Targ - Rozdział VI - Dzień XXIV
Niewierny nie wygasił swoich ognistych kul od razu po ucieczce drugiego cienia. Trzymał ręce uniesione przed sobą na wypadek, gdyby intruz powrócił. Tymczasem Zima podał Sferię Trumnie. Ten podszedł do skrzyni, która uniosła się na wysokość jego klatki piersiowej i uchyliła wieko. Olbrzym ostrożnie złożył w niej szklany przedmiot nie chcąc go uszkodzić, a skrzynia po chwili opadła z powrotem na podłogę.
-Zdaje się, że z cieniami mamy spokój –stwierdził Niewierny nakazując płomieniom powrót do wiszących na ścianach pochodni.
-Nie sądziłem, że one naprawdę istnieją –odezwał się Ojciec, który nadal stał blisko Siostry.
-Niejedno mogłoby Ojca zaskoczyć, gdyby wyszedł z Sanctum dalej niż do najbliższego lasu -skwitowała kobieta.
-Być może –kapłan tylko pokręcił głową podchodząc do drzwi.
-Ilu ich jest? -spytała rzeczowo Siostra.
-Wiemy o dwóch –odparł Zima.
-Kto? -rzuciła następne pytanie.
Zielonce imponował jej spokój. Zdawała się nie wiedzieć wcześniej o obecności cieni na Targu, a jednak nie wydawała się tym faktem zdenerwowana. Po prostu starała się zebrać jak najwięcej informacji, skoro ktoś zdawał się wiedzieć więcej od niej.
Tymczasem Zima spojrzał na Trumnę, który skinął mu głową, a po chwili jego skrzynia rozjarzyła się błękitnym blaskiem. Przybysz spojrzał na nią, a Siostra podążyła za jego wzrokiem.
-Czy on nas słyszy? -spytała.
-Trudno powiedzieć –odparł Niewierny. -Sferia stanowi swego rodzaju własny niewielki świat, to pozostałość po dawnych magach, którzy potrafili o wiele więcej niż my w czasach przed Skażeniem. Nie znamy dokładnie zasad jej działania, ale wydaje mi się, że powinna być dźwiękoszczelna. Dodatkowo nasz przyjaciel stara się teraz nie dopuszczać dźwięków z tego pomieszczenia do wnętrza swej znakomitej skrzyni.
-Zatem kto? -powtórzyła pytanie Siostra.
-Utracony –wszyscy spojrzeli na stojącego pod drzwiami Ojca, który niespodziewanie się odezwał. -I jego brat. Mam rację?
-Zgadza się –przytaknął Zima.
-Teraz gdy już wiem, że cienie nie są wymysłem bajkopisarzy, nietrudno było się tego domyślić. Utracony wraz z bratem przybyli na Targ w pierwszym roku po Skażeniu, gdy wszystko jeszcze się tutaj organizowało a całą osadą wstrząsały nieustanne rozruchy. Bardzo szybko stali się częścią lokalnego krajobrazu. Jednak zawsze się wyróżniali, nawet na tle tej barwnej zgrai indywiduów jaką stanowi Targ.
-Szybko działali -stwierdził z rozbawieniem Tkacz. -Nie mogę nie docenić takiej przedsiębiorczości.
-W każdym razie o ile mogę to stwierdzić, nie są twoimi wrogami Siostro -Zima ponownie zwrócił się do kobiety. -Interesują ich głównie skażeni, co stanowiło dla nas pewien problem, dopóki nie wpadła nam w ręce ta sferia.
-W takim razie są problemem na kolejne dni -stwierdziła rzeczowo kobieta. -Natomiast tym co obecnie mnie zajmuje Zimo, jest fakt, że nie poinformowałeś mnie, iż twój towarzysz jest magiem.
-Chyba faktycznie zapomnieliśmy o tym wspomnieć -stwierdził jakby z rozbawieniem Niewierny. -Tyle się działo w ostatnich dniach.
-Pani -Zima zwrócił się wprost do Siostry ignorując maga. -Myślę, że w tym gronie możemy rozmawiać otwarcie -rzucił krótkie spojrzenie Ojcu i dłuższe Tkaczowi. -Wiem, że Rada w Dawności pozostaje w kontakcie z magami. Nie mogą oczywiście otwarcie korzystać z ich wsparcia, gdyż wszyscy zapewne domyślamy się, czym by się to skończyło, ale nie udawajmy naiwnych. Kraj od lat pozostaje w stanie chaosu, wciąż powstają i upadają malutkie księstewka, a na granicach czają się istoty, o których wiemy mniej, niż nam się wydaje. Głupotą byłoby zakładać, że w takiej sytuacji nie potrzebujemy pomocy magów, niezależnie od tego czy uznamy, że ponoszą winę za Skażenie czy nie.
-To nie zmienia faktu, że powinnam była o tym wiedzieć -powiedziała chłodno Siostra.
-Uznałem inaczej -odparł spokojnie Zima. -Zaoferowałem swoją pomoc, jednak zrobiłem to na moich warunkach.
-Jeśli mogę coś zasugerować... -Tkacz próbował się wtrącić do rozmowy, jednak dalszą część jego słów zagłuszył głośny grzmot dobiegający spoza podziemi.
-Więc jednak będzie dziś burza -stwierdził Ojciec.
Siostra nie zwróciła na to uwagi. Cały czas wpatrywała się w Zimę chłodnym wzrokiem.
-Zostawmy tę sprawę -powiedziała po dłuższym milczeniu. -Dziękuję za waszą pomoc panowie -zwróciła się do pozostałych osób znajdujących się w pomieszczeniu -myślę, że nadszedł czas, abyście udali się na spoczynek. Jutro decydujący dzień.
Obecni skłonili przed nią głowy. Ojciec wyszedł bez słowa, a za nim podążyli Niewierny oraz Trumna wraz ze swoją skrzynią. Tkacz skłonił się głęboko przed kobietą, nim podążył w ich ślady.
-Jestem dumny z tego, że możemy gościć w Sanctum tak znamienitego gościa -powiedział pozostając w ukłonie.
-To wygnanie -odparła sucho Siostra. -Choć oczywiście jestem wdzięczna, że udzieliliście mi wraz z Ojcem pomocy, której potrzebowałam.
-Wrota Sanctum zawsze pozostaną otwarte dla tych, którzy potrzebują pomocy -kapłan skłonił głowę jeszcze głębiej, po czym niespiesznie wyszedł z komnaty.
Zima dał Zielonce znak ręką, że na nich również już czas i skierował się w stronę drzwi. Chłopak jednak się ociągał, nie chcąc tracić okazji na porozmawianie z Siostrą w niewielkim gronie.
-Pani -zaczął nieśmiało spuszczając głowę.
-Czy coś cię trapi Zielonko? -spytała z nieudawaną troską w głosie.
-Tak -wydukał z trudem. -Wybacz mą śmiałość, ale chciałbym cię o coś zapytać.
Po tych słowach ośmielił się podnieść na nią wzrok. Patrzyła wprost na niego, choć widział, że rzuciła również krótkie badawcze spojrzenie w stronę Zimy. Przybysz nie wtrącił się jednak do ich rozmowy.
-Pytaj więc -zachęciła go Siostra.
-Jeśli odzyskasz władzę, czy Targ pozostanie tym samym miejscem, jakim był przedtem?
Nie odpowiedziała od razu. Znów rzuciła badawcze spojrzenie Zimie, a Zielonka wiedział, że kobieta zastanawia się, kto zainspirował to pytanie. I jakiej odpowiedzi powinna teraz udzielić.
-Zarządzając Targiem zawsze kierowałam się przede wszystkim dobrem żyjącej tu społeczności, które oceniałam w zgodzie z własnym rozsądkiem oraz opiniami moich doradców -powiedziała patrząc mu prosto w oczy. -Nie zamierzam z tego rezygnować.
-Musisz jednak przyznać -Zielonka nie mogąc wytrzymać intensywności jej spojrzenia znów spuścił wzrok. -Że nie wszystko tutaj działało we właściwy sposób.
-Czy twoim zdaniem Chleb proponuje właściwą drogę? -spytała spokojnie.
-Tego nie powiedziałem -zapewnił żarliwie, po czym zmusił się, by znów na nią spojrzeć. -Musisz jednak przyznać pani, że nie obejmowałaś swą troską całej żyjącej tutaj społeczności.
-Do czego zmierzasz Zielonko?
-Nigdy nie przejmowałaś się losem sierot pani -chłopak nie czuł się zbyt pewnie czyniąc ten wyrzut, jednak patrzył jej teraz prosto w oczy. -Osierocone i porzucone dzieci mogły liczyć jedynie na opiekę Matki.
-To dobra opieka -stwierdziła Siostra.
-Która ma swoją cenę.
-Nie żyjemy w idealnym świecie.
-Nie -Zielonka znów spuścił wzrok. -Ale moglibyśmy żyć w świecie, który jest choć trochę lepszy.
-Przemyślę to -odparła Siostra. -Tymczasem, zanim wyjdziecie, ja również mam pytanie -podniosła wzrok i spojrzała wprost na Zimę. -Dlaczego mi pomagasz?
Mężczyzna nie od razu odpowiedział. Przez dłuższą chwile jedynie spoglądał na nią w milczeniu. Zielonka w napięciu obserwował tę wymianę spojrzeń. Z jednej strony czuł teraz ulgę po rozmowie z Siostrą, z drugiej sam był ciekaw odpowiedzi swego pracodawcy.
-Liczę na swoją zapłatę –odparł wreszcie Zima.
-Cóż to będzie? –spytała wyczekująco.
-Drobnostka pani. Zwykła drobnostka.
-Czy to ty Janie? –zadała kolejne pytanie, a jej głos przepełniony był słabo skrywaną nadzieją.
Zima tylko pokręcił przecząco głową i ponownie skinął na Zielonkę, aby wyszedł wraz z nim. Po krótkiej chwili obaj byli już w korytarzu.
-O jakim Janie mówiła? –spytał chłopak, gdy zamknęli za sobą drzwi i odeszli kawałek korytarzem w stronę głębszych poziomów oddaliwszy się od czterech strażników, którzy mieli strzec komnaty Siostry przez całą noc.
-Faberze –odparł cicho Zima. –Człowieku bez rodu, który jedynie dzięki swoim własnym zdolnościom został generałem w armii ojca Dreana V. -przybysz przerwał spoglądając w głąb korytarza, którym szli. -Późno już. Idź trochę odpocząć, ja sprawdzę posterunki strażników.
-Pójdę z tobą -odparł Zielonka. -Nie jestem zmęczony i chętnie usłyszę coś więcej o tym Janie Faberze.
-Jak sobie życzysz -Zima skinął głową i ruszył dalej korytarzem jednocześnie podejmując przerwaną opowieść. -Nikt tak naprawdę nie wie skąd Faber pochodził. Trafił do armii praktycznie jako dziecko i zaczynał od najniższych szczebli, jednak przeszedł je wszystkie. Został bohaterem wojennym, mówi się, że niemal w pojedynkę zatrzymał inwazję Wyrdów, gdy większość dowódców paraliżowana strachem o własną pozycję i konsekwencje błędnych wyborów podejmowała nierozważne decyzje i stawała się łatwym łupem dla wrogiej armii. On jeden wiedział co należy robić i wraz ze swym wiernym oddziałem zadał przeciwnikowi dotkliwe straty w bitwie u podnóża Szczytu Świata, która odwróciła losy wojny. Przeciwnik przewyższał go wtedy pięciokrotnie swą liczebnością, a jednak Faber go zwyciężył. To po tej bitwie został generałem. A gdy wojna się skończyła wielu myślało, że odejdzie z dworu i założy własny ród. Piętnasty. Na pewno na to zasłużył. Ale on nigdy tego nie zrobił, nawet się nie ożenił. Pozostał generałem przez długie lata i był w pełni oddany ojcu Dreana V, a później również jemu samemu.
Karierę wojskową porzucił niespodziewanie, będąc cały czas u szczytu odszedł z dnia na dzień jakieś dziesięć lat przed Skażeniem i poszedł na służbę do Rodu Spirali. Opiekował się synami Leonarda, głowy rodu. Nauczał ich aż do kataklizmu po którym na wszystkie rody przyszła zagłada, a co się stało z samym Faberem nie wiadomo.
-Czy jesteś do niego podobny? –spytał Zielonka.
Zima zaśmiał się krótko.
-Ciekawe pytanie –stwierdził. –Wydaje mi się, na tyle na ile go znałem, że nie jestem. Myślę jednak, że mogę przypominać go pod pewnymi względami. Choć pod wieloma innymi zupełnie się od niego różnię.
-Zatem dlaczego...
-Siostra znalazła się w trudnym położeniu i jak każdy w takiej sytuacji, próbuje znaleźć sojuszników. Nie rozumie też mojego udziału w tym wszystkim i próbuje jakoś go sobie wyjaśnić, widziałeś barwy Rodu Spirali w jej gabinecie to dość jasna deklaracja.
Zielonka miał już stwierdzić, że on również nie pojmuje tego, co działo się w ostatnich dniach, gdy przez korytarz przetoczyło się echo kolejnego odległego grzmotu. Chłopak rozejrzał się z lękiem, instynktownie zawsze obawiał się burz, głównie dlatego, że z braku porządnego schronienia często spędzał je na otwartej przestrzeni. Gdy teraz nerwowo potoczył wzrokiem po ścianach, jego wzrok padł na Zimę. Przybysz stał w pozycji bojowej z mieczem w ugiętych rękach. Nim szczurołap zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, Zima pokręcił przecząco głową. Chłopak zaczął więc uważnie nasłuchiwać i po chwili do jego uszu dotarł cichy chrzęst dobiegający z korytarza przed nimi. To właśnie ten odgłos musiał zaalarmować przybysza, który teraz z napięciem wpatrywał się w załamanie tunelu. Długo jedynym dźwiękiem jaki słyszeli były ich własne oddechy. Jednak gdy szczurołap zaczął już myśleć, że tylko mu się zdawało, chrzęst się powtórzył.
Zima skinął na Zielonkę, że ma trzymać się za nim, po czym pobiegł przed siebie. Gdy minęli zakręt, zobaczyli dwóch strażników, którzy pilnowali tego korytarza leżących na ziemi w kałuży krwi. Ich ciała przekraczały właśnie niezgrabnie trzy szkielety. Jeden ludzki i dwa zwierzęce.
-Znajdź Niewiernego i Trumnę –Zima rzucił przez ramię do Zielonki. -Niech biegną do jej komnaty.
Chłopak skinął głową, jednak przybysz już tego nie widział. Rzucił się wprost na szkielety czyniąc potężny zamach swym półtoraręcznym mieczem i jednym cięciem zdjął czaszki głów obu zwierzęcych kościei. Zielonka zerwał się do biegu i popędził korytarzem z powrotem. Kiedy przemierzał mroczne tunele pod Sanctum towarzyszyły mu coraz głośniejsze nawoływania strażników, szczęk oręża oraz chrzęst kości a płomienie pochodni falowały, gdy przebiegał obok nich. Nie trwało długo nim dopadł do komnaty, którą zajmowali wspólnie z Niewiernym i Trumną, jednak przyjaciół Zimy nie było w środku.
Zdyszany i zdezorientowany rozejrzał się wokół niepewny tego, co powinien teraz zrobić. Wiedział, że musi ich odnaleźć, jednak nie miał pojęcia, dokąd mogli się udać. Tymczasem odgłosy walki narastały i Zielonka zdał sobie sprawę z faktu, że szkielety musiały zaatakować w kilku miejscach jednocześnie. Chłopak zacisnął dłonie w pięści i wziął kilka głębokich oddechów, walcząc z sobą aby nie ulec panice jak wówczas w Siłowni. Starał się zebrać myśli, wiedział, że nie ma dość czasu, aby sprawdzić wszystkie posterunki straży, żeby sprawdzić, czy Niewiernego i Trumny nie ma przy którymś z nich. Musiał ich znaleźć jak najszybciej. Gdy tak stał wśród dobiegających zewsząd odgłosów walki, nawoływań i krzyków rannych, zdał sobie nagle sprawę z faktu, że gdziekolwiek byli, mag i skażony musieli już wiedzieć o ataku szkieletów. Rażony ta myślą rzucił się do biegu z powrotem w stronę komnaty zajmowanej przez Siostrę. Nieprzyjaciel musiał zmierzać właśnie w tę stronę.
Podążył do źródła dźwięku i ujrzał w jednej z odnóg korytarza Niewiernego oraz Trumnę odpierających atak kościei. Mag jedynie asystował skażonemu, którego skrzynia miażdżyła na pył nacierających przeciwników.
-Szkielety! –ryknął bez zastanowienia Zielonka.
-Doprawdy? -Niewierny rzucił mu szybkie spojrzenie. -Spóźniłeś się chłopcze, tutaj sytuacja jest już opanowana.
-Zima walczy samotnie -powiedział szczurołap nie zważając na ironiczny ton maga. -Chodźcie za mną.
Obaj skinęli tylko głowami i ruszyli za chłopakiem pozostawiając za sobą jedynie kostny pył. Biegnąc z powrotem wyminęli czterech strażników pilnujących komnaty Siostry. Rozglądali się z niepokojem wokół, nasłuchując odgłosów walki, jednak wytrwali na posterunku czekając na rozwój wypadków.
Zielonka ledwo zwrócił na nich uwagę. Biegnąc w stronę miejsca, w którym zostawił Zimę, przypomniał sobie nagle, że mieli z Trumną i Niewiernym czekać na niego przed komnatą Siostry. Nie zawrócił jednak, zbyt się niepokoił o swojego dobrodzieja. W biegu chwycił rękojeść swego sztyletu i wyciągnął ostrze z pochwy. Nie wiedział wprawdzie na co mogło mu się ono przydać przeciw szkieletom, ale ciężar broni w ręce w jakimś stopniu łagodził niepokój.
Wkrótce wyłonili się zza załomu korytarza i zobaczyli Zimę, który wściekle ciął wokół swym długim mieczem. Gdy Zielonka go zostawił, przybysz walczył z trzema szkieletami, teraz było ich dziewięć. Dwa ludzkie, cztery zwierzęce i trzy stanowiące zwariowane hybrydy łączące w sobie cechy pierwszych i drugich.
-Zimo! –ryknął biegnący za Zielonką Trumna widząc, co się dzieje.
Na dźwięk jego głosu przybysz nawet nie oglądając się za siebie wykonał gwałtowny piruet i przywarł do ściany. Zdążył dosłownie na chwilę przed tym nim minęła go ciężka skrzynia skażonego. Przeleciała obok niego z ogromną prędkością i uderzyła w szkielety miażdżąc je, roztrącając i spychając dalej w głąb korytarza. Kruszyła kości i łamała je przy akompaniamencie nieprzyjemnych suchych trzasków. Widok był niesamowity, pancerz Trumny parł przed siebie, jakby w ogóle nie napotykał oporu, potem wracał, przygniatał kości do podłogi i ścian i kruszył je na proch. Po chwili korytarz był już oczyszczony.
-To bez sensu –stwierdził Niewierny.
-Wygrywamy –odparł Zielonka.
-Właśnie, szkielety nie mają tutaj szans i mag Chleba musi o tym wiedzieć... W Siłowni starał się je oszczędzać, a tutaj sam pcha je w nasze ręce.
-Mieliście na mnie czekać przed jej komnatą -powiedział Zima podchodząc do nich.
Nim powiedział coś więcej, do ich uszu dotarł głośny krzyk dochodzący z pokoju Siostry. Zmroził ich tylko na chwilę. Pierwszy w stronę komnaty ruszył przybysz a za nim Niewierny. Zielonka pobiegł za nimi, a na końcu podążał Trumna wraz ze swą wierną skrzynią.
Biegnąc korytarzem natknęli się na kolejne szkielety wychodzące z innych odnóg. Zima nie tracił na nie czasu i spiesznie je omijał, tnąc swym wielkim mieczem jedynie wówczas, gdy któryś zagradzał mu drogę. Także Niewierny ignorował zagrożenie wiedząc, że nie ono było wówczas najbardziej istotne. Zielonka nie zwalniał tempa, aby dotrzymać im kroku. Wiedział, że gdyby został w tyle ze swoim małym sztyletem byłby bez szans. Chłopak zastanawiał się jednak co się stało ze strażnikami, którzy pilnowali tych odnóg, czy zostali zaskoczeni i zginęli, czy też uciekli w popłochu widząc, co ich atakuje. Nie winiłby ich, gdyby przerażenie przejęło nad nimi kontrolę, zbyt dobrze pamiętał jak sam poddał się panice w Siłowni. Z drugiej strony słyszeliby przecież ich krzyki.
Nim dopadli do komnaty Siostry, usłyszeli szczęk oręża. Po chwili ujrzeli czterech strażników walczących z otaczającymi ich szkieletami, których Zielonka nie był nawet w stanie dobrze policzyć. Na pewno dostrzegł trzy ludzkie, które zajadle atakowały strażników trzymanymi w rękach mieczami i toporami. Oprócz nich wokół walczących kłębiło się również sporo mniejszych zwierzęcych maszkar, które próbowały przeszkadzać ludziom rzucając się im pod nogi i podgryzając. W chwili gdy się zbliżali, jeden z mniejszych stworów uwiesił się łydki najbliższego strażnika, który głośno krzyknął z bólu, jednocześnie wypadając z rytmu. Szkielet, z którym walczył, natychmiast to wykorzystał i ciął go mieczem przez gardło, a dokoła chlusnęła czerwona krew.
Nim zwycięski szkielet zdążył zrobić cokolwiek, Zima rzucił się na niego ze swym wiernym mieczem i powalił go dwoma ciosami. Niewierny podjął walkę z innym, a skrzynia Trumny wymiotła wszystkie pomniejsze zwierzęta przerabiając je na mączkę kostną. Nie trwało to długo nim trzej pozostali przy życiu strażnicy wspomożeni przez przybysza i jego przyjaciół pokonali swoich przeciwników. Wówczas Zima szarpnął drzwi i wpadł do środka komnaty, a Niewierny z Zielonką za nim. Trumna został na zewnątrz, aby zabezpieczyć korytarz. Siostry nie było w pomieszczeniu. Obraz prezentujący dzikie wyobrażenie Stada leżał porzucony na środku komnaty, a w miejscu, w którym wcześniej wisiał, ziała spora dziura, z której wionęło zapachem wilgotnej ziemi i stęchlizny.
Zima zawiesił sobie miecz na plecach i sięgnął po jedno z krótszych ostrzy, a następnie dopadł do otworu i bez dalszej zwłoki się weń wgramolił. Niewierny z Zielonką podążyli za nim. Tunel był dość niski i nie mogli się w nim szybko poruszać. Parli naprzód przygarbieni, a często musieli opadać na czworaki. W tym nieregularnym korytarzu jedyne źródło światła stanowiła niewielka kula ognia zamknięta w pięści maga, który przytomnie ją przywołał przed zejściem do tunelu. Podążali przed siebie w milczeniu i wyraźnie słyszeli jak ktoś przedziera się tą drogą przed nimi.
Wtem zamajaczyła przed nimi jaśniejsza plama w ścianie czerni, a na jej tle cztery niewyraźne postaci. Znajdujący się na czele Zima jeszcze przyspieszył i po chwili wypadł z tunelu. Niewierny i Zielonka byli tuż za nim, jednak zanim zdążyli rzucić się w pogoń, dopadło ich kilka szkieletów. Walka nie była ani zacięta, ani długa, ale znacznie ich spowolniła. Zielonka, który ze swoim sztyletem nawet nie próbował atakować szkieletów, przemknął chyłkiem obok nich. Od razu zorientował się, że znajdują się na granicy lasu gdzieś na tyłach Sanctum. Nie oglądając się na towarzyszy pomknął za porywaczami.
Chłopak był szybki, więc łatwo ich dogonił. Zdziwiło go, że nie próbowali uciekać w las, tylko obiegali świątynię dookoła. Jednak gdy główna aleja ukazała się jego oczom, wszystko zrozumiał. Przed Sanctum znajdowało się z pół setki szkieletów. Ich główne natarcie skierowane było na frontowe wrota świątyni, jednak pojedyncze jednostki pozostające na tyłach atakowały wszystko wokół siebie zarówno ludzi jak i namioty. Bezlitośnie mordowały każdego kto wpadł im w ręce, i rzucały w ściany namiotów rozpalonymi pochodniami.
Krzyki ludzi mieszały się z chrzęstem szkieletów, które bezgłośnie dokonywały rzezi. Zielonka przerażony patrzył na dokonywane przez nie dzieło zniszczenia. Tej nocy odbywało się całonocne czuwanie przy Wodzie Oczyszczenia, więc przed Sanctum zgromadził się ogromny tłum, większości zgromadzonych z pewnością udało się uciec – a przynajmniej tak pocieszał się chłopak patrząc na to, co się działo. Płomienie wystrzeliwały wysoko w górę kojarząc się szczurołapowi z oglądanym tego wieczoru stosem wzniesionym na Kwadracie. Z tą różnicą, że tamten ogień niósł dla wszystkich nadzieję Oczyszczenia, a ten jedynie rozpacz i przerażenie. Grozy całej sceny dopełnił huk kolejnego gromu, który przetoczył się ponad Targiem oraz włócznia błyskawicy, która uderzyła gdzieś w okolicy Mokradeł. W tym chaosie porywacze zniknęli Zielonce z oczu.
-Dranie –chłopak usłyszał głos Niewiernego.
Gdy odwrócił głowę do tyłu dostrzegł, że obaj z Zimą właśnie do niego podbiegli. Przybysz nie powiedział nic, jedynie rozglądał się wokół, mocno zaciskając dłonie na trzymanych w nich rękojeściach krótkich mieczy. Zielonka rozumiał ten niemy wyraz bezsilności. Sam odczuwał w tym momencie to samo.
Tymczasem od strony Późnej Godziny przybyli myśliwi Chleba i natychmiast stanęli do walki ze szkieletami. Wyglądało to tak, jakby dopiero niedawno dowiedzieli się o całym zajściu i natychmiast przybyli na pomoc.
-Suki syn ma zmysł dramatyczny –Zielonka miał wrażenie, że w głosie Niewiernego słyszy niechętne uznanie.
-Tam jest -odezwał się tymczasem Zima.
Szczurołap spojrzał na niego. Przybysz pokazywał Niewiernemu jakieś miejsce na skraju lasu. Chłopak podążył wzrokiem w tamtą stronę, jednak początkowo ujrzał jedynie plamę ciemności między drzewami. Dopiero gdy się uważniej przyjrzał, wypatrzył stojącą tam niewyraźną postać.
-Myślisz, że to on? -spytał Niewierny.
-Stoi na uboczu, a jednak na tyle blisko, aby objąć umysłem cały teren wokół Sanctum -stwierdził przybysz. -To musi być on.
-Na pewno dostrzegł już, że mu się przyglądamy.
-Zatem nie mamy czasu do stracenia.
Obaj ruszyli biegiem w stronę drzew. Zielonka pobiegł za nimi, jednak gdy dopadli do miejsca, w którym wcześniej stała mroczna postać, nikogo już tam nie było. Pod jednym z drzew leżała jedynie porzucona ludzka czaszka, której oczodoły drwiąco się w nich wpatrywały. Wówczas uderzył kolejny piorun a na ich głowy lunął rzęsisty deszcz.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania