc pod uwagę gdzie się wychowują...

-Wolałbyś, żeby żyły na ulicy? Żeby każdego dnia polowały na szczury, żywiły się robactwem i drżały na myśl o tym, że ktoś może je wyrzucić z Targu? Czy to lepiej by wpłynęło na ich gotowość?

-Nie wiem jak dla nich -odparł szczerze. -Ale gdybym miał wrócić tych kilka lat wstecz, znów bym od ciebie odszedł.

-Wiedząc to wszystko?

-Tak -wytrzymał jej spojrzenie, co ją wyraźnie zasmuciło i odwróciła twarz do okna.

-Nadal mógłbyś tu zostać –powiedziała wypełniając zapadłą między nimi ciężką ciszę. -Gdybyś wtedy do mnie przyszedł i powiedział, że nie chcesz mojego pocałunku -znów na niego spojrzała. -Przecież moje dzieci nie trudnią się tylko jednym zajęciem. Zapomniałeś już, że w moim przybytku jest wiele pracy? Dla każdego coś się znajdzie. Nie pamiętasz, że na maskach nosimy różne symbole? -wskazała otwartą dłonią na swe czoło.

Zielonka spojrzał na wymalowany na nim czerwony pocałunek. Pamiętał. Nie wszystkie dzieci zmieniały swe maski z białym kwiatem na te drugie. Niektóre przywdziewały takie z symbolem półksiężyca. Gdy teraz się nad tym zastanowił, uświadomił sobie, że nie było ich wcale mało. Najlepiej pamiętał dziewczynę, która w dawnych czasach gotowała posiłki. Ona nosiła właśnie taką maskę. Zdziwiło go teraz, że nigdy się nad tym nie zastanowił. Jednak nie mógł się tak po prostu poddać.

-To tylko fasada –powiedział głośniej niż zamierzał. -Kryjesz swe prawdziwe oblicze pod maską miłości, ale cokolwiek nie powiesz, nie zmienisz tego, że polujesz na ulicach mamiąc dzieci obietnicą jedzenia i dachu nad głową nie mówiąc nic o cenie. Same muszą się tego domyślić, a potem przyjść do ciebie z jedyną właściwą decyzją.

Pokręciła smutno głową.

-Wszystko jest takie proste –upiła kolejny łyk wina z kubka. -Takie oczywiste. Jestem okropną wiedźmą wykorzystującą niewinne dzieci. Wiesz, pamiętam inny świat –znów podniosła kubek do ust. -Lepszy. Nie tak piękny jak ten, który opisuje Chaber i jemu podobni, takiego świata nigdy nie było, a przynajmniej nie za mojego życia.

Jednak przed Skażeniem naprawdę żyło się inaczej. Teraz większość ludzi to samotnicy. Dbają przede wszystkim o siebie starając się przetrwać. Trudno o jakąkolwiek bliskość, czy szczere uczucia. Dla każdego liczy się przede wszystkim jego własne ja. Jesteśmy egoistami. Skażenie nie tylko dotknęło naszych ciał, ale przede wszystkim wypaczyło nasze dusze. Nie potrafimy już myśleć o innych, kochać...

Pamiętam czasy, gdy większość ludzi miała prawdziwe rodziny. Nie zawsze znajdowało się w nich miłość, ale wzajemna troska o siebie i najbliższych nadawała wszystkiemu sens. Nawet jeśli zdaniem Hubertusa i innych magów zmierzaliśmy w stronę upadku... -przerwała na chwilę, wpatrując się w resztę wina znajdującego się w jej kubku. Zielonka nie chciał jej teraz popędzać, więc upił tylko łyk ze swojego i cierpliwie czekał.

-W tamtych dniach nie musiałabym robić tego czym się zajmuję –podjęła opowieść ponurym tonem. -Nikt nie wyrzuciłby wówczas dziecka za drzwi, aby samo radziło sobie w życiu. A gdyby faktycznie nie był w stanie zapewnić mu warunków do życia, poszukałby mu innego domu. W ostateczności w specjalnym przybytku ale nie takim jak mój. Niewielu przeszłoby obojętnie wobec sieroty napotkanej na drodze.

Dziś jestem tylko ja. I radzę sobie jak potrafię. Byłam pierwszym towarem w moim przybytku, a zaczynałam od zwykłego namiotu za Drugim Trójkątem, wtedy gdy nie było tam jeszcze innych placów. Nie będę tobie teraz opowiadać całej historii, być może zechcesz jej wysłuchać kiedy indziej. Dowiedz się jednak, że gdy przygarnęłam pod swe skrzydła pierwsze sieroty, zrobiłam to wyłącznie z litości, nie kierowała mną chęć zysku. Sama starałam się o nasze utrzymanie, choć dzieci pomagały mi jak umiały, a z czasem gdy podrosły, niektóre z nich zdecydowały się pomagać mi również w inny sposób. I tak to się zaczęło.

Nie robię tego wszystkiego dla siebie. Naprawdę jestem tu jedynie dla swoich dzieci, tych które już uratowałam od śmierci głodowej i tych wszystkich, które jeszcze czekają na ratunek. Być może nie jest to szlachetna droga, ale innej nie widzę.

-Musi istnieć inny sposób –powiedział Zielonka. -Nie możemy być skazani na taki los.

-Ty wybrałeś już inną drogę, zobaczymy dokąd cię ona zaprowadzi –dopiła wino i odstawiła kubek na stół. -A skoro już o tym mowa, chyba powinno cię bardziej interesować co się stało z twoim nowym przyjacielem –zmieniła temat przybierając maskę wystudiowanej obojętności.

-Wiesz, gdzie on teraz jest? –spytał żarliwie.

-Wiem tyle, że udało im się uciec, niech Pannom będą dzięki. Ale niestety nie wiem dokąd. I to samo powiedziałam zbirom Chleba, gdy przyszli ich szukać.

Zielonka nie mógł nie zwrócić uwagi na żarliwe zaangażowanie Matki, gdy dziękowała swemu bóstwu. To nie była pusta formułka, ona naprawdę tak myślała. Była zatem wierzącą kapłanką, szczerze oddaną swojemu bóstwu podobnie jak Ojciec Upartemu. A przynajmniej teraz sprawiała takie wrażenie.

-Dla ciebie to chyba żadna różnica kto rządzi Targiem –rzucił próbując jeszcze walczyć z nową perspektywą rozumienia jej osoby, jaka się przed nim właśnie otwierała.

Nie od razu odpowiedziała, wstała z fotela i podeszła do tacy pozostawionej przez Fiołek. Chwyciła dzbanek i nalała sobie jeszcze trochę wina. Zielonka, który wcześniej niejako automatycznie pociągał kolejne łyki ze swego kubka, zdał sobie nagle sprawę, że było to słodkie wino z dawnych czasów, suerskie jak je nazywała. Czasem gdy jako mały chłopiec był wyjątkowo grzeczny, dawała mu łyk bądź dwa ze swego kubka, próbował wówczas różnych win, ale tylko to jedno mu smakowało i Matka nadal o tym pamiętała. Zawsze wiedziała, jak wprawić go w zakłopotanie.

-Chleb nie wie co robić z władzą, gdy już ją zdobędzie –powiedziała przerywając jego rozmyślania. -Na początku ugruntuje swoją pozycję zalewając Targ tanią żywnością, ale co będzie, gdy skończą mu się zapasy? –upiła niewielki łyk i podeszła do okna, za którym powoli szarzał świt. –Miał wszystko znakomicie zaplanowane do tego momentu, ale jestem pewna, że nie wie co powinien zrobić dalej. To miejsce z nim u steru z czasem podupadnie. A ja jak wiesz, muszę myśleć o losie moich dzieci. Słabszy Targ to dla nich niepewna przyszłość. Nie zawsze zgadzam się z Siostrą, ale z pewnością jest ona lepszą opcją od Chleba.

-Myślisz, że ma jeszcze jakieś szanse?

-Popytam gdzie trzeba –stwierdziła Matka. –Myślę, że większość spośród liczących się osobistości ma o Siostrze podobne zdanie jak ja. Nie jest idealna, ale rozsądnie zarządza tym, co jej powierzono. Oczywiście nie wiem na pewno, czy inni zdecydują się ją wesprzeć w jakikolwiek sposób. W każdym razie zapewnij Siostrę, że ja jestem po jej stronie.

-Ja? –zdziwił się szczurołap.

-Przecież nie będziesz chciał tu zostać –uśmiechnęła się do niego czule. –Jesteś jednym z moich dzieci, ale jak każde z nich nie należysz do mnie. Dobrze wiem, że już nie możesz się doczekać, żeby stąd odejść i odszukać swojego herosa w białej pelerynie. Więc idź. A jak już ich odnajdziesz, zapewnij Siostrę o moim poparciu. I o tym, że wybadam grunt. Mam swoje sposoby.

Nie znajdując żadnych słów odpowiedzi Zielonka tylko skinął głową i odwrócił się w stronę drzwi.

-I uważaj na siebie -głos Matki zatrzymał go jeszcze na chwilę w miejscu. -Zbiera się na burzę.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania