Targ - Dzień VI - Rozdział XXII
Do wyjścia odprowadzała go Fiołek. Szli w milczeniu przez korytarz wyłożony czerwonym dywanem w żółte wzory. Dziewczyna nawet na niego nie patrzyła, sprawiała wrażenie, jakby chciała go jak najszybciej odprowadzić i wrócić do swoich spraw.
-Znam drogę –powiedział. -Trafię sam do wyjścia.
-Znakomicie -odparła i zawróciła.
To go zaskoczyło. Spodziewał się, że dziewczyna powie cokolwiek innego, że uda im się zamienić choć kilka słów. Zamiast tego patrzył jak jego jedyna przyjaciółka oddala się korytarzem nawet na niego nie spoglądając. Chciał coś zrobić, zawołać ją, pobiec za nią, nawet się rozpłakać. Nie zrobił nic. Po chwili Fiołek zniknęła za którymiś z drzwi odchodzących z korytarza, a on nadal tylko stał nie mogąc uwierzyć w to, że ani razu się na niego nie obejrzała.
-Spodziewałeś się czegoś innego? -odwrócił głowę w stronę, z której dobiegł głos.
U szczytu pobliskich schodów ujrzał niewysoką dziewczynę ubraną w prostą suknię. Jej twarz skrywała biała maska z czerwonym pocałunkiem wymalowanym na lewym policzku. Zielonka dopiero teraz spostrzegł jak daleko doprowadziła go Fiołek, wcześniej był zbyt zaaferowany jej towarzystwem, by zwracać uwagę na drogę, którą podążali.
-Kim jesteś? -spytał.
-Dziewczyną, która miała podać wam tacę -odparła. -Fiona się ze mną zamieniła. Bardzo chciała ciebie zobaczyć.
-Odeszła tak nagle... -zaczął.
-Odprawiłeś ją, na co miała czekać?
-Ja... -znów zaczął.
-Chodź, odprowadzę cie, wyglądasz, jakbyś jednak mógł się tu zgubić.
Ruszyła w dół schodów, a on niepewnie poszedł za nią. Próbował się domyślić kim była. Musiała być w jego wieku lub niewiele starsza, a w takim wypadku powinien ją znać z dawnych dni. Przypomniał sobie jednak, jak niewiele uwagi poświęcał innym dzieciom i uzmysłowił sobie, że z pewnością jej nie znał. Oprócz Fiołek mógłby rozpoznać co najwyżej tych kilku chłopaków, z którymi dzielił pokój.
-Zastanawiam się -zagaiła dziewczyna, gdy schodzili w dół -dlaczego jesteś dla niej tak ważny.
-Wiele razy się nad tym zastanawiałem -odpowiedział. -Jednak nigdy się nie domyśliłem, dlaczego Matka tak bardzo mnie lubi.
-Mówiłam o Fionie.
To znów zbiło go z tropu. Wiele razy w ciągu ostatnich lat myślał o Fiołek, o ich dawnej przyjaźni oraz decyzjach jakie oboje podjęli. Jej wspomnienie było dla niego ważne, pomagało mu przetrwać najtrudniejsze dni, ilekroć morzył go głód, ilekroć marzł w jakiejś dziurze w ziemi. Wspomnienie radosnych chwil przeżytych u boku przyjaciółki dodawało mu sił. Nigdy jednak nie pozwalał sobie myśleć o tym, że ona również mogła go ciepło wspominać.
-Wątpię, abym faktycznie był dla niej ważny -powiedział cicho.
-Często mówiła to samo o tobie -stwierdziła dziewczyna.
-Jak mogła w to wątpić? Była dla mnie najważniejsza -Zielonka prawie krzyknął. -Zawsze była moją najbliższą przyjaciółką, moją jedyną przyjaciółką.
-I nigdy jej tego nie powiedziałeś.
-Skąd o tym wiesz? I dlaczego mnie dręczysz?
-Bo choć z pewnością mnie nie pamiętasz, ja ciebie pamiętam bardzo dobrze –odparła dziewczyna. -Byłeś pupilkiem Matki, jej ukochanym dzieckiem. Nigdy nikogo nie wyróżniała nie licząc ciebie. Wszyscy doskonale cię znaliśmy, choć ty byłeś zbyt dobry, by zadawać się z kimkolwiek z nas. Wiecznie obcy i wyniosły, sam się bawiłeś, sam przesiadywałeś, a gdy wyznaczono cię do wspólnych obowiązków, nigdy z nami nie rozmawiałeś.
Coraz mniej rozumiał z tej rozmowy. Nie mógł sobie przypomnieć, by kiedykolwiek któreś z dzieci zaprosiło go do wspólnej zabawy, nie licząc oczywiście Fiołek. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że one chciały, żeby się z nimi bawił. Albo że mają do niego żal o to, że nie spędza z nimi czasu.
-Nigdy nie zapraszaliście mnie do wspólnej zabawy -powiedział.
-Ignorowałeś nas -odparła. -Zbyt dobry żeby się z nami bawić i zbyt dobry, żeby dzielić nasz los. Wolałeś uciec.
-Nie mogłem zostać. Nie po tym gdy Fiołek zdecydowała, że przywdzieje maskę...
-A co miała zrobić? -spytała dziewczyna. -Czy kiedykolwiek przedstawiłeś jej inną możliwość? Czy chociaż powiedziałeś, że tobie na niej zależy? Nie musisz odpowiadać, wiem że nie. Wiele razy po twoim odejściu wypłakiwała się na moim ramieniu.
Nie wiedział co na to odpowiedzieć, więc nie powiedział nic. Dziewczyna również się nie odezwała. Zeszli tymczasem do holu i stanęli przed solidnymi dwuskrzydłowymi drzwiami.
-Oby reszta twojego dnia była również przyjemna -dziewczyna użyła słów tradycyjnego pożegnania gości przybytku, ukłoniła się przed nim i wróciła na schody.
-Poczekaj -zawołał za nią, a dziewczyna przystanęła słuchając co ma jej do powiedzenia. -Przekaż Fiołek, jeżeli jeszcze cokolwiek to dla niej znaczy, że zawsze mi na niej zależało. Także wówczas, gdy nie potrafiłem znaleźć innej drogi dla nas obojga.
-Być może przekażę jej twoje słowa -powiedziała i ruszyła w górę schodów.
Po wyjściu z przybytku Zielonka nie bardzo wiedział, co ma ze sobą począć. Matka nie dała mu żadnej wskazówki, gdzie miałby szukać Zimy. Zdezorientowany wybrał kierunek na chybił trafił i ruszył w stronę Zarazy. Idąc w zamyśleniu obserwował ciemne chmury kłębiące się ponad namiotami. Faktycznie zbierało się na burzę. Takie zjawiska były niezwykle rzadkie w tym obszarze, jednak gdy już występowały miały bardzo gwałtowny przebieg. Szczurołap zaczął rozmyślać o tym, jak taka burza mogłaby wpłynąć na dalsze wydarzenia, rozglądał się również wokół.
Zmiany na Targu były wyraźnie widoczne, choć Chleb objął rządy raptem kilka godzin wcześniej. Przechodząc przed bramą Holdu szczurołap spostrzegł, że nie strzegą jej już strażnicy w drewnianych maskach. Zastąpili ich myśliwi z łukami przewieszonymi przez ramię i mieczami o rękojeściach wysadzanych barwionym szkłem przytroczonymi do pasów, którzy czujnie obserwowali przechodniów. Zielonka nigdy ich nie lubił. Owszem strażnicy rzadko dobrze go traktowali, ale nawet jeśli go obijali, nie czerpali z tego przyjemności, miała to być jedynie nauczka. Chyba że trafiało się w ręce Chochli. Ale akurat on jak się zdawało, dobrze się odnajdował w nowym towarzystwie. Akurat gdy chłopak mijał Hold, kapitan wraz z dwoma swoimi strażnikami wychodził przez bramę, a mijając myśliwych skinął im głową. Ludzie Chleba odwzajemnili ten gest.
Co do myśliwych to oni zawsze zachowywali się tak, jakby byli panami tego miejsca. Jakby przez sam fakt, że pracowali dla Chleba i dostarczali innym pożywienia, byli kimś lepszym. Większość z nich zdawała się uważać, że to wykonywana przez nich praca sama w sobie czyni ich godnymi szacunku i uwielbienia. Pamiętał jeszcze z czasów, gdy mieszkał z Matką, jak zjawiali się w jej przybytku. Zawsze w większych grupach. Wyniośli, głośni i roszczeniowi. Musieli być w centrum uwagi i wręcz domagali się specjalnego traktowania. Na domiar złego dzieci Matki traktowali w taki sposób, jakby przychodząc do nich wyświadczali im przysługę. Matka nigdy się do nich nie uśmiechała, ale oni byli zbyt pyszni, aby domyślić się, co to oznacza.
Matka. Do niego zawsze się uśmiechała, delikatnie, ujmująco, czule. Od dawna jej za to nienawidził. Przez te wszystkie lata, gdy czuł się zdradzony i wykorzystany, wzbierał w nim gniew, który narastał z każdym rokiem. Pielęgnował go. Zachowywał w sercu na ten moment, gdy ponownie ją spotka. Chciał, aby poczuła na sobie wszystkie lata jego wstydu i upokorzenia. Chciał, by cierpiała. A jednak gdy dziś ją spotkał, nie potrafił przywołać tego gniewu. Wiedział, że on tam był, cały czas czuł go gdzieś w sercu, a jednak nie potrafił po niego sięgnąć. Nie tak naprawdę. Tego ranka gdy znów znalazł się w przybytku Matki, silna fala sentymentu zalała go całego i zatopiła ostrze jego gniewu. Nie wypłukała go z niego, ale ukryła.
A teraz gdy szedł przez Targ, nie potrafił wyłowić go z powrotem. Mimowolnie rozmyślał o słowach Matki. O jej zapewnieniach, że wszystko robiła dla przygarniętych dzieci. Nie wierzył w to, wiedział, że dobrze jej się żyło. Miała wszelkie luksusy na jakie tylko mógł sobie pozwolić zamożny kupiec na Targu. To co nazywała poświęceniem, z pewnością już dawno przestało nim być, wiedział o tym. A jednak nie mógł przejść obojętnie wobec jej motywacji, które kiedyś faktycznie mogły być szczere i bezinteresowne. Faktem było również, że Matka uratowała wiele sierot, dobrze o tym wiedział. Ale czy ratunek wart był tej ceny, jaką stanowiło życie w przybytku? Zielonka nie wierzył w dobrowolne i świadome wybory dzieci, które osiągały odpowiedni wiek. Nadal uważał, że nie miały one żadnego wyboru. Ale czy gdyby nie Matka, miałyby choć tyle? A jednak to co robiła ostatecznie uważał za złe. Dobro, które czyniła, nie mogło w jego oczach usprawiedliwiać zła, jakie później następowało.
Snując te rozważania Zielonka zagłębił się między namioty. Wprawdzie miał swoją szarfę, ale biorąc pod uwagę to jak wyglądał, myśliwi, którzy przejęli władze nad Targiem pewnie i tak by go zaczepiali. Dlatego też woląc pozostać niewidocznym dał nura między namioty i przekradł się do Spichlerza. Nie wszedł na plac, ale pozostał w cieniu na granicy wzroku, w tym obszarze między cienkimi ścianami z materiału, gdzie zawsze czuł się najbezpieczniej.
Dzień rozpoczął się już dobrą godzinę temu, ale wciąż było jeszcze dość wcześnie. Zwykle o tej porze ruch na Targu dopiero niemrawo się rozpoczynał, jednak tym razem na Spichlerzu było już gęsto od zgromadzonych tam ludzi chcących nabyć żywność w korzystnych cenach. Każdy stragan przeżywał prawdziwe oblężenie. Kolejki ciągnęły się wzdłuż całego placu i mieszały ze sobą. Zielonka nie był w stanie zorientować się kto na co czeka. Tłum oczekujących był tak gęsty, że wozy z dostawami ciągnięte przez ludzi Chleba nie mogły nawet wjechać na plac.
-Słucham? –kupiec stojący nieopodal miejsca, w którym skrył się Zielonka, raczej chłodno powitał kolejnego klienta.
-Potrzebuję beczki suszonego mięsa –powiedział tamten hardo.
-To będzie bochen –oznajmił kupiec.
-Ceny miały być niższe –żachnął się klient.
-Taka beczka wystarczy tobie co najmniej na dwa tygodnie, a zapłacisz za nią równowartość tygodniowego wyżywienia –powiedział ostro kupiec.
Szczurołap nie śledził dłużej tej rozmowy. Wycofał się między namioty i przekradł w stronę Kwadratu. Tutaj również panował nadzwyczajny ruch jak na tę porę dnia. Ewidentnie ludzie, którzy zaoszczędzili na zakupie żywności, postanowili wydać te precle na mniej niezbędne towary. Zielonka przekradał się wokół placu i obserwował ruch. Był również świadkiem kilku sytuacji, podczas których oburzeni klienci dziwili się, że obniżce uległy jedynie ceny żywności. Szczurołap nie zwracał na te sprzeczki uwagi. Zmierzał w stronę Drugiego Trójkąta, gdyż uznał, że jeżeli Odwrócony Uśmiech wciąż jest na Targu, to może mieć dla niego jakieś informacje.
Ominął szerokim łukiem Zadziorę i Dupę przez co zbliżył się znacznie do Szczyny, jednak nawet tam nie zajrzał. Przekradał się między namiotami sprawnie, tak jak robił to jeszcze nie tak dawno temu. Czuł przy tym dziwną ulgę, że znów jest tam gdzie przynależał, tam gdzie potrafił się zawsze odnaleźć. A z drugiej strony wzbierał w nim żal. Przez krótką chwilę naprawdę był członkiem społeczności Targu. Tej niezwykłej mieszaniny biednych i bogatych. Tych, którzy w nowym świecie potrafili się odnaleźć i znaleźli się na jego szczycie oraz tych, którzy z trudem sobie radzili, ale jednak siłą swej determinacji utrzymywali się na powierzchni. Formalnie wciąż był jednym z nich tak długo, dopóki miał swoją szarfę, ale bez Zimy u boku czuł się zbyt zagubiony, aby korzystać z tego przywileju.
Wynurzył się spomiędzy namiotów na Drugim Trójkącie. Tutaj także panowało niezwykłe ożywienie. Zielonka nie zwracał jednak większej uwagi na tłum ludzi krzątających się między namiotami, scenami i stoiskami. Przemknął między nimi kierując się wprost do namiotu Odwróconego Uśmiechu, jednak zatrzymał się gwałtownie, gdy spostrzegł, że jego poły rozchylają się i wychodzi z niego mężczyzna średniego wzrostu odziany w skórzane spodnie i brązową kurtę. Twarz tamtego skrywała pełna czarno-czerwona maska z wyrzeźbionym na niej gniewnym grymasem. Chłopak rozpoznał w nim Spłatę, choć tamten nie miał przy sobie swojego bicza. Mężczyzna po wyjściu z namiotu, spojrzał jeszcze w jego kierunku, jakby się zastanawiał, czy by tam nie wrócić, po czym szybkim krokiem ruszył w stronę przejścia prowadzącego do Sanctum i na Kwadrat.
Zielonka odczekał chwilę, nim Spłata zniknął mu z oczu i dopiero wówczas podbiegł wprost do namiotu Odwróconego Uśmiechu i zdecydowanie do niego wparował. Kupiec stał pośrodku i słysząc hałas przy wejściu gwałtownie spojrzał w tamtą stronę, jednocześnie nerwowo dając ręką znaki komuś skrytemu w głębi. Zielonka podążył wzrokiem w tamtym kierunku i zauważył olbrzymią postać w czarnym płaszczu wygrzebującą się właśnie zza sterty skrzyń stojących w rogu pomieszczenia.
-Trumna! –wykrzyknął radośnie.
-Mówiłem, że się znajdzie –powiedział kupiec z wyraźną ulgą w głosie. –Nastraszyłeś mnie mały, myślałem, że to Spłata wraca.
-Czego tutaj szukał? -spytał Zielonka.
-Poparcia -odparł Odwrócony Uśmiech. -Człowiek pół życia ciężko pracuje na opinię lekkoducha, który z niczym się nie liczy, a jak przychodzi co do czego, to i tak zgromadzony majątek świadczy przeciw niemu.
-Mogłeś myśleć zawczasu i rozbić mały namiocik na Szczynie -dogryzł mu Trumna podchodząc do biurka i sadowiąc się na jednym ze stojących przed nim krzeseł.
-Myślisz, że tego nie zrobiłem? -Odwrócony Uśmiech poszedł w jego ślady i postawił na blacie butelkę oraz trzy kubki wyciągnięte zza jakiejś skrzyni. -Ale niestety strasznie tam cuchnie, więc musiałem się przenieść. Chodź chłopcze, napij się z nami. Jak udało się tobie przetrwać wczorajszą zawieruchę?
-Nie jestem pewien -odparł Zielonka obserwując jak kupiec nalewał do kubków swego pobudzającego nektaru. -Pamiętam tyle, że ktoś uderzył mnie w głowę, a ja straciłem przytomność. Obudziłem się w przybytku Matki.
-Na starych śmieciach, co? -Odwrócony Uśmiech odstawił butelkę i podał kubki swoim gościom. -Dobrze że ciebie uratowali. Po przemówieniu Chleba zrobiło się tam niezwykle gorąco. Węgorz a wraz z nim kilku strażników nie przeżyli tego wieczora.
-Wiem -Zielonka z wdzięcznością przyjął kubek. -Matka o wszystkim mi opowiedziała, nie wiedziała tyko gdzie schroniła się Siostra wraz z Zimą.
-Skoro już o tym mowa -powiedział kupiec pociągnąwszy wpierw spory łyk ze swego naczynia. -Nim Spłata przerwał nam swym nieuprzejmym najściem, opowiadałem właśnie naszemu blaszanemu przyjacielowi -skinął Trumnie głową -że nikt nie wie, co się stało z Siostrą i gdzie się ukrywa. Nie miałem również żadnych wieści od Zimy –kupiec ze smutkiem pokręcił głową. -Natomiast nie tak dawno temu złożyła mi wizytę Miotła, która zapewniła mnie, że w tych trudnych czasach każdy, kto tego potrzebuje, znajdzie duchowe pocieszenie w Sanctum.
-Co to właściwie znaczy? –spytał Zielonka.
-Że skoro już tutaj jesteś, to możesz mnie tam zaprowadzić –odparł Trumna.
Zielonka odruchowo skinął głową, nim zrozumiał sens tych słów. A gdy ten do niego dotarł, tylko się uśmiechnął.
-Chętnie to uczynię –powiedział. -Jakim cudem twoje poparzenia tak szybko się wygoiły? -zadał pytanie, które nagle przyszło mu do głowy.
-Niech cię nie zwiodą pozory -odparł olbrzym. -Wciąż jeszcze odczuwam efekty pomocy, jakiej udzielił mi Niewierny. Ale moje obrażenia faktycznie goją się szybko, myślę, że ma to jakiś związek ze Skażeniem. Jestem przecież związany ze swoim pancerzem. Pomógł mi też Brud, znalazł jakieś zioła, które znacznie uśmierzyły ból.
-To dobry człowiek -skwitował Zielonka.
Zamienili jeszcze kilka słów z Odwróconym Uśmiechem, dopili jego ulubiony napój i ruszyli w drogę. Jednak ponieważ kupiec obawiał się, że jego namiot może być obserwowany przez ludzi Chleba, wypuścił ich na jego tyły prosząc, aby oddalili się w miarę możliwości niepostrzeżenie.
Teraz idąc ramię w ramię z olbrzymem Zielonka znów czuł się pewniej. Nie zwracał uwagi na spojrzenia mijanych przechodniów, którzy patrzyli za sunącą za nimi skrzynią, choć miał nadzieję, że nie natkną się na myśliwych, takie spotkanie mogłoby okazać się kłopotliwe.
-Jak to właściwie jest? –spytał nieśmiało Zielonka, gdy doszli do zakrętu, a przed nimi zamajaczyła masywna bryła Sanctum.
-Być Skażonym? –Trumna zawahał się. –Zależy o co pytasz. Życie na marginesie społeczeństwa, nawet tak szczątkowego jak obecnie, nie jest przyjemne. Wiecznie tylko się za mną oglądają, a często wręcz przeganiają -olbrzym jakby od niechcenia zatoczył ręką wokół, a szczurołap spostrzegł jak głowy przechodniów obracają się podążając wzrokiem za jego ruchem, niektórzy nawet jakby się skulili. -Ludzie nie nauczyli się jeszcze akceptować odmienności. Myślą, że zagraża im ona w jakiś sposób. Nawet jeśli żyją w chorym społeczeństwie, to jest ono czymś co znają, co w jakiś sposób zawsze było. Kiedy pojawia się coś nowego, coś co nie pasuje do ich wyobrażeń o świecie, boją się, że to coś go zniszczy, wypaczy. I że już nie będzie w nim dla nich miejsca. Myślę, że dlatego wielu z nich mnie nienawidzi. Tych jednak rozumiem, są w pewien sposób uczciwi w swoim strachu. Dostajesz od nich jedynie pogardę, ale przynajmniej jest ona szczera.
Natomiast najgorsi są tacy jak Złotousty, którzy zawsze chętnie przyjmą twoje bochny, ale patrzą na ciebie jeszcze gorzej niż pozostali. Zupełnie jakby twoja zapłata była szczególnie sprawiedliwa, bo Skażeni nie powinni być bogaci. I to wszystko tylko dlatego, że jestem inny. Nikogo nie skrzywdziłem, nawet nie obraziłem, ale wszyscy i tak wiedzą jaki jestem, jeszcze zanim się chociaż odezwę. Przed mymi bochnami gną się w ukłonach, ale w ich oczach jest również pogarda, a gdy tylko się odwrócę, chętnie kopnęliby mnie na drogę. Nie jest to życie, które łatwo zaakceptować.
Natomiast samo bycie Skażonym... Trudno to opisać. Wiesz, nie pochodzę z Orezji. Przybyłem z dalekiego południa wraz z poselstwem od mojego króla. Kiedy wszystko się zaczęło, wracaliśmy już do siebie niczego nie uzyskawszy. Napadnięto nas. W chwili gdy Skażenie się zaczęło, miałem na sobie swoją zbroję a w rękach wierny młot, walczyłem o życie, gdy nagle ziemia się zatrzęsła i zewsząd wytrysnęły te błękitne iskry. Obsiadły mnie jak muchy, aż się cały świeciłem, a głowa bolała mnie tak, jakby miała zaraz wybuchnąć. Trwało to może kilka minut, ale ledwie wytrzymałem, padłem na kolana cały się trzęsąc, a po chwili po prostu zemdlałem.
Gdy się ocknąłem, byłem sam. Ziemia wokół przeryta była rozpadlinami, a ci z moich towarzyszy jak i wrogów, którzy nie uciekli w popłochu, leżeli pośród nich krwawiąc z licznych ran. Było mi niedobrze, spróbowałem zdjąć hełm, ale nie mogłem, czułem wówczas, jakbym próbował zedrzeć skórę z głowy. Z rękawicami to samo. Ledwie mogłem wypuścić młot. Długo trwało, zanim zdałem sobie sprawę z tego, że ta blacha stała się częścią mnie. Jeszcze dłużej zanim nauczyłem się ją choć w ograniczony sposób kontrolować -Trumna wskazał za siebie. -Ta skrzynia to część mojego ciała, w tej chwili wyodrębniona, ale gdy noszę tę zbroję odczuwam każde uderzenie tak, jakby to była moja skóra, więc kiedy Niewierny przegnał Cienia... -Zielonka aż się zatrząsł, gdy uświadomił sobie o czym mówi olbrzym.
-Ale są również jakieś dobre strony tego co się ze mną stało. Mój lud nie należy do wprawnych rzemieślników, moja zbroja była przed laty brzydka i toporna, ale z czasem byłem w stanie zmienić jej wygląd jedynie za pomocą własnych myśli i teraz już częściej wzbudza strach niż uśmiech politowania. Jak widzisz udało mi się ją również ściągnąć, jednak cały czas podąża za mną jak cień. I dobrze, bo nigdy nie wiadomo, kiedy może być potrzebna, a teraz zakłada się ją błyskawicznie.
Trumna przerwał opowieść. Być może dla zastanowienia, bądź zaczerpnięcia oddechu. Wpatrzył się wówczas w zwalistą sylwetkę Sanctum wyrastającą z ziemi tuż przed nimi. Mimo wczesnej pory wielu ludzi gromadziło się już w świątyni. Tego wieczoru Ojciec za sprawą mocy Upartego miał przemienić zwykłą wodę w Wodę Oczyszczenia i zarówno mieszkańcy Targu jak i przyjezdni doskonale o tym wiedzieli, dlatego też zaglądali do świątyni, aby choć przez chwilę pomodlić się przed znakiem Upartego. Gorliwa pobożność była w tych dniach towarem dostępnym nawet bardziej od taniej żywności Chleba.
-Miałem wiele lat żeby nauczyć się żyć z tym co mnie spotkało -Trumna przeniósł spojrzenie na Zielonkę i podjął przerwaną opowieść. -Więc jeżeli pytasz jak to jest być Skażonym, to muszę szczerze odpowiedzieć, że nie jest to najgorsze, co mnie w życiu spotkało. A na pewno nie gorsze od mojej głupoty.
Głupoty młokosa, który za wszelką cenę musiał udowodnić jaki jest ważny. Głupoty upartego dzieciaka jakim wówczas byłem, który po prostu musiał wziąć udział w honorowej misji, mającej potwierdzić jego męstwo. Bo honor był dla mnie najważniejszy. Ważniejszy niż rodzina, niedawno poślubiona żona i półroczny syn... Zostawiłem ich wtedy –jak myślałem -na kilka miesięcy, miałem powrócić już jako pełnoprawny mężczyzna, nikt nie mógłby wówczas kwestionować mojego statusu. Mógłbym z czystym sumieniem osiąść w siedzibie klanu i żądać należnego mi stanowiska. Moja kobieta mogłaby być ze mnie dumna. Syn mógłby mnie podziwiać...
Tyle, że minęło już dwadzieścia lat odkąd tutaj tkwię. Moją żonę poślubił już pewnie inny mężczyzna, który wychował mojego syna i nauczył go wszystkiego, co powinien potrafić wojownik. Zapewnił mu broń, zbroję i pozycję w klanie. A tymczasem ja tkwię tutaj, na pocieszenie mając jedynie swoją skrzynię.
Jeżeli więc pytasz jak to jest być Skażonym, to uwierz mi, że istnieją gorsze rzeczy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania